sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 30, część 9

Nie zjedliśmy tego wieczoru kolacji. To była noc zwierzeń, potoku wcześniej niewypowiedzianych słów, płaczu (mojego oczywiście). Kuba opowiedział mi o wszystkim, o tym jak bliskim przyjacielem był dla niego kiedyś Tomek i jak musiał uciekać przede mną i silnym do mnie uczuciem, bo nie chciał być dupkiem, nie mógł przecież myśleć o kobiecie życia swojego przyjaciela. O tym, że nie chciał być dla mnie na zastępstwo tylko, nie chciał bym w samotności po stracie Tomka wpadła w jego ramiona ze złych pobudek (głupi?) i o tym, że już raz w życiu myślał, że spotkał kobietę swojego życia, pokochał ją całym sercem, a ona potem po prostu się odkochała. Ja opowiedziałam mu też to wszystko, co już dawno leżało mi na sercu. To była noc oczyszczenia, ale i bliskości dwojga stęsknionych do siebie ludzi, bliskości magicznej, jakiej nigdy wcześniej w życiu nie zaznałam.

Rano do naszej sypialni wparował demonstracyjnie Mysterek. Rozejrzał się kontrolnie, polizał mnie po wystającej z pod kołdry stopie i wyraźnie zadowolony z rozwoju wypadków przeciągnął się i poszedł z powrotem na swoje posłanko.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 30, część 8

Nie pamiętam już nic z drogi do domu. Chciałam tylko jak najszybciej dojechać i mieć to wszystko za sobą. Godzinę później siedzieliśmy już w podkowiańskiej kuchni. Psiaki padnięte chłodziły się na kuchennej posadzce. Kuba szykował kolację, bo ja z tych przeżyć nie czułam jeszcze nawet głodu. I nagle mnie przytulił, tak mocno i spontanicznie.
Amelko, wariatko, już wszystko dobrze, uśmiechnij się, tak lubię twój uśmiech – patrzył na mnie tak miękko.
I wtedy mi się wymsknęły te dwa słowa – kocham cię. Gdy usłyszałam swój głos wypowiadający je było już za późno, one już zawisły w powietrzu.
Kuba tak dziwnie na mnie spojrzał – ja też cię kocham, ale…
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 30, część 7

Kuba mocno mnie tulił, gładził po włosach i uciszał spokojnie. Nie wiem nawet, kiedy zabrał ode mnie Jopusia, którego trzymałam przez ostatnie minuty na rękach (pewnie bał się, że go uduszę z tych emocji). Jopuś siedział teraz grzecznie na podusi w koszyku na rowerze, wyraźnie zrezygnowany…
Trwaliśmy tak – czekając, nie wiem ile. Pięć minut, dziesięć, dwadzieścia. Wydawało nam się, że minęły już całe godziny… pani pokręciła się jeszcze chwilę i poszła do siebie, niby do ogródka, ale widziałam, że podpatruje na nas i czeka na rozwój wydarzeń.
I nagle usłyszeliśmy szelest gdzieś daleko, a potem tętent jak stada koni i …zapach strachu. To pędził Myster, rozczochrany, wystraszony, ale szczęśliwy, że nas widzi. Pisnęłam aż z radości!!!! Myster, kochany mój!!! Już go tuliłam, głaskałam. Jopuś piszczał, ale też powarkiwał lekko na Mystera dając mu pewnie do zrozumienia, że źle zrobił i pewnie opowiadając „po pieskowemu” cośmy tu przeżyli. Widziałam, że Kuba też był wzruszony. Pani krzyczała do nas byśmy szybko zwiewali, bo nie wiadomo czy za nim zaraz z lasu nie wyjdzie stado dzików. Ruszyliśmy do domu, machając radośnie do tej pani na pożegnanie. Myster ledwo oddychał, był tak zziajany, że myślałam, że wypluje płuca.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 30, część 6

Musimy tu na niego czekać – powiedział cicho Kuba – jest sprytnym mądrym psem, wróci.
Czekać? Ja już nie mogę czekać! Wrzeszczałam. Coś trzeba zrobić! On nie zna tego terenu, co będzie jak się zgubi?! Ryczałam, przytulając Jopusia.
Co tu się dzieje, co za krzyki? – odezwała się kobieta, która wyrosła obok nas jak z podziemi, ja w każdym razie zupełnie jej nie zauważyłam wcześniej.
Kuba opowiedział krótko, co i jak.
Fatalnie, toć to nie słyszeliście, że jest tu zakaz w ogóle wchodzenia do tych lasów, bo dziki grasują? Proszę zobaczyć– odwróciła się i ręką wskazała pobliskie gospodarstwo – mamy rozkopane kartoflisko i grządki, w ogóle się nie boją i podchodzą tak blisko ludzi. To ten wasz pies pewnie już nie… -przerwała patrząc na Kubę, który widocznie musiał jej dawać jakieś znaki, by przerwała.
To już było dla mnie za dużo – wpadłam w histerio-wycie. Mój psiak, mój ukochany Mysterek!!!
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 30, część 5

Wybraliśmy się na piękną rowerową wycieczkę, oczywiście we czworo. Ponieważ jeździliśmy często, to mieliśmy coraz lepsze kondycje i wypuszczaliśmy się coraz dalej w teren. Tego dnia objeżdżaliśmy piękne, leśne, okolice Grodziska Mazowieckiego. Lasy, śpiewające ptaki, wąskie dróżki, gdzie w gęstwinie chowały się przed światem domki i domeczki. Myster z Jopusiem biegali jak szaleni, obwąchując krzaczki i drzewa. Było mi dobrze. Ale nagle – nie wiem już kiedy i jak to się wszystko stało – Myster coś wyczuł, naprężył się i niesamowicie szybko popędził za jakimś sobie tylko znanym tropem. Nasze wołania – a raczej mój pisko-płacz i stanowczo-ostry głos Kuby – nic nie pomogły. Myster zniknął. Wszyscy troje staliśmy wpatrzeni w miejsce gdzie ostatni raz mignął nam jego rudy ogonek. Troje – bo Jopuś posłusznie został z nami, jak zwykle, gdy się go wołało. Minuty mijały i nic, Mystera ani śladu… Powoli (a raczej szybko) wpadałam w panikę… Widziałam, że Kuba też jest zdenerwowany, ale bardzo próbuje się opanować. Czułam już suchość w gardle od nawoływania Mysterka...
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 30, część 4

