niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 21, część 8

A Myster tak zupełnie bezinteresownie to nie jeździł. Zawsze czekał, że zrobię sok, wypiję i wyczekiwał na…. Wióry po soku, które uwielbiał zjadać! Dawałam mu zawsze trochę, ale nie za dużo, bo nie wiedziałam czy mu to nie zaszkodzi. A jak przychodził wieczór, po naszym ostatnim spacerze, jak tylko znowu robiło mi się smutno, pusto jakoś, to dosiadałam do kolejnego kartonu, przeglądałam, segregowałam, popłakiwałam.
Takie teraz miałam hobby – kartonowe. Kolejny karton był jak rozpakowywanie kolejnej karty z przeszłości i uporządkowywanie wszystkiego.  Mnóstwo przy tym wyrzucałam, a dzięki temu, że sama paliłam w piecu nie musiałam się martwić, że jakieś fragmenty mojego życia trafią nie wiadomo gdzie. Widziałam jak płoną i znikają np. listy od mojego pierwszego chłopaka i moje, pełne żaru i namiętności. Swoją drogą super, że się pisało na papierze. To jednak zupełnie co innego niż taki mail czy sms. Jeśli kiedyś się jeszcze zakocham to chciałabym pisać listy, na ładnej papeterii, pachnące. A czy ja już czasem nie kocham?... I to bez wzajemności?....
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 21, część 7

Zapragnęłam znów tworzyć piękne serwety i obrazy. Muszę jutro pojechać do sklepu i kupić kanwę, wzory i mulinę! Haha! Super! Strasznie mnie to jakoś ucieszyło!
Nie miałam samochodu i jakoś zupełnie nie chciałam na razie mieć po tym wszystkim. Pomijając, że ciężko by mi go było utrzymać finansowo to chyba (przynajmniej na razie) go nie potrzebowałam. Kolejką WKD dojeżdżałam bez korków i stresów. A wszędzie tu było blisko – na przykład na sobotni targ do pobliskiego Brwinowa jeździłam rowerem. Oczywiście z Mysterem. Pięknie siedział w koszyku i wszystko obserwował, zupełnie jak nad morzem. Kupiłam mu tylko grubą poduchę pod pupę, bo niezłe tu były wszędzie dziury! I sobie dodatkowy koszyk (na kierownicę) na zakupy. A ponieważ przeprowadzając się do Podkowy spełniłam swoje marzenie (takie malutkie) i kupiłam sobie sokowirówkę, to prawie w każdą sobotę jeździliśmy z Mysterem po nową porcję warzyw i owoców. A co! Jak żyć to tu i teraz!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 21, część 6

A trochę tego było. Stare zeszyty szkolne, z milionem ważnych notatek i korespondencji ławkowych z koleżankami, często z przyjaciółkami „na wieki”, o których teraz nawet nie wiedziałam często jak się po mężu nazywają. Stare wisiorki, kartki świąteczne, notatniki ze skrupulatnym planem, kiedy jaka klasówka czy lektura do przeczytania (cała ja!). Czasem ocierałam łezkę czytając swoje notatki czasem bliskie myślowo, a czasem jakby innej, obcej osoby.
Jeden karton wzruszył mnie szczególnie. Strzępki materiałów, druty, motki, kanwa, tamburynki i szydełka. Robótki ręczne! Ukochane przeze mnie w okresie szkoły podstawowej. Nić łącząca mnie z ciocią Wandą. To ona mnie wszystkiego nauczyła. Haftu krzyżykowego, szydełkowania, drutów. Dawało mi to mnóstwo radości! A potem jakoś to odstawiłam, i nie robiłam tyle lat! Ostrożnie rozpakowywałam kolejne przed laty wyczarowane cuda – haftowane obrazki. Wazon pełen tulipanów, altanka tonąca w kwiatach czy wielki faraon, którego haftowałam u cioci przez długie wieczory zimowe po odrobieniu lekcji. Przypomniałam sobie ciocię cierpliwie pochyloną nade mną i pokazującą nowy ścieg czy wzór.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 21, część 5

Znajome zapachy, kolory, przedmioty. To taka podróż w przeszłość. Nie spieszyłam się z tym, powoli powracałam do nich i rozpakowywałam kolejny. Myster początkowo nerwowo chodził wokół kolejnego kartonu pewnie bojąc się czy nie czeka go czasem kolejna przeprowadzka, ale po kolejnym kartonie uspokoił się i przyjął czynność rozpakowywania, jako kolejny, nowy element dnia. Sporo było emocji przy tym rozpakowywaniu! Szkoda, że oprócz Mystera nie miałam się za bardzo, z kim tym wszystkim podzielić. Do dziewczyn nie mogłam z każdą bzdurą dzwonić (byłyśmy zresztą umówione na spotkanko u mnie jak już się rozpakuję i zaaklimatyzuję), pani Helena na pewno, by wysłuchała, ale... problem był dość przyziemny. Umówiłam się, że nie będę korzystać z telefonu stacjonarnego, bo i po co, przecież mam komórkę, jednak mimo kolejnej „wspaniałej i dopasowanej do moich potrzeb” taryfie, po pierwszym miesiącu mieszkania tu i wydzwaniania rachunek za telefon odczuwalnie uszczuplił moje konto. Także rozpakowywanie i emocje musiałam przeżywać samotnie.
 (ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 21, część 4

