środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 24, część 13

Pani Helena była wspaniałą „opowiadaczką”, a zdjęcia były naprawdę jakościowe, miałam nadzieję, że oddają jako takie wyobrażenie, bo nawet pani Helena była mile zaskoczona ich jakością.
Moim oczom ukazywały się niesamowite wnętrza! Gdybym gdzieś je zobaczyła to bym myślała, że to jakiś zamek we Francji lub we Włoszech. A tu proszę – u nas!!! Wspaniałe obrazy, ozdoby, meble, detale.  I te przestrzenie! Zamek był chyba naprawdę ogromny!  Zachwyciłam się zdjęciami łazienki, garderoby.
- Amelko, to nie garderoba, to tak zwana ubieralnia. Widzisz tę szafę? Osobna szafa tylko na kapelusze, a ta toaletka, piękna!
- Niesamowite – mruczałam tylko pod nosem. Każdy pokój w zupełnie innym stylu…
- A wiesz Amelko, tam jest nawet teatr, gdzie się dekoracje zmieniają, gdzie mieszkańcy zamku i ich goście robili sobie przedstawienia.
- A w Sali kolumnowej jest rzeźba chłopca, właściwie wykradzionego rodzicom…
-Dlaczego?
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 24, część 12

Pani Helena zaczęła mi opowiadać historię Łańcuta i jego mieszkańców. Snuła wspaniałą opowieść przy coraz bardziej gasnącym za oknami dniu.  O przebudowach zamku, wykonywanych przez najznakomitszych architektów Europy, o zmieniających się właścicielach zamku, wspaniałych balach i znakomitych gościach. O tym jak podczas rewolucji francuskiej w Łańcucie znalazł schronienie nawet późniejszy król Francji Ludwik XVIII, czy kompozytor Marcello Bernardini. Dowiedziałam się, że był taki czas, gdy do Łańcuta należały trzy miasta, pięćdziesiąt sześć wsi i dwadzieścia osiem folwarków. Byłam oszołomiona! Było to dla mnie tak nierealne! Włączyłam komputer, by tym wspaniałym opowieściom pani Heleny mogły nam chociaż towarzyszyć zdjęcia Łańcuta. Pani Helena opowiadała dużo anegdot o mieszkańcach zamku, ale gubiłam się w tym, dopytując wiele razy, bo niestety nic mi nie mówiły te wszystkie nazwiska.  Kliknęłam na zamek Łańcut i podążając za historią pani Heleny otwierałam kolejne zdjęcia coraz bardziej zauroczona i zszokowana niepowtarzalnym pięknem i przepychem Łańcuta.
-Pani Heleno, musimy tam pojechać!!! - Gdybym miała samochód to normalnie zarządziłabym jutro o świcie, że wyruszamy.
A tak, jakoś tego logistycznie nie widziałam. Przecież nie pojedziemy koleją. Pani Helena będzie zmęczona, i co z Mysterem? Nie wiedziałam nawet czy psy mogą jeździć pociągami. Musiałyśmy poprzestać na opowieści i zdjęciach, a to i tak było dużo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 24, część 11

-Bo wiesz Amelko, życie składa się z takich właśnie zwykłych dni, wiec niech będzie ładnie, odświętnie, prawda?
-Tak, teraz jakoś mi trochę głupio, bo ja tak czasem szast prast na szybko a przecież się nie spieszymy, niech będzie ładnie.
-Bo ty to tak Amelko chyba jak na gości to wszystko na błysk wielkie przyjęcie i pięknie a jak tylko dla siebie to kanapka na jednej nodze i już. Celebruj życie!!! Szczególnie teraz w tych czasach, gdy naprawdę jest to łatwiejsze niż kiedyś. A nie cały czas nerwy, nerwy, na szybko.
Zjadłyśmy sobie obiadek, ale wciąż miałam na coś ochotę.
-Pani Heleno, może kawki?
-A może zjemy coś pysznego, hm? Pani Helenie zaświeciły się oczy.
-Na przykład? Bo może po ciastka do cukierni skocze, hm?
- A ja mogę coś zrobić? Potrzebuję tylko dwa banany i czekoladę. Pani Helena zakasała rękawy, a ja usiadłam i patrzyłam. Jej ruchy były wolne, tak pięknie, czyściutko wszystko szykowała. Opowiedziała mi o swoich przyjaciołach, Szwedach, do których kiedyś jeździła i którzy częstowali ją tym deserem. Ponakrawała banany, powkładała do środka kawałki czekolady i wstawiła do piekarnika. Już po chwili zaczął się roznosić słodki zapach. Nawet Myster delikatnie „niuchał” nosem  w powietrzu. Już po paru minutach zajadałyśmy łyżeczką (oczywiście, bo jak damy) pyszny deser. Nie wiem już nawet czy był on rzeczywiście taki pyszny czy wspaniałe towarzystwo sprawiło, że tak mi smakowało.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 24, część 10