Niby było super, kumplowaliśmy się, mogłam na niego naprawdę liczyć i w ogóle. Zbudowaliśmy fajny kontakt. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, było super. Czułam się przy nim tak dobrze, tak swobodnie. Wspólne gotowanie – super, wspólne spacery – super, załatwianie różnych spraw razem – super. I miał w sobie taki cudowny spokój, działał na mnie wręcz kojąco. I był bardzo przystojny. Nieraz czułam na jego widok silne motyle w brzuchu. Ale …. No właśnie, czemu zawsze musi być to cholerne „ale”! Zawsze, gdy robiło się choć trochę romantycznie, to jakby od tego uciekał, psuł wszystko. To zaczynało mnie już boleć, czekałam w napięciu, by ta sytuacja po prostu jakoś się wyjaśniła. Kotłowały się we mnie myśli bardzo różne, na przykład, że nie jestem w jego typie, że mu się nie podobam itp. Łapałam go czasem na tym jak ciepło na mnie patrzy, ale to były tylko momenty. Czułam, że coś stoi miedzy nami, nie chciałam tego zamiatać pod dywan, chciałam o tym jakoś pogadać, ale zupełnie nie wiedziałam jak i co właściwie powinnam powiedzieć, jak określić moje myśli i uczucia. Nie chciałam wyjść na jakąś głupią, a przede wszystkim nie chciałam, by znowu zniknął z mojego życia, wiedziałam, że teraz pozostałaby po nim trudna do odbudowania pustka…
I tak pewnej, słonecznej soboty wszystko zaczęło się zmieniać…
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 30, część 3

Wpadał teraz czasem do nas i robiliśmy super wypady po Podkowie i okolicach. Co tu ukrywać – był mi bardzo potrzebny również logistycznie. Myster od dawna jeździł na rowerze w koszyku i wyraźnie uwielbiał ten rodzaj transportu. Z dwoma psiakami na jednym rowerze to byłaby już chyba niebezpieczna akrobacja, wiec namówiłam Kubę, by na swoim rowerze, który czasem do mnie przywoził, zamontował koszyk taki sam, w jakim jeździł Myster. I tak Jopuś zaczął z nami zwiedzać okolice. Wcale nie łatwo było go na początku przyzwyczaić do takiej jazdy, ale po kilku małych wywrotkach Jopuś jakoś się przekonał a po jakimś czasie chyba nawet polubił te nasze wyprawy. Braliśmy zawsze coś do jedzenia, kocyk, by można było gdzieś w ładnym miejscu przycupnąć i oczywiście miskę na psie picie. Na mniej uczęszczanych dróżkach puszczaliśmy psiaki, które grzecznie biegły sobie wzdłuż rowerów. Uwielbiały to! Nieraz budziliśmy zainteresowanie mijanych ludzi – w stylu- mama/tata pies w koszyku, o! A tam drugi! Ale super!. I tak Myster i Jopuś stali się okolicznymi gwiazdami.
Tylko ta sytuacja z Kubą była jakaś dziwna i zaczynała mi ciążyć...
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 30, część 2

Po jakimś czasie, gdy świerzbowiec został zażegnany, kupiłam mu identyczne posłanie, jakie miał Myster. I tak psiaki zamieszkały obok siebie. Jopuś był bardzo specyficzny. Przy każdych porządkach okazywało się, że w jego posłaniu „zachomikowane” są zabawki, resztki jedzenia, zagubiony długopis czy klucze. Nie wiem czy można powiedzieć, że kradł. Raczej zabierał do siebie wszystko, co się dało. Tak go widocznie życie nauczyło. Wszystko chciał dla siebie. Najchętniej zająłby oba posłania i nie dopuścił do żadnego Mystera. Gdy Myster leżał na przykład przy oknie to Jopuś nie mogąc się zdecydować, które posłanie wybrać, co chwilę przełaził z jednego na drugie. Strasznie to było komiczne! Nieraz "zagotowywał się" i pomrukiwał na Mysterka, który akurat leżał w miejscu, który on by chciał zająć. Na szczęście Myster nic sobie z tego nie robił. W ogrodzie, na spacerach, Jopuś szedł krok w krok za Mysterem. Myster czuł się "bosem", był szczęśliwy, że Jopuś wszystko po nim papuguje, nawet sposób zakopywania kupy. Miałam z nimi mnóstwo śmiechu. A gdy patrzyłam na zdjęcia Jopusia z pierwszych dni u nas, to nie mogłam uwierzyć, że to ten sam pies! Bardzo się zmienił i wypiękniał. Wyglądał jak taka miniaturka owczarka niemieckiego, był naprawdę rasowym zamojskim kundelkiem.
Dzięki całej tej sytuacji z Jopusiem zbudowaliśmy z Kubą niesamowitą relację. Tak mi się przynajmniej wydawało. Bo jakoś tego Kuby do końca nie mogłam rozgryźć...
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 30, część 1

Myster był niesamowity! Zawsze wiedziałam, że jest niezwykły, ale teraz byłam z niego naprawdę dumna! Już od pierwszego niemrawego zejścia Jopusia ze strychu, pokochał go całym sercem! Skakał wokół niego, zapraszał i zachęcał do zabawy, ale był bardzo delikatny, czuł chyba, że jego nowy przyjaciel nie jest jeszcze na siłach na wspólne zabawy. Jopuś początkowo nie czuł się u nas dobrze, wszystkiego się bał. Przerażały go cienie, zapachy, meble, nawet kwiaty w doniczce. Przywierał wtedy całym ciałkiem do ziemi, jakby oczekując ciosu, czy może ataku? Nie wiem. Każdy nowy metr mieszkania Jopuś witał strachem i skomleniem. Zgodnie z radami Kuby próbowałam go oswajać z nowymi przestrzeniami.
Dochodził do siebie bardzo powolutku.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 29, część 2

