piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 50, część 1

Podkuliłam nogi i wcisnęłam się mocniej w kąt parapetu ciociowandziowej kuchni. Wyjrzałam na nieskazitelny, wypielęgnowany ogród. Chwilę wodziłam wzrokiem za ciocią, schylającą się po kolejne marchewki i pietruszki. Patrzyłam na nią z czułością, ale i niepokojem. Gdy tu przyjechałam bardzo uderzył mnie jej widok. Przygarbiła się, postarzała, jej ruchy były wolniejsze, jakby pełne wysiłku. Jak to możliwe, że w ciągu tych paru tygodni tak się zmieniła? A może coś jej dolega? Muszę, jakoś muszę, przekonać ją do wizyty u lekarza i badań, pomyślałam. Gładziłam delikatnie stopą na zmianę raz Mysterka, a raz Jopusia, którzy drzemali blisko mnie. Zdecydowanie odsypiali moją amerykańską przygodę. Byli bardzo stęsknieni! Teraz nawet woleli zostać przy mnie niż pohasać chwilę w ogrodzie, co było bardzo do nich niepodobne. Nikt nigdy tak się na mnie nie cieszył! Moment witania z nimi, gdy taksówka przywiozła mnie z lotniska do domu rodziców Kuby, będę długo pamiętać. I ten moment niepokoju, gdy otworzyły się drzwi w których pojawiły się dwie kochane głowy – rodzice Kuby, a z pomiędzy ich nóg, jak torpeda wyskoczył z wielkim piskim Jopuś. Podskokom i lamentom nie było końca.
- A gdzie Mystuś? – krzyknęłam wystraszona, próbując przekrzyczeć Jopusia.
I wtedy zobaczyłam Mystusia…

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 30 lipca 2015

Rodział 49, część 8

Długo nie  mogliśmy zasnąć, tak w nas buzowała adrenalina. Zaczęły mi się przypominać wszystkie najstraszniejsze horrory i ta postać przy szopie. A gdyby popsuł nam się samochód? A gdyby skończyła się benzyna? A gdyby… ? A gdyby naszych ciał ani samochodu już nigdy nie odnaleziono? Nawet by nie wiedziano gdzie nas szukać, bo mama Kuby wiedziała tylko do jakiego hotelu w jakiej miejscowości planujemy dotrzeć. Chyba mieliśmy tym razem dużo więcej szczęścia niż rozumu…

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 29 lipca 2015

Rozdział 49, część 7

Kuba wykręcił z piskiem opon i ruszył szybko z powrotem. Właściwie nie umieliśmy sobie potem odpowiedzieć na pytanie czemu wcześniej nie zdecydowaliśmy się wrócić jakoś na tą główną trasę? Kuszeni wizją poznania nowych tras, wrażeń, ufający technice, myśleliśmy, że ta trasa jest dobra.
W milczeniu pędziliśmy do głównej drogi z powrotem byle dalej, byle dalej. Pierwsze światła innych samochodów, trasę, przywitałam z zachwytem, a Kuba wyraźną ulgą. Ale kolana jeszcze mi się trzęsły bo właśnie zdałam sobie sprawę, że na całej tej bocznej trasie nie minął nas żaden samochód.
Gdy dotarliśmy do hotelu, to byłam tak szczęśliwa, że myślałam, że ucałuję z radości panią recepcjonistkę! Cywilizacja! Chyba nigdy tak mnie nie cieszyła cywilizacja jak tej późnej nocy!

(ciąg dalszy nastapi...)