- A Łańcut Amelko? Ze wspaniałą wozownią, storczykarnią i zapierającymi dech wnętrzami?
- Nie byłam tam nigdy pani Heleno…
- Jak to możliwe? A ze szkołą?
- Chyba nie, jakoś nie pamiętam..
- To musiałaś tam nie być, bo byś pamiętała, uwierz mi.
- Chętnie bym tam kiedyś pojechała.
- Wiesz jak nie lubię tego kiedyś. Co to jest kiedyś ?
-Nie wiem nawet dokładnie gdzie to jest, w którą stronę świata..
- Amelko – pani Helena popatrzyła na mnie tym swoim wymownym „nauczycielskim” wzrokiem…
Temat nam się urwał, bo musiałam pędzić po Mystera, który właśnie bardzo wylewnie witał się ze znajomą jamniczką, której pani nie była chyba jednak za bardzo zachwycona natarczywością Mystera.
Gotowanie z panią Heleną też było super. W ogóle czułam, że pani Helena się bardzo „rozkręca”, ożywia. Pokazywała mi różne triki kuchenne, podkreślała, że zawsze warto ładnie nakryć do stołu, nawet w zwykły dzień, nawet na nas dwie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 24, część 9

Gdy stawałam przy regałach u pani Heleny to czułam jak mi ślinka cieknie na myśl o wspaniałych książkach, które zaraz pożyczę. Nie mogłam uwierzyć, że człowiek może dojść do matury, czytając przecież wciąż jakieś lektury, ale omijając i w ogóle nie znając tylu ważnych pozycji!  Dzięki pani Helenie poznałam na przykład historię państwa Żabińskich, dyrektorów warszawskiego zoo, którzy w okrutnych czasach wojny ratowali mnóstwo ludzi ukrywając ich w pomieszczeniach po zwierzętach. Teraz podczas pobytu pani Heleny, po śniadaniu, szłyśmy na spacer po urokliwych uliczkach Podkowy, wyspacerowując Mystera, robiąc zakupy i gadając. Zeszło się jakoś na piękne domy, pałace, arystokrację i tak pani Helena opowiedziała mi o książce „Arystokracja” Millera, która jest spisaną relacją grupy arystokratów polskich pod koniec wojny i po wojnie przetrzymywanych przez władze radzieckie. O ludziach przyzwyczajonych do luksusu, służby, bezprawnie wywiezionych i przetrzymywanych. Za co? Za pochodzenie..Nic o tym NIGDY nie słyszałam…
I tak zeszłyśmy na wspominki o Kozłówce, pięknej Kozłówce…
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 24, część 8

Czas z panią Heleną był świętem. Rano, a raczej koło południa, bo obie lubiłyśmy pospać (na szczęście Myster też), jadłyśmy śniadanie, które przeciągało się prawie do pory obiadowej. Dyskusjom nie było końca. Pytałam panią Helenę o politykę, o jej opinie na różne tematy. Była niesamowitą kopalnią wiedzy i była w tym wszystkim taka rozważna, pełna mądrości życiowej i zrozumienia dla drugiego człowieka. Bardzo mi brakowało takich głosów w mediach. Głosów mądrych mądrością życiową i doświadczeniem. Czasem byłam zupełnie skołowana różnymi aferami medialno-politycznymi. Nie umiałam się w tym odnaleźć, trudno było mi odsączyć jad i napaści od faktów. Rozmowy z panią Heleną były super. Nigdy mi nie narzucała swojego zdania czy toku myślenia, ale pobudzała mnie do własnych wniosków lub pytała: „A ty Amelko, co byś zrobiła gdyby.. „. I jakoś mi się wtedy wszystko naświetlało. Chłonęłam słowa pani Heleny. Najbardziej było mi wstyd, gdy schodziło na książki. Od czasu, gdy się poznałyśmy moja świadomość historyczna, obywatelska wzrosła niesamowicie. Przeczytałam za namową pani Heleny książki, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia, a po których przeczytaniu nie mogłam uwierzyć, że mogłam żyć nie wiedząc tego czy tamtego. Zamęczałam koleżanki w pracy. Śmiały się, że chyba się minęłam z powołaniem i powinnam uczyć dzieci historii w szkole.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 24, część 7

Cudownie było zasypiać wiedząc, że pod dachem oprócz mnie i Mystera jest jeszcze ktoś kogo kocham. Samotność jest taka dziwna… Nawet jak się ma dużo ludzi wkoło to są takie chwile, pory dnia, gdy człowiek jest samotny i ta samotność  jakoś tak się na człowieka pcha, dusi go, przytłacza. Czułam, że nawet Myster w pewnym sensie był samotny. To znaczy, miał mnie, a ja jego, ale wiedziałam, że bardzo mu brakuje stada, psiego towarzystwa. Uwielbiał codzienne, osiedlowe spotkania z psami. Teraz codziennie spotykaliśmy inne psiaki, ale rzadko z którym Myster zdążył się pobawić, bo jego właściciel się spieszył, albo bał, że się pogryzą.  Z tego wszystkiego zaczęłam wchodzić na stronę internetową pobliskiego schroniska. Patrzyłam na te kochane mordki i szukałam Mysterowi przyjaciela. Wiem, wiem, byłam szalona! Samotna baba, w nieswoim domu, z dwoma psami …. Czułam, że Myster był by szczęśliwszy mając towarzysza do zabaw, biegania, bycia razem w domu, gdy ja byłam w pracy. Ale nie byłam w stanie jakoś długo oglądać i czytać opisów zamieszczonych na stronie psiaków. Wszystkie chciałam przytulić, zabrać do siebie!!! Chciało mi się wyć, gdy czytałam życiorysy niektórych psiaków… Ludzie potrafili być potworami, zgotować psiakom piekło na ziemi. Zabiłabym, naprawdę…  ech…
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 24, część 6