Ech.. Szkoda… Mogła być z tego fajna wycieczka.. Pojechałam do cioci autobusem, zostawiając Mystera w ogrodzie, a w powrotną drogę zaszalałam i wzięłam taksówkę. Ciocia była wyraźnie wkurzona, że wyrzucam w ten sposób pieniądze, chociaż próbowała nie komentować. Czasem wolałabym chyba, żeby na mnie nawrzeszczała i wyrzuciła z siebie co myśli niż tak tłamsiła wszystko w środku. Ja jednak już postanowiłam! Po paruletniej prowizorce wynajmu warszawskiego i niezagnieżdżaniu się nigdzie, bo to wszystko na chwilę, chciałam tu w Podkowie poczuć się jak w domu. Zwiezienie od cioci kartonów było elementem zadomowienia się tu. Nawiozłam dużo bibelotów, książek, obrazków, by poczuć się u siebie, zaokrętowana, a nie znów tymczasowo. Wiedziałam, że będę tu określoną ilość czasu, ale jeśli nie zacznę w końcu żyć tu i teraz to całe życie przejdę z kartonami.
Rozpakowywanie starych kartonów to było coś!
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 21, część 3

Zauważyłam, że często pogrążam się tu w głębokich myślach. Pewnie sprzyja temu cisza, samotność. Ale dobrze mi tak. Przerabiam sobie wszystko w mózgu, przypominam, przeżuwam. Muszę chyba wciąż jakoś dojść do siebie i to nie tylko po żałobie po Tomku. Czuję, że dopiero teraz świadomie przeżywam żałobę po rodzicach, po tylu latach. Wcześniej wciąż to odsuwałam, teraz muszę się z tym zmierzyć. A poza tym muszę na nowo zbudować siebie po wyjściu ze związku z Tomkiem. Muszę wiedzieć, zastanowić się, co lubię, kim jestem. W związku wszystko to strasznie mi się rozpłynęło, rozmyło na MY. 
I dlatego też, będąc ostatnio u cioci Wandy zabrałam mnóstwo swoich rzeczy, które do tej pory leżały tam w moim byłym pokoju lub w kartonach na strychu i czekały na ‘własny kąt”. Strasznie się uparłam na zabranie tych kartonów, mimo, że nie miałam samochodu. Bardzo chciałam poprosić Kubę, by pojechał ze mną do cioci. To było takie dziwne uczucie, tak jakbym chciała się cioci nim pochwalić czy co. Chodziłam wokół telefonu, chodziłam, ale nie mogłam się przemóc, by go znów prosić, szczególnie teraz jak tak wyraźnie się ode mnie odciął.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 21, część 2

Często przebierałam się od razu, (jeśli nie było jeszcze zupełnie ciemno) i szliśmy z Mysterem pobiegać, a co. W Podkowie to nie było nic nadzwyczajnego, sporo ludzi biegało. A ja uwielbiałam biegać. Oczyszczałam się wtedy ze wszystkich spraw dnia, uspokajałam, wyciszałam. Oddychałam. Fajnie. A Myster był wyraźnie zadowolony (słowo daję, że po prostu był uśmiechnięty). Chyba nareszcie spacery odbywały się w odpowiednim dla niego tempie. Z tymi spacerami po Podkowie to było w ogóle śmiesznie. Bo ja na początku myślałam, że jak mamy działkę wokół domu (całkiem sporą) to wystarczy Mystera wypuścić i sprawy ubikacjowe załatwione. I było mi to na rękę. Tuż po przeprowadzce, gdy dni urlopowe mijały bardzo szybko, a ja chciałam je wykorzystać do cna by się szybko zadomowić. I tak pewnego popołudnia, jednego z pierwszych popołudni w Podkowie, wołam Mystera do domu, a on idzie z ogródka na takich dziwnie sztywnych łapkach i zaraz doskakuje do smyczy i gazu w stronę furtki. Znamy się z Mysterem nie od dziś, wiec zrozumiałam od razu, rzuciłam wszystko i poszliśmy na spacer. „Kupsaniu” końca nie było! Okazało się po prostu, że Myster w ogrodzie to i owszem, podsiknie, ale kupki nie zrobi, bo co będzie sobie brudził na swoim terenie, kochany mądry Myster!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 21, część 1

Fajnie tu sobie żyję. Rano wychodzimy z Mysterem na spacerki i pooddychanie rześkim powietrzem. Czasem, gdy jest ciepło to zostawiam go na cały dzień na dworze. Teren ogrodzony, bezpieczny. Blisko drzwi zostawiam mu posłanko, pod daszkiem, na wypadek deszczu, i oczywiście hektolitry wody w misce jak dla olbrzymiego psa, by się mógł napić jak zachrypnie. No właśnie - Myster się rozszczekał! Wiedziałam, że jak każdy prawdziwy pies umie szczekać i czasem użyje tego, jako argumentu, ale teraz to się zmieniło. Odkąd zamieszaliśmy w Podkowie Myster nie był już blokowym, wyluzowanym obywatelem miasta, ale psem pilnującym swojego terenu i głośno informującym przechodniów dwu i cztero łapnych o swojej ważnej roli. Istna firma ochroniarska w małym zafutrzonym psiaku. Był rozczulający. Jak szłam od kolejki to już z daleka widziałam jego kochany łepek, wyprostowany jak na pokazach psich piękności, sprężysty, stojący w samym rogu działki, na podmurówce (dla lepszego widoku). Jak on wiedział, że idę – nie wiem. Chyba to ten jego dodatkowy zmysł.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 20, część 8