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 49, część 6

Skupiona na swoim strachu nie umiałam się nawet zachwycać przebiegającymi nam czasem przed maską samochodu pięknymi sarenkami (nakrapianymi, jak z bajek Disneya!) czy zajączkami z puchatymi, białymi ogonkami.
I nagle stało się TO. Najbardziej przerażający obraz z naszej amerykańskiej wycieczki – droga się skończyła i naszym oczom ukazała się wielka, rozwalająca się stodoła.
-Kuba, zawracaj szybko! – krzyknęłam przerażona. Już nigdy nie miałam się na szczęście dowiedzieć czy ta postać która mignęła mi na tle szopy to była projekcja mojego strachu czy ktoś tam naprawdę stał.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 49, część 5

Już nie chciało mi się podśpiewywać, coraz bardziej chciało mi się płakać. Zewsząd otaczała nas ciemność i nawet niby ze śmiechem przywołane przez Kubę zdanie z „Seksmisji” – „Ciemność, widzę ciemność” , zawisło jakoś martwo w powietrzu, bo już obojgu z nas nie było do śmiechu. GPS coś tam cały czas przeliczał, momentami tracąc sygnał, co przyprawiało mnie o palpitacje serca. Już mi się włączała panika.
-Kuba, co my teraz zrobimy???? Boję się tak bardzo - szeptałam, po raz dziesiąty upewniając się czy wszystkie drzwi są zablokowane od środka, i czy chociaż w tym wnętrzu samochodu jesteśmy w miarę bezpieczni, bo przestrzeń poza wydawała się wręcz wroga.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 49, część 4

Na początku, podśpiewując pod nosem piękną piosenkę Adele, cieszyłam się ze zmiany widoków, pewna, że ta trasa jest szybsza. Ale było już bardzo późno, a trasa robiła się coraz bardziej kręta, wąska i ciemna. Zaczynaliśmy czuć się nieswojo.
Było zupełnie ciemno, nie widać było żadnych domów, tylko pojedyncze skrzynki na listy, które świadczyły, że gdzieś tam w głębi musiały być jakieś domy.
-Kuba? Daleko jeszcze? – zapytałam, przełykając ślinę, i o ile w wielu sytuacjach ten tekst ze Shreka był śmieszny, teraz zaczynałam się naprawdę bać i widziałam, że Kubie też jest nieswojo.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 49, część 3

O strzelaninie w małej miejscowości na Florydzie oraz traumatycznej akcji w centrum handlowym, staraliśmy się nie wspominać. Przeżywaliśmy bardzo ostatnią noc, która teraz była już na szczęście historią która się dobrze skończyła.
Tak naprawdę jeszcze teraz nie wiedzieliśmy jak to się stało! Po prostu człowiek za bardzo czasem ufa technice, a nie sobie. I gdy na trasie GPS kazał nam nagle zjechać z głównej drogi, umęczeni, marzący o szybkim dojechaniu do następnego hotelu i spaniu, bezrefleksyjnie go posłuchaliśmy.  I to był błąd, błąd, który nas kosztował dużo nerwów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 49, część 2

Przed nami było jeszcze kilka wspaniałych atrakcji, ale już robiliśmy rankingi najlepszych miejsc. Miałam problem z pierwszą trójką, bo prawie na równi byłam zachwycona Wakulla Springs Park, gdzie pływaliśmy łodzią, mijając cudne małe aligatorki, Palm Beach, Zatoką Meksykańską, a miejscem gdzie kręcili Dirty Dancing. Kuby ranking wrażeń był bardzo podobny, dorzucał tylko rewelacyjne muzeum starych samochód w Tallahassee na Florydzie oraz oczywiście Disneyland w Orlando. Wspominaliśmy już teraz, wpatrzeni w siebie z zachwytem. Byliśmy tak niesamowicie napakowani wrażeniami! Nie mogliśmy się nagadać! I już teraz, po tylu miejscach i tylu tysiącach kilometrów, zaczynaliśmy często zdanie od: A pamiętasz…?

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 49, część 1

Siedziałam w samochodzie i się chichrałam. Byliśmy na ogromnym parkingu, parę metrów od restauracji sushi, do której planowaliśmy pójść i nie chciało nam się wysiąść z cudownie chłodnego samochodu na ten żar. I chyba to mnie tak rozśmieszało. Poza tym, po tym co przeżyliśmy ostatniej nocy, cieszyłam się na ten tłum samochodów i cywilizację otaczającą nas teraz gęsto.. .
Chichrałam się zupełnie bez powodu, może to nerwy ze mnie w ten sposób wypełzały, a może to radość, że jadłam kolejnego mrożonego banana w czekoladzie na patyku, który to deser bardzo mi tu w Stanach zasmakował.
Było tak miło siedzieć sobie razem, zjadać, rozmawiać, po prostu cieszyć się sobą i chwilą. Nie spieszyliśmy się. Napawaliśmy się powoli gasnącą amerykańską wycieczką.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 22 lipca 2015