Zaparzyłam pyszną herbatkę waniliową i usiadłyśmy w kuchni. Ta herbata waniliowa to właściwie również zasługa pani Heleny. To ona jakoś chyba nieświadomie pokazywała mi jak ważne są takie różne codzienne drobiazgi, walka z bylejakością. Zawsze witała mnie herbatą w pięknych filiżankach, ciasteczkami misternie ułożonymi na talerzyku. Tak jakby to było jakieś święto. To było dla mnie zupełnie coś nowego. Ciocia Wanda bowiem chomikowała wszystko na później, na specjalną okazję. Piękna zastawa pochowana po szafach, obrusy też, ciastka te tańsze, bo te lepsze na większą okazję. Kurcze! Życie było przecież tu i teraz, a nie później! Czułam, że mam to po ciotce – czekoladki ukryte na później nieraz lądowały w końcu w koszu, gdy przypadkiem znalezione były już dawno przeterminowane. A z Tomkiem? Tyle rzeczy, miejsc zostawionych na potem, a tu już nie ma żadnego potem… Dlatego tym łapczywiej chciałam się uczyć od pani Heleny, podpatrywać.
Teraz, gdy tak siedziałyśmy w kuchni, to chciałam tyle jej opowiedzieć, nacieszyć się jej obecnością, ale widziałam, że jest bardzo zmęczona. Szybko zaproponowałam jej drzemkę. Tak bardzo chciałam by się nie zmęczyła! Już wcześniej przygotowałam cały pokój, by miała wszystko pod ręką, wygodnie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 24, część 5

Droga do Podkowy minęła nam bardzo szybko. Są takie szczęśliwe godziny do i z Warszawy, gdy Aleje Jerozolimskie są całkiem przejezdne. Pani Helena była bardzo ożywiona, wszystko ją interesowało. Blisko Brwinowa zaczęła mi opowiadać o Iwaszkiewiczu, jego losach i ożenku z Anną, córką bogacza Lilpopa. Opowiadała o ich losach, działalności w czasie II wojny światowej, o tym, że ich dom, tu w Stawisku, był schronieniem i ratunkiem dla wielu Żydów. Opowiadała to wszystko tak ciekawie! Chłonęłam każde słowo! Nic nie wiedziałam z tego, co mówiła. Było mi strasznie wstyd, że jeszcze nie byłam w Stawisku, mimo, że już tu mieszkałam parę ładnych miesięcy. Jakoś Iwaszkiewicz kojarzył mi się tylko z jakoś męczoną w szkole literaturą, która zupełnie mi sie nie podobała… Wyszłam na zupełną ignorantkę… Nawet taksówkarz słuchał z wyraźnym ożywieniem.
Jak tylko podjechałyśmy pod dom to już było słychać radosne wycie Mystera. Siedział w oknie balkonowym i machał radośnie właściwie całym ciałkiem nie tylko ogonem. Radości i piskom nie było końca. Myster wykonał szaleńczy taniec radości na trawie. Było widać, że kocha panią Helenę, tak jak ja.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 24, część 4

Pani Helena nie czuła się najlepiej, co słychać było nawet przez telefon. Zgodziła się jednak, co przyjęłam z ogromną radością. Trochę się martwiłam czy czasami nie jest to dla niej za duże umęczenie… Strasznie mi było żal, że Kuba jakoś tak zerwał wszelkie kontakty ze mną (wciąż mnie to gryzło, dlaczego tak się stało?!). Chciałabym żeby było jak kiedyś… I mogłabym go wtedy poprosić by przywiózł panią Helenę tu do mnie wygodnie, samochodem. Ale nic to! Poradzę sobie! Nie chciałam by pani Helena jechała WKD, która jest bardzo wygodna, ale nigdy nie ma gwarancji, że będzie miejsce siedzące, wiec zamówiłam taksówkę. Jakoś to przełknęłam finansowo. Pani Helena była już gotowa. Elegancka, pachnąca. Jej widok mnie uderzył. Była taka malutka, kruchutka, tak jakby nikła w oczach… Za każdym razem jak ją widziałam po nawet krótkiej przerwie to widziałam różnicę na gorzej… Starość była taka niesprawiedliwa!
Gdy tak szła ze mną pod rękę, mocno opierając się na moim ramieniu, czułam do niej taką czułość, troskę. Jak do własnej babci, której nigdy nie poznałam…
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 24, część 3

Pani Helena miała niesamowity dar odczuwania innych ludzi. Mnie umiała rozgryźć już po samym halo. Wiedziała wtedy już jaki jest mój nastrój, wiedziała wszystko. Również jej spostrzeżenia dotyczące historii czy polityki; były niezawodne. Miała niesamowicie lotny umysł! Spokojnie mogłaby być jakimś doradcą na przykład prezydenta. Ale u nas niestety wciąż nie docenia się ludzi starszych. Spycha na margines emerytury, nie doceniając ich mądrości i doświadczenia.
Już od dawna kombinowałam jak tu panią Helenę sprowadzić, chociaż na parę dni, do Podkowy. Bo raczej niestety się wzbraniała. Rozumiałam to. W jej wieku każda podróż, czy nocowanie w innym miejscu, było dużą niewygodą. A w ciągu tygodnia nie było mnie tyle godzin w domu, że mogłoby być jej nieprzyjemnie siedzieć tyle godzin tylko z Mysterem, w obcych kątach.
Na szczęście miałam parę dni urlopu, które musiałam do końca miesiąca wykorzystać. Postawiłam panią Helenę przed faktem – mam trzy dni wolne plus dwa weekendu, taka okazja może się długo nie powtórzyć.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 24, część 2