-Chyba się mówi, że się ktoś jopi, tak?-powiedziałam.
I w tej chwili popatrzyliśmy na psiaka. To była eureka! Tak, on się nie patrzy, on się jopi!
- To może będzie się nazywał Jopis czy Jopek – wymyślał Kuba (był zaangażowany w sprawę psiaka po same uszy).
-Jopek, to może nie, bo to jednak nazwisko, jak Anna Maria Jopek, może to nieładnie nazywać psa czyimś nazwiskiem. Bo zawsze mnie denerwuje, jak ludzie nazywają psy imionami ludzkimi.
-To może Jopuś?
-Jopuś, Jopuś, brzmi słodko! Klasnęłam z radości. I tak stałam się posiadaczka drugiego psiaka – Jopusia.
Zdrowotnie Jopuś był coraz lepszy. Gorzej szło leczenie psychiki. Bardzo się wszystkiego bał. Kuba mówił, że to też przejdzie, choć pewne urazy mogą mu zostać na zawsze. Najważniejsze, co można było na to poradzić to duża dawka witaminy M (czyli miłości). Powoli podejmowaliśmy próby znoszenia Jopusia na dół, do domu. Bał się potwornie. Każdy nowy centymetr pokoju budził jego paniczny strach, każdy cień, każdy ruch. Najchętniej wracał do siebie na stryszek. Tam czuł się pewnie. Nieraz dochodziło z stamtąd niezłe pochrapywańsko, ale czasem tez taki jakby płacz. Nieraz leciałam w nocy na stryszek, słysząc płacz Jopusia. Budziła go wtedy moja obecność, uspokajał się. Zapraszałam go na dół, ale wzbraniał się. Nie zmuszałam go. Kuba mówił, że przyjdzie na niego czas, że trzeba mu dać więcej czasu.
Kuba był niesamowity! Nieraz nachodziła mnie myśl, że byłby wspaniałym tatą! Takim mądrym, rozsądnym! Ech tam, głupie myśli. Kuba traktował mnie super, ale chyba nie widział we mnie kobiety, tylko taką kumpelę, a może po prostu dziewczynę nieżyjącego kumpla. Nie wiem.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 29, część 1

Przydomek "pielęgniara" był by chyba najlepszy dla mnie na te dni. W kuchni na parapecie leżała karteczka z dokładnymi informacjami od Kuby ile i kiedy aplikować jakie leki. Dodatkowo, w wyznaczonych przez Kubę dniach, musiałam wyrzucać karton i ręczniki (czytaj całe posłanie) i nawet miski. I zamieniać na nowe. Myślałam, że to przesada i powiedziałam to Kubie, ale on mi wyjaśnił, że chodzi o okres lęgu tych pasożytów na skórze, że one zostawiają jaja i dlatego. Ok, dla psiaka wszystko. Dodatkowo, często znosiłam go do łazienki - gdzie czekała go niestety mała tortura. Musiałam go kąpać w takim śmierdzącym leku, maści. Ale trzeba przyznać, że chyba dzięki temu, przestał się drapać. W ogóle nasze wyjazdy wieczorne bardzo się przerzedziły. Kuba zabierał nas do lecznicy już tylko raz w tygodniu. Jopuś naprawdę dochodził do siebie!
No właśnie, Jopuś, bo tak miał na imię uratowany psiak. Strasznie śmiesznie to było z tym imieniem. Właściwie wymyśliliśmy je z Kubą zupełnie wspólnie, w tej samej chwili. Staliśmy sobie przy drzwiach na stryszek, Kuba właśnie skończył obdukcje psiaka. Leżał on sobie w swoim kartonowo-ręcznikowym królestwie i tak się na nas patrzył tymi swoimi coraz słodszymi ślipiami.
-On się tak śmiesznie patrzy – powiedziałam.
-Jest na to takie dziwne określenie, zaraz, zaraz – zastanawiał się Kuba.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 28, część 2

Po pracy pędziłam do WKD, robiłam naprędce zakupy w Podkowie i w domu powtarzałam rytuał spacerkowy. Koło dwudziestej, codziennie, przyjeżdżał Kuba. Pakowałam Mystera do niego na tylne siedzenie – uwielbiał jeździć samochodem, uwielbiał Kubę, wiec żeby nie czuł się pokrzywdzony i żeby nie musiał siedzieć kolejnych kilka godzin sam w domu, to jeździł z nami. Pod nogi, na wycieraczce, wsadzałam Psiaka. Fajny to był czas. Dzień po dniu, czuliśmy się z Kubą coraz swobodniej. Czułam, że Kuba próbuje odnosić się do mnie z taką jakby rezerwą, nie wiem czemu. Pewnie kiedyś będę musiała zdobyć się na jakąś poważną rozmowę z nim, ale na pewno nie teraz. Teraz widziałam, że mnie lubi i to wystarczyło. Tak mu się oczy fajnie śmiały, gdy gadaliśmy. A ja? Mimo, że miałam dość ciężko, czułam się jakby taka szczęśliwa. Myster, opieka nad Psiakiem, obserwowanie, jak z dnia na dzień zyskuje siły, wraca do świata żywych jak to mówił Kuba. I to, że widzieliśmy się z Kubą codziennie. Tak na to czekałam! To wszystko sprawiało, że było mi jakoś tak dobrze na sercu, czułam się szczęśliwa.
Wiedziałam tylko, że to się skończy, że psiak wydobrzeje i nie będzie potrzebował codziennych wizyt u Kuby. Chciałam tego, oczywiście. Kochałam tego psiaka coraz bardziej. Na początku starałam się do niego nie przyzwyczajać, bojąc się, że nie uda się go uratować. Ale z dnia na dzień kochałam go coraz bardziej! Chyba zresztą nie tylko jego…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 28, część 1

