wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 42, część 2

-Sprawdzasz czy się nie zniszczył ? – z lekko sarkastycznym uśmieszkiem zapytał Kuba.
Już ze trzy razy mieliśmy wielką kłótnie o… pierścionek właśnie. Nie chciałam go nosić podczas tej naszej amerykańskiej trasy. Bałam się, że się zniszczy czy zgubi. A już na plażę to absolutnie nie chciałam go zakładać. Kubę to bardzo denerwowało. Bardzo chciał bym „żyła i była tu i teraz”.
 Kuba oświadczył się nagle,  niespodziewanie. Śmiałam się, że się oświadcza, by zamknąć mi usta. Spacerowaliśmy właśnie piękną plażą na wyspie St.George. Było tam rzeczywiście pięknie, ale i tak nie omieszkałam stwierdzić, że nasze bałtyckie plaże są równie wyjątkowe. I wtedy właśnie Kuba się oświadczył. Tyle razy myślałam już, że to będzie właśnie teraz, byłam jakoś „przygotowana mentalnie”. A teraz byłam kompletnie zaskoczona. Los bywa przedziwny…

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 42, część 1

- Amelko, cii, strasznie chrapiesz! – Kuba delikatnie mną potrząsnął. Uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Zasnęłam jak zabita, śniło mi się to wszystko co ostatnio widzieliśmy, przeżyliśmy. Wiesz, chyba pierwszy raz w życiu mam takie poczucie chwili szczęścia, naprawdę.
Leżeliśmy na plaży w Naples, na Florydzie. Oczywiście w cieniu, bo w słońcu nie wytrzymalibyśmy nawet pięciu minut. Nawet do wody wchodziliśmy na krótko, było tak parząco gorąco.
Przytuliłam się mocno do Kuby i spojrzałam na moją prawą rękę, na której lśnił TEN pierścionek.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 41, część 2

Codziennie przy śniadaniu zapisywałam mniej więcej co się działo poprzedniego dnia, mieliśmy tak dużo wrażeń!
Dziesiątki małych, ślicznych miejscowości mijanych po drodze. Piękne przycięte trawniczki, małe kościółki, cmentarze często usytuowane na pagórkach, bez nagrobków, tylko krzyże z tabliczkami i powbijane prosto w ziemię sztuczne bukiety kwiatów. Flagi, flagi, wszędzie flagi. Przy bardzo wielu domach, drogach, sklepach. Dużo rzeczy bardzo mnie dziwiło. A przy Kubie czułam się sobą, czułam się naturalnie i nie musiałam niczego udawać. Bardzo często reagowałam dużym zdziwieniem na przykład, gdy zauważyłam, że ludzie przy wejściach do domów, na trawnikach, mają powbijane tablice z … dziesięcioma przykazaniami! Ameryka to jednak bardzo konserwatywny, przywiązany do religii i tradycji kraj.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 41, część 1

Im dalej na południe, tym było bardziej gorąco, egzotycznie i hiszpańsko. Po strasznej akcji w centrum handlowym pędziliśmy na południe, zwiedzając dużo i intensywnie. By być jak najdalej od tamtych wydarzeń, by zapomnieć. By – jak to mówił Kuba – nie dać jakiemuś (tu padało niecenzuralne słowo…) zepsuć nam wakacji życia.
Szaleliśmy. Jedliśmy gdzie chcieliśmy, kupowaliśmy mnóstwo pamiątek, dupereli. A co! Nie wiedziałam czy kiedykolwiek będzie mi dane powtórzyć tą trasę, więc bez wahania używałam mojej karty kredytowej gotowa potem miesiącami żyć skromnie, wspominając ten amerykański czas. Kuba też już „leciał” z karty kredytowej. Nie mieliśmy wspólnych pieniędzy, ja „kobieta wyzwolona”, nie chciałam. Za paliwo (było cudownie tanie !!!) i noclegi płaciliśmy po połowie, a za resztę każdy sobie. Dzięki temu nie musiałam się tłumaczyć z kupna ósmego tiszerta czy piątego kubka.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 40, część 7