Mimo tak ogromnej różnicy wieku, miałyśmy niesamowity kontakt, to była prawdziwa przyjaźń, więź pełna ciepła i zrozumienia. Dzwoniłam do niej bardzo często, bardzo mi jej brakowało. Bo jednak, co tu dużo mówić, z Mysterem nie bardzo mogłam sobie pogadać… I tak jakoś było mi dziwnie, szczególnie w weekendy. Niby super, swoboda, można się wyspać, z Mysterem połazikować po pięknej okolicy, coś zjeść, poczytać no i oczywiście pohaftować. Ale jakoś tak jednak samotnie. Nie ma z kim pozachwycać się krokusami, pokazać piękną sikorkę na drzewie. Brakowało  mi kontaktu takiego zwykłego, codziennego. Dlatego tak często wykręcałam numer do pani Heleny. Zazwyczaj odbierała po trzech, czterech sygnałach, więc jeśli nie mogłam się dodzwonić to od razu dopadał mnie potworny lęk. A jeśli coś jej się stało? A jeśli zasłabła, albo… Wtedy dzwoniłam jak szalona, telefon za telefonem, analizując w głowie porę dnia. Bo dobrze znałam harmonogram dnia pani Heleny, wiedziałam mniej więcej o jakiej godzinie zawsze jest w domu. Czekałam na to jedno, trochę zmęczone, trochę zachrypnięte: Halo? I już się uspokajałam, wiedząc, że los jeszcze mi jej nie zabiera. Wiem, to było dość chore, ale tak miałam i już. Wstyd było mi się przyznać nawet sama przed sobą, ale bardziej bałam się o panią Helenę niż o ciocię Wandą.  I była to nie tylko kwestia tego, że ciocia Wanda była dużo młodsza od pani Heleny, ale tej więzi, bliskości, której z ciocią Wandą jakoś nigdy nie udało mi się zbudować.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 24,część 1

Moje życie w Podkowie biegło już stałym, spokojnym rytmem. W ciągu tygodnia po spacerze z Mysterem ruszałam wkdką do pracy. A potem już tylko marzyłam, by wrócić do domu. Uwierały mnie koszule i spódnice biurowe, chciałam chodzić tylko w t-shirtach i „dżinach”. Miasto jakoś mnie męczyło. Wracałam jak najszybciej do domu. Chyba robiłam się aspołeczna, bo coraz częściej wymigiwałam się od spotkań z koleżankami z pracy. Nie chciało mi się po prostu. Nie chciało mi się iść do hałaśliwej galerii handlowej, gdzie w każdym sklepie grała inna muzyka, zagłuszająca moje myśli, tysiące nakładających się zapachów i świateł, od których szczypały mnie oczy. Nie mówiąc już o przelewających się w amoku ludziach... Brr...Koszmar!
Pani Helena mówiła, że źle robię, że powinnam uczestniczyć w życiu firmy i dbać o kontakty z koleżankami z pracy, bo inaczej nie wiadomo kiedy zostanę szybko wykluczona i różne sprawy będą omawiane gdzieś poza mną. I pewnie miała rację. Zresztą jak zwykle. W ogóle pani Helena była dla mnie niesamowitym zaskoczeniem i to pozytywnym.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 23, część 13

Zasnęłyśmy nie wiem, kiedy… Także obudziłyśmy się trochę powykręcane w pozycjach półleżących na kanapie. Wystrzeliłam jak z procy, przerażona czy dom stoi cały, bo przecież nie zgasiłam świeczek, ale na szczęście okazało się, że dawno się już wypaliły. Uff… niby jestem taka odpowiedzialna…
Zjadłyśmy razem śniadanie i dziewczyny musiały się już zbierać. Magda była już trochę nerwowa, bo jak tłumaczyła zawsze w niedzielę miała teraz nerwowy skurcz brzucha przed poniedziałkiem. Patrycja też była już w pośpiechu, bo obiecała Adasiowi przyjechać na obiad, (który on gotował!), a jednak do domu pod Kielcami miała kawałek.
Myster był niepocieszony, że to już koniec imprezy. Ja zresztą też…
Tak się cieszę, że mamy siebie nawzajem! To dla mnie znaczy tak wiele!
Pomachałam jeszcze Patrycji i Magdzie i wróciłam do domu. Wszędzie był niezły bajzel, ale na razie nie mogłam nawet o tym myśleć. Czułam się jak to po imprezie. Zrobiliśmy z Mysterem obowiązkowy spacer poranny, po czym wróciliśmy i zakopaliśmy się jeszcze na kanapie pod kocem. Trzy godziny drzemki i ruszę do sprzątania!
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 23, część 12

