czwartek, 31 lipca 2014

Prolog, część 1 z 3

Szłam pustymi ulicami miasta, szczelnie otulając się płaszczem. Listopad to chyba najpaskudniejszy ze wszystkich miesięcy - pomyślałam. Weszłam szybko na klatkę schodową, panicznie szukając włącznika światła, bo ciemności zawsze napawały mnie grozą. Migały mi wtedy przed oczami wszystkie straszne momenty z horrorów, których nie powinnam była oglądać…
Wdrapałam się na swoje czwarte piętro i weszłam do mieszkania. Mieszkanie to właściwie za wielkie słowo na tą małą norkę, którą od miesięcy wynajmowaliśmy z Tomkiem. W mieszkaniu panował straszny chłód, więc szybko podkręciłam kaloryfery. Zawsze wychodząc do pracy wyłączałam ogrzewanie, bo strasznie żal mi było pieniędzy "ulatujących kominem". Tomek śmiał się, że typowa ze mnie poznanianka. Zdjęłam płaszcz i zaparzyłam herbatę. Nie chciało mi się jeść. Zawsze jak Tomek wyjeżdżał to strasznie tęskniłam i rozleniwiałam się całkowicie. Bo co to za przyjemność zjadać samemu nawet największe smakołyki i gapić się w ścianę. Czułam straszną pustkę. Napuściłam wody do wanny i wlałam mnóstwo mojego ulubionego cynamonowo-waniliowego olejku. Zapach zaczął rozchodzić się po całym mieszkaniu. Szybko zrzuciłam ciuchy i zanurzyłam się w gorącej a właściwie wrzącej wodzie. Uwielbiałam ten moment dnia. Czułam jak moje zmęczone i zmarznięte ciało nagrzewa się aż do samych kości. Przymknęłam oczy…
Auć! Przeszył mnie straszny skurcz karku. Otworzyłam oczy. Woda była lodowata! A ja cała obolała. No pięknie, znowu zasnęłam w wannie. Wystrzeliłam jak z procy, szukając zegarka. Była 4:56. Za późno by kłaść się do łóżka - pomyślałam. Opatuliłam się w ukochany, gruby szlafrok i włączyłam laptopa. Żadnych wieści od Tomka. Zawsze tak było. Jak tylko wyjeżdżał na konferencje to zamieniał się w tytana pracy i chyba zapominał o mnie… Ja się wściekałam, on przepraszał i tak do następnej konferencji, gdy znów zapominał jak ważne jest dla mnie by napisał, choć parę słów. Podeszłam do okna. Może mieszkanie było stare, a blok wyglądał jakby był szykowany do rozbiórki, ale trzeba przyznać, że widok na miasto był stąd wspaniały! Właśnie teraz mogłam obserwować jak wszystko powoli budzi się do życia. Zaczęłam zbierać się do pracy. Prysznic, śniadanko (nie jadłam nic od wczorajszego lunchu w pracy!), herbacia i ulubione wiadomości w radio. Smutno tak jak nie ma do kogo buzi otworzyć..
Kiedy wychodziłam było trochę po szóstej. Czułam się nieswojo głośno stukając obcasami. Było ciemno, ponuro i pusto. Przeszłam właśnie obok wielkiego kontenera śmieci, gdy usłyszałam dziwny dźwięk. Aż podskoczyłam. Do odważnych to ja nie należę- pomyślałam. Ruszyłam dalej, ale za chwilę dźwięk się powtórzył. Teraz dopiero, pierwszy raz w życiu, poczułam co znaczy opisywane w książkach uczucie mrożenia krwi w żyłach. Zaczęłam się bać. Jednak instynktownie zbliżyłam się w stronę kontenera, skąd wydawało mi się, że dochodzi dźwięk. Bałam się zajrzeć. Teraz wyraźnie słyszałam ten dźwięk i był to rodzaj kwilenia a może skomlenia. O Boże, szczur! - pomyslałam. Szczury od zawsze, choć z niewiadomych mi powodów, budziły we mnie grozę i obrzydzenie. Postanowiłam jednak przełamać swoje przerażenie, bo szczur, nie szczur, to jednak istota, której najwyraźniej działa się jakaś krzywda. Wspięłam się, by zajrzeć do kontenera, który był wyjątkowo wysoki, albo rzeczywiście to ja byłam, jak mawiał Tomek, knypkiem. Ciężko było cokolwiek dojrzeć, ale po chwili zobaczyłam małą ruszającą się i skamlącą kulkę. Był to chyba mały piesek. Wyciągnęłam ręce i delikatnie go chwyciłam. Strasznie zaskomlał. Pewnie ze strachu. Ja zresztą byłam równie przerażona. Zbliżyłam go do siebie i dopiero wtedy, w świetle latarni, zobaczyłam malutkiego szczeniaczka, chyba rudego, choć był cały tak strasznie oblepiony błotem, resztkami jedzenia (i wolałam nie myśleć czym jeszcze), że ciężko było ustalić jego kolor. Jedno było pewne – potrzebna mu była natychmiastowa pomoc. Był wystraszony i cały się trząsł. Bez namysłu rozpięłam płaszcz, schowałam psiaka blisko piersi i popędziłam do mieszkania.
(ciąg dalszy nastąpi...)