Przeszliśmy przez kawiarenkę w której tak niedawno popijaliśmy niesmaczną kawę. Mnie się wydawało, że minęło od tego mnóstwo czasu. Ludzie znów siedzieli, rozmawiali, grała muzyka. Jakby zupełnie nic się nie stało. Dziwni ci Amerykanie…
- Pijemy, jemy? – zapytałam, mając wielką nadzieję, że Kuba odmówi. Słaniałam się z nóg ze stresu.
Nie, no głodny jestem bardzo, ale to już widzę, że zjemy potem, może w hotelu, co?- Kuba mrugnął do mnie, próbując dodać mi sił.
Teraz czekał nas najgorszy moment. Wyszliśmy na zewnatrz. Uderzył nas powiew gorącego powietrza. W oddali widziałam nasze piękne auto. Nie byłam w stanie zrobić ani kroku.
- Przyjadę po ciebie, zaczekaj tu, ok.?
-Nie, nie - chwyciłam Kubę kurczowo. Widziałam taki fim, babka czekała na faceta, patrzyła na niego, on szedł i po prostu ktoś go zastrzelił na jej oczach!
-Amelko, nie wpadaj w paranoje, sytuacja jest opanowana.
-Jassne – syknęłam – nie złapali go przecież. Może gdzieś tu się zaszył i nie wiadomo kiedy zacznie strzelać – chodźmy razem.
I tak krok po kroku, na zupełnie miękkich jak z waty nogach szliśmy do samochodu. To była najdłuższa droga w moim życiu. Po chwili nasz samochód już nie był taki ładny i pachnący jak do tej pory. Gdy opadłam na siedzenie samochodu zwymiotowałam cały mój strach.

(ciąg dalszy nastąpi…)

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 40, część 6

-Już po wszystkim, chodź – Kuba delikatnie mną potrząsnął. To niewiarygodne, ale zupełnie w końcu zasnęłam. Głęboko.
- Złapali go??? Możemy wracać spokojnie do hotelu?? – skoczyłam pełna jakiejś energii czy nadziei.
-Spałaś tak twardo, tak słodko, że Cie nie obudziłem, gdy przyszedł ten pan i opowiedział, że możemy powoli opuszczać tą salę, zagrożenie minęło.
- Złapali go? Był sam jeden? – dopytywałam się.
-Nie, nie złapali go, ale wszystko jest dokładnie przeszukane i na pewno go nie ma na terenie.
- Jak to?? Nie złapali go?? O Boże, to on może teraz być wszędzie! – panika we mnie narastała.
- Nie ma go, ok.? – czułam, że Kuba traci cierpliwość (pewnie po prostu był już głodny).
Zostaliśmy w tej sali już tylko my, pan ochroniarz ze zdegustowana miną wskazywał nam już drzwi, starając się być uprzejmym.
-Chodź i nie rób scen, proszę – Kuba mocno ścisnął moją rękę i wyszliśmy.


(ciąg dalszy nastąpi…)

środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 40, część 5

Siedziałam jak w jakimś amoku. Bałam się potwornie, powoli dochodziła do mnie ta cała sytuacja. Kuba starał się uśmiechać i coś mi tam opowiadał, ale ja tego naprawdę nie słyszałam! Sparaliżowało mnie od środka! Z dużym wysiłkiem rozejrzałam się w koło.
Bardzo to było dziwne, ale ludzie wydawali się zupełnie nie przejęci naszym położeniem. Część rozmawiała, część przysypiała lub słuchała muzyki. Inni oglądali świeżo kupione rzeczy.
- Kuba, Kuba, nie mogę oddychać – szepnęłam.
Ciiii, spokojnie, wszystko dobrze, tylko nie wpadaj w panikę – Kuba też był przejęty, znałam go, więc to widziałam, choć bardzo starał się udawać, że go to wcale nie rusza.
Czas stał w miejscu. Zupełnie nie wiedzieliśmy co się dzieje na zewnątrz. Serce waliło mi mocno. Umysł podpowiadał potworne obrazy…