Siedziałyśmy sobie do nocy we trzy – ja, Patrycja i Magda. Tematy miałyśmy niewyczerpane. Im późniejsza godzina i dłuższy czas razem tym (jak zwykle) poważniejsze tematy poruszałyśmy. O Bogu, śmierci, sensie życia. Myster spał na kocyku na kolanach Patrycji. Ona opowiadała nam jak wielkiego ma „doła”, pustkę z powodu braku dzieci, jak bardzo w tym wspiera ją Adam i jak już nie wie w ogóle po co żyć.
I wiecie… muszę wam powiedzieć, choć jest mi bardzo ciężko, że myślimy poważnie o adopcji, ale to podobno może się ciągnąć latami…
Ucieszyłam się bardzo! Właśnie tacy ludzie jak Patrycja i Adam mogli stworzyć wspaniały, normalny dom dla dzieci i cudownie, że przełamywali opory przed adopcją.
Gadałyśmy o tym jeszcze długo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział 23, część 11

Patrycja zasnęła tuż przy Malwince … Widziałam, nawet teraz, jakie jest pragnienie Patrycji – dziecko. Wiedziałyśmy o tym od dawna, ale nawet nie poruszałyśmy tego tematu, bo sprawa wydawała się beznadziejna…
Ech…
Godziny mijały…. Jadłyśmy, podśpiewałyśmy, gadałyśmy, chichrałyśmy się. Malwina raczkowała miedzy nami, a Patrycja wodziła za nią zachwyconym wzrokiem.  Było wspaniale! Myster trochę początkowo uciekał przed Malwinką, nienawykły tak bardzo do „małych ludzików”, szczególnie „we własnym domu”, ale szybko się oswoił i nastawiał się jej na głaskanie.
Niestety Ania musiała uciekać. Rafał nie dałby rady z kąpielą wieczorną trzech chłopaków bez jej pomocy, nie mówiąc o Malwince, dla której również na pewno lepsze było spanie w swoim łóżeczku. Ania zresztą już nam prawie przysypiała, wyraźnie wykończona. Żegnałyśmy się z nią wszystkie długo i czule, a jej słodkie przywitanie z Rafałem przywracało mi wiarę w wielką miłość małżeńską. Oni byli naprawdę jedną drużyną! Aż miło było na nich patrzeć!
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 23, część 10

Ania, jak zwykle cała zwiewna i radosna, tuliła Malwinkę. W domu od razu chciała ją gdzieś położyć, a tu z pomocą od razu przyszła Patrycja.
Aniu, a czy ja mogę ją trochę ponosić, a potem posiedzieć z nią śpiącą? - zapytała.
Oczywiście kochana, możesz ją nawet na tydzień pożyczyć – śmiała się Ania.
Patrycja poszła na kanapę do pokoju z Małą, a Ania dołączyła do nas do kuchni. Z każdym kolejnym kwadransem widziałam, że oddtaja. Była szczęśliwa w roli matki, chociaż nie ukrywała, że jest wykończona. Rafał ostatnio więcej pracował, bo wciąż im nie starczało pieniędzy, wiec była wtedy więcej sama z dziećmi i było jej po prostu ciężko. Rany! Ania była dla mnie bohaterką! Czwórka dzieci!
Byłyśmy już wszystkie, nie licząc Izy, wiec powoli szykowałyśmy stół w pokoju na jedzonko. Włączyłam Macy Grey, dziewczyny powoli się rozluźniały. Musiałam wejść do pokoju gdzie poszła Patrycja, że śpiącą Malwinką, bo miałam tam przygotowany obrus. To co zobaczyłam rozczuliło mnie!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 23, część 9

Czułam, że Patrycja jest jakaś jakby przybita, zgarbiona, mimo, że perfekcyjna i wymuskana.
Bardzo szybko dowiedziałyśmy się, o co chodzi, gdy tylko przybyła Ania i to uwaga - nie sama! Przyjechał ich cały wielki van! Za kierownicą roześmiany od ucha do ucha Rafał. Z tylu trzy urwisy, kapka w kapkę trzy tatusiowe klony. A obok Ania, gramoląca się z samochodu i trzymająca na rękach najmłodszą latorośl – Malwinkę (ha! górą kobietki, a lekarz twierdził, że będzie czwarty chłopak!) która zupełnie niezrażona ogólnym harmidrem spała u niej błogo na rękach. Nie trzeba chyba dodawać, że Myster ze wszystkimi się witał i powoli wynosił z domu kolejne zabawki zachęcając do zabawy z nim ("biedakiem" oczywiście). Rafał z chłopakami zaraz się zawinął, tłumacząc, że wie, że jest to cytuję „spotkanie jajników” wiec oni z chłopakami ulatniają się na popołudnie męskie na jak najdłużej bez mamusi się da. Super!!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 23, część 8

Patrycja w ogóle zawsze była naszym dobrym duchem. Jak to robiła? Nie wiem. W końcu życie nieźle jej kiedyś dało w kość. Wyglądała jak zwykle pięknie (w ogóle była najpiękniejsza na całym wydziale!) Dołączyła do naszej na razie kuchennej kawusi. Bo w kuchni to się w ogóle najfajniej siedzi! Zaraz też jak się trochę rozejrzała to doradziła mi parę naprawdę niewielkich przesunięć mebli, by zyskać wrażenie większej przestrzenności. Była w tym świetna! Nawiozła mnóstwo różnych rzeczy. Suszone owoce, chipsy z gotowymi dipami, wino i likier macchiato (mój ulubiony) oraz aż cztery bombonierki, mówiąc, że to specjalny dodatek – prezent od jej Adasia. No, ten jej mąż to był w ogóle niesamowity! Cudowny jej się trafił i całe szczęście!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 23, część 7