Na obie te zasady jestem skrajnie uczulona i nieraz w sklepie czy w kolejce WKD muszę mocno się powstrzymywać, by tej czy innej mamuśce nie zwrócić uwagi, ale się powstrzymuję, bowiem widzę, że matki, kierowane pewnie silnym biologicznym instynktem wychowawczym, gotowe są zagryźć każdego, kto wysunie najmniejszą nawet uwagę pod kątem ich przecież niewątpliwie najmądrzejszego dziecka na świecie. Totalna paranoja! Muszę o tym pogadać z panią Heleną, która przecież wychowała trzech synów, jak to jest z tym wychowaniem?! Wiem, wiem, inne czasy były, ale takiej paranoi i przesadnego kultu dziecka to jeszcze w historii cywilizacji chyba nie było. I tyle chyba na razie o sąsiadach, bo co do tej rodzinki to tylko mi się włącza światełko alarmowe, a reszta sąsiadów jest mi jeszcze nieznana. A co do pani Heleny, to koniecznie muszę ją tu zaprosić i to na parę dni, z nocowaniem. Niech się odpręży, powdycha świeżego powietrza i będziemy się mogły znów nagadać do woli!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 20, część 7

On "ważniacha" w dużej korporacji, znikający pospiesznie nad ranem i wracający po nocy powłócząc nogami, ona dzielna Matka-Polka z trójką dzieci - niepracująca (czytaj harująca w domu bardziej niż na trzech etatach). Jeszcze nie wiem dobrze jacy są, bo zamieniłyśmy kilka razy parę zdań przy płocie (dzieciaki oczywiście kochają Mystera), ale już mi cos śmierdzi (i nie chodzi bynajmniej o kupę w pampersie któregoś z dzieci). Wiem, wiem, nie mam dzieci, więc wszystko, co sobie myślę, muszę zachować dla siebie, bo to teoretyczne „wymądrzałki”.  Już teraz, po paru krótkich rozmowach, widzę, że mam do czynienia ze skrajnie rozpuszczonymi dzieciakami, chwalonymi w myśl zasady bzdurnego (moim teoretycznym zdaniem) bezstresowego wychowania i w myśl zasady dziecko jest królem.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 20, część 6

Co do zabudowy Podkowy to jest ona bardzo różnorodna. Dużo tu pięknych, odrestaurowanych domów „z duszą” z perfekcyjnymi, okalającymi je ogrodami. Dużo przestrzeni, starych drzew, alejek. Właściwie codziennie możemy z Mysterem robić trochę inny spacer i przechadzając się zaglądać ludziom w okna i ogrody. Są niestety też w Podkowie domy z gatunku warowno-odstraszających. To znaczy, ludzie pobudowali sobie wielkie wille stylizowane na „zobacz, na co mnie stać”, z wysokimi płotami, często murami, przez które nie widać nic lub tylko skrawek „królestwa”. Z obowiązkowo automatycznymi bramami, by nie daj boże nie wystawiać się na świeże powietrze i nie powiedzieć dzień dobry przechodzącej chodnikiem sąsiadce. I takich to sąsiadów mam naprzeciwko. Nic o nich nie wiedziałam, nie widziałam ich właściwie jeszcze pomijając główki w mijanych lanciach i land roverach szybko znikające za warownym murem. Rany! Wiec o tych sąsiadach nic nie mogę powiedzieć.Natomiast za płotem tuż tuż – fajnie, że właściciele „mojego” domu mieli normalny płot z siatki – mieszkała sobie rodzinka.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 20, część 5

Ech…. życie życie jest nowelą… raz przyjazną a raz wrogą… - chodziło mi po głowie. Swoją drogą sąsiadka mówiła mi, że tu gdzieś blisko kręcą ten serial. Była zdziwiona, że jakoś się nie orientuję. Mało byłam „telewizyjna”.
No właśnie – sąsiedzi… Lubiłam ludzi, naprawdę. Obserwować ich, rozmawiać z nimi. Kiedyś tak nie było, ale od czasów Mystera, otworzyłam się na otaczający świat i ludzi. Gdyby nie on... Nawet już nie wiem jak to było przed nim. Musiałam być nieźle jak to teraz dzieciaki mówią „zamulona”. Praca-dom-praca-sklep równa się zero ruchu, świeżego powietrza, (jeśli w Warszawie w ogóle obowiązuje takie pojęcie) i prawie zerowe kontakty międzyludzkie, pomijając wiecznie wpatrzonego w komputer i odpowiadającego półsłówkami Tomka. Rany, dobrze, że nie zdziczałam!
No więc sąsiedzi... Byli zdecydowanie inni niż ci blokowi, warszawscy czy choćby sąsiedzi cioci Wandy, na wsi. Chyba niestety wolałam tych na wsi. Byli jacyś tacy zwyczajni? Normalni? Ci tu mam nadzieję, że też, musiałam się tylko nie zrażać skorupą (czytaj: obudową) zewnętrzną.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 20, część 4