(ciąg dalszy nastąpi…)

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 40, część 4

Siedzieliśmy właśnie w miłej kawiarence, popijając nie za dobrą kawę ( w ogóle jedzenie i picie to mi w tym kraju nie odpowiadało), gdy nagle zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego. Teraz już nawet nie byłam w stanie dokładnie tego przeanalizować. Kelnerka zrobiła się blada, zaczęła gestykulować i głosem nie znoszącym sprzeciwu poprosiła wszystkich obecnych o natychmiastowe przejście do Sali B. Kuba chwycił mnie za rękę i oszołomiona poszłam za nim, z wszystkimi. Wprowadzono nas do dużej Sali, takiej chyba konferencyjnej. Pan z mikrofonem, przywitał nas i łagodnym, spokojnym głosem oznajmił, że po centrum handlowym poruszona się uzbrojony mężczyzna i do wyjaśnienia tej sytuacji wszyscy musimy pozostać w tej sali. Bardzo ładnie przeprosił i… zniknął.

(ciąg dalszy nastąpi…)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 40, część 3

To był taki miły dzień. Pojechaliśmy sobie do małego, lokalnego centrum handlowego. Fascynowały mnie te amerykańskie sklepy. Wszędzie był tak niesamowity przesyt towarów. W marketach na półkach piętrzyły się wielkie opakowania soków, lodów, ciastek. U nas w tak duże opakowania pakowano chyba tylko w makro. Nie raz widziałam na amerykańskich filmach jak bohaterowie człapią w nocy do lodówki i wyciągają z niej wielkie opakowanie z lodami. Tak, właśnie takie widziałam teraz tu na żywo. U nas w takie wielgaśne pudełka pakowano chyba tylko farbę ścienną i inne chemikalia. To lokalne, „małe” centrum handlowe było gigantyczne! Objechanie go zajęło nam około 10minut!
Po zaparkowaniu zrobiliśmy rundkę po sklepach. Ceny były naprawdę ok, nie czułam wielkiej różnicy z cenami w Polsce. Uwielbiałam najbardziej księgarnie i sklepy kosmetyczne. W księgarniach było ogromny wybór książek o psach! Z każdej wynosiłam po kilka egzemplarzy oczywiście tłumacząc się, że będę szlifować na nich język. Sklepy kosmetyczne były niesamowite! Nie malowałam się jakoś bardzo, ot, trochę tuszu, podkładu i pomadka, ale samo chodzenie po alejach pełnych szminek, podkładów czy lakierów było oszałamiające! Kupiłam już oczywiście moim kochanym dziewczynom różne ekstra dodatki!

(ciąg dalszy nastąpi…)

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 40, część 2

- Amelko, takie sytuacje się zdarzają, czasami, naprawdę rzadko, widziałaś jak szybko zareagowali? - Kuba przemawiał do mnie spokojnie i gładził mnie po ręku. Siorpałam meliskę zagłębiona we własne fatalne myśli.
-Amelko? Już się uspokajaj, ok? Zabiorę Cię dziś do kina, grają teraz taką lekką komedię, a kino jest stąd bardzo blisko, już sprawdzałem.
Nie ma mowy – obruszyłam się – nie idę do ludzi, nie idę w żaden tłum.
Amelko…
Próbowałam się uspokoić, naprawdę, ale czułam, że jeszcze wszystkie wnętrzności mam ściśnięte strachem.