Najbliższe miesiące to był kocioł, ale i wielka satysfakcja. Satysfakcja robienia czegoś naprawdę dobrego. Byłam bardzo zmobilizowana. Wstawałam rano jeszcze wcześniej niż zwykle, co przy moich problemach z rannym podnoszeniem się, uważałam za bohaterstwo. Najpierw jak zwykle wychodziłam z Mysterem na nasz tradycyjny spacerek. W ogóle bardzo się starałam, by nie poczuł się poszkodowany obecnością drugiego, szpitalnego psiaka. Potem zaopatrzona w gumowe rękawice do łokci, szłam na stryszek. Psiak przez pierwszy tydzień, chyba za sprawa leków, praktycznie cały czas spał. Kuba mówił, że po prostu przestawił wszystkie swoje funkcje życiowe na kurowanie się. W pierwszych dniach, gdy do niego zachodziłam, witał mnie zaspanymi, biednymi ślipiami i nie był w stanie w ogóle się podnieść. Brałam go delikatnie pod boczki i znosiłam takie popiskujące zwłoki na trawnik. Tu psiak przerażony przestrzenią, kulił się, patrzył podejrzliwie na mnie. W oknie balkonowym szalał Myster. Miałam nadzieję, że nadejdzie dzień, gdy będą mogli się zapoznać, ale na razie musiałam przestrzegać zaleceń Kuby o bezwzględnym izolowaniu nowego psiaka. Straszna to była kupka nieszczęścia! Kuśtykał sobie na trawce, pięć kroków w jedną, trzy kroki w drugą stronę. Ogon miał zupełnie pod szyjką, gołą, poranioną. Cały był w podkówkę. Biedaczek. Krótko trwały te nasze spacery, czułam, że psiak nie czuje się dobrze, był zupełnie bez sił. Gdy go odnosiłam na jego legowisko, sapał głośno, chyba z zadowolenia. I tak słodko przytulał się do kocyka, jak do mamusi. Byłam wzruszona. Czułam, że jest mu tu dobrze...
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 27, część 8

Parę godzin później siedzieliśmy już w ‘mojej ‘ podkowiańskiej kuchni. Ja już wykąpana, przebrana, Myster po porządnym spacerze, cały dumny, bo na spacerze był z Kubą, gdy ja się myłam. A psiak? Na stryszku zrobiliśmy mu z Kubą prawdziwe królestwo. W dużym kartonie umościliśmy mu gniazdko, obok postawiliśmy miski i do kontaktu włączyliśmy lampkę, by nie czuł się źle sam w ciemnym, nowym miejscu.
Nie miałam na razie nawet okazji zapytać jak się czuje Kuba. Cały czas mnie instruował. Miałam codziennie po pracy wieczorem o dwudziestej być gotowa, on będzie po mnie, właściwie po nas, przyjeżdżał, będziemy jechać do kliniki. Mógłby tu wszystko przywozić, ale woli jednak w gabinecie.
-No, ale jak to, będziesz jechać z Warszawy tu po nas i znowu z nami do Warszawy i znowu tutaj, bezsens.
-A masz jakieś inne rozwiązanie?
- No więc, pomyślmy...
- Amelko, chcę tak i już, też chcę pomóc. I żebyś od razu wiedziała, że nie wezmę za leczenie nic, żebyśmy nie musieli do tego wracać, ok?
-Ale jak to, nie mogę się na to zgodzić, i to jeżdżenie i w ogóle.
-A co ja mam do roboty? Zabrzmiało to jakoś smutno.
Daj spokój i posłuchaj. I tu nastąpił wykład o świerzbowcu. Dość mocno się przeraziłam. Kuba włączył Internet i pokazał mi na co mam zwracać uwagę, oglądać się czy się czasem nie zaraziłam.
- I bezwzględnie musisz nosić gumowe rękawice przy kontakcie z psem. Zrobimy mu całe ogólne przeleczenie, ale ostrzegam to będzie długo wszystko trwało.
Przełknęłam ślinę. Nie powiem, że się nie bałam, ale wiedziałam, że jak Kuba jest obok, to damy radę. Tuliłam Mystera. Ostatnie godziny były dla niego trudne, ale chyba jakoś wszystko rozumiał i był bardzo grzeczny. Lizał mnie teraz po rękach.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę z Kubą, ale gdy skończyły się instrukcje co do pieska to zrobiło się jakoś tak jakby niezręcznie. Kuba szybko się zawinął i pojechał. Byliśmy umówieni na jutro. W końcu nawet nie zapytałam jak on się czuje…
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 27, część 7

Dowiedziałam się, że Biedaczek nie jest jakimś tam starym psem (jak przypuszczałyśmy z Magdą), ale szczeniakiem. Musiał być gdzieś zamknięty i związany, ma ślady od drutu na łapach. Ma świerzba, na pewno też chorobę odkleszczową, słabo widzi i ogólnie jest wymizerowany. Ma też potworną krzywicę łap i nie wiem co tam jeszcze, bo w końcu po prostu wybuchnęłam płaczem. Było mi trochę głupio, ale chyba jednak było warto, bo już moment później Kuba mocno mnie przytulał.
-Amelko, spokojnie, jak chcesz mu pomóc to musisz być dzielna, a teraz uważnie mnie posłuchaj. Odsunął się i popatrzył na mnie z takim dziwnym wyrazem twarzy, którego nie umiałam odczytać.
Chcesz go naprawdę zabrać do domu?
Tak, zdecydowanie.
-Lekko nie będzie, to od razu musisz to wiedzieć. Napiszę ci wszystko na kartce. Musisz tego psa wyizolować od Mystera, żeby się nie zaraził. Zresztą już się mógł zarazić, wiec tez będzie przyjmował leki, tak na wszelki wypadek. Psiak musi tu codziennie przyjeżdżać, na zastrzyki, kroplówki, zobaczymy jak to wszystko ruszy. Musisz obserwować jego kupki, pewnie będą się nieźle ruszać, bo jest potwornie zarobaczony.
Stałam na baczności, starając się to wszystko ogarnąć, zaplanować logistycznie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 27, część 6

Niedługo potem byliśmy już wszyscy w gabinecie u Kuby. To znaczy ja, Kuba, Myster i Psiak-Biedak. Magda powiedziała, że już musi jechać, chyba chciała od tego wszystkiego jakoś uciec… trudno. Nie mogłam od niej przecież wymagać, że tu będzie ślęczeć teraz nie wiadomo jak długo.
Generalnie obrazek był dosyć przybijający. Kuba pochylał się nad ledwo żywym psiakiem, skulonym na stole i miał bardzo zmartwioną minę. Ja stałam z drugiej strony i łzy same napływały mi do oczy. Tak na mnie działał widok tego psiaka i już. A Myster? Chyba mimo całej tej sytuacji był dość zadowolony, że nareszcie widzi Kubę. Łazikował po gabinecie i wszystko obwąchiwał.
Kuba niewiele mówił. Pobierał psiakowi krew, oglądał oczy, zęby, sierść bardzo dokładnie. Podał jakieś zastrzyki. Zadawał mi jakieś pytanie, na które miałam wrażenie, durnie odpowiadam.
-Czy możesz zejść tam na dół, do składu i poszukać klatki takiej rozmiarem na niego?
-Po co? Byłam przerażona perspektywą wsadzania tego biedaka do klatki.
-No wiesz, musimy go tu zostawić i…
- Nie ma mowy, ja go zabieram do domu! Czułam się jak matka szczeniąt gotowa do walki o moje maluchy.
-Amelko, sprawa jest poważna, pies wymaga izolatki i … - tu zaczął się wywód Kuby, który trochę mnie przeraził.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 27, część 5