Gdy próbowałam podejść i podejrzeć to zostałam delikatnie ofuknięta, że jeszcze nie jest gotowe. A potem usiedliśmy na kanapie, a raczej wpadliśmy w nią, bowiem była stara i zużyta, więc dość „rozklapnięta”. Kuba otworzył Picassa (ja niekomputerowiec, chociaż tyle wiedziałam, że jest to program do zdjęć). Swoją drogą nieźle udaje mi się przetrwać w pracy i w życiu z minimalną wiedzą komputerową, aż wstyd się przyznać!
To co zobaczyłam zachwyciło mnie! To były zdjęcia świata bajkowego, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Zdjęcia larwy mozolnie wspinającej się po gałązce, rosa zawieszona na krawędzi listka, mech oplatający stary zmurszały pieniek. Poezja! Magiczny świat jak z Alicji w krainie czarów! I ja, ludzka istota, ignorant, przechodziłam przy tym wszystkim i nic z tego nie zauważyłam. Czy nie umiałam patrzeć?! Kuba był wyraźnie połechtany i zadowolony z mojej reakcji. Byłam dotknięta pięknem tych zdjęć. Siedzieliśmy, gadaliśmy, oglądaliśmy. I wtedy chyba poczułam, że tak bym mogła żyć, że z nim czuję się wspaniale. Czy wyczytał to z moich oczu, gestów?  Czy coś w moim zachowaniu zdradziło moje myśli? Bo tego wieczoru szybko ode mnie uciekł, i potem już jakoś coraz rzadziej się odzywał…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 20, część 3

I to, co mnie w nim bardzo ujmowało, to to, że w każdym umiał dostrzec coś pozytywnego. I to jego widzenie świata! Uwielbiał fotografowanie. Parę wspólnych spacerów po Podkowie i zaczęłam inaczej widzieć świat. Jednego razu, szliśmy, niby normalny dzień, normalna uliczka, świeci słońce, śpiewają gdzieś tam ptaszki (w Podkowie chyba śpiewają najpiękniej!) Myster przeszczęśliwy! Tyle nowych zapachów, terenów do spenetrowania, kumpli. Prawie go nie zapinałam na smyczy, bo tyle było uliczek mało ruchliwych, że mógł sobie swobodnie biegać, podsikiwać po raz n-ty i obwąchiwać wszystkie zapachowe nowinki w trawie. Raj! Kuba często się zatrzymywał, cyk, cyk, fotografował, ale co to nie wiem, bo jakoś nie widziałam nic godnego zdjęcia. Próbowałam mu zajrzeć przez ramię, w okienko, ale nie pozwolił, mówił, że pokaże w domu, już obrobione, na kompie. Był przy tym fotografowaniu bardzo poważny, co strasznie mnie śmieszyło. Po powrocie do domu (dom – jak to pięknie brzmi, nawet jak nie jest własny!) zaparzyłam kawę, pokręciłam się trochę po kuchni, zrobiłam kanapki. W tym czasie Myster wychłeptał dwie miski wody i walnął się szczęśliwy na podłodze w przedpokoju (to było teraz jego ulubione miejsce). Miał na wszystko oko, a na chłodnej podłodze wytchnienie pospacerowe.  Kuba z miną agenta FBI coś tam nanosił na komputer, wstukiwał, wzdychał.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 20, część 2

Raz, podczas rozpakowywania, byliśmy strasznie głodni, ale jakoś tego dnia zaniedbałam zakupy, zapominając, że już nie mieszkam w stolicy i nie jest łatwo i blisko wszystko o każdej porze kupić. I nie bardzo czym miałam poczęstować Kubę. Już szłam w stronę drzwi gdzie kładłam przyniesioną ze skrzynki pocztę i reklamówki, by coś znaleźć i zamówić z dowozem, gdy Kuba zawołał z kuchni, że spoko, będzie pycha! On robi. Trochę się tego wystraszyłam, głodna jak wilk, bałam się już tej potrawy „z gwoździa”. Postanowiłam jednak dać mu szansę i... nie pożałowałam! Kuba nie wiem kiedy i nie wiem z czego przygotował danie, którego rozchodząca się zapowiedz zapachowa przyciągnęła do kuchni nawet Mystera z reguły niereagującego na „człowiecze frykasy”. To było niebo w gębie! Danie jednogarnkowe z do dziś mi nieodkrytych dokładnie składników i proporcji, bo jak to powiedział Kuba - on nie korzysta z żadnej książki kucharskiej tylko improwizuje z tego, co pod ręką. Wiem tylko ze zniknęły mi cebule, gruszka (rany! była lekko nadpsuta!) pasztet, śliwki suszone, makaron, reszta miodu i wina. Ja bez przepisu bym nic z tego jadalnego nie stworzyła.
Ach, ten Kuba! Miał po prostu świetną osobowość!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 20, część 1

Kuba, moje myśli krążyły wokół niego… Dziwna sprawa. Chyba straciliśmy dobry kontakt już na zawsze… Był wspaniały. Po śmierci Tomka dał mi niesamowite, realne wsparcie. Bez biadolenia i sztucznego rozweselania. W ogóle „zagnieżdżenie się” tu bez niego nie byłoby możliwe. Nawoził się ze mną, najeździł, nadźwigał. Pomógł kupić parę rzeczy. Ale potem jakoś zaczął blednąć, oddalać się, znikać. Coraz rzadziej dzwonił, zasłaniając się praca. Próbowałam go łapać, zapraszać, zagadywać. Nie pomogło. Nie wiem, może czymś go zraziłam? A może po prostu poczuł się wykorzystany, zmęczony mną?  A może… To mnie strasznie męczyło, powodowało ból brzucha… Nie wiedziałam, o co chodzi. Nie cierpiałam takich niedomówionych spraw, może ukrytych żalów? Ale cóż. Tak to już widocznie czasem jest z ludźmi.
Tęskniłam za nim. I Myster też. Uwielbialiśmy go, co tu dużo gadać… Parę razy po przeprowadzce, by oswoić się z nowym miejscem i jego odgłosami, przyjeżdżał tu do nas z gitarą. Siadał w kuchni na taborecie i grał, w przerwach drapiąc Mystera. Było mi z nim tak dobrze, zaskakująco dobrze. W jego oczach, uśmiechu, było takie ciepło, dobro, spokój…
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 19, część 8