To wszystko jest chore! - dodałam. U mnie jakoś było w pracy normalnie, spokojnie. Bez rewelacji i bez takiego wyzysku.
Na razie nic nie zmienię – westchnęła Magda, mieszając sałatkę owocową. I właśnie wtedy zauważyłam, że każdy owoc w sałatce miał inny kształt! Magda pokroiła kiwi w gwiazdki, jabłka w serduszka, banany w talarki a brzoskwinie w słupki!
Wow! Magda zobacz! Jesteś tak utalentowana! Spokojnie mogłabyś otworzyć kawiarnię lub restaurację! Twoje potrawy, przepisy, przetwory to cudo!
Wiem, może za parę lat.. i…-westchnęła ciężko Magda.
Zadźwięczał klakson. To Patrycja podjechała pięknym i chyba zupełnie nowym bmw, wow!
Piskom i chichotom nie było końca!
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 23, część 6

Gadałyśmy i gadałyśmy. Potem siadłyśmy na taborecikach z kawusią. Myster już oczywiście kręcił się wokół Magdy podnosząc błagalnie przednią łapkę pod tytułem- weź mnie „biedaka” na kolana. Magda wzięła go na kolana (oczywiście), co przyjął z głośnym pomrukiem jakże nieszczęśliwego na co dzień i osamotnionego psa. Niewdzięcznik!
Magda wyglądała na zmęczona. Opowiadała, że u nich w firmie jest coraz gorsza aura, atmosfera zwolnień i recesji, że trzeba niesamowicie zasuwać ostro, cały czas udowadniać, że się jest świetnym i niezastąpionym, całkowicie oddanym firmie. Mówiła, że robi, co może, ale to coraz bardziej ją przerasta.
Magda, a może rzucisz to w cholerę? –zdenerwowałam się, bo właśnie usłyszałam, że kiedyś dyrektor generalny dał jej dziesięć godzin na przygotowanie raportu, który normalnie robi się w parę dni i że ona tak się przejęła, że jak siadła to przez te dziesięć godzin nie wstała nawet na siku czy łyk wody, żeby zdążyć.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 23, część 5

Jak mogłam być taka durna, by się denerwować, że przyjechała nie o czasie?! Muszę z tym walczyć!!
Magda miała jakiś taki spokój w sobie, ciepło. Nie wiem kiedy zabrała się za krojenie owoców na sałatkę. Była taka kochana i taktowna. Na pewno miała (jak to ona) milion pomysłów kulinarnych w głowie, ale nic się nie wcinała tylko pytała, co chciałam zrobić i jak i żebym ją wykorzystała jak majtka na pokładzie. To był cudowny czas! Kroiłyśmy, szykowałyśmy (w planie miałam trzy różne sałatki i ziemniaki zapiekane ze szpinakiem, ziołami i serem pleśniowym). Jako danie późniejsze już była podszykowana panga w ziołach. A co, jak szaleć, to szaleć! Właściwie dopiero tu, w tej podkowiańskiej kuchni, mogłam coś normalnie przygotować. W warszawskim mieszkaniu kuchnia była tak mała, że nie bardzo było gdzie coś pokroić czy położyć. A poza tym Tomek nie bardzo lubił jakieś zioła, szpinak czy jak to on mówił– „eksperymenta”. A u cioci Wandy to jakoś się krępowałam, bo widziałam, że ona się strasznie denerwuje, że jej nabrudzę, poprzestawiam garnki itd. Tu nareszcie mogłam działać!
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział 23, część 4

Poleciałam jej szybko otwierać, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie, że jest nie według mojego planu godzinowego.
Myster szalał z radości. Oczywiście pamiętał Magdę i już leżał na trawie brzuchem do góry patrząc czy będzie wymasowany.
Uściskałyśmy się serdecznie.
Amelko, wiem, wiem, że pewnie się wkurzasz, ale postanowiłam cię hartować życiowo hi hi i nie dać ci znać, że będę wcześniej. A tak naprawdę to wyładował mi się telefon i nie mogłam dać znać - mówiła z uśmiechem Magda.
No co ty, przecież super, że już jesteś wcześniej- powiedziałam.
Hm, jasne, bo znamy się od wczoraj –Magda figlarnie poklepała mnie po plecach.
Super tu masz!!!! Zaczęła się rozglądać – po prostu raj!
Pokazałam jej ogród, domek, zaczęłyśmy gadać. Tak się do niej stęskniłam!
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 23, część 3

Robiłam już powoli różne zimne przekąski. Jajeczka na twardo dekorowałam oliwkami i suszonymi pomidorami. Przygotowałam też duży talerz mozarelli udekorowanej świeżą bazylią. Potem siadłam sobie do stołu i zaczęłam robić mnóstwo koreczków- ser, pomidor, papryka lub oliwka kabanos papryka itd. Nabijałam je następnie na pół arbuza specjalnie w tym celu kupionego i owiniętego w srebrny papier (w gazecie na zdjęciu wyglądało to jednak o niebo lepiej, czemu?).  Kupiłam też melona, którego pokroiłam w małe paseczki (oj przydałby się do tej roboty mężczyzna!) i owijałam każdy paseczek w plasterek szynki parmeńskiej, (czemu to się cholerstwo nie trzyma?!). a tu dyng dong. Podskoczyłam jak poparzona. Wyglądam przez okno a tu kurka wodna Magda! Super, ale tu jeszcze taki bajzer, a miało być tak pięknie!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 23, część 2