Myślałam właściwie tylko o Kubie. Jemu ufałam, był świetnym weterynarzem, człowiekiem. Ten psiak potrzebował nie tylko dobrego i pilnego leczenia, ale też na pewno dobrego podejścia, nie wiem czy jego psychika nie była w gorszym stanie niż ciałko.
A raz kozie śmierć! Przecież nic złego Kubie nie zrobiłam:
Jeden sygnał, dwa…
-Halo Amelko – jego głos zabrzmiał dziwnie, czy to na pewno on?
-Kuba? Słuchaj, jesteś na dyżurze?
-Nie – odchrząknął - jestem chory.
-Kurde- wyrwało mi się – to klapa…
- Co się dzieje?
Pokrótce (a raczej długo) wszystko Kubie opowiedziałam. Był niesamowity. Zadawał różne pytania, w większości nie umiałam na nie odpowiedzieć…
-Za ile będziecie w Warszawie?
-Myślę, że za półtorej godziny.
-Jedzcie prosto do mojej lecznicy, będę już tam na Was czekał.
-Ale przecież jesteś chory i …
- Daj spokój, do zobaczenia. I się rozłączył.
Niby nic się nie zmieniło, niby nic jeszcze nie zrobił, a ja już czułam się spokojniejsza. Wiedziałam, że psiak będzie miał najlepszą pomoc.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 27, część 4

-Magda, nic tu po nas, musimy wracać do Warszawy, tam są klinki weterynaryjne czynne całą dobę, tam jest Kuba...
-Tak, też tak myślę, ale nie wiem jak on przeżyje taką daleką drogę, może zostawimy go gospodarzowi, może jutro ten weterynarz tu …
Nie ! – przerwałam jej ostro. My go znalazłyśmy, my musimy mu pomóc! Nikt tego za nas nie zrobi, nie wiesz, jacy są ludzie?
Czułam, że jesteśmy blisko kłótni. Magda najwyraźniej najchętniej by umyła ręce i uciekła od tego małego potworka, śmierdziuszka.
Niecałą godzinę później byłyśmy na trasie do Warszawy. Magda maksymalnie skupiona na jeździe, czułam, że trochę na mnie wkurzona. Pod moimi nogami Biedaczek, zawinięty w nasze ręczniki. Prawie się nie poruszał. Spał? Czekał? Dotykałam go delikatnie sprawdzając czy jeszcze żyje. Drugą ręką głaskałam i uspokajałam Mystera siedzącego z tyłu, który z niepokojem obserwował zawiniątko pod moimi nogami. Jazda był ciężka. Nie chciało mi się ani siku, ani jeść, byle dalej, byle szybciej do Warszawy. Ale ze względu na Magdę i Mystera zatrzymałyśmy się. Psiak nie chciał za nic opuścić samochodu. Chyba było mu tu dobrze, zostawiłam go w spokoju. Całą siła swojego wątłego jestestwa przytulał się do ręczników.
W mojej głowie kołatały różne myśli. Gdzie z nim jechać???
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 27, część 3

Potwornie uderzał mnie jego widok. Miałam łzy w oczach. On był taki biedny, zupełnie zrezygnowany. Cichutko popiskiwał i strasznie się drapał, do krwi. Przyniosłam pasztet z kuchni i trochę chleba. Biedaczek o mało nie połknął tego w całości. Czekał na jeszcze, ale ja wiedziałam, że jak istotka jest taka wygłodniała to nie można jej dać za dużo na raz. Nie wiadomo jak długo nie jadł. Leżał skulony pod stołem. Przyszła Magda z gospodarzem. Myster na razie był w samochodzie, to nie był czas na ich zapoznawanie. Bałam się, że psiak zaraz zemrze. Gospodarz był wyraźnie niezadowolony, że w jego pięknym pokoju, na dywanie, pod stołem leży „coś takiego”. Ale bardzo nam pomógł. Była niedziela, więc szanse, że w tej okolicy dostaniemy się do weterynarza były marne. Jednak gospodarz podał nam adres gdzie mieszka weterynarz. Znowu samochód, znowu psiak pod moimi nogami, szybka jazda. Stukanie do drzwi weterynarza, długie czekanie, ciche piszczenie psiaka na moich rękach, skowyt Mystera w samochodzie. I nic. Dom jak wymarły. Wsiadamy do samochodu. Czuję, że ktoś na nas patrzy. To firanka w domu u weterynarza poruszyła się. Jeszcze raz wracam, tak bardzo potrzebujemy pomocy dla tego biedaka. Nic. Jestem wściekła! Czemu nikt nie otwiera?! Magda jest już bardzo zdenerwowana, Mysterowi udzielają się nerwy... A Biedaczek tylko się we mnie wpatruje. Totalna rezygnacja, chyba umiera…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 27, część 2