Marzenia! I tak nie byłoby mnie nigdy w życiu stać nawet na taki stary dom w Podkowie. Tu ceny były astronomiczne!
Nic to. Ja cieszyłam się, że mnie polubili i zaufali i postanowili zostawić pod moją opieką dom. Dzięki temu znalazłam przystanek, azyl, a oni opiekę nad domem. Byłam z siebie dumna, bo powoli wyzbywałam się mani planowania. Zawsze lubiłam wszystko sobie skrupulatnie zaplanować, nawet zapisać, co i jak i kiedy. Ale życie daje w kość i wszystkie te plany biorą w łeb. Postanowiłam być dzielna i nic nie planować. Na razie tu mieszkamy, ja i Myster, a co będę musiała ze sobą zrobić jak wrócą ci państwo to pewnie życie mi pokaże, wskaże jakąś drogę...
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 19, część 7

Ponieważ nie był to mój dom, mogłam sobie w nim spokojnie mieszkać, nie martwiąc się ile to bym musiała remontów w nim zrobić (to by chyba zabrało mi całą radość mieszkania w nim). Miałam cudowną możliwość ucieczki z tej warszawskiej obskurnej wynajmowanej kawalerki w tak piękne miejsce! Do pracy komfortowy dojazd elektryczną kolejką, zwaną WKD. Byłam w pracy w godzinę. Pierwszy raz w życiu nie bałam się tak strasznie o pieniądze. Mieszkałam tu za darmo. Dziwnie to brzmi w dzisiejszych czasach. Człowiek od razu szuka czy gdzieś nie ma gwiazdki i ukrytych haczyków. W tym przypadku sprawa była jasna. Pani Helena znała tych państwa od wielu lat. Oni szukali kogoś zaufanego, bo przecież wyjeżdżali na długo i zostawiali cały dom z tysiącem drobiazgów. Ktoś miał im się pałętać po własnych kątach, pewnie ciężko im było podjąć tą decyzję. Ale ich córka urodziła trojaczki i bardzo chcieli być blisko i jej pomóc. Może zostaną tam na zawsze?
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 19, część 6

Podkowa Leśna była piękna!!!! Domek stał z dala od ruchu i hałasu, na spokojnej, piaszczystej drodze. Domek był stary, z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Odrapane okna, sypiący się tynk. Lekko zaniedbany ogród, zardzewiała furtka. W środku w niektórych miejscach grzyb. Trzy pokoiki, kuchnia, łazienka. Przymus dorzucania do pieca, narzucania koca na ramiona wieczorami, gdy wiatr świszczał i zimno wdzierało się każdą szparką. Tak widzieli go inni. Ja natomiast zobaczyłam piękny, mały domeczek, otoczony starymi sosnami. Owszem – stary i podniszczony, ale przestrzenny (w porównaniu do tej strasznej kawalerki) z pięknym ogrodem. A to powietrze! Wprost uzdrowiskowe! Wokół wspaniałe trasy na wycieczki piesze i rowerowe. Pałacyk, park, górki. Raj dla Mystera! Dom ten dawał mi wolność, jakiej chyba jeszcze w życiu nie zaznałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 19, część 5

Kolejne zdjęcie, stłoczonych damskich główek, z naszego babskiego spotkania na działce. Słodkie zdjęcie, słodkie wspomnienia... Moje wsparcie, moje kochane!
Obok stało moje zdjęcie. Siedziałam na plaży, z wtulonym we mnie mocno Mysterem. Na moją twarz padał cień z mojej ręki, bo zdjęcie to zrobiłam sobie sama, gdy Tomek zostawił nas samych nad morzem. Tyle się od tego czasu wydarzyło, zmieniło na zawsze!
Ostatnie zdjęcie, w dużym formacie, bo A4, przedstawiało kochaną panią Helenę. Siedzącą na fotelu, z figlarnym wyrazem twarzy i z wesołymi oczami. Słońce delikatnie rozpromieniało jej siwe włosy. Uśmiechnęłam się na samą myśl o niej. Tak wiele zmieniła w moim życiu! Również tu byłam dzięki niej! To jej znajomi byli właścicielami tego domu. Gdy tylko usłyszała, że wyjeżdżają na jakiś czas do Stanów, do córki i szukają kogoś, kto by zamieszkał i zaopiekował się ich domem, od razu mnie zgłosiła. Właściwie- więcej. To ona podjęła za mnie tą decyzję. Ja bym się nigdy nie zdecydowała. A to była chyba najlepsza decyzja w moim życiu! Szkoda tylko, że do pani Heleny nie mam już tak blisko…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 19, część 4