Rozdział 48, część 5

Powoli żegnaliśmy się z tym miejscem, ja jeszcze raz skanowałam łapczywie wzrokiem wszystkie miejsca, by zapamiętać jak najwięcej, zachować w sobie na później, by sobie z lubością wspominać. Jeszcze patrzyliśmy na obecnych wszędobylskich mieszkańców tego terenu – na malusieńkie zwinne kolibry, które co chwilę podlatywały do zawieszonych poideł i karmników oraz na malutkie prześliczne wiewióreczki bez ogonków, których było tutaj bardzo dużo.  To był właśnie ten niesamowity urok przeżycia czegoś na żywo – już na zawsze mój ukochany film będzie mi się kojarzył z kolibrami, wiewiórkami, wyschniętym jeziorem i będę o tym wszystkim myśleć pijąc w podkowiańskiej kuchni kawusię z podarowanego mi właśnie przez Kubę pięknego kubka z motywem z „Dirty Dancing” oczywiście. Ach ten Kuba! Widział, że oglądam kubek w sklepiku, ale odłożyłam zrażona ceną. Musiał to zauważyć i gdy poszedł do „nibykibelka” musiał go kupić. I jak tu nie szaleć za takim facetem?

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 48, część 4

-Kuba, chodź, zobacz! – zamachałam na Kubę, który niby poszedł do toalety, ale szedł z zupełnie innej strony więc coś znowu kombinował.
-Zobacz, kamień na cześć Patricka Swayze, jaki ładny! – powiedziałam przejęta. Ładne to było, że na normalnym, dużym kamieniu napisano parę słów uznania i upamiętniono tego wybitnego aktora, zamiast na przykład budować mu pomnik, który mógł by stać się jego karykaturą.
Westchnęłam - Czemu wszyscy umierają na raka? – pogładziłam kamień i uśmiechnęłam się smutno do Kuby – co tam kombinujesz Sherlocku?
- Powiem ci szczerze – chciałem nam tu zarezerwować dobę w hotelu bo widzę jak ci się podoba, ale uważam, że mają za wysokie ceny – Kuba strzelił paznokciami nerwowo – uważam po prostu, że cena nie pasuje do jakości.
Kuba – przysunęłam go mocno do siebie – jesteś najukochańszy, wiesz? Nikt nigdy tak się nie wczuwał we mnie, w moje potrzeby. Zła bym była na ciebie jakbyś zrobił bez mojej wiedzy tu rezerwację za jakieś jeszcze grube pieniądze. Jest tu wspaniale, ale… powoli mam przesyt i bez tego jeziora jest tu jednak jakoś tak dość przygnębiająco.
- Jesteś najukochańszy – szepnęłam mu jeszcze raz do ucha, by na pewno zapamiętał. Był taki dobry i taki kochany dla mnie!

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 48, część 3

Spacerowaliśmy po całym ośrodku, mocno trzymając się za ręce. Kuba też lubił ten film, a poza tym widziałam, że po prostu cieszy się, że coś sprawia mi taką radość i umiał to tak pięknie ze mną celebrować. Tomek pewnie by się ze mnie śmiał… Oczywiście trochę się tu zmieniło i nie mogłam poznać wszystkich zapamiętanych z filmu miejsc, tym bardziej, że podobno część grano też jeszcze gdzie indziej. Na przykład moment gdy Babe zbiega z góry, pędzi zobaczyć co się dzieje w ośrodku musiał być kręcony gdzieś indziej bo tu nie było takiej przestrzeni.  Ogólnie miejsce wyglądało na dość wymarłe dlatego też bez skrępowania tańczyliśmy w ten altance czy nuciliśmy ulubione piosenki z filmu. Pojedynczy ludzie przechadzali się i grali w tenisa, ale było widać, że miejsce to lata świetności ma już za sobą. Wstąpiliśmy na chwilę do sklepiku z pamiątkami, gdzie można było kupić mnóstwo śmiesznych gadżetów z filmu, ale wszystko było niebotycznie drogie! Ludzie najwyraźniej woleli spędzać wakacje gdzie indziej bowiem nie było tego lata jeziora! Opady  były tak małe, że jezioro w ogóle wyschło. Tak nam wytłumaczyła przechodząca pani, gdy ze smutnym wzrokiem wpatrywałam się w wyschnięto łono słynnego jeziora. Był to bardzo przygnębiający widok. ..