(ciąg dalszy nastąpi…)

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 40, część 1

Siedziałam na skraju łóżka i cała dygotałam. Dygotałam z  nerwów. Rozejrzałam się po pokoju. Już powoli wszystkie te pokoje hotelowe zlewały mi się w jedno. Już nie pamiętałam, jak wyglądały poszczególne pokoje na naszej amerykańskiej trasie. Nieprzytomnymi oczami obserwowałam Kubę robiącego mi meliskę. Naszą polską, przywiezioną przeze mnie meliskę. Tak bardzo chciałam w tej chwili do domu!!! Do Mysterka, Jopusia, do nie mojej, ale jednak trochę mojej, kuchni w Podkowie. Bałam się tak bardzo. Czułam aż od siebie zapach strachu…

(ciąg dalszy nastąpi…)

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 39, część 4

Przede mną na trawniczku dumna i zadowolona, w różowiutkich szeleczkach spacerowała dostojnie mała świnka. Dystyngowana, pewnie kroczyła przy nogach swojej pańci. Wyglądałam chyba dość dziwnie bo wpatrywałam się w nie jak w Ufo, dobrze, że siedziałam w samochodzie to może nie było mnie tak bardzo widać. Ale widok był przekomiczny. I chyba rzeczywiście dość tutaj zwyczajny bo obok przechadzali się państwo z psami  i żadne z nich nie zwracało najmniejszej uwagi na różową królewnę. Warto dodać, że na parkingu była wydzielona specjalna strefa tylko dla zwierzaków, gdzie mogły się wybiegać do woli w przerwie podróży.
No, no, tu mnie Ameryko ujęłaś. W końcu „pies to też człowiek”, a świnka?

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 39, część 3

Miałam więcej szczęścia niż rozumu… Policja zatrzymała samochód który jechał za mną, nie nas. Serce biło mi bardzo mocno. Nie chciałabym się spotkać z tymi dwoma rosłymi, ciemnoskórymi, ewidentnie hodowanymi na hamburgerach policjantami. Ręce mi się trzęsły.
-Amelko, zatrzymaj się na tym tutaj parkingu,ok? – syknął Kuba.
-Dobra – ledwo usłyszałam swój głos.
Podjechałam z piskiem opon i już już czułam, że zaraz wybuchnie wielka awantura między nami, gdy zobaczyłam …
-Kuba, czy ty widzisz to co ja? – wybuchnęłam śmiechem.
-Tak, to widok codzienny, mam nawet kilka takich słodkich pacjentów.
-Myślałam, że to było tylko w filmie, że naprawdę nie. Nie mogłam się nadziwić własnym oczom!
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 39, część 2

Na szczęście mieliśmy wspaniały samochód, choć może mieliśmy to za dużo powiedziane. Kuba wypożyczył na naszą wyprawę prawdziwy amerykański samochód – Dodge Avenger. Był piękny. Od razu pokochałam… miejsce za kierownicą. A najbardziej lubiłam gdy po zwiedzaniu jakiegoś miasta, Kuba zasypiał na siedzeniu pasażera a ja "prułam", "prułam" przez Amerykę. Wszyscy jeździli tu nieprawdopodobnie grzecznie, bez przekraczania prędkości. A drogi były naprawdę do poszalenia!
-Aaaaamelko, zwariowałaś?! – Kuba tak krzyknął, że o mało nie wjechałam w barierkę z zaskoczenia. Tu jest do 90 mil na godzinę!!! A ty jedziesz o 10mil za dużo! To nie jest Polska! Autostrady są bacznie pilnowane cały czas z samolotów, mandaty są bardzo wysokie, a  w niektórych stanach można w ogóle iść do więzienia za szaleństwa na drodze, tak w każdym razie słysz...
Kuba przerwał, bo w tym momencie właśnie usłyszeliśmy za nami koguta policyjnego …

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 39, część 1

Pierwsze dni jazdy przez Stany były dla mnie oszałamiające. Nawet nie chciałam robić zdjęć, by przy nastawianiu aparatu coś mi nie umknęło. Jedno było pewne – Amerykanie mieli bzika na punkcie  trzech rzeczy: jedzenia, religii i samochodów (kolejność dowolna). Kuba od kolegów w pracy wiedział gdzie najlepiej coś kupić i starał się gotować sobie w domu, co było tutaj rzadkością. W godzinach obiadowych w Fast Foodach gromadziły się tłumy, po prostu całe rodziny. My też chcąc nie chcąc dołączaliśmy do nich, bowiem im dalej na południe, tym trudniej było o jakieś inne jedzenie, szczególnie jak byliśmy cały czas w trasie. To było niesamowite! Budzić się i chodzić spać codziennie w innym miejscu. Wodzić palcem po mapie i wybierać co chcemy zobaczyć po drodze. Zobaczyć bardzo często tylko z okien samochodu, ponieważ upał był tego lata tak potworny, że czasem przejście w słońcu paru metrów było wyczynem. Całe ubranie się momentalnie przyklejało, a duża wilgotność powodowała, że ciężko było wziąć głębszy oddech.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 38

Kuba przygotował dla nas podróż marzeń, to musiałam przyznać. Choć na początku nie mogłam doszukać się w tym logiki. Byliśmy na przedmieściach Waszyngtonu, chciałam jak najszybciej zobaczyć Biały Dom, Kapitol, pomnik Lincolna. A Kuba się uparł. Uparł, że musimy się spieszyć. Patrzyłam na niego w osłupieniu.
-Kuba, przyjechałam tu na pięć tygodni pobycia razem, a ty mi się karzesz gdzieś spieszyć?! – czułam się coraz bardziej podirytowana.
-Amelko, a może dasz mi dokończyć to wszystko ci wytłumaczę, ok? Mam cały plan, wszystko to prześledziłem na mapie, poczytałem, popytałem znajomych. Będzie czas na Waszyngton, obiecuję, ale na razie jedziemy na południe, przywitać się z oceanem, na piękne plaże. Ale wiesz, tutaj połowa Ameryki po pracy ruszy na weekend nad ocean, podobno wtedy nie tylko, że jest ciężko znaleźć miejsce parkingowe, ale nawet miejsce w hotelu. Dlatego chcę ruszyć jeszcze dziś, ok?
-Brzmi fajowsko, tylko czy nie lepiej zamówić hotel już teraz? – uśmiechnęłam się.
-Lepiej nie, przecież nie wiemy gdzie dokładnie się zatrzymamy, to nie ma co się wiązać noclegiem, tylko jechać. Amelko, jesteśmy w Ameryce!!! – Kuba ze śmiechem rzucił się na mnie, złapał mnie i podniósł do góry, aż zapiszczałam. A potem? A potem było już tylko słodziej.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 37, część 5

Kubie się wszystko zmieniło! To z czego tak się śmiał w domu, naigrywał, cały ten „hamerykański styl życia”, teraz się nim upajał. Wynajmował mały domeczek na przedmieściach Waszyngtonu. Okolica była rzeczywiście ładna. Ładne domki, zadbane trawniczki, altanki przed wejściami do domów, typowe jak na filmach. W środku wchodziło się od razu do kuchni połączonej z małym salonikiem (obowiązkowo z kominkiem), pośrodku były schody na górę, gdzie znajdowały się dwie małe sypialnie.

- Bardzo ładnie, naprawdę – powtarzałam chyba setny raz gdy Kuba zachwycony latał po całym domku i z błyskiem w oku wszystko mi pokazywał. Ładnie, ładnie, przytakiwałam, czując jakąś ogromną presję od Kuby. Czekał chyba na jakiś mój wielki wybuch zachwytu. Było ładnie. I kropka. Nie bardzo wiedziałam czym tu się zachwycać (ja wstrętna).

- Zobacz, zobacz – Kuba pociągnął mnie do zlewu by mi zademonstrować …. Mikser. Tak, mikser. Amelko, zobacz, nigdy się nie zapycha zlew bo wrzucasz do niego wszystkie resztki, ciach, włączasz mikser i on Ci w zlewie wszystko miksuje, nieeeźle??

-No, fajnie, ale wiesz, muuszę się natychmiast umyć. Spędziłam w podróży, licząc od wyjścia z domu prawie 12 godzin plus zmiana czasu, a tu jest taki upał, że mam majtki przyklejone do tyłka! – krzyknęłam, bo zaczynałam się już na wszystko wkurzać.

-Dobrze, dobrze, choć pokażę Ci łazienkę! – Kuby entuzjazm najwyraźniej nie opuszał…  I spokojnie Amelko, przyzwyczaisz się do upału.

-Ta, jasne, syknęłam, do niczego się tu nie przyzwyczaję (ale nie powiedziałam tego na głos). Uśmiechnęłam się tylko nieśmiało i poprosiłam o zaprowadzenie do łazienki. Przecież to mój kochany Kuba, mój Kubuś, wszystko się jakoś ułoży. Ameryko-witaj!

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 37, część 4

I to był pierwszy największy zgrzyt naszego wspólnego czasu w Stanach. Bo mimo, że nie rozmawialiśmy o tym, czułam się od początku oszukana. Tak, oszukana. Jak dziś pamiętałam naszą rozmowę na kanapie, gdy wtulona w Kubę dowiedziałam się o jego planach. O wyjeździe na pół roku lub rok do Stanów. Studia, szkolenie, wspaniałe, potrzebne, niepowtarzalne doświadczenie dla niego. To powtarzałam sobie jak mantrę gdy z udawanym uśmiechem radości pomagałam mu załatwiać wizę, wszystkie formalności, zakupy. Nie robiłam scen (nawet) tylko dzielnie, jak prawdziwy, niezawodny przyjaciel wspierałam go powtarzając sobie PÓŁ ROKU, góra ROK. Nieraz rozmawialiśmy o emigracji, ale były to rozmowy teoretyczne, by poznać zdanie drugiej bliskiej osoby z która planowało się życie. Kuba doskonale wiedział jak ja się na to zapatruję. Mogłam i chciałam podróżować, wykorzystać każdą okazję by zobaczyć trochę świata, ale zawsze szybko tęskniłam do naszego kochanego kraju. Do zapachu polskiego chleba, odcieni nieba czy zieleni które według mnie nigdzie nie były tak piękne. Poza tym tu  była ciocia Wanda, rodzice Kuby, nasi wszyscy przyjaciele, nasze działania, pasje (schronisko!!!!). I oni – Myster i Jopuś. Tu było ich miejsce na ziemi. I do niedawna myślałam, ze nasze też.

(ciąg dalszy nastąpi...)


piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 37, część 3

Już po paru godzinach bycia razem, po szalonym powitaniu, piskach radości, próbie opowiedzenia sobie chociaż skrawków codziennego życia osobno, najśmieszniejszych nowych wyczynów Mysterka i Jopusia, poczułam TO. Silne ukłucie w sercu. Nie była to zazdrość, nie była to obcość, ale czułam, że Kuba już zdecydował. Mógł mi nie mówić tygodniami, mogliśmy unikać tego tematu, a już po paru godzinach z nim widziałam TO – pokochał Amerykę. Pokochał całym sobą. Widziałam, że już należy do tego świata, że „wszedł jak w masło” w amerykański styl życia, amerykański sen. Czy tego nie rozumiałam? Mieliśmy spędzić tu razem wakacyjnie pięć tygodni i już wiedziałam, że Kuba będzie mnie próbował przekonać, pokazać Amerykę swoimi rozkochanymi oczami.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział 37, część 2