Wzięłam szmatkę i przecierałam zdjęcia, podążając za moimi myślami. Jakoś szybko wzięłam się w garść po śmierci Tomka. Jak dla rodziców Tomka – podejrzanie za szybko. Chyba mnie za to znienawidzili. Po prostu nie wiedzieli, a teraz nie chciało mi się już tego im tłumaczyć, że już od dawna nasz związek był martwy. Tak martwy, i że ja od dawna chciałam to wszystko zakończyć, ale nie miałam siły... Oczywiście bardzo przeżyłam ten wypadek i bardzo mi go brakowało, ale to jak zachowali się rodzice Tomka i jak mnie potem potraktowali, pozwoliło mi tylko szybciej zamknąć drzwi do tego okresu mojego życia. Cieszyłam się (w głębi serca), że nigdy nie zostaliśmy rodziną.
Następne zdjęcie, zdjęcie cioci Wandy, z lekko kwaśną miną, (bo niecierpiała, gdy ktoś jej robił zdjęcia) było dla mnie swoistym przypomnieniem, by częściej do niej dzwonić, interesować się. Nie udało nam się i chyba już nie uda, stworzyć dobrej, pozbawionej napięć relacji, ale była moją ciocią i chciałam by czuła, że jestem, nawet, jeśli daleko. Powinnam powiedzieć, że dużo jej zawdzięczam, ale równocześnie czułam, że ta ciociowa oziębłość i dystans została mi przez nią zaszczepiona i bardzo utrudniała mi życie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 19, część 3

Zdjęcie uśmiechniętych rodziców przewiązałam czarną wstążką i ustawiłam kilka tealightów. Obok stało zdjęcie Tomka, trochę źle zzumowane bo robione z bliska, przy rowerku wodnym, w czasie wycieczki na Mazury. To zdjęcie wybrałam ze wszystkich, jakie miałam, bo Tomek miał na nim takie śmiejące się oczy. Takie, jakie widziałam u niego coraz rzadziej. Takiego go chciałam zapamiętać, na zawsze. Mojego, kochanego i bliskiego. Zapomnieć o wszystkim złym, co rosło miedzy nami wielkim murem. O tym, że się sprzedał dla głupiej pracy, firmy, która wyssała z niego wszystkie siły życiowe i sprawiała, że jego oczy były coraz bardziej puste. Zaczęły mi migać przed oczami obrazy z naszych kłótni, ból, niezrozumienie. Dość! Nie można pielęgnować złych wspomnień o zmarłych. Trzeba myśleć tylko o tym, co było dobre.
Poprawiłam czarną wstążkę na zdjęciu Tomka. To już ponad rok jak go nie ma. Wciąż miałam w głowie obraz zmiażdżonego samochodu z raportu policyjnego... Śmierć na miejscu. Śmierć na miejscu. Nie cierpiał. Na szczęście. I Myster był tego dnia od rana taki niespokojny, jakby już wiedział. Przeczuwał?
Niesamowite. Psy są niesamowite. Gdyby umiały mówić...
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 19, część 2

Każde spojrzenie na te zdjęcia powodowało, że czułam kulę smutku w brzuchu, żal gdzieś koło serca, ale chciałam się z tym zmierzyć, zaakceptować. Spychanie tego wszystkiego na dno świadomości nic by nie pomogło.  W jednej ramce stało zniszczone zdjęcie ślubne moich drogich rodziców. Właściwie ich już nie pamiętałam, w ogóle. Nie byłam w stanie przywołać żadnego zapachu z nimi związanego, dowcipu, czy wydarzenia. Byłam mała, gdy TO się stało, ale nie aż tak mała by nie wyryło się w mojej pamięci. Czy to kwestia szoku pourazowego? Raczej to linia wychowawcza cioci Wandy. Nie miałam do niej pretensji, bo dzielnie starała się mnie wychowywać, ale nigdy nie rozmawiała ze mną o tym, nie przywoływała moich rodziców, jakby nigdy nie istnieli. Pewnie myślała, że to wywoła u mnie tylko ból, ale teraz myślę, że ten ból byłby mi wtedy potrzebny, pomógłby mi w odpowiednim czasie pogodzić się z tym, przeżyć tą żałobę po nich. A tak, zamknęłam wszystko gdzieś głęboko w sobie, a to we mnie wrosło i wciąż boli...
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 19, część 1

Kilkanaście miesięcy później...

Stałam przy oknie, obserwując kołyszące się na wietrze gałęzie sosny. Szyba, przez którą patrzyłam, była dość porysowana, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Rany, czyżbym wyleczyła się z mojej kompulsywnej pedanterii?! Omiotłam wzrokiem kuchnię. Była mała, dość ponura, chyba przez te zaglądające w okna sosny. Stare, białe meble, witrynka, mały stół z czterema taboretami. Przydałoby się trochę odmalować ściany i coś zrobić z grzybem widocznym na suficie, w lewym rogu, ale kurcze! Nie przeszkadzało mi to wszystko! Lubiłam to miejsce, właściwie polubiłam je od razu, momentalnie.
Z przedpokoju dochodziło głośne pomrukiwanie i sapanie błogo śpiącego Mystera. On był tu po prostu przeszczęśliwy!! Po tym wszystkim, nareszcie byliśmy jakby u siebie, ja i on. Spał głęboko w swoim posłanku, przywiezionym oczywiście z warszawskiego mieszkania, by miał swój znajomy smrodek i szybciej poczuł się tu lepiej. Wystawił brzuszek do góry, chyba bezwiednie, a może nawet przez sen czuł jak blisko przechodzę i nastawiał się na pieszczoty? Podrapałam go po brzusiu i podeszłam do lustra. Było wielkie, zamknięte w ciężkie złocenia, ładne. Wszystko tu było ładne. Nie jakieś tam drogie antyki, których strach dotknąć, ale po prostu taka zbieranina rzeczy "z duszą". Zatrzymałam wzrok na szafce stojącej blisko lustra. Przełknęłam głośno ślinę.
(ciąg dalszy nastąpi...)


czwartek, 6 listopada 2014

Od Autorki


Kochani Czytelnicy!