Nie wypuszczaj Mystera- szepnęłam- i najlepiej w ogóle wróć proszę do samochodu. Widziałam przerażenie u TEGO psiaka na nasz widok. Widać było, że człowiek kojarzy mu się jak najgorzej. Próbował wstać i zwiać, ale nie był już w stanie. Przykucnęłam i zaczęłam do niego mówić. Z samochodu słyszałam piszczenie Mystera. Powolutku zbliżałam się do psiaka. Patrzył na mnie z przerażeniem, ale i z rezygnacją. Trochę to trwało, nie wiem ile. Wiedziałam już, że bez niego nie odjadę, że trzeba mu pomóc, tu i teraz, natychmiast. Wyciągnęłam do niego powoli dłoń. Był widocznie strasznie głodny, patrzył czy coś mu dam. Kurka, akurat nic nie miałyśmy do jedzenia. Dałam mu rękę do powąchania, by poznał mój zapach, zrozumiał, że jestem ok. Parę (a może paręnaście minut później) owinięty w mój szal siedział z nami w samochodzie na wycieraczce pod moimi nogami. Myster przypięty z tyłu do pasów szalał z niepokoju. Trudno. Nie on był teraz najważniejszy. Przy tym zdechlaku Myster wyglądał jak „król wypasieńców”. Magda jechała bardzo szybko. Widziałam, że też jest zdenerwowana. Miałam nadzieję, że wybaczy mi naszego nowego towarzysza podróży w jej wymuskanym samochodzie. Śmierdział swoją drogą potwornie. Zajechałyśmy pod pensjonat z piskiem opon. Szczęśliwie jeszcze się nie wymeldowałyśmy, bo planowałyśmy po wycieczce wrócić tu, coś zjeść, chwilę odsapnąć i dopiero ruszyć do domu. Magda wzięła Mystera na smycz i poszła do gospodarzy po pomoc, a ja ze Zdechlaczkiem weszłam do pokoju. Przylgnął nerwowo do podłogi, przerażony. Ja zresztą też byłam dość przerażona całą sytuacją i nie wiedziałam, co robić.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 27, część 1

Teraz, gdy to wspominam, to nie pamiętam z tego praktycznie nic. Gdy staram się odtworzyć to nawet nie pamiętam, w którą leśną dróżkę skręciłyśmy, coś tam Magda pobłądziła, dawno tu już po prostu nie była…
Jechałyśmy wolno, Magda trochę się bała o podwozie swojego ślicznego golfa. Nagle zobaczyłam, że daleko przed nami coś przepełza przez drogę. Poczułam, że coś jest nie tak z tym zwierzakiem.
-Magda, zatrzymaj się tam na chwilę, ok? O, przy tej kapliczce, dobrze?
Myster już popiskiwał, bo myślał, że pewnie już spacerek.
Wysiadłam i rozejrzałam się. Nic. I nagle, blisko kapliczki, dostrzegłam TO. Mały zwierzak. Uderzył mnie jego widok. Myślałam, że przez drogę przepełzał szczur albo ranna łasica, a był to mały piesek. Wyglądał strasznie. Potwornie wychudzony, z ranami na łapach, praktycznie bez sierści, tylko z jakąś taką jakby skorupą i strupami.
O rany – jęknęła mi nad uchem Magda, która właśnie wysiadła z samochodu.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 26, część 5

-Proponuję byśmy zanocowały w pięknym Krasnobrodzie, tam mam zaprzyjaźniony pensjonat, do którego kiedyś jeździli… - zawahała się się- no wiesz, jeździliśmy.
-Ale chcesz tam właśnie nocować? Nie masz jakiś tam wspomnień, czegoś, do czego nie chcesz wracać?
-No niby mam, ale..
-Wiesz co – zdecydowałam- poszukajmy czegoś w necie, niech będzie ten Krasnobród, ale może inny pensjonat, co?
Może i tak – uśmiechnęła się Magda.
I tak znalazłyśmy uroczy mały pensjonacik, gdzie z pewnymi oporami, ale przyjęli nas z Mysterem. Było tu ładnie i przytulnie. W pokoju znajdował się kominek, za oknem roztaczał się widok na las i pagórki. I te zapachy. Świeżość i igliwie. Pycha!!Tu naprawdę można się było dotlenić!
Siedziałyśmy do nocy nad butelką wina. Posnęłyśmy nie wiadomo kiedy. W niedzielę rano Magda już miała dla nas gotowy plan – pojedziemy na wycieczkę do Wąwozów Krasnobrodzkich, potem do Zwierzyńca i Guciowa i dopiero do domu.
Cokolwiek to było, (bo zupełnie nie znałam tych okolic) – zgodziłam się chętnie. Dzień zapowiadał się uroczo!! Kto by przypuszczał, że nie zobaczymy z tego praktycznie nic…
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 26, część 4

Wałęsałyśmy się po uliczkach Zamościa, zjadłyśmy pyszny obiad głęboko pod ziemią hi hi, (bo w restauracyjce na rynku, do której schodziło się bardzo głęboko w dół), ale zgodzili się (kochani!)by Myster z nami wszedł. Zupełnie tego nie rozumiem, że do większości miejsc nie można wejść z psiakiem. Przecież jedzenie trochę trwa. Nie można psiaka na tak długo zostawić przed wejściem czy nawet w samochodzie.
Okazało się, że Magdzie fantastycznie poszła rozmowa i wszystko udało się tak jak chciała. Nie dała się też jak mówiła – facetowi-gadowi.
-Amelko, możemy zrobić dwie rzeczy- albo wsiąść w samochód i wrócić jeszcze dziś do domu albo zostać do jutrzejszego popołudnia.
-Możemy zostać – zawahałam się się- tak myślę, że tak – dodałam pewniej. Zawsze myślę czy mi w tym czasie domu nie wyniosą, a przecież się nim opiekuję, ale jeden dzień, to, co tam, super! Już mam wrażenie jakbyśmy oddaliły się od wszystkiego, całej codzienności. To super uczucie tak wyjechać, chociaż na trochę.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 26, część 3

I tak w sobotnie przedpołudnie jadłam zapiekankę na rynku w Zamościu. Myster grzecznie obwąchiwał krawężnik tuż obok. Miałam wielką nadzieję, że nie zrobi tu kupy, którą na oczach wszystkich będę musiała sprzątać. Nie cierpiałam tego.  Magda poszła na spotkanie, miałam około półtorej godziny na połażenie z Mysterem. Czułam, że Magdzie pomogło już moje towarzystwo i szła pewna siebie na spotkanie. Trasę miałyśmy naprawdę super, nagadałyśmy się też po drodze, nazwierzałyśmy i tak. Lepszy jest świat jak sobie człowiek pogada z bliską osobą. Nie ma nic lepszego na smutki i dołki. Spacerowaliśmy. Kupiłam nawet jakiś przewodnik, ale był strasznie nudno napisany, więc tylko przerzuciłam kartki. Brakowało mi pani Heleny. Ona na pewno znała historię Zamościa i opowiedziałaby mi coś super. Postanowiłam już nawet do niej zadzwonić, ale przypomniałam sobie, że w soboty o tej porze pani Helena miała spotkania w swoim gronie, gdzie ludzie wymieniali się opiniami, uczuciami dotyczącymi przeczytanej w danym tygodniu prasy, gazet. Uważałam, że to fantastyczna inicjatywa!
Rynek w Zamościu był naprawdę piękny! Już planowałam gdzie pójdę dalej, gdy się okazało, że już przyszedł sms od Magdy, że zaraz będzie. Cudownie spędziłyśmy ten dzień!!!
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 26, część 2