 Tak bardzo ją lubiłam. Czułam z nią taką nić porozumienia. Z każdą miałam trochę inną relację, na trochę innej płaszczyźnie. Izę chyba rozumiałam, tak mi się przynajmniej wydawało. Była krucha, kochana, dobra. Czasem trochę za bardzo stawała w pozycji ofiary, męczennika. Powinna bardziej dostrzegać siebie i swoje potrzeby, swoje ja, bo inaczej, czułam, świat ją „wydoi”.
Pogadałyśmy jeszcze chwilę o pracy, o samopoczuciu, po czym stanęło na tym, że zadzwoni jak tylko będzie się mogła wyrwać i przyjedzie. Super! Już ta perspektywa była super.
Swoją drogą, chyba już zaczynałam się starzec czy co. Bo moje myśli były takie mentorsko - naprawcze...
Po telefonie Izy zabrałam się do roboty. Dziewczyny miały się wprawdzie zjeżdżać dopiero po czternastej, ale ja jak to ja, chciałam mieć już na "tip top" przygotowane wszystko. Myster drzemał na swoim ślicznym posłanku, wyraźnie obrażony, że nie poświęcam mu tyle czasu co powinnam przy wolnym od pracy dniu.  Wiedziałam jednak, że jak zjawią się dziewczyny to mu to wynagrodzą i będzie wygłaskany i wytarmoszony za wszystkie czasy!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 23, część 1

Jutro przyjadą dziewczyny!!! Strasznie się cieszę!!! Myślę, szykuję, tworzę. To, że możemy się zjechać, spotkać wszystkie pięć, to jest coś wyjątkowego, coś godnego uczczenia.  Porozstawiałam już w kilku miejscach świeczki różnych kolorów i kształtów, a w pobliskiej kwiaciarni kupiłam parę mniej świeżych róż i rozsypałam płatki wokół świeczek. Ślicznie! Myster chodził, obwąchiwał i wyraźnie czuł, że coś się szykuje.
Sobota zaczęła się niezbyt fajnie – bo telefonem od Izy.
Amelko? – zaczęła nieśmiało.
Tak? Chyba czuję kłopoty – powiedziałam.
Nie dojadę, strasznie mi przykro, strasznie!!! Mieliśmy być z Michałem już od wczoraj w Warszawie, wiesz u tej jego cioci na jubileuszu, ale no tak się ułożyło, że Michał, no wiesz, no nie był w formie do ludzi i tak no nie mogę go zostawić tu samego – westchnęła głośno.
Szkoda mi bardzo, ale rozumiem przecież, nie martw się- powiedziałam, chociaż moje przewidywania, co do Michała tylko się potwierdzały. Może uda ci się kiedyś przyjechać tak po prostu, samej, hm? Albo z Michałem? –dodałam.
No wiesz, może sama, bo Michał to zawsze potrzebuje sporo czasu by gdzieś się dobrze poczuć i...
Izuniu Kochana, jak tylko będziesz mogła to przyjeżdżaj koniecznie! - wykrzyczałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 22, część 5

Szybko się rozłączyłam i gdybym miała worek treningowy to właśnie bym do niego podbiegła, by się trochę wyładować. Aaaaaaa! Pomijam, że Jolka w ogóle nie zapytała o mnie. Pomijam, że mówi do mnie tonem jakby kij połknęła albo już nie powiem brzydziej. Pomijam, że papla trzy po trzy. Wielka kosmopolitanka warszawska. Ale ta jej forma powiedzenia, że jest w ciąży i czego to ona nie robi i tak dalej. Matko! Masakra! Nie mogłam się wyzbyć sarkazmu i jedyne, co myślałam to to, że Jolce znudziły się drogie meble i podróże i postanowiła załatwić sobie coś nowego, unikatowego – dzidziusia. Biada mu jak nie będzie idealny!
Nie lubiłam siebie takiej, pełnej negatywnych emocji. Włączyłam muzykę, wytarmosiłam Mystera i postanowiłam obmyślić lepiej przyjęcie dla dziewczyn. Całe szczęście, że Jolka nie dotrze. Co to w ogóle był za durny mój pomysł by ją zaprosić?!
Musiałam odtajać. Strasznie byłam czasem krytyczna do ludzi. Nie chciałam. Czemu nie miałam takiego dobrego, pozytywnego podejścia do świata jak Kuba? Może to kwestia rodziny, genów, wychowania? Bo ciocia Wanda jednak była bardzo krytyczna..
Ech.. Myster!!! Idziemy biegać!!! Oczyszczać umysł! Natychmiast!
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 22, część 4

I tu znowu potok słów, tak, że nawet nie wiedziałam, który moment nie będzie faux pas by jej przerwać i pogratulować, ale już tak mnie wnerwiła ta cała z nią pseudo-rozmowa, że jak przerwała to powiedziałam tylko:
No tak, Jolka, zegar biologiczny tyka, rozumiem (i za chwilę pożałowałam jak się usłyszałam, bo zabrzmiało to rzeczywiście jakoś tak niemiło i arogancko).
No wiesz, Amelio!  Po prostu to już jest ten czas i dlatego przepraszam cię bardzo, ale teraz muszę się skupić na sobie i jak najbardziej żyć higienicznie. Czytałam …
I tu znowu potok wspaniałych rad i nowości i chwalenia się, czego to ona już teraz nie robi by wpłynąć na prawidłowy rozwój swojego przyszłego dziecka i takie tam. Już mi się rzygać chciało!! Budziły się we mnie najbardziej niemiłe uczucia. Miałam ochotę być kąśliwa i maksymalnie niemiła. Musiałam szybko kończyć, by za chwilę nie palnąć czegoś, czego potem będę żałować.
Jola, super, super, to wszystkiego dobrego, trzymajcie się i wiesz muszę już naprawdę kończyć – powiedziałam to sztucznie, ale jednak chyba miło.
Tak, no dobrze, to pa Amelio, pa, całusy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział 22, część 3