Jest mi niezmiernie miło, że jest Was tak dużo!!! Z ogromną radością śledzę statystyki. Pozdrawiam wszystkich Czytelników z Polski, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Francji, Kanady, Słowacji, Czech, Wielkiej Brytanii, Rosji i Argentyny!!! Za moment odnotujemy pięć tysięcy odwiedzin bloga!!!!

Cieszę się, że przeżywacie tak mocno losy Amelki, Tomka i Mysterka. Czekam bardzo na Wasze komentarze (pod każdym postem można umieścić komentarz do czego gorąco zachęcam!). 

Już od jutra zaczynam publikować II część książki więc jeśli ciekawi Was jak potoczą się dalsze losy Amelki
SERDECZNIE ZAPRASZAM DO LEKTURY!!!

Dla mnie publikacja mojej książki to wspaniała Przygoda! 

Dziękuję!!

Agata Długołęcka-Kolwas

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 18, część 8

Myster zawinął się jak zwykle pod stołem z łepkiem na moich nogach. Ja wsłuchiwałam się w ciszę domu. Byłam sama. To znaczy z, Mysterem, ale sama. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.
Powędrowaliśmy do pokoju, na szczęście znów nikogo nie spotykając, bo byłam przecież cała opuchnięta i wymięta. Telefon wciąż pikał. Sprawdziłam. To Tomek. Wysłał siedemnaście wiadomości. Najpierw, że jedzie się fatalnie, że zrobił postój na obiad, że głupio wyszło, że dojechał, ze Warszawa ohydna zupełnie (chyba jeszcze bardziej), że pada z nóg, że tęskni, znowu, że szkoda, że tak wyszło i żebym koniecznie dała znak życia. Szkoda, rzeczywiście. Wyszło głupio. Powinien tu być. Wciąż byłam na niego bardzo zła, a raczej czułam się po prostu rozżalona. Napisałam, że u nas ok. I tyle. Dałam Mysterkowi kolacje, umyłam się, włączyłam stare przeboje lat 60’tych (fajnie, że wzięłam tą płytę) i zapakowałam się pod kołdrę. Słuchałam muzyki, myślałam. Myster powoli zasypiał, choć wciąż miał nastawione jedno ucho, jak radar, w stronę drzwi i wyraźnie nasłuchiwał czy idzie jego pan. Wszystko dobrze Myster, śpij – uspokajałam go - śpij. Ja byłam bardzo wyspana. Siedziałam z podkulonymi nogami, pod kołdrą i myślałam. O sobie, Tomku, o nas, o tym czy tez by nas tak zostawił gdybyśmy mieli dzieci, o tomkowej pracy, o wszystkim… O tym czy na zawsze będę taka samotna… Czułam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że los daje mi jakieś znaki.
Postanowiłam być silna i mile spędzić ten jeden tydzień samej tutaj, przepraszam, z Mysterem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 18, część 7

Rzuciłam się na kanapę z płaczem. Mysterek lizał mnie po ręku, chyba nie wiedząc, co robić. Jeszcze słyszałam samochód Tomka, słyszałam jak odjeżdża. Płakałam. Tylko tyle pamiętam. Potem ktoś pukał delikatnie, wołał „pani Amelko, wszystko w porządku?”. Potem wszystko ucichło. Obudziło mnie ciche skamlenie. Myster siedział przy łóżku wpatrując się w moją twarz. Rzucił się z radością, gdy zaczęłam się przeciągać. Za oknem było zupełnie ciemno. Tylko telefon pikał pokazując przeładowaną skrzynkę. Wstałam. Było po dwudziestej trzeciej. Spałam pół dnia! Myster już nerwowo dreptał przy drzwiach, a ja poczułam straszny głód. Rany! Ominęła mnie obiadokolacja! Po kolei. Najpierw wyszłam z Mysterem na dwór. Głowa mi pękała. Od płaczu, głodu czy za długiego spania? Dziwnie nieswojo było mi tak samej po ciemku tu z Mysterem spacerować. On też był nieswój, trzymał się mnie blisko, szybko załatwiając swoje potrzeby.
Wróciliśmy do pokoju. Byłam bardzo głodna, wiec postanowiłam zajrzeć do jadalni. A nóż coś tam zostało do jedzenia? Szłam bardzo cichutko. Z niektórych pokoi dochodziły dźwięki radia czy rozmów, ale generalnie dom tonął we śnie. Bałam się, że kogoś obudzę. Zapaliłam światło i weszłam do jadalni. A tam na stole, przy którym zwykle siadaliśmy, stała kolacja. Wszystko ponakrywane, zabezpieczone. I karteczka: „Pani Amelko, będzie dobrze, a na pewno lepiej, gdy Pani zje”. Rany, gospodarze byli niesamowici. Usiadłam i jadłam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 18, część 6