-Amelko, muszę pojechać do Zamościa, na jeden dzień i pomyślałam, że my, samotne babki,pojedziemy razem, co ty na to? Nie chce mi się samej jechać, dobijam się strasznie jak muszę na trasie wchodzić do zajazdu i zamawiać jeden obiad i siedzieć tak sama. Wszyscy wtedy tak na mnie dziwnie patrzą, jak by mnie żałowali czy co. Czy ja mam wypisane na czole, że jestem po rozwodzie?! Cholera!
-Magda, spokojnie, słyszę, że nie masz najlepszego nastroju, co się dzieje?
-Nic, no wysłali mnie do Zamościa czytaj na koniec świata, na spotkanie z głupim gościem, wiesz taki nowobogacki, nie cierpię go, ale nie mogłam odmówić, w ogóle jak nie wrócę z dobrą umową od niego to nie wiem… i tak pomyślałam, że wyć mi się chce jak mam znowu sama jechać, sama w hotelu czy pensjonacie a ponieważ i tak wyruszam wyjątkowo z Warszawy a nie z Wrocławia to pomyślałam, że ty kobieta wolna mogłabyś ze mną pojechać, co?
-No pewnie, bardzo chętnie, ale co z Mysterem?
-Pojedzie przecież z nami, to jasne!
-No to super, chyba mogę jechać, a kiedy?
-No problem w tym, że już to znaczy jutro raniutko, byłabym u ciebie około szóstej rano, ok.?
Przełknęłam głośno ślinę. To, za co kochałam weekendy to długie spanie i brak pośpiechu, a tu czekała mnie niezła pobudka. Ale na głos powiedziałam:
-Dobrze, pewnie, będziemy gotowi.
-Super, bardzo się cieszę!!
-Ja też. Do jutra!! Papa.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 26, część 1

Mijały zwykłe dni, przetykane pogaduchami z dziewczynami na skypie, z panią Heleną telefonicznie, z ciocią Wandą też chociaż krótko i zawsze trochę w spiętej atmosferze. Zwykłe dni w pracy, gdy człowiek już tylko zerka na zegarek i marzy, by wrócić do domku i doczekać jakoś weekendu.  Weekend to zawsze duuuża dawka świeżego powietrza i mnóstwo terapeutycznej obecności z Mysterkiem. Pogaduchy z różnymi ludźmi na spacerach. Zwykłe życie. Tylko w sercu jakiś taki ciężar, a może ucisk, i czasem przelotna myśl (a może tęsknota?) za Tomkiem? Czy po prostu za mężczyzną? A może za Kubą? Ale do tego nie chciałam się przyznać nawet sama przed sobą… W ogóle to mnie wkurzało to uczucie. Czy w XXI wieku mnie, kobiecie niezależnej(bez własnego samochodu i domu, ale jednak niezależnej!) robi się markotno, bo nie ma przy boku faceta?! To mi się wydawało głupie, ale jednak było chyba prawdziwe. I nie chodziło tylko o tego FACETA, ale o poczucie, że Cię ktoś adoruje, że nie trzeba być cały czas takim dzielnym i „opancerzonym”, samodzielnym, że można się poczuć kruchym, „rozmiękczonym”, że jest ktoś, kto cię ochroni przed ewentualnym zagrożeniem, ktoś, w którego uśmiechu się rozpływasz, koisz.  Jednak spotkanie kogoś nowego w moim obecnym życiowym położeniu nie było wcale takie proste. W pracy – wszyscy się już znamy, w większości same baby, chłopy albo zajęte, albo szkoda gadać... W WKD? W sklepie? Gdzie się właściwie spotyka kogoś nowego? Nie wiedziałam. Wchodziłam czasami na te portale randkowe, ale nie miałam odwagi umieścić tam anonsu. Czułabym się strasznie. I w ogóle chyba nie byłam gotowa, by zaczynać coś nowego, nie chciałam. Był we mnie jakiś wewnętrzny opór.
Jednego piątkowego wieczoru, miałam wtedy właśnie taki chłopo-egzystencjalny dół, zadzwoniła Magda, podekscytowana. Dopiero po paru minutach zorientowałam się o co chodzi.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 25, część 3

Czas z panią Heleną kończył się… Już spakowane rzeczy stały w przedpokoju. Myster siedział u pani Heleny na kapciu pupą, pokazując demonstracyjnie swoje przywiązanie. Piłyśmy herbatę malinową ukradkiem zerkając czy podjechała już taksówka. Czułam ból brzucha. Nie wiem czemu. Czy dlatego, że zostaniemy z Mysterem znów sami? Czy na powrót do pracy, do której chodziło mi się jakoś coraz trudniej? A może to normalne uczucie, gdy rozstajemy się z kimś bliskim?
Oczy pani Heleny były pełne blasku i radości. Oraz mądrości. Czułam jakoś, że chyba czegoś mi nie mówi, ale może to te moje chore przeczucia. Wyglądała pięknie! Była dla mnie takim wzorem: elegancji, szyku. Wiedziałam, że pewnie jeszcze dziś pogadamy sobie przez telefon, ale jednak nie było to to samo. Z zamyślenia wyrwał mnie skowyt Mystera. No tak, zajechała taksówka. W tą stronę pani Helena wraca sama. Tak się uparła i nie dało jej się przemówić, że pojadę z nią, pomogę wejść do domu, a potem wrócę sobie WKD. Pani Helena nie chciała o tym słyszeć. Chciała bym została, przygotowała się do pracy i odpoczęła. Odpoczęła po odpoczywaniu?! Nie dała się jednak przekonać. Długo staliśmy z Mysterem i machaliśmy, a potem wróciliśmy do domu jeszcze bardziej pustego niż przed przyjazdem pani Heleny. Nawet Myster jakoś to odczuwał i co chwila przynosił mi nową zabawkę do rzucania, by mnie jakoś wciągnąć do zabawy i rozweselić. Co za kochany psiak!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 25, część 2