Gadała i gadała tylko o sobie, nawet nie zapytała, co u mnie i jak w ogóle żyję. Rany, czy ona aż tak się zmieniła czy zawsze taka była tylko ja tego nie widziałam?! Dobra, pytam o ten następny weekend dla świętego spokoju, bo już i tak ta znajomość była już dla mnie właściwie skończona. Moja irytacja rosła.
Jola, a co robisz w przyszły weekend? Może wybrałabyś się do mnie tu do Podkowy, robię taki babski wieczór? (po co jej zaproponowałam?!).
Ach, kochana, bardzo Ci dziękuję za zaproszenie, ale wiesz ...  nie mam akurat jak przyjechać, bo samochód będzie na przeglądzie, dadzą mi zastępczy oczywiście, ale pewnie będę się bała tak od razu nim dalej wypuszczać.
Aha, no wiesz, ale jest jeszcze kolejka elektryczna - bąknęłam.
Wiesz, no jak tak już się dopytujesz to ci powiem, chociaż forma telefoniczna jest dla mnie zupełnie nie do przyjęcia, ale ja to znaczy my spodziewamy się dziecka i no…. kolejka WKD, ewentualny tłum i te zarazki i w ogóle to wiesz odpada zupełnie…
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 22, część 2

Postanowiłam zaprosić też Jolę. Z jednej strony trochę się bałam, bo była jednak „z poza” naszego towarzystwa, ale z drugiej istniała okazja by może jakoś Jolę rozerwać, spędzić czas również z nią. Szczególnie teraz, gdy Wojtek pracował za granicą, a ona była pewnie zupełnie sama. Pamiętałam wprawdzie dobrze naszą ostatnią, z Tomkiem, u nich wizytę. Była koszmarna! I Jola i cała wizyta. Jednak potem na pogrzebie Tomka wydawała się przejęta, przyjacielska i tak sobie myślałam by dać jej jeszcze szansę, że może wtedy jakoś tak wszystko było nie tak, ale może na babskiem spotkaniu odnajdę w Joli moją dawną kumpelę.
Halo, Jola? - tu Amelka.
Hej, witam –odpowiedział aksamitno oficjalny ton.
Jak się macie? Co słychać? - zapytałam, ale już czułam się lekko podirytowana jej tonem.
Wiesz, wszystko cudownie – odpowiedziała bez zastanowienia. Nie wiem czemu, ale to "cudownie" zabrzmiało jak pisk rozrywanego styropianu.
I tu zaczęła się lawina przechwałek i opowieści, że Jola właśnie wróciła ze Spa, gdzie były cudowne masaże gorącym olejkiem i czekoladą (ciekawe – naraz czy osobno - ale nie dopytywałam się). Włączyłam się na potakiwanie i trzymając słuchawkę podeszłam do lustra, gdzie zaczęłam do siebie robić głupie miny, starając się słuchać paplania Joli.
Moje wzburzenie rosło.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 22, część 1

To było sobotnie przedpołudnie. Powoli myślałam o naszej babskiej imprezie, która miała się odbyć za tydzień. Już od dawna wszystko szykowałam. Wycinałam fajne (i koniecznie łatwe!) przepisy kulinarne z gazet, kupiłam mnóstwo ładnych świeczek i śliczne serwetki. Chciałam by wszystko pasowało do siebie kolorystycznie. W ogóle z tym dobieraniem kolorów to miałam niezłego bzika. Tomek nieraz na to narzekał. Lubiłam jak mi się wszystko ładnie komponowało kolorystycznie. A już buty i torebka w tym samym odcieniu to obowiązkowo! Było to już chyba nawet trochę chorobliwe, bo zdarzyło mi się wracać pędem rano z powrotem do domu, gdy zauważyłam, że niechcący założyłam buty niepasujące do torebki, hi hi.
No więc wracając do dziewczyn to chciałam być prawdziwą gospodynią i pięknie je ugościć. Oczywiście równie dobrze mogłabym nic nie szykować, kupić wino i zamówić pizzę (bardzo duuużą pizzę), ale chciałam, po prostu chciałam, ugościć dziewczyny po królewsku! Dawało mi to dużo radości, takie przygotowania, a po za tym, co tu dużo mówić, byłam tu jednak samotna, a raczej my byliśmy - to znaczy ja i Myster.  Swoją drogą, ciekawe czy Myster pamięta jeszcze swoją ukochaną z osiedla? I placykowe spotkania? Coś czuję, że teraz, przy tak aktywnym stylu życia, jakie prowadziliśmy i codziennym obchodzie (a raczej oblatywaniu) działki nie miał by już chyba siły na te gromadne szaleństwa osiedlowe.
Więc szykowałam się myślowo na dziewczynki powolutku. Wpadł mi też do głowy pewien pomysł.
(ciąg dalszy nastąpi...)