Myster był zupełnie skonsternowany tym pakowaniem, obwąchiwał swoje miski i chodził wokół nich nerwowo, wyraźnie nie wiedząc, czemu nie są zabierane.
Zostajemy Mysteczku, zostajemy – tłumaczyłam, głaszcząc go po łepku.
Tomek właśnie stanął w drzwiach, smutny, poszarzały. Jadę, może dojadę zanim się ściemni. No to co, Amelko, pa. Przyjadę po was za tydzień.
Nie musisz- powiedziałam, odwracając głowę, bo było mi bardzo przykro i już miałam mokre oczy.
No co ty, zapomniałaś, że jesteś na końcu świata? - uśmiechnął się niemrawo- przyjadę.
Jak ci szef pozwoli – zasyczałam. Czułam, że zachowuję się jak zołza, ale na nic innego nie mogłam się teraz wysilić.
No to pa- rzucił Tomek. Ucałował mnie w przelocie w czoło, pogłaskał Mysterka i już go nie było. Nagle zostaliśmy sami. Zupełnie sami. W obcym miejscu.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 18, część 5

I co, mam siedzieć tydzień w ohydnym bloku i w ramach urlopu wdychać ohydne warszawskie powietrze?! Chodziłam w kółko po pokoju, czując jak rośnie mi wielka gula w gardle. Myster też chodził nerwowo nie bardzo chyba wiedząc, o co chodzi, ale z pewnością bardzo nie lubił, gdy się kłóciliśmy. W końcu wszedł pod stół i z stamtąd nas obserwował.
Tomek już zaczął wyciągać walizki spod łóżek.
Ja stałam i słyszałam jak mocno i szybko waliło mi serce.
Tomek… mój głos wydawał mi się jak jakiś obcy. Ja zostaje, to znaczy my zostajemy z Mysterem. Jeszcze tydzień.
Tomek chwilę nic nie mówił, widziałam, że jest mu przykro, drgała mu nerwowo żyłka na czole - OK-powiedział po chwili.
Zaczął pospiesznie i nieskładnie wrzucać swoje rzeczy do walizki. Usiadłam zrezygnowana na łóżku, skulona. Myster podszedł do mnie i usiadł mi na stopach, mocno się przytulając całym swoim psim jestestwem. Walczyłam jeszcze ze sobą. Jechać, zostać, jechać, zostać. Postanowiłam jednak tym razem zrobić coś dla siebie. Zostaję. Chcę zostać. Tomek w milczeniu się pakował. Czułam, że miał do mnie straszne pretensje, że go zostawiam. Trudno, postanowiłam ten pierwszy raz w życiu być egoistką. I kropka. Tomek kursował parę razy do samochodu. Pogadał też z wyraźnie zdziwionymi gospodarzami, którzy nie chcieli od niego żadnych dodatkowych pieniędzy, a już na pewno nie za tydzień, gdy go nie ma, i powiedzieli, że policzą za drugi tydzień tak jak jest, czyli tylko za mnie. A mogliście z niego zerżnąć – myślałam w duchu. Widać było, że gospodarze nie są z Warszawy, tylko z zupełnie innego świata.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 18, część 4

Dni mijały leniwie. Już byliśmy w połowie wyjazdu. Już zaczynałam podsumowywać, że to chyba najlepszy nas wyjazd, gdy… zadzwonił tomkowy telefon. W sumie dzwonił i tak codziennie, na co przymykałam oko, starając się wszystko łagodzić i nie szukać pola do konfliktu, byśmy nareszcie pobyli razem, na spokojnie. Stale ktoś do niego dzwonił z pracy, a na moją jedną małą sugestię, że może warto po prostu wyłączyć telefon, odpowiedział, że jego koledzy od lat boją się wziąć urlop. Ech... Postanowiłam to przełknąć…
Jednak ten telefon zmienił wszystko. Dzwonił do Tomka główny szef i sugerował, by już jednak wracał, bo on najlepiej tu wszystkich (cytuje) „trzyma za jaja”. Tomek poczuł się wyraźnie doceniony i nawet ze mną nie skonsultował, tylko od razu grzecznie potwierdził, że jutro będzie w pracy. Wrzałam! Byłam wściekła!
Tomek, to nasze wakacje, pierwsze od dawna, nasz własny, prywatny czas! - krzyczałam.
Jak możesz tak po prostu się godzić?! Dajesz sobą pomiatać, jesteś na każde skinienie - krzyczałam coraz głośniej.
Uspokój się, nie histeryzuj, muszę jechać, bo inaczej za tydzień może się okazać, że nie mam już do czego wracać - próbował uspokajać Tomek.
I tak zawsze będzie?! Nasz czas nie jest ważny? - nie mogłam się opanować.
Myślisz, że mam ochotę skąd odjeżdżać? Po prostu nie mam wyboru, zrozum.
Nie, nie rozumiem. Masz wybór. Jesteś dorosły. Szanuj się. Zadzwoń i powiedz żeby sobie radzili, że jak wrócisz to wszystko wyprostujesz, proszę cię - dodałam.
Amelko, nie mogę, przestań. Wracamy, dobrze? Zapłacimy tym gospodarzom za całość, żeby ich nie stawiać w głupiej sytuacji i wracamy.
(ciąg dalszy nastąpi...)