Ja też tak jak ten chłopczyk mocno i długo przytulałam Kubę na pożegnanie. Ale czułam, że on już chce to pożegnanie skończyć, że nie chce się rozkleić, że pewnie już myśli o pracy do której miał pojechać prosto z lotniska. On wprawdzie w przeciwieństwie do tego pana co odprowadzał chłopczyka, odwracał się do mnie wiele razy, machał, słał buziaki, ale też jakoś tak szybko zniknął, rozpłynął się w tłumie, nie czekał, że wejdę na pokład. Chciało mi się wyć… Te pięć tygodni które spędziłam u Kuby były niesamowite. Musiałam to przyznać. Moje życie będzie się teraz dzieliło na „przed Ameryką” i „po”. Czułam jakbym była na innej planecie. Wszystko tam było takie inne od tego co znałam! Ale w pewnym sensie ten wyjazd to było wielkie wielkie rozczarowanie. Jechałam pewna przygody, wrażeń, cudownego czasu z Kubą. Czekałam na to, odkreślając dni na ściennym kalendarzu, czytając przewodniki z wypiekami na twarzy, że ja - „mała Amelka” mam szansę zobaczyć Nowy Jork, Biały Dom. Szlifowałam słówka, by nie zrobić Kubie wstydu. Ale…. Ale było to jedno cholerne ALE.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 37, część 1

Zaciskałam mocno oczy próbując być dzielna. Jego przeraźliwy płacz rozdzierał mi wnętrzności. W samolocie było duszno. Może dlatego tak płakał? Zwróciłam na niego uwagę już na lotnisku w Waszyngtonie. W tłumie i tak kolorowym i egzotycznym mocno się wyróżniał. Mały, może czteroletni chłopczyk, o skórze bardzo ciemno czekoladowej, ubrany był chyba w jakiś strój plemienny, taki jakby wyszywany kaftanik do kolan i sandałki. Trzymał się kurczowo kolana jakiegoś pana, który w kółko do niego przemawiał, delikatnie gładząc go po główce. A potem gdy wchodziliśmy na pokład oddał go szybko pani stewardesie i nie odwracając się i nie reagując na coraz głośniejszą histerię chłopca szybko się oddalił. Nawet się nie odwrócił. Potem na moment zapomniałam o chłopcu, przejęta, że wchodzę na pokład największego pasażerskiego samolotu świata. Idąc przez „rękaw” i obserwując samolot z boku byłam i przerażona i podekscytowana. Porównałam go w myślach do wielkiego wieżowca położonego na boku. Był dwupoziomowy. G I G A N T Y C Z N Y. Czekając na odprawę miałam wrażenie, że ci wszyscy ludzie czekają w kolejce na jakiś koncert. Nie mieściło mi się w głowie, że zaraz wszyscy zmieścimy się do jednego samolotu! I tak sobie przeżywając doszło do mnie buczenie dziecka, a za moment okazało się, że moje miejsce w samolocie jest bardzo blisko małego samotnego murzyniątka które bezskutecznie próbowała uciszyć stewardesa. Martwiłam się o niego. Taki mały a leciał zupełnie sam?? Tyle godzin?? Sam z Waszyngtonu do Paryża?? Nie miałam śmiałości podejść do tego dziecka. Wciśnięta w fotel dobrze rozumiałam określenie - samotność w tłumie… Czułam wielkie zrozumienie z tym chłopcem. Tylko mnie nie wypadało tak ryczeć jak jemu. A miałam na to wielką ochotę…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 9 czerwca 2015

Od Autorki

Drodzy Czytelnicy!!!

Bardzo się już stęskniłam do Was, do codziennego publikowania losów Amelki, mam nadzieję, że Wy też :)))) Czekałam bardzo długo z publikacją dalszej części. Mam nadzieję, że Ci z Was którzy tak bardzo prosili mnie o chwilę przerwy, by móc doczytać poprzednie części do końca, zdążyli :)

Już od jutra zapraszam Was do świata Amelki, Kuby, Mystera, Jopusia i.... poczytajcie sami ;)

Zapraszam serdecznie!!!


Agata Długołęcka-Kolwas


A ponieważ dziś, 9 czerwca, obchodzimy Dzień Przyjaciela, to dołączam piękne słowa o czworonożnych przyjaciołach:

"Psy nie są całym naszym życiem, ale czynią nasze życie całością"

Roger Caras