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 48, część 2

Tańczyliśmy długo przytuleni, napawając się chwilą i miejscem. Było cicho, czuć było czyste, górskie powietrze. Ośrodek znajdował się we wspaniałym, odległym od cywilizacji miejscu. Kuba właśnie opowiadał mi jak wąska, serpentynowa droga prowadziła do tego miejsca i jak musiał się powstrzymywać, by mnie nie obudzić i nie wykrzyczeć gdzie zaraz dojedziemy, ale twierdził, że super, że wytrwał i dowiózł mnie tu „na śpiocha” bo tej miny i mojego wybuchu radości, gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam gdzie jesteśmy, nie zapomni do końca życia.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 48, część 1

Byliśmy w Mountain Lake Lodge. Myślałam, że pęknę! Z radości, ekscytacji, dumy, że ja, zwyczajna Amelka, obywatelka tak odległej Polski, chodzę i patrzę na miejsca, w których w 1987 roku powstał mój ukochany film „Dirty Dancing”! Na terenie kompleksu wypoczynkowego Kellermanów były nawet zaznaczone miejsca w terenie gdzie kręcono konkretne kultowe sceny. Serce waliło mi mocno, gdy Kuba rozpromieniony (rozpłynął się z zachwytu nad moją reakcją na jego niespodziankę) podał mi szarmancko rękę i przytulił mnie mocno do siebie, zapraszając do tańca w słynnej altance gdzie Johnny Castle dawał lekcja tańca w których uczestniczyła Babe.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 47, część 4

Oprócz ludzi, tęskniłam bardzo za dobrym polskim jedzeniem, byciu otoczonym przez język polski, polskim niebie i różnych nieuchwytnych polskich smakach czy zapachach. I byciu u siebie. Bo mimo, że Kuba był cały czas ze mną, czułam, miałam takie poczucie osamotnienia w ogromnym kraju. Nigdzie tu nikogo nie znałam. Nie miałam „swoich ludzi”, krewnych, znajomych. Dziesiątki mijanych miast i miasteczek zlewały się od pewnego momentu w jedną całość. Nie identyfikowałam się z nimi. Mogliśmy gdzieś zjeść obiad, odwiedzić kolejne muzeum, kupić coś śmiesznego czy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia, ale to nie zmieniało faktu, że z danym miejscem NIC mnie nie łączyło. Duchowo czy rodzinnie. Tłumaczyłam to Kubie, rozmawialiśmy o tym wiele razy. Czułam, że nie do końca mnie rozumie, ale nie wchodzi w tą dyskusję (może by mnie nie ranić?). Czułam, że Kuba podejmuje w głowie ważne decyzje, przemyśliwuje i „przeżuwa”, ale czekałam bo widziałam, że oboje nie jesteśmy gotowi na rozmowy najpoważniejsze. I czułam, że bolesne.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 47, część 3

Tęskniłam bardzo za Mysterkiem i Jopusiem. Byłam przekonana, że pieski są pod rewelacyjną opieką, „jak na wczasach”, choć szczegółów miałam jakoś  mało od pani Hani co Kuba za każdym razem starając się mnie uspokoić, tłumaczył nadmiarem tematów innych do „obgadania”.  Do moich kochanych dziewczyn – Ani, Magdy, Patrycji i Izy tęskniłam potwornie! Udało mi się parę razy wysłać maila z kilkoma zdjęciami. Wysyłałam do nich wszystkich maila o tej samej treści, za co, miałam nadzieję, że mnie nie zabiją po powrocie. Miałam już dla nich mnóstwo prezentów, którymi miałam zamiar zapchać mur oburzenia, że za rzadko pisałam i za mało zdjęć wysyłałam.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 47, część 2