A wiesz, podobno miedzy Krzyżtoporem a zamkiem w Ossolinie był podziemny korytarz, którym mogły nawet kursować karoce.
Dalej Pani Helena snuła opowieści a ja chłonęłam je i chciałam wszystko zapamiętać.
-Jeśli będę miała dzieci, to też je będę ciągać po tych wszystkich miejscach! - powiedziałam.
Pani Helena uśmiechnęła się jakoś tak smutno. Odczułam to jakoś niemiło, jakby już „spisała mnie na straty”, na staropanieństwo. Moment trwała niezręczna cisza, którą przerwała pani Helena:
-Zrobię nam dziś coś pysznego do jedzenia, dobrze? Musimy tylko pójść do sklepu po parę rzeczy - Myster już się otrzepywał jak zwykle gotowy pierwszy.
Po paru godzinach stałam w kuchni i nie mogłam nawet głębiej odetchnąć z przejedzenia. Pani Helena kupiła ciasto francuskie, pokroiła je na grube paski i upiekła. Do tego do różnych miseczek nakroiłyśmy różne owocki – pomarańcze, jabłka, gruszki, banany, winogrona i ananasy z puszki. Na początku nie wiedziałam jeszcze co to będzie. Pani Helena przekrawała każdy pasek ciasta, wkładała do środka owocki, dodawała świeżo ubitą śnieżkę i kładła na wierzch ciasto. Taki niby eklerek, świeżutki, własnej roboty. Każdy inny, własna, twórcza kompozycja. Pycha!! Zjadłam….nie zdradzę ile! A ile było przy tym śmiechu, radości i opowiadań. Potem pani Helena przyniosła z półki w pokoju gdzie spała wiersze Poświatowskiej. Wtedy zrobiło się trochę poważniej, ale też bardzo przyjemnie. Takie wspólne czytanie wierszy – poezja!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 25, część 1

-Pani Heleno, czuję się z panią jak małe dziecko!
- Oj, nie wiem czy to przyjąć jako komplement czy jako skargę, że za bardzo wchodzę ci na głowę kochana?
-Właśnie jako wielki komplement! Czuję, że roztacza pani przede mną jakieś nowe lądy, mnóstwo wiadomości! Czuję się jak bym otwierała przysłowiowe opakowanie z czekoladkami, co historia, opowieść, to emocje i szok! Czemu w szkole tak fajnie nie uczą historii?
Pani Helena była wyraźnie zadowolona z moich zwierzeń. Promieniała. Siedziałyśmy sobie wygodnie- pani Helena w fotelu, ja na kanapie z Mysterkiem na kolanach. Przed nami na stoliku, na monitorze komputera widać było różne zdjęcia Krzyżtoporu, zamku w Ujeździe, którego niesamowite dzieje właśnie mi przybliżała pani Helena. Do dziś nic nie wiedziałam o tym zamku! A był on największą budowlą pałacową Europy (do czasu zbudowania Wersalu). Miał tyle okien ile dni w roku, tyle komnat ile tygodni, tyle wielkich sal ile miesięcy i cztery baszty na cztery pory roku.
Na zdjęciach na monitorze widziałam niestety tylko ruiny. Nic ponad to nie zachowało się do naszych czasów. Ale nawet ruiny były naprawdę imponujące!
-Wiesz Amelko, my kiedyś rodzinnie tak sobie objeżdżaliśmy te różne zamki, pałace, ruiny. Jest ich naprawdę sporo! I zawsze wtedy uderzała mnie ta świadomość, że to nie zabory, nie wojny światowe, ale już potop szwedzki spowodował straszny upadek wielu miejsc, które potem często już nigdy nie wróciły do swojej świetności.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 24, część 15

A po powrocie ze spaceru, gdy poruszałam się już cichutko po domu, mając nadzieję, że pani Helena już zasnęła lub zasypia, uchyliły się nagle drzwi do pokoju, w którym spała, wychyliła się głowa pani Heleny z dziwnie zadowolonym uśmieszkiem:
- Dziękuję za wspaniały dzień Kochana!! Żyć się chce jak ma się przy sobie taką osobę jak ty. „Czy jest coś bardziej przyjemnego niż starość otoczona młodością, która chce się czegoś nauczyć?” (Cyceron.) Wiesz co? Jutro Ci opowiem o zamku, który zamiast sufitu miał akwarium!
- Zamiast sufitu akwarium ? - nie dowierzałam.
- Tak, a we wnękach zwierciadła, by można było podziwiać znajdujące się w podziemiach zwierzęta!
- Gdzie był ten zamek pani Heleno? W Rzymie starożytnym?
- W Polsce Amelko, w Polsce. Dobranoc!
I zamknęła drzwi, zostawiając mnie z tą nieprawdopodobną wiedzą aż do jutra.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 24, część 14

-Spodobał się księżnej marszałkowej – uśmiechnęła się krzywo pani Helena – Amelko to był inny świat, teraz już nie do wyobrażenia! Nie mówię, że lepszy, ale inny. Chciałabym by pamięć o nim nie zginęła, bo to też jest nasze dziedzictwo. To jest wszystko niesamowite. Wyobraź sobie ze w latach dwudziestych Alfred Potocki brał udział w safari w Sudanie! I przywiózł stamtąd niesamowite trofea. To nawet teraz, tyle lat później jest niezła ekstrawagancja, co? Wiesz... pani Helena głośno westchnęła – chyba już czas kończyć opowieści na dziś, już bardzo późno!
Rany, rzeczywiście dochodziła druga w nocy!! Myster wylatany w ogrodzie już pochrapywał, ale jeszcze chciałam by przed spaniem załatwił, „co trzeba”. Był niesamowity, taki grzeczny!
Czułam, że tej nocy będę miała niesamowite sny, sny łańcuckie …
(ciąg dalszy nastąpi...)