Przykładowy rozdział

Rozdział 2

Polubiłam bardzo nasze placykowe spotkania. Można powiedzieć, że zyskałam nowy krąg znajomych. Łączyły nas nasze psiaki – temat niewyczerpany. Myster był zachwycony możliwością swobodnego biegania i szaleństw z kumplami. Co tam się działo! Podgryzania, piruety, podkopy, poszczekiwania. Po około godzinnej zabawie Myster wracał ledwo żywy do domu. Ubłocony „jak dzika świnka” często lądował od razu w misce na mycie łap i brzusia, a warto dodać, że nienawidził wody, więc aż popiskiwał z rozpaczy, a potem jeszcze parę minut był na mnie wyraźnie obrażony za takie naruszenie jego prywatnego psiego jestestwa. Po myciu szedł do michy i wlewał w siebie hektolitry wody (ja tylko stałam nad nim i dolewałam wody, gdy dochodził do dna). A potem padał trupem gdzieś na podłodze i odpoczywał, wyraźnie już zadowolony.
Ludzie z placyku byli zbiorowiskiem różnych osobowości i branży. Gdy tak staliśmy to nieraz opowiadali o pracy, kłopotach, szukali rady. Cechowała ich wszystkich wielka wrażliwość na krzywdę zwierzęcą. Także nieraz miałam ściśnięte gardło słysząc potworne historie o psiej niedoli. I tak dowiedziałam się o Nim, psiaku, którego nazwaliśmy umownie w naszym gronie Trupkiem..
Pani Krysia, właścicielka Duki, pięknego wyżła węgierskiego - Myster go uwielbiał i traktował z wyraźną estymą, uznając go chyba za psa giganta - skądinąd siłą i perswazją pieniężną odebranego ludziom, którzy trzymali go na pustej działce przez całe tygodnie bez żadnej budy czy jakiegokolwiek schronienia.. A więc pani Krysia opowiadała o małym piesku, który czasem przemyka po naszym osiedlu. Opowiadała, że jest skrajnie wycieńczony, ale jeszcze bardziej przerażony… Wyśledziła już, że pomieszkuje prawdopodobnie u takich pijaczków w starych barakach niedaleko naszego osiedla. Mówiła, że musi mu się dziać potworna krzywda, bo wygląda strasznie.
Od tego dnia zaczęłam bardziej się rozglądać wracając z pracy. I tak pewnego dnia zobaczyłam go... Przemykał z ogonem pod brodą, starając się być niewidzialnym.. Wyglądał strasznie. Był potwornie wychudzony i kulał na jedną łapkę. Czułam, że wilgotnieją mi oczy… Zawołałam do niego, próbując nawiązać kontakt, a on, jak tylko poczuł się „namierzony” zaczął biec wystraszony na tych trzech wychudłych łapkach. I tyle go widziałam.. Stałam jeszcze chwilę myśląc o tysiącach ludzi mieszkających wkoło, posiadających pełne lodówki i przytulne pokoje i o tym małym Trupku, tuż obok, umierającym na oczach ludzi. Bo przecież teraz nie tylko ja go widziałam, ale jakoś nikt nawet nie zawiesił na nim na dłużej oka. Dlaczego?

Od tego dnia parę razy widziałam Trupka, ale za każdym razem próbował wiać, gdy tylko widział, że się nim interesuję. Postanowiłam jednak jakoś mu pomóc. Pod jednym drzewkiem przy końcu trawnika, gdzie widziałam go już parę razy, zaczęłam zostawiać jedzenie. Niestety mrozy były paskudne, padał śnieg, i jedzenie bardzo szybko zamarzało i śnieg je przykrywał. Mógł tego w ogóle nie znaleźć. Często na śniegu przy miejscu gdzie zostawiałam jedzenie były tylko ślady ptasiej wizyty.
Myślałam o Trupku bardzo często... Rozmawiałam o nim z ludźmi na placyku, próbowałam go wyśledzić, nosiłam zawsze jakieś jedzonko w kieszeniach mając nadzieję, że go spotkam i że jakoś może nie zwieje, że uda mi się go dokarmić. Myślałam o Trupku głaszcząc Mystera i myśląc, że to on przecież mógł być teraz na miejscu Trupka.
Pewnego dnia jechałam samochodem do dentysty. Rzadko jeździłam po mieście samochodem, ale tego dnia Tomek przeziębiony siedział w domu pod kocem (oczywiście z zakopanym po uszy Mysterem) a ja musiałam wziąć wolne, bo w nocy dostałam tak potwornego bólu zęba, że myślałam, że sufitem wyskoczę. Zobaczyłam Trupka. Ochlapywany breją śnieżną stał przy drodze tępo wpatrzony w samochody..
O bratku – pomyślałam – dość tego. Byłam zdesperowana i gotowa pomoc mu nawet wbrew jego woli. Ponieważ byłam jeszcze blisko domu, postanowiłam wrócić po „posiłki” , wiedząc, że sama go nie złapię. Podjechałam z piskiem opon pod blok i wbiegłam pędem na górę. Szybko przedstawiłam Tomkowi sytuację. Już nieraz opowiadałam mu o Trupku, wiec był na bieżąco. Nie był jednak absolutnie chętny do pomocy. Wymigiwał się chorobą i interesowało go tylko co dalej. Co jak go złapiemy, co z nim zrobimy. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam jak może taki być.Taki jak te masy obojętnych ludzi, których postępowania zupełnie nie rozumiałam. Myster patrzył na mnie jednym ślipiem, bo cała reszta jego ''psowatości'' ukryta była pod ciepłym, polarowym kocem.
Odwróciłam się od Tomka, zanurkowałam do lodówki po kiełbaskę, potem chwyciłam stary koc i wybiegłam trzaskając drzwiami. Dla mnie nie ważne było potem.