Nie chodziło o to, że się tak „zachłysnęłam” Ameryką, że już nie chciałam wracać do mojego świata. Nie. Tęskniłam bardzo. Za ciocią Wandą, której wysyłałam czasem kartki pocztowe, lub listy, ale udawało mi się to zdecydowanie rzadziej niż sobie na początku naszej wyprawy obiecałam… Wiedziałam, że na szczęście ciocia ma więcej wieści o nas od pani Hani, mamy Kuby. Za rodzicami Kuby też bardzo tęskniłam, byli dla mnie już teraz niesamowicie bliscy. Całkiem często udawało nam się ostatnio do nich skypować, choć na parę minut, a pani Hania przed moim wyjazdem sama zaproponowała, że będzie dzwonić do cioci Wandy i zdawać jej relacje z rozmów z nami. Bardzo mnie to ucieszyło! Dzięki temu nie tylko ciocia wiedziała co się u nas dzieje, ale ja miałam pewność, że ciocia jest „zaopiekowana” przez rodziców Kuby, choćby telefonicznie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 47, część 1

To już były nasze ostatnie dni na Florydzie, zaczynaliśmy myśleć o powrocie na północ, termin mojego odlotu z Waszyngtonu zbliżał się coraz bardziej. Dni mijały tak szybko!!! Czy można się kimś nacieszyć na zapas? Nagadać, naprzytulać, by starczyło na potem? Już zaczynałam tęsknić do Kuby mimo, że wciąż był jeszcze tuż obok. Wiedziałam, że ciężko mi będzie wyjechać…

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 46

Widziałam jak Kubie świeciły się oczy, gdy wodził palcem po mapie wytyczając kolejne odcinki naszej trasy. To było niesamowite uczucie wybierać gdzie pojedziemy dalej. W hotelach, po całym dniu jazdy i zwiedzania ślęczałam nad laptopem szukając informacji o ciekawych miejscach w okolicy. Tak bardzo nie chciałam byśmy przejeżdżali blisko czegoś bardzo interesującego i to przegapili! Właściwie, pomijając małe sprzeczki, których źródłem było zwykle zmęczenie lub głód, świetnie się dogadywaliśmy. Były dni, gdy ja decydowałam o trasie, innego dnia z zaciekawieniem i podekscytowaniem dziecka czekałam co tam nam Kuba przygotował. Najbliższe dni były już obgadane i zapowiadały się fascynująco. Czułam jednak, że Kuba coś ma jeszcze „w zanadrzu” tylko próbuje wytrzymać, by mi nie powiedzieć. Co to mogło być ???

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 45, część 4

-Och! – krzyknęła nagle sympatyczna japonka, która siedziała blisko mnie. Tak odskoczyła, że miałam wrażenie, że cały tramwaj wodny się rozhuśtał. Kuba skoczył w tym kierunku i zaczął szybko cykać zdjęcie za zdjęciem. Tuż przy tej naszej łodzi płynął sobie śliczniutki mały aligatorek, a za nim drugi i trzeci! Wydawały się naprawdę bardzo sympatyczne, płynęły sobie powoli, dostojne, najwyraźniej przyzwyczajone do turystów i okrzyków zachwytu lub strachu.
Niesamowicie było płynąć tą łodzią i być tak blisko przyrody. Było coś nieziemskiego w tym miejscu. Magicznego? Tajemniczego? I Kuba był tak blisko. Aż bałam się myśleć, ze już niedługo się rozstaniemy, że kurczy się mój pobyt w Stanach…

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 45, część 3

Kuba był tak skupiony na robieniu zdjęć, że nie chciałam go nawet zaczepiać. Czułam, że wtedy przeszkodziłabym mu w czymś mistycznym, czy może intymnym. Uwielbiałam patrzeć jak zmienia obiektywny, zastyga, i cyka zdjęcia których już teraz nie mogłam się doczekać. Cieszyłam się już na oglądanie, to było jak przeżywanie dwa razy pobytu w fascynującym miejscu. Najpierw na żywo, tak jak teraz, subiektywnie, a potem widzenie tego samego miejsca z jego punktu widzenia, z jego ogromną wrażliwością i wyczuciem piękna.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 45, część 2

Tramwaj wodny płynął powoli, zagłębiona we własnych myślach nie wiele słuchałam z tego co opowiadał przewodnik. Same widoki mi wystarczyły. Byliśmy w Wakulla Springs Park. Przewodnik na początku powiedział, że w języku rdzennych Amerykanów "wakulla" oznaczało rzekę płaczącego ptaka lub zagadkę. Obie nazwy pasowały świetnie do tego miejsca. Przepływaliśmy właśnie blisko drzewa, które wydawało się, że wyrasta prosto z jeziora. W jego gęstych gałęziach można było wypatrzeć drzemiące, ukryte ptaki, których nazw nie znałam. Nad wodą unosiły się mgły poprzecinane smugami słońca. Na wysepce nieopodal opalały się kolorowe, pręgowate żółwie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 45, część 1

Przymknęłam oczy, próbując na chwilę nie słuchać przewodnika, wsłuchać się w otaczającą przyrodę, odseparować od reszty ludzi. Płynęliśmy powoli…
Myślałam o kochanej pani Helenie. Miałam przed oczami jej uśmiechniętą, kochaną twarz. Przypomniały mi się gdzieś przeczytane i wyryte w sercu słowa – „Możesz ucałować rodzinę i przyjaciół na pożegnanie i oddalić się na mile, ale jednocześnie zabierzesz ich w swoim sercu, umyśle i trzewiach, bo nie tylko ty żyjesz w świecie, ale świat żyje w tobie”.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 44, część 6

Przed każdym wyjazdem do pani Heleny dostawałam kłopotów żołądkowych, tak bardzo stresowało mnie to miejsce, cierpienie innych pacjentów, współodczuwałam zagubienie pani Heleny.
Łapałam się na tym, że gdy musiałam zostać dłużej w pracy i dzwoniłam, że nie przyjadę, to czułam swego rodzaju ulgę. Nienawidziłam się za to…
Pani Helena odeszła cicho, we śnie, parę godzin po mojej wizycie. Rozmawiałyśmy o psiakach, Łańcucie i naszej wspaniałej wyprawie do Kozłówki. Wspomnienia tak bardzo rozpromieniały panią Helenę. Pani pielęgniarka powiedziała mi potem na pogrzebie, że pani Helena odeszła mając na ustach lekki uśmiech a w ręku plik naszych zdjęć z Kozłówki…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 44, część 5

Rozmawiałyśmy o wszystkim, pytała czy pani Ela pamięta o podlewaniu jej kwiatów, wietrzeniu jej mieszkania. Tęskniła i miała nadzieję, że tam niedługo wróci. Jak mówiła „do siebie”. Miała różne dni. Czasem było wszystko dobrze, pamiętała wszystko, poruszała się bez problemu, a potem przychodził taki paskudny dzień, gdy nawet mnie nie poznawała. Było mi bardzo ciężko, chciałam ją stamtąd zabrać, ukraść. Gdy ktoś głośno wył lub krzyczał, ściskała moją rękę mocno, uśmiechała się delikatnie, jak by chciała mi pokazać, że jest dzielna, że wytrzyma. Byłam rozdarta, nie wiedziałam jak jej pomóc. Chciałam wszystko rzucić i być z nią, zabrać ją do siebie, ale nie mogłam, byłam „tylko znajomą”, OBCĄ…
Kuba był tak daleko! Nie umiałam mu na skypie przekazać tego co przeżywałam. Tak bardzo potrzebowałam by był ze mną.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 44, część 4

Tak, OBCA, tak mi powiedział lekarz. Że jestem obca, że nie mogę decydować.  Już nie wiem kto, nie wiem jak, skontaktował się z jednym z synów pani Heleny w Kanadzie, panem Mirkiem. To on zdecydował zaocznie, na odległość, o umieszczeniu pani Heleny w ośrodku dla starszych ludzi, nie chcę używać nazwy „dom spokojnej starości” bo to sformułowanie do tego miejsca nie pasowało.
Jeździłam tam do pani Heleny, gdy tylko mogłam, mimo, że była to dla mnie droga za Warszawę, w przeciwnym kierunku niż do domu.  Budynek był czysty, zadbany, z ogrodem, ale to nie zmieniało tego, że było tam k-o-s-z-m-a-r-n-i-e… Personel starał się  być cierpliwy, ale było go za mało. Niektórzy pacjenci krzyczeli, darli się wniebogłosy, inni bywali agresywni. Pani Helena, moja kochana, kruchutka pani Helena, starała się być dzielna. Zrobiła się taka malutka i wątlutka, zapadła się w siebie, czułam jak by uchodziło z niej życie.

(ciąg dalszy nastapi...)

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 44, część 3

Owszem pisała dużo o psiakach, że byli z nimi tu czy tam na spacerze, że im kupili taki czy inny przysmak, ale czułam, że coś jest nie tak. Nie chodziło mi o Jopusia, on „zamojszczak” wiedziałam, że jest dzielny i na pewno w miarę zadowolony, ale Myster…  Jakoś mało było informacji o Mysterku, czułam na odległość, że chyba bardzo tęskni, miałam z nim jakieś „duchowe połączenie” i czułam, że mu źle. Właśnie to opowiadałam Kubie, mimochodem przerzucając zdjęcia na komputerze i zatrzymałam się na pięknym zdjęciu pani Heleny z kuchni w Podkowie, z jednej z jej ostatnich u mnie wizyt. Promieniała. Krucha i piękna. Czułam jej ciepło, ciepło jej serca nawet przez monitor. I znów zaczęłam Kubie to wszystko opowiadać, chciałam by jakoś mógł to ze mną przeżyć, ale on był już wtedy w Stanach, gdy to wszystko się działo. Pani Helenie pogorszyło się z dnia na dzień, z dnia na dzień okazało się, że nie poznaje sąsiadów, że nie umie wrócić do domu, że ma kłopoty z mową. Wzięłam parę dni wolnych i próbowałam działać, ratować jakoś panią Helenę. Ale byłam obca.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 44, część 2

Co parę dni udawało mi się napisać maila do rodziców Kuby. Relacjonowałam im wszystkie nasze wycieczki i bardzo czekałam na każdego, nawet bardzo krótkiego maila od nich (wiedziałam jak mama Kuby nie cierpi komputerów). Bardzo czekałam na wieści co u nich i … u Mysterka i Jopusia. To oni bowiem byli tak kochani, że sami się zaoferowali zaopiekować psiakami w czasie mojej amerykańskiej wizyty u Kuby. Już trochę poznałam rodziców Kuby i wiedziałam, że pani Hania nie umiała kłamać i dlatego tak się teraz martwiłam, bo czegoś mi w tych mailach nie mówiła, czułam to…

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 44, część 1

Chyba miałam przesyt wrażeń! Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy jest się w jednym z najatrakcyjniejszych miast świata i nie ma się siły i ochoty nigdzie iść?! Byliśmy w Miami. Niesamowitym, głośnym, kolorowym, zatłoczonym i bardzo hiszpańskim mieście. Na przedmieściach, w małym hoteliku z basenem. Wylegiwałam się z laptopem na łóżku, a Kuba obok czytał gazetę. Odpoczywaliśmy. W pokoju było cudownie chłodno, spokojnie. Na dole kusił nas zadbany, mały basenik, ale jak tylko wychylałam głowę na balkon i czułam ten żar, to od razu przechodziła mi ochota na taplanie się we wrzątku. Było nam tak dobrze w tym pokoiku. Nigdzie nie chcieliśmy się ruszać… Obgadywaliśmy z grubsza dalsze plany wycieczki, ale tak naprawdę to ja byłam myślami tysiące kilometrów stąd…