Wiedziałam, że trzeba było ratować Trupka TERAZ, nie potem. Wyjechałam jeszcze raz na tę trasę. W tym miejscu już go nie było, ale paręnaście metrów dalej ujrzałam go jak dreptał skulony wzdłuż drogi. Włączyłam awaryjne i zaczęłam wolno za nim jechać. Zaraz skręcił w jedną uliczkę gdzie zaparkowałam nie spuszczając go z oczu. Zaczęłam za nim iść i wyciągałam rękę, w której miałam kiełbasę. Jak tylko poczuł się namierzony to zaczął swój kuśtykający bieg, a ja zaczęłam biec za nim. Wtedy on zaczął rozwijać taką prędkość, że zdecydowałam się wrócić po samochód. Jak wielką krzywdę musieli mu wyrządzić ludzie, że tak strasznie się bał. Zamordowałabym takich ludzi, naprawdę.
Powrót do samochodu okazał się katastrofą… Nigdzie nie mogłam znaleźć Trupka... Zaczęłam jeździć w kółko, powoli, otrąbywana przez samochody i wyzywana od idiotek. Może działałam źle, bo tak chaotycznie i pewnie przez to on bał się jeszcze bardziej. Na szczęście los zaczął mi sprzyjać. Zobaczyłam go jak już spokojnie kuśtykał wąską osiedlową uliczką. Zatrzymałam samochód, rzuciłam kiełbasę jak najbliżej Trupka i cały czas do niego przemawiałam. Równocześnie zaczęłam iść powolutku w jego kierunku. On cofał się wciąż potwornie wystraszony, ale i tak cieszyłam się, że już nie wieje. Zjadał łapczywie kiełbasę, łypiąc na mnie wystraszonym okiem. Wyglądał potwornie źle… Powoli robiłam mu ścieżkę z kiełbasy by podszedł trochę bliżej.

Trwało to wszystko bardzo długo. Powoli kiełbasa się kończyła, a jego zagłodzone oczy prosiły mnie o więcej. Już się aż tak strasznie nie bał. Był już w odległości około metra ode mnie. Kucając próbowałam zbliżyć się do niego. Powolutku, po centymetrze. Przemawiałam do niego delikatnie, nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Był w strasznym stanie, również psychicznym. Jego oczy wyrażały ból…
Zbliżyłam się jeszcze troszkę i jeszcze. Trupek był już prawie na wyciągniecie mojej ręki. Dopiero z tak bliska mogłam mu się spokojnie przyjrzeć. Był wychudzony tak potwornie, że można by mu było policzyć wszystkie kosteczki. Futro miał zmierzwione, brudne, oblepione nie wiadomo czym. Uszka nietoperze, malutkie. Oczka jak u myszki, szare i bardzo zaropiałe. Patrzyliśmy tak na siebie chwilkę. Zdecydowałam się wyciągnąć rękę w jego stronę, bardzo powoli i wtedy Trupek odskoczył do tylu jak rażony prądem. Był znowu daleko... Dalej do niego mówiłam, ale widziałam, że on już zdecydował, że ucieka. Zaczął biec. Potem przystanął, odwrócił się i popatrzył na mnie. Już wiedziałam, że zdecydował się odejść. A ja tak stałam, nie wiedząc, co robić... Nie umiałam go oswoić, na to pewnie potrzebny był czas, a czułam, że on już tego czasu nie ma... Dopiero teraz poczułam znów przeszywający ból zęba.
O kurcze – pomyślałam – przepadła mi już godzina wizyty u dentysty. Musiałam tam pojechać i czekać choćby do wieczora w nadziei, że lekarz przyjmie mnie w jakiejś luce miedzy pacjentami.
W telefonie pykały smsy od Tomka. Nie chciało mi się nawet ich czytać. Co go obchodziło, co się ze mną dzieje?! Przecież nie chciał mi pomóc. Byłam taka rozżalona.. .Może gdybyśmy byli we dwoje, to Trupek jakoś dałby się złapać…
Przez najbliższe tygodnie pod byle pretekstem brałam od Tomka samochód i objeżdżałam „trasę trupkową”. Jednak nigdzie go nie było. Zniknął, może leżał już zamarznięty gdzieś pod śniegiem, bo mrozy były paskudne.. Myślałam o nim i wypatrywałam go. Na próżno.