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 2 lipca 2015

Rozdział 43, część 2

Ale Paweł szybciutko wkroczył do akcji i kazał nam relacjonować ostatnie dni i nasze przygody.
Opowiadaliśmy o zachwycie Charleston, które było jak wypielęgnowane włoskie nadmorskie miasteczko z pięknymi posiadłościami pamiętającymi chyba jeszcze okres plantatorów. Opowiadaliśmy o zaskoczeniu Filadelfią, z jednej strony bogatą i piękną, a z drugiej o dzielnicy wyraźnie zamieszkałej przez ludność murzyńską, gdzie były powybijane szyby w oknach, wraki samochodów, i gdzie za nic w świecie nie chciałam wysiąść ani na chwilę. Opowiadaliśmy o spotkaniu z oceanem, o licznych plażach i nadmorskich kurortach których atrakcje, z nadmiaru wrażeń,  zlewały mi się powoli w jedno. Oraz o zachwycającej zatoce meksykańskiej, gdzie spotkani na plaży ludzie z którymi rozmawialiśmy nie za bardzo wiedzieli gdzie też ta Polska leży na mapie…
- Widzicie, USA są tak ogromne, że ja sam nie ogarniam nawet większych miejscowości. Jestem przekonany, że nie jeden Amerykanin nie wiedział by nawet gdzie leżą te miejscowości o których opowiadacie – Paweł chyba jakoś poczuł się w obowiązku bronić swojej nowej ojczyzny.
Już, już, chciałam coś powiedzieć, ale Kuba delikatnie szturchnął mnie kolanem i wrócił do zachwytu nad rewelacyjnymi amerykańskimi drogami, samochodami i imponującymi mostami, które czasem ciągnęły się przez kilka kilometrów.
To był temat rzeka, więc mężczyźni już znowu dobrze się bawili. Tylko mnie oczywiście dobry humor jakoś odszedł…
Czułam się „zcenzurowana” w moich opowieściach. Kuba uprzedzał mnie, że Ewa i Paweł są bezkrytycznie zakochani w Ameryce i by pod żadnym pozorem nie poruszać tematów trudnych lub krytykować ten kraj. Political correctness – ponad wszystko.
I znów marzyłam o powrocie do Polski i niczym nieskrępowanym pomarudzeniu na wszystko.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 43, część 1

W Tampie, niedaleko Naples, też na Florydzie, odwiedziliśmy Kuby kolegę z dzieciństwa, który osiedlił się tu z rodziną i pracował jako dentysta. Cudownie było spotkać jakichś Polaków tak daleko od domu! Od razu było wrażenie, że tworzy się taka wieź, „wieź ojczyźniana”. Nie mogliśmy się nagadać. Siedzieliśmy u nich w salonie, z podziwem obserwując egzotyczny, wypielęgnowany ogród, pełen tropikalnych drzew i krzewów. Było jednak za gorąco, by siedzieć w ogrodzie, wybraliśmy orzeźwiający chłód klimatyzacji w domu. Ewa i Paweł byli przesympatyczną parą. Wydawali się tacy rozluźnieni i radośni, tacy już chyba przesiąknięci amerykańskim pozytywnym stylem bycia. Ich dzieciaki – bliźniaki- Marysia i Tomek, szaleli na około nas przekrzykując się cały czas. Mówili między sobą po angielsku, tylko upominani przez mamę („W domu mówimy po polsku”) na chwilę przechodzili na polski, by bezwiednie za chwilę znów krzyczeć na siebie po angielsku.
Kuba z pasją opowiadał o swoich praktykach tu w Stanach, aż mu się oczy błyszczały.
- Amelko, a jak tobie się podoba w Stanach, kiedy przylecisz na dłużej? – zapytała ciepło Ewa.
- Ja? Na dłużej? – poczułam się jak nagle wywołana do odpowiedzi. Odetchnęłam głębiej i dyplomatycznie odpowiedziałam – Zwiedzanie i wakacje tutaj to naprawdę rewelacyjny czas, ale wracam niedługo do Polski i czekam na Kubę.
To - CZEKAM NA KUBĘ – przeszyło powietrze jak paznokciem po styropianie. Kuba jakoś tak się spiął, i na chwilę zrobiło się dziwnie.

(ciąg dalszy nastąpi...)