Dopiero latem, prawie pół roku później miałam się dowiedzieć, co się stało z Trupkiem…
Pewnego sobotniego przedpołudnia, bardzo słonecznego, wybrałam się z Mysterem na długi spacer. Przechodziliśmy przez osiedle domków szeregowych. Przy jednej z posesji jakiś pan zamiatał chodnik. Obok niego na chodniku siedział …. Trupek! Chociaż nie byłam do końca pewna czy to on. Zadbany, z lśniącą sierścią. Podeszłam bliżej. Pan obrzucił mnie niechętnym wzrokiem. Myster z Trupkiem już zaczęli zapoznawcze obwąchiwanie ogonów. Trupek? Nie Trupek?
-Przepraszam, czy mogę zapytać skąd pan ma tego psa? - zagaiłam niepewnie.
-A o co chodzi?- -pan odpowiedział niezbyt sympatycznie.
Opowiedziałam mu pokrótce historię z  Trupkiem. Już na początku opowieści pan się wyraźnie rozchmurzył i nawet uśmiechnął.
Widzi Pani – zaczął- znaleźliśmy go krótko przed Wielkanocą. Był nieprzytomny, myśleliśmy, że nie żyje, ale córka zobaczyła, że brzuch mu się lekko unosi, że oddycha. Cośmy z nim przeszli! Był bardzo chory, zagłodzony po prostu! Ale jak zaczął dochodzić do siebie to nam zwiewał do ogródka i siedział na środku trawnika. Pani, zimno jeszcze było bardzo, a on za nic do domu nie chciał wejść. Cyrki były! Jak posłanie na progu położyliśmy to wywlókł je i spał pod gołym niebem. Musiał mieć koszmarne życie.. tośmy mu budę w końcu w ogródku zrobili, ocieplili i zaczął tam mieszkać.Teraz nawet czasem podchodzi od strony tarasu i zagląda nam do salonu, ale nigdy nie wejdzie, na razie nawet nie da się pogłaskać, ale łazi za mną krok w krok. Ale na początku to był taki chudy i słaby, że potrafił stać i nagle się przewrócić. I mieliśmy problem jeszcze, bo się obok nowi ludzie wprowadzili i jak zobaczyli, że on na zimnie i deszczu śpi taki chudy to nam zaraz nasłali tych obrońców zwierząt. A oni nas o mało żywcem nie zjedli, bo myśleli, że my go do takiego stanu doprowadziliśmy. Nie dali nam do słowa dojść. Pani, musiałem do tego weterynarza dzwonić, by przyjeżdżał i świadczył za nas jak go ratowaliśmy. I jak pani dziś podeszła to myślałem, że znowu jakieś animalsy idą. Ale ja nie mam pretensji, cieszę się, że się ludzie interesują zwierzakami, bo jak się czasem słyszy, że..
Przerwał i spojrzał zakłopotany na mnie. A mnie leciały łzy, ciurkiem po policzkach... łzy szczęścia, łzy wdzięczności dla dobroci tych ludzi. Miałam ochotę ucałować tego pana, musiałam się bardzo powstrzymywać by tego nie zrobić.
Myster pięknie się bawił i zaczepiał Trupka. Powoli się żegnałam i odchodziłam. Chętnie bym jeszcze została i posłuchała szczegółów, ale nie chciałam wyjść na kompletną wariatkę, bo łzy mi wciąż płynęły. Odchodząc odwróciłam się jeszcze raz. Pan zamiatał dalej, a Trupek, przepraszam teraz nazywał się Reks, wodził spokojnym i rozkochanym wzrokiem za swoim panem, prawdziwym CZŁOWIEKIEM.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz