środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 24, część 13

Pani Helena była wspaniałą „opowiadaczką”, a zdjęcia były naprawdę jakościowe, miałam nadzieję, że oddają jako takie wyobrażenie, bo nawet pani Helena była mile zaskoczona ich jakością.
Moim oczom ukazywały się niesamowite wnętrza! Gdybym gdzieś je zobaczyła to bym myślała, że to jakiś zamek we Francji lub we Włoszech. A tu proszę – u nas!!! Wspaniałe obrazy, ozdoby, meble, detale.  I te przestrzenie! Zamek był chyba naprawdę ogromny!  Zachwyciłam się zdjęciami łazienki, garderoby.
- Amelko, to nie garderoba, to tak zwana ubieralnia. Widzisz tę szafę? Osobna szafa tylko na kapelusze, a ta toaletka, piękna!
- Niesamowite – mruczałam tylko pod nosem. Każdy pokój w zupełnie innym stylu…
- A wiesz Amelko, tam jest nawet teatr, gdzie się dekoracje zmieniają, gdzie mieszkańcy zamku i ich goście robili sobie przedstawienia.
- A w Sali kolumnowej jest rzeźba chłopca, właściwie wykradzionego rodzicom…
-Dlaczego?
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 24, część 12

Pani Helena zaczęła mi opowiadać historię Łańcuta i jego mieszkańców. Snuła wspaniałą opowieść przy coraz bardziej gasnącym za oknami dniu.  O przebudowach zamku, wykonywanych przez najznakomitszych architektów Europy, o zmieniających się właścicielach zamku, wspaniałych balach i znakomitych gościach. O tym jak podczas rewolucji francuskiej w Łańcucie znalazł schronienie nawet późniejszy król Francji Ludwik XVIII, czy kompozytor Marcello Bernardini. Dowiedziałam się, że był taki czas, gdy do Łańcuta należały trzy miasta, pięćdziesiąt sześć wsi i dwadzieścia osiem folwarków. Byłam oszołomiona! Było to dla mnie tak nierealne! Włączyłam komputer, by tym wspaniałym opowieściom pani Heleny mogły nam chociaż towarzyszyć zdjęcia Łańcuta. Pani Helena opowiadała dużo anegdot o mieszkańcach zamku, ale gubiłam się w tym, dopytując wiele razy, bo niestety nic mi nie mówiły te wszystkie nazwiska.  Kliknęłam na zamek Łańcut i podążając za historią pani Heleny otwierałam kolejne zdjęcia coraz bardziej zauroczona i zszokowana niepowtarzalnym pięknem i przepychem Łańcuta.
-Pani Heleno, musimy tam pojechać!!! - Gdybym miała samochód to normalnie zarządziłabym jutro o świcie, że wyruszamy.
A tak, jakoś tego logistycznie nie widziałam. Przecież nie pojedziemy koleją. Pani Helena będzie zmęczona, i co z Mysterem? Nie wiedziałam nawet czy psy mogą jeździć pociągami. Musiałyśmy poprzestać na opowieści i zdjęciach, a to i tak było dużo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 24, część 11

-Bo wiesz Amelko, życie składa się z takich właśnie zwykłych dni, wiec niech będzie ładnie, odświętnie, prawda?
-Tak, teraz jakoś mi trochę głupio, bo ja tak czasem szast prast na szybko a przecież się nie spieszymy, niech będzie ładnie.
-Bo ty to tak Amelko chyba jak na gości to wszystko na błysk wielkie przyjęcie i pięknie a jak tylko dla siebie to kanapka na jednej nodze i już. Celebruj życie!!! Szczególnie teraz w tych czasach, gdy naprawdę jest to łatwiejsze niż kiedyś. A nie cały czas nerwy, nerwy, na szybko.
Zjadłyśmy sobie obiadek, ale wciąż miałam na coś ochotę.
-Pani Heleno, może kawki?
-A może zjemy coś pysznego, hm? Pani Helenie zaświeciły się oczy.
-Na przykład? Bo może po ciastka do cukierni skocze, hm?
- A ja mogę coś zrobić? Potrzebuję tylko dwa banany i czekoladę. Pani Helena zakasała rękawy, a ja usiadłam i patrzyłam. Jej ruchy były wolne, tak pięknie, czyściutko wszystko szykowała. Opowiedziała mi o swoich przyjaciołach, Szwedach, do których kiedyś jeździła i którzy częstowali ją tym deserem. Ponakrawała banany, powkładała do środka kawałki czekolady i wstawiła do piekarnika. Już po chwili zaczął się roznosić słodki zapach. Nawet Myster delikatnie „niuchał” nosem  w powietrzu. Już po paru minutach zajadałyśmy łyżeczką (oczywiście, bo jak damy) pyszny deser. Nie wiem już nawet czy był on rzeczywiście taki pyszny czy wspaniałe towarzystwo sprawiło, że tak mi smakowało.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 24, część 10

- A Łańcut Amelko? Ze wspaniałą wozownią, storczykarnią i zapierającymi dech wnętrzami?
- Nie byłam tam nigdy pani Heleno…
- Jak to możliwe? A ze szkołą?
- Chyba nie, jakoś nie pamiętam..
- To musiałaś tam nie być, bo byś pamiętała, uwierz mi.
- Chętnie bym tam kiedyś pojechała.
- Wiesz jak nie lubię tego kiedyś. Co to jest kiedyś ?
-Nie wiem nawet dokładnie gdzie to jest, w którą stronę świata..
- Amelko – pani Helena popatrzyła na mnie tym swoim wymownym „nauczycielskim” wzrokiem…
Temat nam się urwał, bo musiałam pędzić po Mystera, który właśnie bardzo wylewnie witał się ze znajomą jamniczką, której pani nie była chyba jednak za bardzo zachwycona natarczywością Mystera.
Gotowanie z panią Heleną też było super. W ogóle czułam, że pani Helena się bardzo „rozkręca”, ożywia. Pokazywała mi różne triki kuchenne, podkreślała, że zawsze warto ładnie nakryć do stołu, nawet w zwykły dzień, nawet na nas dwie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 24, część 9

Gdy stawałam przy regałach u pani Heleny to czułam jak mi ślinka cieknie na myśl o wspaniałych książkach, które zaraz pożyczę. Nie mogłam uwierzyć, że człowiek może dojść do matury, czytając przecież wciąż jakieś lektury, ale omijając i w ogóle nie znając tylu ważnych pozycji!  Dzięki pani Helenie poznałam na przykład historię państwa Żabińskich, dyrektorów warszawskiego zoo, którzy w okrutnych czasach wojny ratowali mnóstwo ludzi ukrywając ich w pomieszczeniach po zwierzętach. Teraz podczas pobytu pani Heleny, po śniadaniu, szłyśmy na spacer po urokliwych uliczkach Podkowy, wyspacerowując Mystera, robiąc zakupy i gadając. Zeszło się jakoś na piękne domy, pałace, arystokrację i tak pani Helena opowiedziała mi o książce „Arystokracja” Millera, która jest spisaną relacją grupy arystokratów polskich pod koniec wojny i po wojnie przetrzymywanych przez władze radzieckie. O ludziach przyzwyczajonych do luksusu, służby, bezprawnie wywiezionych i przetrzymywanych. Za co? Za pochodzenie..Nic o tym NIGDY nie słyszałam…
I tak zeszłyśmy na wspominki o Kozłówce, pięknej Kozłówce…
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 24, część 8

Czas z panią Heleną był świętem. Rano, a raczej koło południa, bo obie lubiłyśmy pospać (na szczęście Myster też), jadłyśmy śniadanie, które przeciągało się prawie do pory obiadowej. Dyskusjom nie było końca. Pytałam panią Helenę o politykę, o jej opinie na różne tematy. Była niesamowitą kopalnią wiedzy i była w tym wszystkim taka rozważna, pełna mądrości życiowej i zrozumienia dla drugiego człowieka. Bardzo mi brakowało takich głosów w mediach. Głosów mądrych mądrością życiową i doświadczeniem. Czasem byłam zupełnie skołowana różnymi aferami medialno-politycznymi. Nie umiałam się w tym odnaleźć, trudno było mi odsączyć jad i napaści od faktów. Rozmowy z panią Heleną były super. Nigdy mi nie narzucała swojego zdania czy toku myślenia, ale pobudzała mnie do własnych wniosków lub pytała: „A ty Amelko, co byś zrobiła gdyby.. „. I jakoś mi się wtedy wszystko naświetlało. Chłonęłam słowa pani Heleny. Najbardziej było mi wstyd, gdy schodziło na książki. Od czasu, gdy się poznałyśmy moja świadomość historyczna, obywatelska wzrosła niesamowicie. Przeczytałam za namową pani Heleny książki, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia, a po których przeczytaniu nie mogłam uwierzyć, że mogłam żyć nie wiedząc tego czy tamtego. Zamęczałam koleżanki w pracy. Śmiały się, że chyba się minęłam z powołaniem i powinnam uczyć dzieci historii w szkole.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 24, część 7

Cudownie było zasypiać wiedząc, że pod dachem oprócz mnie i Mystera jest jeszcze ktoś kogo kocham. Samotność jest taka dziwna… Nawet jak się ma dużo ludzi wkoło to są takie chwile, pory dnia, gdy człowiek jest samotny i ta samotność  jakoś tak się na człowieka pcha, dusi go, przytłacza. Czułam, że nawet Myster w pewnym sensie był samotny. To znaczy, miał mnie, a ja jego, ale wiedziałam, że bardzo mu brakuje stada, psiego towarzystwa. Uwielbiał codzienne, osiedlowe spotkania z psami. Teraz codziennie spotykaliśmy inne psiaki, ale rzadko z którym Myster zdążył się pobawić, bo jego właściciel się spieszył, albo bał, że się pogryzą.  Z tego wszystkiego zaczęłam wchodzić na stronę internetową pobliskiego schroniska. Patrzyłam na te kochane mordki i szukałam Mysterowi przyjaciela. Wiem, wiem, byłam szalona! Samotna baba, w nieswoim domu, z dwoma psami …. Czułam, że Myster był by szczęśliwszy mając towarzysza do zabaw, biegania, bycia razem w domu, gdy ja byłam w pracy. Ale nie byłam w stanie jakoś długo oglądać i czytać opisów zamieszczonych na stronie psiaków. Wszystkie chciałam przytulić, zabrać do siebie!!! Chciało mi się wyć, gdy czytałam życiorysy niektórych psiaków… Ludzie potrafili być potworami, zgotować psiakom piekło na ziemi. Zabiłabym, naprawdę…  ech…
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 24, część 6

Zaparzyłam pyszną herbatkę waniliową i usiadłyśmy w kuchni. Ta herbata waniliowa to właściwie również zasługa pani Heleny. To ona jakoś chyba nieświadomie pokazywała mi jak ważne są takie różne codzienne drobiazgi, walka z bylejakością. Zawsze witała mnie herbatą w pięknych filiżankach, ciasteczkami misternie ułożonymi na talerzyku. Tak jakby to było jakieś święto. To było dla mnie zupełnie coś nowego. Ciocia Wanda bowiem chomikowała wszystko na później, na specjalną okazję. Piękna zastawa pochowana po szafach, obrusy też, ciastka te tańsze, bo te lepsze na większą okazję. Kurcze! Życie było przecież tu i teraz, a nie później! Czułam, że mam to po ciotce – czekoladki ukryte na później nieraz lądowały w końcu w koszu, gdy przypadkiem znalezione były już dawno przeterminowane. A z Tomkiem? Tyle rzeczy, miejsc zostawionych na potem, a tu już nie ma żadnego potem… Dlatego tym łapczywiej chciałam się uczyć od pani Heleny, podpatrywać.
Teraz, gdy tak siedziałyśmy w kuchni, to chciałam tyle jej opowiedzieć, nacieszyć się jej obecnością, ale widziałam, że jest bardzo zmęczona. Szybko zaproponowałam jej drzemkę. Tak bardzo chciałam by się nie zmęczyła! Już wcześniej przygotowałam cały pokój, by miała wszystko pod ręką, wygodnie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 24, część 5

Droga do Podkowy minęła nam bardzo szybko. Są takie szczęśliwe godziny do i z Warszawy, gdy Aleje Jerozolimskie są całkiem przejezdne. Pani Helena była bardzo ożywiona, wszystko ją interesowało. Blisko Brwinowa zaczęła mi opowiadać o Iwaszkiewiczu, jego losach i ożenku z Anną, córką bogacza Lilpopa. Opowiadała o ich losach, działalności w czasie II wojny światowej, o tym, że ich dom, tu w Stawisku, był schronieniem i ratunkiem dla wielu Żydów. Opowiadała to wszystko tak ciekawie! Chłonęłam każde słowo! Nic nie wiedziałam z tego, co mówiła. Było mi strasznie wstyd, że jeszcze nie byłam w Stawisku, mimo, że już tu mieszkałam parę ładnych miesięcy. Jakoś Iwaszkiewicz kojarzył mi się tylko z jakoś męczoną w szkole literaturą, która zupełnie mi sie nie podobała… Wyszłam na zupełną ignorantkę… Nawet taksówkarz słuchał z wyraźnym ożywieniem.
Jak tylko podjechałyśmy pod dom to już było słychać radosne wycie Mystera. Siedział w oknie balkonowym i machał radośnie właściwie całym ciałkiem nie tylko ogonem. Radości i piskom nie było końca. Myster wykonał szaleńczy taniec radości na trawie. Było widać, że kocha panią Helenę, tak jak ja.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 24, część 4

Pani Helena nie czuła się najlepiej, co słychać było nawet przez telefon. Zgodziła się jednak, co przyjęłam z ogromną radością. Trochę się martwiłam czy czasami nie jest to dla niej za duże umęczenie… Strasznie mi było żal, że Kuba jakoś tak zerwał wszelkie kontakty ze mną (wciąż mnie to gryzło, dlaczego tak się stało?!). Chciałabym żeby było jak kiedyś… I mogłabym go wtedy poprosić by przywiózł panią Helenę tu do mnie wygodnie, samochodem. Ale nic to! Poradzę sobie! Nie chciałam by pani Helena jechała WKD, która jest bardzo wygodna, ale nigdy nie ma gwarancji, że będzie miejsce siedzące, wiec zamówiłam taksówkę. Jakoś to przełknęłam finansowo. Pani Helena była już gotowa. Elegancka, pachnąca. Jej widok mnie uderzył. Była taka malutka, kruchutka, tak jakby nikła w oczach… Za każdym razem jak ją widziałam po nawet krótkiej przerwie to widziałam różnicę na gorzej… Starość była taka niesprawiedliwa!
Gdy tak szła ze mną pod rękę, mocno opierając się na moim ramieniu, czułam do niej taką czułość, troskę. Jak do własnej babci, której nigdy nie poznałam…
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 24, część 3

Pani Helena miała niesamowity dar odczuwania innych ludzi. Mnie umiała rozgryźć już po samym halo. Wiedziała wtedy już jaki jest mój nastrój, wiedziała wszystko. Również jej spostrzeżenia dotyczące historii czy polityki; były niezawodne. Miała niesamowicie lotny umysł! Spokojnie mogłaby być jakimś doradcą na przykład prezydenta. Ale u nas niestety wciąż nie docenia się ludzi starszych. Spycha na margines emerytury, nie doceniając ich mądrości i doświadczenia.
Już od dawna kombinowałam jak tu panią Helenę sprowadzić, chociaż na parę dni, do Podkowy. Bo raczej niestety się wzbraniała. Rozumiałam to. W jej wieku każda podróż, czy nocowanie w innym miejscu, było dużą niewygodą. A w ciągu tygodnia nie było mnie tyle godzin w domu, że mogłoby być jej nieprzyjemnie siedzieć tyle godzin tylko z Mysterem, w obcych kątach.
Na szczęście miałam parę dni urlopu, które musiałam do końca miesiąca wykorzystać. Postawiłam panią Helenę przed faktem – mam trzy dni wolne plus dwa weekendu, taka okazja może się długo nie powtórzyć.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 24, część 2

Mimo tak ogromnej różnicy wieku, miałyśmy niesamowity kontakt, to była prawdziwa przyjaźń, więź pełna ciepła i zrozumienia. Dzwoniłam do niej bardzo często, bardzo mi jej brakowało. Bo jednak, co tu dużo mówić, z Mysterem nie bardzo mogłam sobie pogadać… I tak jakoś było mi dziwnie, szczególnie w weekendy. Niby super, swoboda, można się wyspać, z Mysterem połazikować po pięknej okolicy, coś zjeść, poczytać no i oczywiście pohaftować. Ale jakoś tak jednak samotnie. Nie ma z kim pozachwycać się krokusami, pokazać piękną sikorkę na drzewie. Brakowało  mi kontaktu takiego zwykłego, codziennego. Dlatego tak często wykręcałam numer do pani Heleny. Zazwyczaj odbierała po trzech, czterech sygnałach, więc jeśli nie mogłam się dodzwonić to od razu dopadał mnie potworny lęk. A jeśli coś jej się stało? A jeśli zasłabła, albo… Wtedy dzwoniłam jak szalona, telefon za telefonem, analizując w głowie porę dnia. Bo dobrze znałam harmonogram dnia pani Heleny, wiedziałam mniej więcej o jakiej godzinie zawsze jest w domu. Czekałam na to jedno, trochę zmęczone, trochę zachrypnięte: Halo? I już się uspokajałam, wiedząc, że los jeszcze mi jej nie zabiera. Wiem, to było dość chore, ale tak miałam i już. Wstyd było mi się przyznać nawet sama przed sobą, ale bardziej bałam się o panią Helenę niż o ciocię Wandą.  I była to nie tylko kwestia tego, że ciocia Wanda była dużo młodsza od pani Heleny, ale tej więzi, bliskości, której z ciocią Wandą jakoś nigdy nie udało mi się zbudować.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 24,część 1

Moje życie w Podkowie biegło już stałym, spokojnym rytmem. W ciągu tygodnia po spacerze z Mysterem ruszałam wkdką do pracy. A potem już tylko marzyłam, by wrócić do domu. Uwierały mnie koszule i spódnice biurowe, chciałam chodzić tylko w t-shirtach i „dżinach”. Miasto jakoś mnie męczyło. Wracałam jak najszybciej do domu. Chyba robiłam się aspołeczna, bo coraz częściej wymigiwałam się od spotkań z koleżankami z pracy. Nie chciało mi się po prostu. Nie chciało mi się iść do hałaśliwej galerii handlowej, gdzie w każdym sklepie grała inna muzyka, zagłuszająca moje myśli, tysiące nakładających się zapachów i świateł, od których szczypały mnie oczy. Nie mówiąc już o przelewających się w amoku ludziach... Brr...Koszmar!
Pani Helena mówiła, że źle robię, że powinnam uczestniczyć w życiu firmy i dbać o kontakty z koleżankami z pracy, bo inaczej nie wiadomo kiedy zostanę szybko wykluczona i różne sprawy będą omawiane gdzieś poza mną. I pewnie miała rację. Zresztą jak zwykle. W ogóle pani Helena była dla mnie niesamowitym zaskoczeniem i to pozytywnym.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 23, część 13

Zasnęłyśmy nie wiem, kiedy… Także obudziłyśmy się trochę powykręcane w pozycjach półleżących na kanapie. Wystrzeliłam jak z procy, przerażona czy dom stoi cały, bo przecież nie zgasiłam świeczek, ale na szczęście okazało się, że dawno się już wypaliły. Uff… niby jestem taka odpowiedzialna…
Zjadłyśmy razem śniadanie i dziewczyny musiały się już zbierać. Magda była już trochę nerwowa, bo jak tłumaczyła zawsze w niedzielę miała teraz nerwowy skurcz brzucha przed poniedziałkiem. Patrycja też była już w pośpiechu, bo obiecała Adasiowi przyjechać na obiad, (który on gotował!), a jednak do domu pod Kielcami miała kawałek.
Myster był niepocieszony, że to już koniec imprezy. Ja zresztą też…
Tak się cieszę, że mamy siebie nawzajem! To dla mnie znaczy tak wiele!
Pomachałam jeszcze Patrycji i Magdzie i wróciłam do domu. Wszędzie był niezły bajzel, ale na razie nie mogłam nawet o tym myśleć. Czułam się jak to po imprezie. Zrobiliśmy z Mysterem obowiązkowy spacer poranny, po czym wróciliśmy i zakopaliśmy się jeszcze na kanapie pod kocem. Trzy godziny drzemki i ruszę do sprzątania!
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 23, część 12

Siedziałyśmy sobie do nocy we trzy – ja, Patrycja i Magda. Tematy miałyśmy niewyczerpane. Im późniejsza godzina i dłuższy czas razem tym (jak zwykle) poważniejsze tematy poruszałyśmy. O Bogu, śmierci, sensie życia. Myster spał na kocyku na kolanach Patrycji. Ona opowiadała nam jak wielkiego ma „doła”, pustkę z powodu braku dzieci, jak bardzo w tym wspiera ją Adam i jak już nie wie w ogóle po co żyć.
I wiecie… muszę wam powiedzieć, choć jest mi bardzo ciężko, że myślimy poważnie o adopcji, ale to podobno może się ciągnąć latami…
Ucieszyłam się bardzo! Właśnie tacy ludzie jak Patrycja i Adam mogli stworzyć wspaniały, normalny dom dla dzieci i cudownie, że przełamywali opory przed adopcją.
Gadałyśmy o tym jeszcze długo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział 23, część 11

Patrycja zasnęła tuż przy Malwince … Widziałam, nawet teraz, jakie jest pragnienie Patrycji – dziecko. Wiedziałyśmy o tym od dawna, ale nawet nie poruszałyśmy tego tematu, bo sprawa wydawała się beznadziejna…
Ech…
Godziny mijały…. Jadłyśmy, podśpiewałyśmy, gadałyśmy, chichrałyśmy się. Malwina raczkowała miedzy nami, a Patrycja wodziła za nią zachwyconym wzrokiem.  Było wspaniale! Myster trochę początkowo uciekał przed Malwinką, nienawykły tak bardzo do „małych ludzików”, szczególnie „we własnym domu”, ale szybko się oswoił i nastawiał się jej na głaskanie.
Niestety Ania musiała uciekać. Rafał nie dałby rady z kąpielą wieczorną trzech chłopaków bez jej pomocy, nie mówiąc o Malwince, dla której również na pewno lepsze było spanie w swoim łóżeczku. Ania zresztą już nam prawie przysypiała, wyraźnie wykończona. Żegnałyśmy się z nią wszystkie długo i czule, a jej słodkie przywitanie z Rafałem przywracało mi wiarę w wielką miłość małżeńską. Oni byli naprawdę jedną drużyną! Aż miło było na nich patrzeć!
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 23, część 10

Ania, jak zwykle cała zwiewna i radosna, tuliła Malwinkę. W domu od razu chciała ją gdzieś położyć, a tu z pomocą od razu przyszła Patrycja.
Aniu, a czy ja mogę ją trochę ponosić, a potem posiedzieć z nią śpiącą? - zapytała.
Oczywiście kochana, możesz ją nawet na tydzień pożyczyć – śmiała się Ania.
Patrycja poszła na kanapę do pokoju z Małą, a Ania dołączyła do nas do kuchni. Z każdym kolejnym kwadransem widziałam, że oddtaja. Była szczęśliwa w roli matki, chociaż nie ukrywała, że jest wykończona. Rafał ostatnio więcej pracował, bo wciąż im nie starczało pieniędzy, wiec była wtedy więcej sama z dziećmi i było jej po prostu ciężko. Rany! Ania była dla mnie bohaterką! Czwórka dzieci!
Byłyśmy już wszystkie, nie licząc Izy, wiec powoli szykowałyśmy stół w pokoju na jedzonko. Włączyłam Macy Grey, dziewczyny powoli się rozluźniały. Musiałam wejść do pokoju gdzie poszła Patrycja, że śpiącą Malwinką, bo miałam tam przygotowany obrus. To co zobaczyłam rozczuliło mnie!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 23, część 9

Czułam, że Patrycja jest jakaś jakby przybita, zgarbiona, mimo, że perfekcyjna i wymuskana.
Bardzo szybko dowiedziałyśmy się, o co chodzi, gdy tylko przybyła Ania i to uwaga - nie sama! Przyjechał ich cały wielki van! Za kierownicą roześmiany od ucha do ucha Rafał. Z tylu trzy urwisy, kapka w kapkę trzy tatusiowe klony. A obok Ania, gramoląca się z samochodu i trzymająca na rękach najmłodszą latorośl – Malwinkę (ha! górą kobietki, a lekarz twierdził, że będzie czwarty chłopak!) która zupełnie niezrażona ogólnym harmidrem spała u niej błogo na rękach. Nie trzeba chyba dodawać, że Myster ze wszystkimi się witał i powoli wynosił z domu kolejne zabawki zachęcając do zabawy z nim ("biedakiem" oczywiście). Rafał z chłopakami zaraz się zawinął, tłumacząc, że wie, że jest to cytuję „spotkanie jajników” wiec oni z chłopakami ulatniają się na popołudnie męskie na jak najdłużej bez mamusi się da. Super!!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 23, część 8

Patrycja w ogóle zawsze była naszym dobrym duchem. Jak to robiła? Nie wiem. W końcu życie nieźle jej kiedyś dało w kość. Wyglądała jak zwykle pięknie (w ogóle była najpiękniejsza na całym wydziale!) Dołączyła do naszej na razie kuchennej kawusi. Bo w kuchni to się w ogóle najfajniej siedzi! Zaraz też jak się trochę rozejrzała to doradziła mi parę naprawdę niewielkich przesunięć mebli, by zyskać wrażenie większej przestrzenności. Była w tym świetna! Nawiozła mnóstwo różnych rzeczy. Suszone owoce, chipsy z gotowymi dipami, wino i likier macchiato (mój ulubiony) oraz aż cztery bombonierki, mówiąc, że to specjalny dodatek – prezent od jej Adasia. No, ten jej mąż to był w ogóle niesamowity! Cudowny jej się trafił i całe szczęście!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 23, część 7

To wszystko jest chore! - dodałam. U mnie jakoś było w pracy normalnie, spokojnie. Bez rewelacji i bez takiego wyzysku.
Na razie nic nie zmienię – westchnęła Magda, mieszając sałatkę owocową. I właśnie wtedy zauważyłam, że każdy owoc w sałatce miał inny kształt! Magda pokroiła kiwi w gwiazdki, jabłka w serduszka, banany w talarki a brzoskwinie w słupki!
Wow! Magda zobacz! Jesteś tak utalentowana! Spokojnie mogłabyś otworzyć kawiarnię lub restaurację! Twoje potrawy, przepisy, przetwory to cudo!
Wiem, może za parę lat.. i…-westchnęła ciężko Magda.
Zadźwięczał klakson. To Patrycja podjechała pięknym i chyba zupełnie nowym bmw, wow!
Piskom i chichotom nie było końca!
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 23, część 6

Gadałyśmy i gadałyśmy. Potem siadłyśmy na taborecikach z kawusią. Myster już oczywiście kręcił się wokół Magdy podnosząc błagalnie przednią łapkę pod tytułem- weź mnie „biedaka” na kolana. Magda wzięła go na kolana (oczywiście), co przyjął z głośnym pomrukiem jakże nieszczęśliwego na co dzień i osamotnionego psa. Niewdzięcznik!
Magda wyglądała na zmęczona. Opowiadała, że u nich w firmie jest coraz gorsza aura, atmosfera zwolnień i recesji, że trzeba niesamowicie zasuwać ostro, cały czas udowadniać, że się jest świetnym i niezastąpionym, całkowicie oddanym firmie. Mówiła, że robi, co może, ale to coraz bardziej ją przerasta.
Magda, a może rzucisz to w cholerę? –zdenerwowałam się, bo właśnie usłyszałam, że kiedyś dyrektor generalny dał jej dziesięć godzin na przygotowanie raportu, który normalnie robi się w parę dni i że ona tak się przejęła, że jak siadła to przez te dziesięć godzin nie wstała nawet na siku czy łyk wody, żeby zdążyć.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 23, część 5

Jak mogłam być taka durna, by się denerwować, że przyjechała nie o czasie?! Muszę z tym walczyć!!
Magda miała jakiś taki spokój w sobie, ciepło. Nie wiem kiedy zabrała się za krojenie owoców na sałatkę. Była taka kochana i taktowna. Na pewno miała (jak to ona) milion pomysłów kulinarnych w głowie, ale nic się nie wcinała tylko pytała, co chciałam zrobić i jak i żebym ją wykorzystała jak majtka na pokładzie. To był cudowny czas! Kroiłyśmy, szykowałyśmy (w planie miałam trzy różne sałatki i ziemniaki zapiekane ze szpinakiem, ziołami i serem pleśniowym). Jako danie późniejsze już była podszykowana panga w ziołach. A co, jak szaleć, to szaleć! Właściwie dopiero tu, w tej podkowiańskiej kuchni, mogłam coś normalnie przygotować. W warszawskim mieszkaniu kuchnia była tak mała, że nie bardzo było gdzie coś pokroić czy położyć. A poza tym Tomek nie bardzo lubił jakieś zioła, szpinak czy jak to on mówił– „eksperymenta”. A u cioci Wandy to jakoś się krępowałam, bo widziałam, że ona się strasznie denerwuje, że jej nabrudzę, poprzestawiam garnki itd. Tu nareszcie mogłam działać!
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział 23, część 4

Poleciałam jej szybko otwierać, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie, że jest nie według mojego planu godzinowego.
Myster szalał z radości. Oczywiście pamiętał Magdę i już leżał na trawie brzuchem do góry patrząc czy będzie wymasowany.
Uściskałyśmy się serdecznie.
Amelko, wiem, wiem, że pewnie się wkurzasz, ale postanowiłam cię hartować życiowo hi hi i nie dać ci znać, że będę wcześniej. A tak naprawdę to wyładował mi się telefon i nie mogłam dać znać - mówiła z uśmiechem Magda.
No co ty, przecież super, że już jesteś wcześniej- powiedziałam.
Hm, jasne, bo znamy się od wczoraj –Magda figlarnie poklepała mnie po plecach.
Super tu masz!!!! Zaczęła się rozglądać – po prostu raj!
Pokazałam jej ogród, domek, zaczęłyśmy gadać. Tak się do niej stęskniłam!
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 23, część 3

Robiłam już powoli różne zimne przekąski. Jajeczka na twardo dekorowałam oliwkami i suszonymi pomidorami. Przygotowałam też duży talerz mozarelli udekorowanej świeżą bazylią. Potem siadłam sobie do stołu i zaczęłam robić mnóstwo koreczków- ser, pomidor, papryka lub oliwka kabanos papryka itd. Nabijałam je następnie na pół arbuza specjalnie w tym celu kupionego i owiniętego w srebrny papier (w gazecie na zdjęciu wyglądało to jednak o niebo lepiej, czemu?).  Kupiłam też melona, którego pokroiłam w małe paseczki (oj przydałby się do tej roboty mężczyzna!) i owijałam każdy paseczek w plasterek szynki parmeńskiej, (czemu to się cholerstwo nie trzyma?!). a tu dyng dong. Podskoczyłam jak poparzona. Wyglądam przez okno a tu kurka wodna Magda! Super, ale tu jeszcze taki bajzer, a miało być tak pięknie!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 23, część 2

 Tak bardzo ją lubiłam. Czułam z nią taką nić porozumienia. Z każdą miałam trochę inną relację, na trochę innej płaszczyźnie. Izę chyba rozumiałam, tak mi się przynajmniej wydawało. Była krucha, kochana, dobra. Czasem trochę za bardzo stawała w pozycji ofiary, męczennika. Powinna bardziej dostrzegać siebie i swoje potrzeby, swoje ja, bo inaczej, czułam, świat ją „wydoi”.
Pogadałyśmy jeszcze chwilę o pracy, o samopoczuciu, po czym stanęło na tym, że zadzwoni jak tylko będzie się mogła wyrwać i przyjedzie. Super! Już ta perspektywa była super.
Swoją drogą, chyba już zaczynałam się starzec czy co. Bo moje myśli były takie mentorsko - naprawcze...
Po telefonie Izy zabrałam się do roboty. Dziewczyny miały się wprawdzie zjeżdżać dopiero po czternastej, ale ja jak to ja, chciałam mieć już na "tip top" przygotowane wszystko. Myster drzemał na swoim ślicznym posłanku, wyraźnie obrażony, że nie poświęcam mu tyle czasu co powinnam przy wolnym od pracy dniu.  Wiedziałam jednak, że jak zjawią się dziewczyny to mu to wynagrodzą i będzie wygłaskany i wytarmoszony za wszystkie czasy!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 23, część 1

Jutro przyjadą dziewczyny!!! Strasznie się cieszę!!! Myślę, szykuję, tworzę. To, że możemy się zjechać, spotkać wszystkie pięć, to jest coś wyjątkowego, coś godnego uczczenia.  Porozstawiałam już w kilku miejscach świeczki różnych kolorów i kształtów, a w pobliskiej kwiaciarni kupiłam parę mniej świeżych róż i rozsypałam płatki wokół świeczek. Ślicznie! Myster chodził, obwąchiwał i wyraźnie czuł, że coś się szykuje.
Sobota zaczęła się niezbyt fajnie – bo telefonem od Izy.
Amelko? – zaczęła nieśmiało.
Tak? Chyba czuję kłopoty – powiedziałam.
Nie dojadę, strasznie mi przykro, strasznie!!! Mieliśmy być z Michałem już od wczoraj w Warszawie, wiesz u tej jego cioci na jubileuszu, ale no tak się ułożyło, że Michał, no wiesz, no nie był w formie do ludzi i tak no nie mogę go zostawić tu samego – westchnęła głośno.
Szkoda mi bardzo, ale rozumiem przecież, nie martw się- powiedziałam, chociaż moje przewidywania, co do Michała tylko się potwierdzały. Może uda ci się kiedyś przyjechać tak po prostu, samej, hm? Albo z Michałem? –dodałam.
No wiesz, może sama, bo Michał to zawsze potrzebuje sporo czasu by gdzieś się dobrze poczuć i...
Izuniu Kochana, jak tylko będziesz mogła to przyjeżdżaj koniecznie! - wykrzyczałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 22, część 5

Szybko się rozłączyłam i gdybym miała worek treningowy to właśnie bym do niego podbiegła, by się trochę wyładować. Aaaaaaa! Pomijam, że Jolka w ogóle nie zapytała o mnie. Pomijam, że mówi do mnie tonem jakby kij połknęła albo już nie powiem brzydziej. Pomijam, że papla trzy po trzy. Wielka kosmopolitanka warszawska. Ale ta jej forma powiedzenia, że jest w ciąży i czego to ona nie robi i tak dalej. Matko! Masakra! Nie mogłam się wyzbyć sarkazmu i jedyne, co myślałam to to, że Jolce znudziły się drogie meble i podróże i postanowiła załatwić sobie coś nowego, unikatowego – dzidziusia. Biada mu jak nie będzie idealny!
Nie lubiłam siebie takiej, pełnej negatywnych emocji. Włączyłam muzykę, wytarmosiłam Mystera i postanowiłam obmyślić lepiej przyjęcie dla dziewczyn. Całe szczęście, że Jolka nie dotrze. Co to w ogóle był za durny mój pomysł by ją zaprosić?!
Musiałam odtajać. Strasznie byłam czasem krytyczna do ludzi. Nie chciałam. Czemu nie miałam takiego dobrego, pozytywnego podejścia do świata jak Kuba? Może to kwestia rodziny, genów, wychowania? Bo ciocia Wanda jednak była bardzo krytyczna..
Ech.. Myster!!! Idziemy biegać!!! Oczyszczać umysł! Natychmiast!
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 22, część 4

I tu znowu potok słów, tak, że nawet nie wiedziałam, który moment nie będzie faux pas by jej przerwać i pogratulować, ale już tak mnie wnerwiła ta cała z nią pseudo-rozmowa, że jak przerwała to powiedziałam tylko:
No tak, Jolka, zegar biologiczny tyka, rozumiem (i za chwilę pożałowałam jak się usłyszałam, bo zabrzmiało to rzeczywiście jakoś tak niemiło i arogancko).
No wiesz, Amelio!  Po prostu to już jest ten czas i dlatego przepraszam cię bardzo, ale teraz muszę się skupić na sobie i jak najbardziej żyć higienicznie. Czytałam …
I tu znowu potok wspaniałych rad i nowości i chwalenia się, czego to ona już teraz nie robi by wpłynąć na prawidłowy rozwój swojego przyszłego dziecka i takie tam. Już mi się rzygać chciało!! Budziły się we mnie najbardziej niemiłe uczucia. Miałam ochotę być kąśliwa i maksymalnie niemiła. Musiałam szybko kończyć, by za chwilę nie palnąć czegoś, czego potem będę żałować.
Jola, super, super, to wszystkiego dobrego, trzymajcie się i wiesz muszę już naprawdę kończyć – powiedziałam to sztucznie, ale jednak chyba miło.
Tak, no dobrze, to pa Amelio, pa, całusy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział 22, część 3

Gadała i gadała tylko o sobie, nawet nie zapytała, co u mnie i jak w ogóle żyję. Rany, czy ona aż tak się zmieniła czy zawsze taka była tylko ja tego nie widziałam?! Dobra, pytam o ten następny weekend dla świętego spokoju, bo już i tak ta znajomość była już dla mnie właściwie skończona. Moja irytacja rosła.
Jola, a co robisz w przyszły weekend? Może wybrałabyś się do mnie tu do Podkowy, robię taki babski wieczór? (po co jej zaproponowałam?!).
Ach, kochana, bardzo Ci dziękuję za zaproszenie, ale wiesz ...  nie mam akurat jak przyjechać, bo samochód będzie na przeglądzie, dadzą mi zastępczy oczywiście, ale pewnie będę się bała tak od razu nim dalej wypuszczać.
Aha, no wiesz, ale jest jeszcze kolejka elektryczna - bąknęłam.
Wiesz, no jak tak już się dopytujesz to ci powiem, chociaż forma telefoniczna jest dla mnie zupełnie nie do przyjęcia, ale ja to znaczy my spodziewamy się dziecka i no…. kolejka WKD, ewentualny tłum i te zarazki i w ogóle to wiesz odpada zupełnie…
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 22, część 2

Postanowiłam zaprosić też Jolę. Z jednej strony trochę się bałam, bo była jednak „z poza” naszego towarzystwa, ale z drugiej istniała okazja by może jakoś Jolę rozerwać, spędzić czas również z nią. Szczególnie teraz, gdy Wojtek pracował za granicą, a ona była pewnie zupełnie sama. Pamiętałam wprawdzie dobrze naszą ostatnią, z Tomkiem, u nich wizytę. Była koszmarna! I Jola i cała wizyta. Jednak potem na pogrzebie Tomka wydawała się przejęta, przyjacielska i tak sobie myślałam by dać jej jeszcze szansę, że może wtedy jakoś tak wszystko było nie tak, ale może na babskiem spotkaniu odnajdę w Joli moją dawną kumpelę.
Halo, Jola? - tu Amelka.
Hej, witam –odpowiedział aksamitno oficjalny ton.
Jak się macie? Co słychać? - zapytałam, ale już czułam się lekko podirytowana jej tonem.
Wiesz, wszystko cudownie – odpowiedziała bez zastanowienia. Nie wiem czemu, ale to "cudownie" zabrzmiało jak pisk rozrywanego styropianu.
I tu zaczęła się lawina przechwałek i opowieści, że Jola właśnie wróciła ze Spa, gdzie były cudowne masaże gorącym olejkiem i czekoladą (ciekawe – naraz czy osobno - ale nie dopytywałam się). Włączyłam się na potakiwanie i trzymając słuchawkę podeszłam do lustra, gdzie zaczęłam do siebie robić głupie miny, starając się słuchać paplania Joli.
Moje wzburzenie rosło.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 22, część 1

To było sobotnie przedpołudnie. Powoli myślałam o naszej babskiej imprezie, która miała się odbyć za tydzień. Już od dawna wszystko szykowałam. Wycinałam fajne (i koniecznie łatwe!) przepisy kulinarne z gazet, kupiłam mnóstwo ładnych świeczek i śliczne serwetki. Chciałam by wszystko pasowało do siebie kolorystycznie. W ogóle z tym dobieraniem kolorów to miałam niezłego bzika. Tomek nieraz na to narzekał. Lubiłam jak mi się wszystko ładnie komponowało kolorystycznie. A już buty i torebka w tym samym odcieniu to obowiązkowo! Było to już chyba nawet trochę chorobliwe, bo zdarzyło mi się wracać pędem rano z powrotem do domu, gdy zauważyłam, że niechcący założyłam buty niepasujące do torebki, hi hi.
No więc wracając do dziewczyn to chciałam być prawdziwą gospodynią i pięknie je ugościć. Oczywiście równie dobrze mogłabym nic nie szykować, kupić wino i zamówić pizzę (bardzo duuużą pizzę), ale chciałam, po prostu chciałam, ugościć dziewczyny po królewsku! Dawało mi to dużo radości, takie przygotowania, a po za tym, co tu dużo mówić, byłam tu jednak samotna, a raczej my byliśmy - to znaczy ja i Myster.  Swoją drogą, ciekawe czy Myster pamięta jeszcze swoją ukochaną z osiedla? I placykowe spotkania? Coś czuję, że teraz, przy tak aktywnym stylu życia, jakie prowadziliśmy i codziennym obchodzie (a raczej oblatywaniu) działki nie miał by już chyba siły na te gromadne szaleństwa osiedlowe.
Więc szykowałam się myślowo na dziewczynki powolutku. Wpadł mi też do głowy pewien pomysł.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 21, część 8

A Myster tak zupełnie bezinteresownie to nie jeździł. Zawsze czekał, że zrobię sok, wypiję i wyczekiwał na…. Wióry po soku, które uwielbiał zjadać! Dawałam mu zawsze trochę, ale nie za dużo, bo nie wiedziałam czy mu to nie zaszkodzi. A jak przychodził wieczór, po naszym ostatnim spacerze, jak tylko znowu robiło mi się smutno, pusto jakoś, to dosiadałam do kolejnego kartonu, przeglądałam, segregowałam, popłakiwałam.
Takie teraz miałam hobby – kartonowe. Kolejny karton był jak rozpakowywanie kolejnej karty z przeszłości i uporządkowywanie wszystkiego.  Mnóstwo przy tym wyrzucałam, a dzięki temu, że sama paliłam w piecu nie musiałam się martwić, że jakieś fragmenty mojego życia trafią nie wiadomo gdzie. Widziałam jak płoną i znikają np. listy od mojego pierwszego chłopaka i moje, pełne żaru i namiętności. Swoją drogą super, że się pisało na papierze. To jednak zupełnie co innego niż taki mail czy sms. Jeśli kiedyś się jeszcze zakocham to chciałabym pisać listy, na ładnej papeterii, pachnące. A czy ja już czasem nie kocham?... I to bez wzajemności?....
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 21, część 7

Zapragnęłam znów tworzyć piękne serwety i obrazy. Muszę jutro pojechać do sklepu i kupić kanwę, wzory i mulinę! Haha! Super! Strasznie mnie to jakoś ucieszyło!
Nie miałam samochodu i jakoś zupełnie nie chciałam na razie mieć po tym wszystkim. Pomijając, że ciężko by mi go było utrzymać finansowo to chyba (przynajmniej na razie) go nie potrzebowałam. Kolejką WKD dojeżdżałam bez korków i stresów. A wszędzie tu było blisko – na przykład na sobotni targ do pobliskiego Brwinowa jeździłam rowerem. Oczywiście z Mysterem. Pięknie siedział w koszyku i wszystko obserwował, zupełnie jak nad morzem. Kupiłam mu tylko grubą poduchę pod pupę, bo niezłe tu były wszędzie dziury! I sobie dodatkowy koszyk (na kierownicę) na zakupy. A ponieważ przeprowadzając się do Podkowy spełniłam swoje marzenie (takie malutkie) i kupiłam sobie sokowirówkę, to prawie w każdą sobotę jeździliśmy z Mysterem po nową porcję warzyw i owoców. A co! Jak żyć to tu i teraz!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 21, część 6

A trochę tego było. Stare zeszyty szkolne, z milionem ważnych notatek i korespondencji ławkowych z koleżankami, często z przyjaciółkami „na wieki”, o których teraz nawet nie wiedziałam często jak się po mężu nazywają. Stare wisiorki, kartki świąteczne, notatniki ze skrupulatnym planem, kiedy jaka klasówka czy lektura do przeczytania (cała ja!). Czasem ocierałam łezkę czytając swoje notatki czasem bliskie myślowo, a czasem jakby innej, obcej osoby.
Jeden karton wzruszył mnie szczególnie. Strzępki materiałów, druty, motki, kanwa, tamburynki i szydełka. Robótki ręczne! Ukochane przeze mnie w okresie szkoły podstawowej. Nić łącząca mnie z ciocią Wandą. To ona mnie wszystkiego nauczyła. Haftu krzyżykowego, szydełkowania, drutów. Dawało mi to mnóstwo radości! A potem jakoś to odstawiłam, i nie robiłam tyle lat! Ostrożnie rozpakowywałam kolejne przed laty wyczarowane cuda – haftowane obrazki. Wazon pełen tulipanów, altanka tonąca w kwiatach czy wielki faraon, którego haftowałam u cioci przez długie wieczory zimowe po odrobieniu lekcji. Przypomniałam sobie ciocię cierpliwie pochyloną nade mną i pokazującą nowy ścieg czy wzór.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 21, część 5

Znajome zapachy, kolory, przedmioty. To taka podróż w przeszłość. Nie spieszyłam się z tym, powoli powracałam do nich i rozpakowywałam kolejny. Myster początkowo nerwowo chodził wokół kolejnego kartonu pewnie bojąc się czy nie czeka go czasem kolejna przeprowadzka, ale po kolejnym kartonie uspokoił się i przyjął czynność rozpakowywania, jako kolejny, nowy element dnia. Sporo było emocji przy tym rozpakowywaniu! Szkoda, że oprócz Mystera nie miałam się za bardzo, z kim tym wszystkim podzielić. Do dziewczyn nie mogłam z każdą bzdurą dzwonić (byłyśmy zresztą umówione na spotkanko u mnie jak już się rozpakuję i zaaklimatyzuję), pani Helena na pewno, by wysłuchała, ale... problem był dość przyziemny. Umówiłam się, że nie będę korzystać z telefonu stacjonarnego, bo i po co, przecież mam komórkę, jednak mimo kolejnej „wspaniałej i dopasowanej do moich potrzeb” taryfie, po pierwszym miesiącu mieszkania tu i wydzwaniania rachunek za telefon odczuwalnie uszczuplił moje konto. Także rozpakowywanie i emocje musiałam przeżywać samotnie.
 (ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 21, część 4

Ech.. Szkoda… Mogła być z tego fajna wycieczka.. Pojechałam do cioci autobusem, zostawiając Mystera w ogrodzie, a w powrotną drogę zaszalałam i wzięłam taksówkę. Ciocia była wyraźnie wkurzona, że wyrzucam w ten sposób pieniądze, chociaż próbowała nie komentować. Czasem wolałabym chyba, żeby na mnie nawrzeszczała i wyrzuciła z siebie co myśli niż tak tłamsiła wszystko w środku. Ja jednak już postanowiłam! Po paruletniej prowizorce wynajmu warszawskiego i niezagnieżdżaniu się nigdzie, bo to wszystko na chwilę, chciałam tu w Podkowie poczuć się jak w domu. Zwiezienie od cioci kartonów było elementem zadomowienia się tu. Nawiozłam dużo bibelotów, książek, obrazków, by poczuć się u siebie, zaokrętowana, a nie znów tymczasowo. Wiedziałam, że będę tu określoną ilość czasu, ale jeśli nie zacznę w końcu żyć tu i teraz to całe życie przejdę z kartonami.
Rozpakowywanie starych kartonów to było coś!
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 21, część 3

Zauważyłam, że często pogrążam się tu w głębokich myślach. Pewnie sprzyja temu cisza, samotność. Ale dobrze mi tak. Przerabiam sobie wszystko w mózgu, przypominam, przeżuwam. Muszę chyba wciąż jakoś dojść do siebie i to nie tylko po żałobie po Tomku. Czuję, że dopiero teraz świadomie przeżywam żałobę po rodzicach, po tylu latach. Wcześniej wciąż to odsuwałam, teraz muszę się z tym zmierzyć. A poza tym muszę na nowo zbudować siebie po wyjściu ze związku z Tomkiem. Muszę wiedzieć, zastanowić się, co lubię, kim jestem. W związku wszystko to strasznie mi się rozpłynęło, rozmyło na MY. 
I dlatego też, będąc ostatnio u cioci Wandy zabrałam mnóstwo swoich rzeczy, które do tej pory leżały tam w moim byłym pokoju lub w kartonach na strychu i czekały na ‘własny kąt”. Strasznie się uparłam na zabranie tych kartonów, mimo, że nie miałam samochodu. Bardzo chciałam poprosić Kubę, by pojechał ze mną do cioci. To było takie dziwne uczucie, tak jakbym chciała się cioci nim pochwalić czy co. Chodziłam wokół telefonu, chodziłam, ale nie mogłam się przemóc, by go znów prosić, szczególnie teraz jak tak wyraźnie się ode mnie odciął.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 21, część 2

Często przebierałam się od razu, (jeśli nie było jeszcze zupełnie ciemno) i szliśmy z Mysterem pobiegać, a co. W Podkowie to nie było nic nadzwyczajnego, sporo ludzi biegało. A ja uwielbiałam biegać. Oczyszczałam się wtedy ze wszystkich spraw dnia, uspokajałam, wyciszałam. Oddychałam. Fajnie. A Myster był wyraźnie zadowolony (słowo daję, że po prostu był uśmiechnięty). Chyba nareszcie spacery odbywały się w odpowiednim dla niego tempie. Z tymi spacerami po Podkowie to było w ogóle śmiesznie. Bo ja na początku myślałam, że jak mamy działkę wokół domu (całkiem sporą) to wystarczy Mystera wypuścić i sprawy ubikacjowe załatwione. I było mi to na rękę. Tuż po przeprowadzce, gdy dni urlopowe mijały bardzo szybko, a ja chciałam je wykorzystać do cna by się szybko zadomowić. I tak pewnego popołudnia, jednego z pierwszych popołudni w Podkowie, wołam Mystera do domu, a on idzie z ogródka na takich dziwnie sztywnych łapkach i zaraz doskakuje do smyczy i gazu w stronę furtki. Znamy się z Mysterem nie od dziś, wiec zrozumiałam od razu, rzuciłam wszystko i poszliśmy na spacer. „Kupsaniu” końca nie było! Okazało się po prostu, że Myster w ogrodzie to i owszem, podsiknie, ale kupki nie zrobi, bo co będzie sobie brudził na swoim terenie, kochany mądry Myster!
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 21, część 1

Fajnie tu sobie żyję. Rano wychodzimy z Mysterem na spacerki i pooddychanie rześkim powietrzem. Czasem, gdy jest ciepło to zostawiam go na cały dzień na dworze. Teren ogrodzony, bezpieczny. Blisko drzwi zostawiam mu posłanko, pod daszkiem, na wypadek deszczu, i oczywiście hektolitry wody w misce jak dla olbrzymiego psa, by się mógł napić jak zachrypnie. No właśnie - Myster się rozszczekał! Wiedziałam, że jak każdy prawdziwy pies umie szczekać i czasem użyje tego, jako argumentu, ale teraz to się zmieniło. Odkąd zamieszaliśmy w Podkowie Myster nie był już blokowym, wyluzowanym obywatelem miasta, ale psem pilnującym swojego terenu i głośno informującym przechodniów dwu i cztero łapnych o swojej ważnej roli. Istna firma ochroniarska w małym zafutrzonym psiaku. Był rozczulający. Jak szłam od kolejki to już z daleka widziałam jego kochany łepek, wyprostowany jak na pokazach psich piękności, sprężysty, stojący w samym rogu działki, na podmurówce (dla lepszego widoku). Jak on wiedział, że idę – nie wiem. Chyba to ten jego dodatkowy zmysł.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 20, część 8

Na obie te zasady jestem skrajnie uczulona i nieraz w sklepie czy w kolejce WKD muszę mocno się powstrzymywać, by tej czy innej mamuśce nie zwrócić uwagi, ale się powstrzymuję, bowiem widzę, że matki, kierowane pewnie silnym biologicznym instynktem wychowawczym, gotowe są zagryźć każdego, kto wysunie najmniejszą nawet uwagę pod kątem ich przecież niewątpliwie najmądrzejszego dziecka na świecie. Totalna paranoja! Muszę o tym pogadać z panią Heleną, która przecież wychowała trzech synów, jak to jest z tym wychowaniem?! Wiem, wiem, inne czasy były, ale takiej paranoi i przesadnego kultu dziecka to jeszcze w historii cywilizacji chyba nie było. I tyle chyba na razie o sąsiadach, bo co do tej rodzinki to tylko mi się włącza światełko alarmowe, a reszta sąsiadów jest mi jeszcze nieznana. A co do pani Heleny, to koniecznie muszę ją tu zaprosić i to na parę dni, z nocowaniem. Niech się odpręży, powdycha świeżego powietrza i będziemy się mogły znów nagadać do woli!
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 20, część 7

On "ważniacha" w dużej korporacji, znikający pospiesznie nad ranem i wracający po nocy powłócząc nogami, ona dzielna Matka-Polka z trójką dzieci - niepracująca (czytaj harująca w domu bardziej niż na trzech etatach). Jeszcze nie wiem dobrze jacy są, bo zamieniłyśmy kilka razy parę zdań przy płocie (dzieciaki oczywiście kochają Mystera), ale już mi cos śmierdzi (i nie chodzi bynajmniej o kupę w pampersie któregoś z dzieci). Wiem, wiem, nie mam dzieci, więc wszystko, co sobie myślę, muszę zachować dla siebie, bo to teoretyczne „wymądrzałki”.  Już teraz, po paru krótkich rozmowach, widzę, że mam do czynienia ze skrajnie rozpuszczonymi dzieciakami, chwalonymi w myśl zasady bzdurnego (moim teoretycznym zdaniem) bezstresowego wychowania i w myśl zasady dziecko jest królem.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 20, część 6

Co do zabudowy Podkowy to jest ona bardzo różnorodna. Dużo tu pięknych, odrestaurowanych domów „z duszą” z perfekcyjnymi, okalającymi je ogrodami. Dużo przestrzeni, starych drzew, alejek. Właściwie codziennie możemy z Mysterem robić trochę inny spacer i przechadzając się zaglądać ludziom w okna i ogrody. Są niestety też w Podkowie domy z gatunku warowno-odstraszających. To znaczy, ludzie pobudowali sobie wielkie wille stylizowane na „zobacz, na co mnie stać”, z wysokimi płotami, często murami, przez które nie widać nic lub tylko skrawek „królestwa”. Z obowiązkowo automatycznymi bramami, by nie daj boże nie wystawiać się na świeże powietrze i nie powiedzieć dzień dobry przechodzącej chodnikiem sąsiadce. I takich to sąsiadów mam naprzeciwko. Nic o nich nie wiedziałam, nie widziałam ich właściwie jeszcze pomijając główki w mijanych lanciach i land roverach szybko znikające za warownym murem. Rany! Wiec o tych sąsiadach nic nie mogę powiedzieć.Natomiast za płotem tuż tuż – fajnie, że właściciele „mojego” domu mieli normalny płot z siatki – mieszkała sobie rodzinka.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 20, część 5

Ech…. życie życie jest nowelą… raz przyjazną a raz wrogą… - chodziło mi po głowie. Swoją drogą sąsiadka mówiła mi, że tu gdzieś blisko kręcą ten serial. Była zdziwiona, że jakoś się nie orientuję. Mało byłam „telewizyjna”.
No właśnie – sąsiedzi… Lubiłam ludzi, naprawdę. Obserwować ich, rozmawiać z nimi. Kiedyś tak nie było, ale od czasów Mystera, otworzyłam się na otaczający świat i ludzi. Gdyby nie on... Nawet już nie wiem jak to było przed nim. Musiałam być nieźle jak to teraz dzieciaki mówią „zamulona”. Praca-dom-praca-sklep równa się zero ruchu, świeżego powietrza, (jeśli w Warszawie w ogóle obowiązuje takie pojęcie) i prawie zerowe kontakty międzyludzkie, pomijając wiecznie wpatrzonego w komputer i odpowiadającego półsłówkami Tomka. Rany, dobrze, że nie zdziczałam!
No więc sąsiedzi... Byli zdecydowanie inni niż ci blokowi, warszawscy czy choćby sąsiedzi cioci Wandy, na wsi. Chyba niestety wolałam tych na wsi. Byli jacyś tacy zwyczajni? Normalni? Ci tu mam nadzieję, że też, musiałam się tylko nie zrażać skorupą (czytaj: obudową) zewnętrzną.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 20, część 4

Gdy próbowałam podejść i podejrzeć to zostałam delikatnie ofuknięta, że jeszcze nie jest gotowe. A potem usiedliśmy na kanapie, a raczej wpadliśmy w nią, bowiem była stara i zużyta, więc dość „rozklapnięta”. Kuba otworzył Picassa (ja niekomputerowiec, chociaż tyle wiedziałam, że jest to program do zdjęć). Swoją drogą nieźle udaje mi się przetrwać w pracy i w życiu z minimalną wiedzą komputerową, aż wstyd się przyznać!
To co zobaczyłam zachwyciło mnie! To były zdjęcia świata bajkowego, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Zdjęcia larwy mozolnie wspinającej się po gałązce, rosa zawieszona na krawędzi listka, mech oplatający stary zmurszały pieniek. Poezja! Magiczny świat jak z Alicji w krainie czarów! I ja, ludzka istota, ignorant, przechodziłam przy tym wszystkim i nic z tego nie zauważyłam. Czy nie umiałam patrzeć?! Kuba był wyraźnie połechtany i zadowolony z mojej reakcji. Byłam dotknięta pięknem tych zdjęć. Siedzieliśmy, gadaliśmy, oglądaliśmy. I wtedy chyba poczułam, że tak bym mogła żyć, że z nim czuję się wspaniale. Czy wyczytał to z moich oczu, gestów?  Czy coś w moim zachowaniu zdradziło moje myśli? Bo tego wieczoru szybko ode mnie uciekł, i potem już jakoś coraz rzadziej się odzywał…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 20, część 3

I to, co mnie w nim bardzo ujmowało, to to, że w każdym umiał dostrzec coś pozytywnego. I to jego widzenie świata! Uwielbiał fotografowanie. Parę wspólnych spacerów po Podkowie i zaczęłam inaczej widzieć świat. Jednego razu, szliśmy, niby normalny dzień, normalna uliczka, świeci słońce, śpiewają gdzieś tam ptaszki (w Podkowie chyba śpiewają najpiękniej!) Myster przeszczęśliwy! Tyle nowych zapachów, terenów do spenetrowania, kumpli. Prawie go nie zapinałam na smyczy, bo tyle było uliczek mało ruchliwych, że mógł sobie swobodnie biegać, podsikiwać po raz n-ty i obwąchiwać wszystkie zapachowe nowinki w trawie. Raj! Kuba często się zatrzymywał, cyk, cyk, fotografował, ale co to nie wiem, bo jakoś nie widziałam nic godnego zdjęcia. Próbowałam mu zajrzeć przez ramię, w okienko, ale nie pozwolił, mówił, że pokaże w domu, już obrobione, na kompie. Był przy tym fotografowaniu bardzo poważny, co strasznie mnie śmieszyło. Po powrocie do domu (dom – jak to pięknie brzmi, nawet jak nie jest własny!) zaparzyłam kawę, pokręciłam się trochę po kuchni, zrobiłam kanapki. W tym czasie Myster wychłeptał dwie miski wody i walnął się szczęśliwy na podłodze w przedpokoju (to było teraz jego ulubione miejsce). Miał na wszystko oko, a na chłodnej podłodze wytchnienie pospacerowe.  Kuba z miną agenta FBI coś tam nanosił na komputer, wstukiwał, wzdychał.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 20, część 2

Raz, podczas rozpakowywania, byliśmy strasznie głodni, ale jakoś tego dnia zaniedbałam zakupy, zapominając, że już nie mieszkam w stolicy i nie jest łatwo i blisko wszystko o każdej porze kupić. I nie bardzo czym miałam poczęstować Kubę. Już szłam w stronę drzwi gdzie kładłam przyniesioną ze skrzynki pocztę i reklamówki, by coś znaleźć i zamówić z dowozem, gdy Kuba zawołał z kuchni, że spoko, będzie pycha! On robi. Trochę się tego wystraszyłam, głodna jak wilk, bałam się już tej potrawy „z gwoździa”. Postanowiłam jednak dać mu szansę i... nie pożałowałam! Kuba nie wiem kiedy i nie wiem z czego przygotował danie, którego rozchodząca się zapowiedz zapachowa przyciągnęła do kuchni nawet Mystera z reguły niereagującego na „człowiecze frykasy”. To było niebo w gębie! Danie jednogarnkowe z do dziś mi nieodkrytych dokładnie składników i proporcji, bo jak to powiedział Kuba - on nie korzysta z żadnej książki kucharskiej tylko improwizuje z tego, co pod ręką. Wiem tylko ze zniknęły mi cebule, gruszka (rany! była lekko nadpsuta!) pasztet, śliwki suszone, makaron, reszta miodu i wina. Ja bez przepisu bym nic z tego jadalnego nie stworzyła.
Ach, ten Kuba! Miał po prostu świetną osobowość!
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 20, część 1

Kuba, moje myśli krążyły wokół niego… Dziwna sprawa. Chyba straciliśmy dobry kontakt już na zawsze… Był wspaniały. Po śmierci Tomka dał mi niesamowite, realne wsparcie. Bez biadolenia i sztucznego rozweselania. W ogóle „zagnieżdżenie się” tu bez niego nie byłoby możliwe. Nawoził się ze mną, najeździł, nadźwigał. Pomógł kupić parę rzeczy. Ale potem jakoś zaczął blednąć, oddalać się, znikać. Coraz rzadziej dzwonił, zasłaniając się praca. Próbowałam go łapać, zapraszać, zagadywać. Nie pomogło. Nie wiem, może czymś go zraziłam? A może po prostu poczuł się wykorzystany, zmęczony mną?  A może… To mnie strasznie męczyło, powodowało ból brzucha… Nie wiedziałam, o co chodzi. Nie cierpiałam takich niedomówionych spraw, może ukrytych żalów? Ale cóż. Tak to już widocznie czasem jest z ludźmi.
Tęskniłam za nim. I Myster też. Uwielbialiśmy go, co tu dużo gadać… Parę razy po przeprowadzce, by oswoić się z nowym miejscem i jego odgłosami, przyjeżdżał tu do nas z gitarą. Siadał w kuchni na taborecie i grał, w przerwach drapiąc Mystera. Było mi z nim tak dobrze, zaskakująco dobrze. W jego oczach, uśmiechu, było takie ciepło, dobro, spokój…
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 19, część 8

Marzenia! I tak nie byłoby mnie nigdy w życiu stać nawet na taki stary dom w Podkowie. Tu ceny były astronomiczne!
Nic to. Ja cieszyłam się, że mnie polubili i zaufali i postanowili zostawić pod moją opieką dom. Dzięki temu znalazłam przystanek, azyl, a oni opiekę nad domem. Byłam z siebie dumna, bo powoli wyzbywałam się mani planowania. Zawsze lubiłam wszystko sobie skrupulatnie zaplanować, nawet zapisać, co i jak i kiedy. Ale życie daje w kość i wszystkie te plany biorą w łeb. Postanowiłam być dzielna i nic nie planować. Na razie tu mieszkamy, ja i Myster, a co będę musiała ze sobą zrobić jak wrócą ci państwo to pewnie życie mi pokaże, wskaże jakąś drogę...
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 19, część 7

Ponieważ nie był to mój dom, mogłam sobie w nim spokojnie mieszkać, nie martwiąc się ile to bym musiała remontów w nim zrobić (to by chyba zabrało mi całą radość mieszkania w nim). Miałam cudowną możliwość ucieczki z tej warszawskiej obskurnej wynajmowanej kawalerki w tak piękne miejsce! Do pracy komfortowy dojazd elektryczną kolejką, zwaną WKD. Byłam w pracy w godzinę. Pierwszy raz w życiu nie bałam się tak strasznie o pieniądze. Mieszkałam tu za darmo. Dziwnie to brzmi w dzisiejszych czasach. Człowiek od razu szuka czy gdzieś nie ma gwiazdki i ukrytych haczyków. W tym przypadku sprawa była jasna. Pani Helena znała tych państwa od wielu lat. Oni szukali kogoś zaufanego, bo przecież wyjeżdżali na długo i zostawiali cały dom z tysiącem drobiazgów. Ktoś miał im się pałętać po własnych kątach, pewnie ciężko im było podjąć tą decyzję. Ale ich córka urodziła trojaczki i bardzo chcieli być blisko i jej pomóc. Może zostaną tam na zawsze?
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 19, część 6

Podkowa Leśna była piękna!!!! Domek stał z dala od ruchu i hałasu, na spokojnej, piaszczystej drodze. Domek był stary, z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Odrapane okna, sypiący się tynk. Lekko zaniedbany ogród, zardzewiała furtka. W środku w niektórych miejscach grzyb. Trzy pokoiki, kuchnia, łazienka. Przymus dorzucania do pieca, narzucania koca na ramiona wieczorami, gdy wiatr świszczał i zimno wdzierało się każdą szparką. Tak widzieli go inni. Ja natomiast zobaczyłam piękny, mały domeczek, otoczony starymi sosnami. Owszem – stary i podniszczony, ale przestrzenny (w porównaniu do tej strasznej kawalerki) z pięknym ogrodem. A to powietrze! Wprost uzdrowiskowe! Wokół wspaniałe trasy na wycieczki piesze i rowerowe. Pałacyk, park, górki. Raj dla Mystera! Dom ten dawał mi wolność, jakiej chyba jeszcze w życiu nie zaznałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 19, część 5

Kolejne zdjęcie, stłoczonych damskich główek, z naszego babskiego spotkania na działce. Słodkie zdjęcie, słodkie wspomnienia... Moje wsparcie, moje kochane!
Obok stało moje zdjęcie. Siedziałam na plaży, z wtulonym we mnie mocno Mysterem. Na moją twarz padał cień z mojej ręki, bo zdjęcie to zrobiłam sobie sama, gdy Tomek zostawił nas samych nad morzem. Tyle się od tego czasu wydarzyło, zmieniło na zawsze!
Ostatnie zdjęcie, w dużym formacie, bo A4, przedstawiało kochaną panią Helenę. Siedzącą na fotelu, z figlarnym wyrazem twarzy i z wesołymi oczami. Słońce delikatnie rozpromieniało jej siwe włosy. Uśmiechnęłam się na samą myśl o niej. Tak wiele zmieniła w moim życiu! Również tu byłam dzięki niej! To jej znajomi byli właścicielami tego domu. Gdy tylko usłyszała, że wyjeżdżają na jakiś czas do Stanów, do córki i szukają kogoś, kto by zamieszkał i zaopiekował się ich domem, od razu mnie zgłosiła. Właściwie- więcej. To ona podjęła za mnie tą decyzję. Ja bym się nigdy nie zdecydowała. A to była chyba najlepsza decyzja w moim życiu! Szkoda tylko, że do pani Heleny nie mam już tak blisko…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 19, część 4

Wzięłam szmatkę i przecierałam zdjęcia, podążając za moimi myślami. Jakoś szybko wzięłam się w garść po śmierci Tomka. Jak dla rodziców Tomka – podejrzanie za szybko. Chyba mnie za to znienawidzili. Po prostu nie wiedzieli, a teraz nie chciało mi się już tego im tłumaczyć, że już od dawna nasz związek był martwy. Tak martwy, i że ja od dawna chciałam to wszystko zakończyć, ale nie miałam siły... Oczywiście bardzo przeżyłam ten wypadek i bardzo mi go brakowało, ale to jak zachowali się rodzice Tomka i jak mnie potem potraktowali, pozwoliło mi tylko szybciej zamknąć drzwi do tego okresu mojego życia. Cieszyłam się (w głębi serca), że nigdy nie zostaliśmy rodziną.
Następne zdjęcie, zdjęcie cioci Wandy, z lekko kwaśną miną, (bo niecierpiała, gdy ktoś jej robił zdjęcia) było dla mnie swoistym przypomnieniem, by częściej do niej dzwonić, interesować się. Nie udało nam się i chyba już nie uda, stworzyć dobrej, pozbawionej napięć relacji, ale była moją ciocią i chciałam by czuła, że jestem, nawet, jeśli daleko. Powinnam powiedzieć, że dużo jej zawdzięczam, ale równocześnie czułam, że ta ciociowa oziębłość i dystans została mi przez nią zaszczepiona i bardzo utrudniała mi życie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 19, część 3

Zdjęcie uśmiechniętych rodziców przewiązałam czarną wstążką i ustawiłam kilka tealightów. Obok stało zdjęcie Tomka, trochę źle zzumowane bo robione z bliska, przy rowerku wodnym, w czasie wycieczki na Mazury. To zdjęcie wybrałam ze wszystkich, jakie miałam, bo Tomek miał na nim takie śmiejące się oczy. Takie, jakie widziałam u niego coraz rzadziej. Takiego go chciałam zapamiętać, na zawsze. Mojego, kochanego i bliskiego. Zapomnieć o wszystkim złym, co rosło miedzy nami wielkim murem. O tym, że się sprzedał dla głupiej pracy, firmy, która wyssała z niego wszystkie siły życiowe i sprawiała, że jego oczy były coraz bardziej puste. Zaczęły mi migać przed oczami obrazy z naszych kłótni, ból, niezrozumienie. Dość! Nie można pielęgnować złych wspomnień o zmarłych. Trzeba myśleć tylko o tym, co było dobre.
Poprawiłam czarną wstążkę na zdjęciu Tomka. To już ponad rok jak go nie ma. Wciąż miałam w głowie obraz zmiażdżonego samochodu z raportu policyjnego... Śmierć na miejscu. Śmierć na miejscu. Nie cierpiał. Na szczęście. I Myster był tego dnia od rana taki niespokojny, jakby już wiedział. Przeczuwał?
Niesamowite. Psy są niesamowite. Gdyby umiały mówić...
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 19, część 2

Każde spojrzenie na te zdjęcia powodowało, że czułam kulę smutku w brzuchu, żal gdzieś koło serca, ale chciałam się z tym zmierzyć, zaakceptować. Spychanie tego wszystkiego na dno świadomości nic by nie pomogło.  W jednej ramce stało zniszczone zdjęcie ślubne moich drogich rodziców. Właściwie ich już nie pamiętałam, w ogóle. Nie byłam w stanie przywołać żadnego zapachu z nimi związanego, dowcipu, czy wydarzenia. Byłam mała, gdy TO się stało, ale nie aż tak mała by nie wyryło się w mojej pamięci. Czy to kwestia szoku pourazowego? Raczej to linia wychowawcza cioci Wandy. Nie miałam do niej pretensji, bo dzielnie starała się mnie wychowywać, ale nigdy nie rozmawiała ze mną o tym, nie przywoływała moich rodziców, jakby nigdy nie istnieli. Pewnie myślała, że to wywoła u mnie tylko ból, ale teraz myślę, że ten ból byłby mi wtedy potrzebny, pomógłby mi w odpowiednim czasie pogodzić się z tym, przeżyć tą żałobę po nich. A tak, zamknęłam wszystko gdzieś głęboko w sobie, a to we mnie wrosło i wciąż boli...
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 19, część 1

Kilkanaście miesięcy później...

Stałam przy oknie, obserwując kołyszące się na wietrze gałęzie sosny. Szyba, przez którą patrzyłam, była dość porysowana, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Rany, czyżbym wyleczyła się z mojej kompulsywnej pedanterii?! Omiotłam wzrokiem kuchnię. Była mała, dość ponura, chyba przez te zaglądające w okna sosny. Stare, białe meble, witrynka, mały stół z czterema taboretami. Przydałoby się trochę odmalować ściany i coś zrobić z grzybem widocznym na suficie, w lewym rogu, ale kurcze! Nie przeszkadzało mi to wszystko! Lubiłam to miejsce, właściwie polubiłam je od razu, momentalnie.
Z przedpokoju dochodziło głośne pomrukiwanie i sapanie błogo śpiącego Mystera. On był tu po prostu przeszczęśliwy!! Po tym wszystkim, nareszcie byliśmy jakby u siebie, ja i on. Spał głęboko w swoim posłanku, przywiezionym oczywiście z warszawskiego mieszkania, by miał swój znajomy smrodek i szybciej poczuł się tu lepiej. Wystawił brzuszek do góry, chyba bezwiednie, a może nawet przez sen czuł jak blisko przechodzę i nastawiał się na pieszczoty? Podrapałam go po brzusiu i podeszłam do lustra. Było wielkie, zamknięte w ciężkie złocenia, ładne. Wszystko tu było ładne. Nie jakieś tam drogie antyki, których strach dotknąć, ale po prostu taka zbieranina rzeczy "z duszą". Zatrzymałam wzrok na szafce stojącej blisko lustra. Przełknęłam głośno ślinę.
(ciąg dalszy nastąpi...)


czwartek, 6 listopada 2014

Od Autorki


Kochani Czytelnicy!

Jest mi niezmiernie miło, że jest Was tak dużo!!! Z ogromną radością śledzę statystyki. Pozdrawiam wszystkich Czytelników z Polski, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Francji, Kanady, Słowacji, Czech, Wielkiej Brytanii, Rosji i Argentyny!!! Za moment odnotujemy pięć tysięcy odwiedzin bloga!!!!

Cieszę się, że przeżywacie tak mocno losy Amelki, Tomka i Mysterka. Czekam bardzo na Wasze komentarze (pod każdym postem można umieścić komentarz do czego gorąco zachęcam!). 

Już od jutra zaczynam publikować II część książki więc jeśli ciekawi Was jak potoczą się dalsze losy Amelki
SERDECZNIE ZAPRASZAM DO LEKTURY!!!

Dla mnie publikacja mojej książki to wspaniała Przygoda! 

Dziękuję!!

Agata Długołęcka-Kolwas

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 18, część 8

Myster zawinął się jak zwykle pod stołem z łepkiem na moich nogach. Ja wsłuchiwałam się w ciszę domu. Byłam sama. To znaczy z, Mysterem, ale sama. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.
Powędrowaliśmy do pokoju, na szczęście znów nikogo nie spotykając, bo byłam przecież cała opuchnięta i wymięta. Telefon wciąż pikał. Sprawdziłam. To Tomek. Wysłał siedemnaście wiadomości. Najpierw, że jedzie się fatalnie, że zrobił postój na obiad, że głupio wyszło, że dojechał, ze Warszawa ohydna zupełnie (chyba jeszcze bardziej), że pada z nóg, że tęskni, znowu, że szkoda, że tak wyszło i żebym koniecznie dała znak życia. Szkoda, rzeczywiście. Wyszło głupio. Powinien tu być. Wciąż byłam na niego bardzo zła, a raczej czułam się po prostu rozżalona. Napisałam, że u nas ok. I tyle. Dałam Mysterkowi kolacje, umyłam się, włączyłam stare przeboje lat 60’tych (fajnie, że wzięłam tą płytę) i zapakowałam się pod kołdrę. Słuchałam muzyki, myślałam. Myster powoli zasypiał, choć wciąż miał nastawione jedno ucho, jak radar, w stronę drzwi i wyraźnie nasłuchiwał czy idzie jego pan. Wszystko dobrze Myster, śpij – uspokajałam go - śpij. Ja byłam bardzo wyspana. Siedziałam z podkulonymi nogami, pod kołdrą i myślałam. O sobie, Tomku, o nas, o tym czy tez by nas tak zostawił gdybyśmy mieli dzieci, o tomkowej pracy, o wszystkim… O tym czy na zawsze będę taka samotna… Czułam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że los daje mi jakieś znaki.
Postanowiłam być silna i mile spędzić ten jeden tydzień samej tutaj, przepraszam, z Mysterem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 18, część 7

Rzuciłam się na kanapę z płaczem. Mysterek lizał mnie po ręku, chyba nie wiedząc, co robić. Jeszcze słyszałam samochód Tomka, słyszałam jak odjeżdża. Płakałam. Tylko tyle pamiętam. Potem ktoś pukał delikatnie, wołał „pani Amelko, wszystko w porządku?”. Potem wszystko ucichło. Obudziło mnie ciche skamlenie. Myster siedział przy łóżku wpatrując się w moją twarz. Rzucił się z radością, gdy zaczęłam się przeciągać. Za oknem było zupełnie ciemno. Tylko telefon pikał pokazując przeładowaną skrzynkę. Wstałam. Było po dwudziestej trzeciej. Spałam pół dnia! Myster już nerwowo dreptał przy drzwiach, a ja poczułam straszny głód. Rany! Ominęła mnie obiadokolacja! Po kolei. Najpierw wyszłam z Mysterem na dwór. Głowa mi pękała. Od płaczu, głodu czy za długiego spania? Dziwnie nieswojo było mi tak samej po ciemku tu z Mysterem spacerować. On też był nieswój, trzymał się mnie blisko, szybko załatwiając swoje potrzeby.
Wróciliśmy do pokoju. Byłam bardzo głodna, wiec postanowiłam zajrzeć do jadalni. A nóż coś tam zostało do jedzenia? Szłam bardzo cichutko. Z niektórych pokoi dochodziły dźwięki radia czy rozmów, ale generalnie dom tonął we śnie. Bałam się, że kogoś obudzę. Zapaliłam światło i weszłam do jadalni. A tam na stole, przy którym zwykle siadaliśmy, stała kolacja. Wszystko ponakrywane, zabezpieczone. I karteczka: „Pani Amelko, będzie dobrze, a na pewno lepiej, gdy Pani zje”. Rany, gospodarze byli niesamowici. Usiadłam i jadłam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 18, część 6

Myster był zupełnie skonsternowany tym pakowaniem, obwąchiwał swoje miski i chodził wokół nich nerwowo, wyraźnie nie wiedząc, czemu nie są zabierane.
Zostajemy Mysteczku, zostajemy – tłumaczyłam, głaszcząc go po łepku.
Tomek właśnie stanął w drzwiach, smutny, poszarzały. Jadę, może dojadę zanim się ściemni. No to co, Amelko, pa. Przyjadę po was za tydzień.
Nie musisz- powiedziałam, odwracając głowę, bo było mi bardzo przykro i już miałam mokre oczy.
No co ty, zapomniałaś, że jesteś na końcu świata? - uśmiechnął się niemrawo- przyjadę.
Jak ci szef pozwoli – zasyczałam. Czułam, że zachowuję się jak zołza, ale na nic innego nie mogłam się teraz wysilić.
No to pa- rzucił Tomek. Ucałował mnie w przelocie w czoło, pogłaskał Mysterka i już go nie było. Nagle zostaliśmy sami. Zupełnie sami. W obcym miejscu.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 18, część 5

I co, mam siedzieć tydzień w ohydnym bloku i w ramach urlopu wdychać ohydne warszawskie powietrze?! Chodziłam w kółko po pokoju, czując jak rośnie mi wielka gula w gardle. Myster też chodził nerwowo nie bardzo chyba wiedząc, o co chodzi, ale z pewnością bardzo nie lubił, gdy się kłóciliśmy. W końcu wszedł pod stół i z stamtąd nas obserwował.
Tomek już zaczął wyciągać walizki spod łóżek.
Ja stałam i słyszałam jak mocno i szybko waliło mi serce.
Tomek… mój głos wydawał mi się jak jakiś obcy. Ja zostaje, to znaczy my zostajemy z Mysterem. Jeszcze tydzień.
Tomek chwilę nic nie mówił, widziałam, że jest mu przykro, drgała mu nerwowo żyłka na czole - OK-powiedział po chwili.
Zaczął pospiesznie i nieskładnie wrzucać swoje rzeczy do walizki. Usiadłam zrezygnowana na łóżku, skulona. Myster podszedł do mnie i usiadł mi na stopach, mocno się przytulając całym swoim psim jestestwem. Walczyłam jeszcze ze sobą. Jechać, zostać, jechać, zostać. Postanowiłam jednak tym razem zrobić coś dla siebie. Zostaję. Chcę zostać. Tomek w milczeniu się pakował. Czułam, że miał do mnie straszne pretensje, że go zostawiam. Trudno, postanowiłam ten pierwszy raz w życiu być egoistką. I kropka. Tomek kursował parę razy do samochodu. Pogadał też z wyraźnie zdziwionymi gospodarzami, którzy nie chcieli od niego żadnych dodatkowych pieniędzy, a już na pewno nie za tydzień, gdy go nie ma, i powiedzieli, że policzą za drugi tydzień tak jak jest, czyli tylko za mnie. A mogliście z niego zerżnąć – myślałam w duchu. Widać było, że gospodarze nie są z Warszawy, tylko z zupełnie innego świata.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 18, część 4

Dni mijały leniwie. Już byliśmy w połowie wyjazdu. Już zaczynałam podsumowywać, że to chyba najlepszy nas wyjazd, gdy… zadzwonił tomkowy telefon. W sumie dzwonił i tak codziennie, na co przymykałam oko, starając się wszystko łagodzić i nie szukać pola do konfliktu, byśmy nareszcie pobyli razem, na spokojnie. Stale ktoś do niego dzwonił z pracy, a na moją jedną małą sugestię, że może warto po prostu wyłączyć telefon, odpowiedział, że jego koledzy od lat boją się wziąć urlop. Ech... Postanowiłam to przełknąć…
Jednak ten telefon zmienił wszystko. Dzwonił do Tomka główny szef i sugerował, by już jednak wracał, bo on najlepiej tu wszystkich (cytuje) „trzyma za jaja”. Tomek poczuł się wyraźnie doceniony i nawet ze mną nie skonsultował, tylko od razu grzecznie potwierdził, że jutro będzie w pracy. Wrzałam! Byłam wściekła!
Tomek, to nasze wakacje, pierwsze od dawna, nasz własny, prywatny czas! - krzyczałam.
Jak możesz tak po prostu się godzić?! Dajesz sobą pomiatać, jesteś na każde skinienie - krzyczałam coraz głośniej.
Uspokój się, nie histeryzuj, muszę jechać, bo inaczej za tydzień może się okazać, że nie mam już do czego wracać - próbował uspokajać Tomek.
I tak zawsze będzie?! Nasz czas nie jest ważny? - nie mogłam się opanować.
Myślisz, że mam ochotę skąd odjeżdżać? Po prostu nie mam wyboru, zrozum.
Nie, nie rozumiem. Masz wybór. Jesteś dorosły. Szanuj się. Zadzwoń i powiedz żeby sobie radzili, że jak wrócisz to wszystko wyprostujesz, proszę cię - dodałam.
Amelko, nie mogę, przestań. Wracamy, dobrze? Zapłacimy tym gospodarzom za całość, żeby ich nie stawiać w głupiej sytuacji i wracamy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 31 października 2014

Rozdział 18, część 3

Byłam spokojna dopiero, gdy już siedziałam na plaży. Tomek drzemał, Myster też padł. Po pierwsze robił mnóstwo kilometrów biegnąć tak przy rowerach, chociaż widziałam, że sprawiało mu to wielką przyjemność. Po drugie, codziennie na plaży wykonywał pewien bardzo śmieszny rytuał. Najpierw bardzo długo szukał sobie idealnego miejsca. Obwąchiwał, przysiadał, stękał, marudził, wstawał, szedł gdzie indziej. Trochę to trwało. A szedł ledwo powłócząc łapami taki był zmęczony biegiem. Gdy już udało mu się znaleźć idealne miejsce, zabierał się do roboty. Kopał, kopał, kopał. Przemieszczał się, nastawiał i tak sobie kopał grajdołka. Gdy już stwierdzał, że jest ok, kuperek wsadzał do dołu, łapki i pyszczek trzymał na wierzchu, i tak powykręcany, wydawał z siebie pomruk zadowolonego misia i zasypiał. Gorzej, gdy plażą szła jakaś piękna sunia i wtedy zrywał się jak błyskawica i leciał się witać i obwąchiwać. Śmieszny był strasznie i dawał nam mnóstwo radości. Bez niego byłoby jakoś tak… smutno po prostu. Dzieci gospodarzy wprost go uwielbiały. Czasem wieczorami pukały do nas do pokoju i pytały czy mogą wypożyczyć psa do zabawy. Myster czasem był chętny, ale nie zawsze. Czasem udawał, że rozmowa go nie dotyczy i cofał się w głąb pokoju udając, że go nie ma.
U gospodarzy byli też inni goście. Miałam wrażenie, że się znają, a może tu się poznali. Robili wieczorem grille i ogniska, gadali. Zapraszali nas do siebie, ale Tomek oponował, a mnie głupio było iść samej, taki już był ze mnie „dzik”.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 30 października 2014

Rozdział 18, część 2

Tomek podszedł bliżej, zajrzał przez to okno. Chciałam bardzo zobaczyć, co tam widzi, ale stałam jak skamieniała, jakoś bardzo bałam się podejść… Myster też siedział przy moich nogach, niemrawo machając ogonkiem, jakby z nadzieją, że nie karzą mu tam podchodzić.
Ale jajca! - powiedział Tomek, wracając z oględzin i przecierając ręką twarz, bo jakieś pajęczyny czy coś go poobłaziło. Wiesz, tam są meble w środku, zniszczone, wybrzuszone, pootwierane. Pewnie ktoś czegoś szukał, pewnie złodzieje. I wiesz co jest najdziwniejsze? Na stoliku stoi niedopita herbata. Nieźle, co?
Nieźle, chodźmy- pociągnęłam Tomka i zaczęłam biec szybko w stronę naszych rowerów- jedziemy! - wskoczyłam na rower i już mnie nie było. Tomek był dość zdziwiony moim zachowaniem, ale postał chwilę i już za moment słyszałam jego pedałowanie za sobą. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego, a on tylko się popukał w czoło. Wiem, że jakoś tak dziwnie się zachowałam, ale … nie potrafiłam tego opisać.. Coś było w tym domu takiego, że chciałam tylko wiać. Myster tez to czuł, więc coś musiało być… A może to tylko takie uderzenie przemijania, tego, że prędzej czy później zostanie z nas tylko niedopita herbata?
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 29 października 2014

Rozdział 18, część 1

Dzień za dniem mijały nie wiadomo kiedy… Pogoda była piękna (i kto powiedział, że nad polskim morzem nie można się wygrzać i opalić?!). Plaża była cudowna i było na niej bardzo mało ludzi. Codziennie po nieziemsko wspaniałym śniadaniu pakowaliśmy manatki i ruszaliśmy nad morze. Pakowanie trochę trwało niestety… Ulubiony kocyk, aparat, książeczka, picie, jedzenie, (bo chyba to powietrze powodowało, że byliśmy cały czas głodni) jakieś ciuchy na przebranie, okulary, kremy, parawan. Rany, było tego mnóstwo! No i oczywiście osobna torba na same rzeczy Mysterka. Kocyczek, misunia, picie, jedzenie i oczywiście kilka zabawek. Jak wakacjować to wakacjować.  Po zapakowaniu wszystkiego wystarczyło tylko kilka ruchów akrobatycznych by wsiąść na rower i w drogę! Myster szalał. Skakał wokół rowerów, piszczał, poszczekiwał i co chwilę wybiegał naprzód jakby próbując nas popędzić. Jechaliśmy tak przez cudownie piękny las, a Myster, pies przewodnik, biegł, a właściwie pędził przed nami. Chwilami go nie widziałam tylko zbity w tumany kurzu pył, wśród którego gdzieś tam był on. Radochę miał wielką. Ja też byłam bardzo zadowolona. Tomek też z każdą godziną robił się fajniejszy, zrelaksowany, bardziej „tomkowy”. Było nam dobrze. Czasem jechaliśmy w las inną drogą by pobłądzić, poznać lepiej okolicę. Jednego dnia trafiliśmy na malowniczy klif, z którego rozciągał się piękny widok. Obok klifu, w zaroślach, stał zdewastowany, malutki domek. W jednym oknie, a raczej w szkielecie tego, co było kiedyś oknem, powiewała postrzępiona firanka. Rany, aż dreszcz mnie przeszedł po plecach...
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 17, część 7

Niestety nie wzięliśmy nic do picia i zbliżała się pora kolacji u naszej gospodyni wiec powoli się zbieraliśmy. Odwracałam się długo wchodząc coraz dalej w las, by aż do rana zachować w sobie obraz, dźwięk i zapach plaży. Na szczęście mieliśmy długie dwa tygodnie by się nią nacieszyć.
Kolacja była nie do opisania! Już ten pierwszy tu posiłek rozmył moje wyobrażenia o tym, że tu schudnę trochę. Jedzenie było wprost boskie! Pieczony przez panią gospodynię, panią Ewę, chleb, domowy twarożek, powidła, miodek z ich własnych uli, jajeczka z tak czerwonym żółtkiem, jakiego jeszcze w życiu nie jadłam. Nie mogliśmy się najeść. Tomek był zachwycony. Myster spał z głową na moich stopach. Zawsze tak robił, gdy byliśmy w nowym miejscu i trochę się bał, że mu gdzieś pójdę. Także nie mogłam się ruszyć. I dobrze, bo też nigdzie się nie wybierałam.
Tego dnia zasypialiśmy zadowoleni. Najedzeni, odświeżeni, przez otwarte na oścież okno dochodził nas szum. Wiatru? Morza? A może mi się zdawało… może to już mi się przyśniło.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 17, część 6

Powoli las się kończył i otwierała się otwarta przestrzeń. Myster stanął jak skamieniały, po czym ruszył do przodu jak rażony prądem, a ja za nim. Nawoływałam Tomka, ale on tylko machnął ręką. Dobra, Myster, pędzimy. Biegłam co sił w płucach, aż zobaczyłam mój ukochany widok – morze i plażę. Stałam tak i napawałam się tym cudem, cudem natury i tą uwielbianą przeze mnie chwilą, gdy po całym trudnym, pracowitym roku stawałam na plaży, szczęśliwa. Myster szalał, aż miałam łzy w oczach widząc jego szczęście. Kładł się w piachu, kopał, szczekał, sam nie wiedział jak się nacieszyć tą wielką piaskownicą. Na wodę narazie patrzył z lekką dozą nieufności.
Tomek, zobacz – odwróciłam się do niego, ale nie potrafiłam dostrzec w nim tej radości, jakiej się spodziewałam- zobacz, jak pięknie i prawie nikogusieńko.
Bo rzeczywiście plaża była przepiękna. Jak ze zdjęć z egzotycznych zakątków świata. Szeroka plaża, czyściusieńka, praktycznie niewydeptana, gdzieniegdzie były ślady ludzkich stóp, czy parawanu. Nieopodal biwakowała rodzina z dziećmi. Właśnie machali do nas przyjacielsko, więc też, trochę speszona, odmachałam.
Było cudnie. Zdjęliśmy buty i poszliśmy wzdłuż plaży na spacer. Powoli zachodziło słońce.
Jest ok, naprawdę – powiedział Tomek.
Spojrzałam mu głęboko w oczy, przytuliłam. Pocałował mnie w czoło. Było dobrze, nareszcie. Myster też to chyba czuł, bo obskakiwał nas i obszczekiwał radośnie. Usiedliśmy na ciepłym jeszcze piasku. Nie czułam nóg. Tomek też był zmęczony, widziałam, że oczy mu się same zamykają. Myster też był wykończony nadmiarem wrażeń. Rozłożył się obok nas jak długi, ciężko dysząc, aż jęzorem zamiatał piasek. Nie nawykli byliśmy do takich dystansów na pieszo. Fajnie, tu się dotlenimy i złapiemy formę.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 17, część 5

No to idziemy – przeciągnął się Tomek i leniwie westchnął. A może by tak na rowerach? Tylko muszę je podokręcać i posprawdzać czy nic się nie poluzowało w drodze.
Tomek, proszę, chodźmy dziś na piechotę, a jutro rowerami. Już nie chcę czekać.
Dobra, idziemy.
Nareszcie. Wyszliśmy i zaczęłam głęboko oddychać. Puściłam Mystera, który od razu dostał „speeda” i pognał w pole, ale co jakiś czas odwracał się i sprawdzał czy idziemy. Ładnie się pilnował. Biegał wkoło nas, poszczekując radośnie i jakby nas pospieszając, a może po prostu ze szczęścia? Bo widziałam, że był bardzo bardzo zadowolony. Wzięłam Tomka za rękę. Szliśmy ścieżką wydeptaną w polu, a potem weszliśmy do lasu. Tam było parę ścieżek, ale dzięki dokładnej instrukcji pana Jacka wiedziałam bez problemu, która prowadzi na plażę. Las był piękny, choć wyglądał i pachniał inaczej. Nogi zapadały nam się w piasku. Był śliczny, promiennie żółty, zupełnie taki plażowy. Już chciałam zdjąć sandały i poczuć ten cudowny masaż stop piaskiem, cudowną pieszczotę, ale bałam się ostrego igliwia. Myster wywąchiwał wszystko i biegał jak szalony, prawie nie dotykając łapami podłoża. A Tomek? Był chyba trochę jeszcze nieprzekonany, ale miałam nadzieję, że mu się tu spodoba jak tylko dotrzemy do plaży. Bardzo chciałam, by też był tu szczęśliwy, wtedy przestałabym czuć ten dziwny skurcz w brzuchu, że on jest niezadowolony…
Droga była długa, ale piękna. Okazało się, że jest mnóstwo jagód, więc co chwilę się zatrzymywaliśmy i jedliśmy, jedliśmy, jedliśmy. Oczywiście najszybszy w konsumpcji okazał się Myster, który pałaszował niebotyczne ilości! Czy psy w ogóle mogą jeść jagody?.Nie byłam pewna czy mu to nie zaszkodzi… Tomek coś marudził o jakiś chorobach, które przenoszą lisy w moczu i, że nie można jeść takich niemytych jagód, ale skoro widział, że ja nie reaguję to w końcu sam się przyłączył do wyżerki. I tak czas powoli płynął a my powoli dochodziliśmy do plaży. Już czuć było na twarzy delikatny morski wiaterek i ten cudowny, kojący szum, który po prostu uwielbiałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 25 października 2014

Rozdział 17, część 4

Wiedziałam z ich oferty na stronie, że morze jest trzy i pół kilometra stąd, co wydawało się super pretekstem do codziennych wycieczek rowerowych. Gospodarz, już wiedziałam, pan Jacek, pokazał w stronę lasu. Tamtędy przez las, a potem przez górki i już będzie plaża, naprawdę piękna. Uśmiechnął się. Taki jakiś spokój od niego bił. Mówił powoli, jakby cieszył się każdym słowem, chwilą rozmowy. Słuchał, co ja mówiłam, nie był podirytowany kolejnym, pytaniem. Taki, jak z innego świata. A może to w Warszawie po prostu jest taki spęd ludzi hałaśliwych, zaganianych, szczurków w wielkim wyścigu?
Gdy już się wszystkiego dowiedziałam i wyspacerowałam z Mysterem, poszłam na górę, ciekawa pokoju. Pokój był niewielki, ale dla naszej trójki wystarczający. Ładne słoneczne ściany, proste meble, na stoliku świeże kwiaty, ogólnie czysto i miło, choć bez specjalnych luksusów. Tomek zdążył się już wyciągnąć na łóżku, w otoczeniu wszystkich właśnie przyniesionych toreb, torebek i torebuś. Teraz była moja kolej. Logistyczne rozpakowanie całej naszej trójki. Ale najpierw wyrywałam się po prostu, by już zobaczyć morze, plażę. Zajrzałam jeszcze do łazienki, która była wprost miniaturowa, ale prześliczna i było w niej wszystko co potrzeba.
Tomek, i jak ?
No… dość dziwnie trochę, jak na końcu świata, jak my tu wytrzymamy? - uśmiechnął się kwaśno.
No coś Ty! Jest super! Tak blisko natury, zero turystów! Byłam podekscytowana i szczęśliwa i bardzo chciałam tym zarazić Tomka.
No, ale jakoś nikt tu chyba nie przyjeżdża, więc chyba nie jest tak super – powątpiewał Tomek.
Chodźmy nad morze, zobaczyć plażę, podobno jest piękna, zobaczysz, spodoba ci się tu.
Mysterowi to dwa razy nie było trzeba mówić i już skakał wokół mnie i tarmosił smycz, by się pospieszyć.
Widzisz? - pokazałam na Mystera - idziemy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 24 października 2014

Rozdział 17, część 3

Krążyliśmy i krążyliśmy a GPS mówił nam, że jesteśmy u celu. A tu pole, w oddali las i tylko dwa gospodarstwa. Więc jechaliśmy dalej oczekując nie wiem, czego, chyba, że zaraz nam przed oczami deptaczek wyrośnie, bazarek z chińszczyzną i smażalnia, czyli typowe Polaka wyobrażenia o miejscowości nadmorskiej. A my już byliśmy naprawdę na miejscu… To była ta wioska. Podjechaliśmy pod jeden z domów, wysiadłam, pogadałam i zaraz wiedziałam, że kwaterę mamy tuż obok, w drugim gospodarstwie. Ładny, odnowiony, duży dom, z budynkami gospodarczymi, ale też ławeczkami do posiedzenia, miejscem na ognisko, rowery. Tomek już wnosił rzeczy, bo dostał od gospodarza klucz do pokoju, a my z Myterem poszliśmy w pole na pierwsze sikanie w nowym miejscu. Znaczy Myster, nie ja, hi hi. Zresztą i tak czas był na ewakuację, bo Tomek był wyraźnie zły i coś tam przeklinał pod nochalem. Mnie już się podobało! Gospodarze, młode małżeństwo z czwórką dzieci (rany!dużo!) wyglądali na ludzi wykształconych, chyba dopiero uczących się obcowania z letnikami. Byli bardzo mili, ale widać było, że dość nieufni. Pokazali mi zaraz co i jak w ogrodzie, z czego można sobie spokojnie korzystać, o której proponują posiłki i tak dalej.
Nie chciałam być niegrzeczna, ale strasznie mnie już nurtowała sprawa morza. Gdzie jest to morze?
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 17, częśc 2

Myster spał na tylnym siedzeniu, głośno posapując, totalnie wykończony. Po strasznej nocy pilnowania walizek i porannym towarzyszeniu mi krok w krok, aż po eksplozję radości na widok pakowanych misek, zakładanej smyczy i tysiąckrotnego zapewnienia, że oczywiście jedzie. Jednak dopiero, gdy znaleźliśmy się już wszyscy w samochodzie i ruszyliśmy, utwierdził się chyba, że rzeczywiście został zabrany i poległ na ukochanym żółwiu głośno wzdychając nad swoim ciężkim psim losem…
Strasznie to było śmieszne !!!
Po drodze zaznaczyłam sobie kilka fajnych miejsc, które można by zobaczyć, jadąc sobie tak bardziej wycieczkowo, a nie na czas. Niestety Tomek nie chciał słyszeć o żadnym dodatkowym wydłużaniu drogi i niestety nie udało mi się go przekonać. Szkoda bardzo. Są w Polsce takie fajnie miejsca, piękne kościoły, zamki, które warto zobaczyć chociażby przejazdem.
Po drodze oczywiście czekały nas przepychanki w zajeździe gdzie nie chcieli nas wpuścić z Mysterem. I to niby dlaczego?! Na parkingu zero cienia, nie zostawię go przecież w rozgrzanym samochodzie, żeby samemu w tym czasie jeść sobie, pić, i siedzieć w cieniu parasola. Na szczęście manager dał się zagadać i pozwolił wziąć Mystera, ale tylko pod warunkiem, że nie wejdę z nim do środka tylko przejdę bocznym wejściem prosto na werandę. Zgodziłam się, choć strasznie mnie to wkurza. Wiem, że niektóre psy są nieznośne, potrafią też broić i niszczyć, ale po pierwsze to często wina ich właścicieli, a po drugie chyba widać, że Myster jest wielkości kota i nie wygląda na szkolonego bojowo psa. Grunt, że się udało.
Droga była bardzo przyjemna. Gadaliśmy sobie fajnie z Tomkiem, na luzie, o głupotach. Ja podziwiałam naszą piękną przyrodę. Pola, lasy, mijane gospodarstwa. Lubiłam ten nasz kraj, po prostu lubiłam. Oczywiście było na świecie wiele miejsc, które bardzo chciałam odwiedzić, ale na krotko, bo lubiłam być tu, u siebie, w Polsce. Nigdzie niebo nie miało takiego koloru, a trawa takiego zapachu, nigdzie.
Dojechaliśmy szczęśliwie, choć finał podróży był dość śmieszny.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 22 października 2014

Rozdział 17, część 1

Nadszedł dzień wyjazdu, nareszcie. Wstaliśmy wcześnie, Tomek pakował samochód, a ja dopakowywałam ostatnie rzeczy w domu. Najbiedniejszy był Mysterek. Od wczoraj już przeżywał pakowanie. Za każdym wyjazdem przerabialiśmy tą samą historię. On strasznie się denerwował, że go nie zabierzemy czy coś, popiskiwał aż ze zdenerwowania, a potem wpadał w szaleństwo radości, że zabieramy go ze sobą. Tym razem, ponieważ jechaliśmy aż na dwa tygodnie, torby zapakowaliśmy już wczoraj i ustawiliśmy blisko drzwi. Myster całą noc nie spał, łazikując tylko między swoim posłaniem, a torbami. Przysiadał przy torbach, siedział jak taki ostatni biedak, siedział, aż przysypiał, łepek mu zaczynał lecieć do przodu, wtedy otrząsał się, szedł na posłanie, tam się mościł, kładł, ale cały czas dzielnie obserwując torby i znowu, gdy głowa mu leciała, wstawał, szedł do toreb i tak w kółko. Jakby mi ktoś opowiadał to bym chyba nie uwierzyła. Ja też nie spałam, dopakowując wciąż różne rzeczy i korzystając, że Tomek śpi. Ja jakoś się denerwowałam zawsze zmianami, podróżą i nie mogłam zasnąć. Zresztą dzięki temu, że Tomek się nie kręcił, mogłam konspiracyjnie dopakować jeszcze sporo różnych rzeczy. Bo tak to było marudzenie, że, po co mi suszarka, a po co tyle T-shirtów. Jakoś Tomek nie rozumiał mojego argumentu, że skoro jest samochód to przecież się wszystko zmieści, a ja lubiłam wziąć sobie dużo rzeczy, bo nigdy nie było wiadomo, co się może przydać, szczególnie nad polskim morzem, gdzie pogoda jest tak zmienna.
Ech... więc następnego dnia Tomek dzielnie spakował samochód (kurka, aż po sufit, plus nad sufit, bo jeszcze rowery), po czym on prowadził, a my z Mysterem odsypialiśmy zarwaną noc.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 16, część 4

Trzeba było jeszcze pozałatwiać milion ważnych spraw w pracy, wszystkich związanych z opłatami tak zwanych pilnych domowych, ostatnie zakupy, pakowanie i … dwa tygodnie boskich wakacji (tak przynajmniej się nastawiałam). Żal mi było tylko pani Heleny, która ostatnio czuła się bardzo słabo. Będę do niej dzwonić, ale to nie to samo. Poza tym sprawy zwierzaków. Na co dzień dokarmiałam parę biedaków, pomagając w ten sposób trochę paniom z towarzystwa. Musiałam załatwić dyżury, bo by przecież biedaki umarły w tym czasie z głodu. No i ciocia Wanda… Dzwoniłam do niej czasem i teraz też zameldowałam, że mamy urlopy i wyjeżdżamy nad morze. I znowu ten wyrzut niewypowiedziany wprost, że przecież moglibyśmy do niej przyjechać. Ale tam bym jakoś nie odpoczęła. Wiem, że to było egoistyczne, że teraz był okres, gdy ciocia miała mnóstwo pracy w ogrodzie i w sadzie, ale jakoś nas tam nie widziałam. Tomek nie miał z ciocią wspólnego języka, na mnie spoczywałby ciężar zabawiania ich rozmową. Poza tym nawet bym się nie wyspała, bo ciocia na pewno zaraz wymyśliłaby nam mnóstwo prac i zaplanowała każdą chwilę dnia. Po prostu bym nie odpoczęła. Wiec, tłumaczyłam sobie, ciocia na pewno sobie poradzi, my odpoczniemy sobie spokojnie, a potem, obiecałam sobie, pojadę do niej na jeden cały weekend, coś pomóc (czytaj wyciszyć sumienie).
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 16, część 3

Siedzieliśmy sobie potem wszyscy przy grillu, ale jakoś nie było mi dobrze. Chciałam wsłuchiwać się w odgłosy zapadającego w sen otaczającego nas lasu a oni wszyscy byli tak strasznie głośno. Muzyka, gadanie o bzdurach, o kasie, głupotach z pracy, o niczym. Byłam zmęczona. Na szczęście był Myster, idealna wymówka. Jego pęcherz na pewno dawał już o sobie znać, trzeba było wracać, a do Warszawy kawałek. Jeszcze tylko pożegnania, marudzenie Tomka, że już wracamy i już siedzieliśmy w samochodzie. Uff... Przeżyłam. Udało mi się chyba nikomu nie podpaść i w ogóle metoda niezabierania głosu i tłumienia w sobie emocji (uważana w psychologii za bardzo dla nas samych niezdrowa) i tym razem sprawdziła się.
Wracaliśmy powoli, bo było już zupełnie ciemno. Tomek kierował uważnie. Lubiłam z nim jeździć. Przymknęłam oczy i odpoczywałam.
Myślę, że nie przyniosłam ci wstydu, co? zagadnęłam po chwili.
Hm? - Tomek był wyraźnie zamyślony - no wiesz, nigdy nie jesteś zbytnio wygadana u moich znajomych. Taka jesteś z góry, jakbyś się czuła lepsza, to strasznie wkurza Milenę, nie znosi cię.
Tak? - zrobiło mi się jakoś niemiło. Każdy lubi być jednak lubiany...
Przecież tak nie jest - broniłam się. Po prostu jakoś do nich nie pasuję i nie wiem nigdy jak się zachować, są tacy…
Dobra, dobra, już to przerabialiśmy- Tomek już był rozdrażniony. W ogóle ostatnio zawsze jak ze mną rozmawiał to właściwie tylko tym rozdrażnionym tonem - nie dajesz im szansy, a są świetni. Świetni po prostu.
Tak? - zapytałam z powątpiewaniem. W czym? dodałam zaczepnie.
W ogóle, jako ludzie. Nie widzisz tego?
Nie.
I dalej jechaliśmy już w milczeniu. To nam ostatnio najlepiej wychodziło. Tylko to nie było takie przyjemne jak w piosence „milczenie we dwoje” tylko ciążące w powietrzu kilogramy niewypowiedzianych pretensji, niezrozumienia i żalu.
Jednak najważniejsze było to, że mieliśmy tą „wspaniałą” wizytę za sobą. Teraz zbliżało się nareszcie coś cudownego- wakacje.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 16, część 2

Tomek już brylował, gawędząc głośno z kolegami o nowych telefonach i najnowszym, ipodzie, który dostał w pracy. O niczym innym nie mówił nigdy z takim zaangażowaniem. Ja postanowiłam zrobić to, co zawsze w takich sytuacjach najlepiej działa – zajrzeć do kuchni, a tam może uda się coś pomóc i zaszyć na jakiś czas. Oj, w kuchni było dużo babek, które już na pierwszy rzut oka łączyła bliska więź, więc raczej ciężko będzie się wkręcić, pomyślałam. Jednak zapytałam czy mogę dołączyć i dostałam przydział na krojenie warzyw do sałatki. Super! Dziewczyny gadały o jakiś koleżankach, których nie znałam, wiec milczałam. Ale na szczęście po chwili, chyba ze względu na mnie zmieniły temat na wakacje.
Jedna opowiadała jak to się wybiera z mężem do Laos. Jak tam jest wspaniale, ale strasznie biednie, więc Europejczyk czuje się tam jak milioner.
Wiesz  Agnieszka – wtrąciłam się – a nie będzie cię razić ta bieda? Nie będzie ci niezręcznie wypoczywać w sąsiedztwie takiej biedy, slumsów? Słyszałam, że w Laos nawet paroletnie dzieci muszą pracować, bo nie mają, za co żyć.
A co mnie to? – wzruszyła ramionami - tak już jest na świecie, nie?
Westchnęłam i wróciłam do zamaszystego krojenia, bo nawet mi się nie chciało gadać z kimś takim.
Fajnych Tomek ma tych znajomych nie ma co.
Ponieważ cisza była dość niezręczna, Milena, gospodyni, zapytała.
A wy Amelko, gdzie się z Tomkiem wybieracie?
Nie zdążyłam nawet otworzyć buzi, bo właśnie odezwał się Tomek, który nagle pojawił się w kuchni.
Amelka zabiera nas na jakąś pożal się boże wioskę nad morzem, nie wiem czy tam nawet ze światem się połączę, hi hi..
Tak - zaczęłam się bronić, bo poczułam się atakowana - znalazłam fajne miejsce, z dala od znanych kurortów, więc powinna być cisza i spokój.
Nie będzie wam tam nudno? - zapytała kpiąco Agnieszka.
Zobaczymy – odpowiedzieliśmy równo z Tomkiem, ale miałam wrażenie, że każdy z nas pomyślał o czymś zupełnie innym. Rzeczywiście, zobaczymy...
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 18 października 2014

Rozdział 16, część 1

***

Parę miesięcy później…

***

Czasem nasze życie dzieli się na te chwile, na które bardzo czekamy i te, które chcemy szybko przejść, zamknąć oczy, żeby już było po. Do mnie zbliżały się właśnie obie te chwile na raz. Jedna, wspaniała, wyjazd nad morze, do którego odliczałam już dni i godziny. Druga, która czekała mnie najpierw, to grill u znajomych Tomka, coś, co po prostu musiałam jakoś przeżyć. Często zdarzało mi się znaleźć wymówkę i po prostu nie uczestniczyć w tych spotkaniach, ale od czasu do czasu musiałam się pojawić, choćby na troszkę. Tomek mówił, że po prostu jestem źle nastawiona i że nigdy nie próbowałam tych jego wszystkich znajomych poznać. Ok., może i tak. Rzeczywiście miałam taką cechę w sobie, że jakoś odczytywałam czyjeś fluidy i albo od razu kogoś lubiłam albo zrażałam się od pierwszego kontaktu, co pewnie nie było w porządku w stosunku do różnych ludzi, ale... w wielu przypadkach okazywało się potem, że te moje negatywnie odbierane fluidy potwierdzały się w życiu. No cóż, nie lubiłam tych znajomych Tomka i już. Może gdybyśmy spotykali się z nimi jakoś tak osobno to miałabym z nimi, o czym pogadać, a tak to odbierałam ich, jako „obcą, wrzaskliwą masę ludzką”. Ja pewnie też nie robiłam dobrego wrażenia, bo siedziałam zawsze z boku, cicha, ale zdystansowana i czekałam tylko, by już można było wracać. Gospodyni, Milena, żona dobrego kumpla Tomka, jak zwykle przygotowała same pyszności. Bardzo się starała, elegancka, grzeczna, ale odbierałam ją, jako osobę sztuczną, pozującą. Zresztą podpadła mi tym, że nie mogliśmy przyjechać z Mysterem, bo to działka jej rodziców, piękny trawnik, klomby i mógłby zrobić szkody itp. Zupełnie do niej nie dochodziło, że Myster to porządny gość, że nawet na kupę musi wyjść gdzieś dalej, by „złapać trochę intymności” i że narobi na pewno mniej szkód niż ci jej wspaniali koledzy, co po paru drinkach będą sikać po krzakach i wymiotować, bo nie zdążą do łazienki. Ale może to i dobrze, że Myster został sobie w cichym, spokojnym mieszkaniu. Tu było strasznie wrzaskliwie i ta muzyka umc, umc, nie do wytrzymania. Rany, ja to chyba naprawdę odstaję coraz bardziej od społeczeństwa, bo jedyne, o czym marzyłam siedząc tu z nimi wszystkimi to ciepły kocyk, Myster zwinięty w nogach, dobra książka (a właśnie czytałam wspaniałą biografię Sadayakko, pierwszej gejszy, którą zobaczył świat) i muzyka cichuteńka w tle…
No dobrze, ale na razie byłam tutaj i trzeba się było socjalizować.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 17 października 2014

Rozdział 15, część 7

Spokojnie, jak chcesz to trochę cię powciągam w nasze zwierzęce sprawy, chcesz? - uśmiechnęła się ciepło pani Ela.
Pewnie, bardzo! - rozpromieniłam się,
No zobaczymy, bo ty mi na strasznego wrażliwca wyglądasz, więc nie wiem jak to wszystko zniesiesz.
Jedziemy!
Zabrałam panią Helenę i wróciłyśmy do domu. Po drodze oczywiście dyskutowałyśmy żywo o wszystkim, co się dziś wydarzyło. O pani Eli, jej niezwykłych domownikach, o Bolku. Widziałam, że pani Helena jest dumna ze swojego pomysłu poznania mnie z panią Elą.
Wróciłam do siebie gdzie od drzwi przywitał mnie skowyt radości, skoków i lizania. Myster za każdym razem, choćbym wyszła na pięć minut, witał mnie, tak jakbyśmy się nie widzieli ze dwadzieścia lat. To mnie strasznie rozczulało. Nie to, co Tomek. Ciche siema i nawet nie podniósł oczu znad komputera.
Gdzie ty z tą panią starszą takie wypady robisz? Ile ty masz lat? Przechodzisz już na wiek emerytalny? - zaśmiał się Tomek.
Nieważne.. nie zrozumiesz – westchnęłam cicho i popatrzyłam na Mystera.
A może tak coś cię boli kochaniutki? - puściłam oko do Mystera - bo mam wielką potrzebę na wizytę u dr Kuby i opowiedzenie mu tego wszystkiego...
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 16 października 2014

Rozdział 15, część 6

Typ był chyba zły, pomachał jakby się od nas odpędzając i powędrował z powrotem w stronę domu coś tam złowrogo marudząc pod nosem.
A my wróciłyśmy do samochodu. Dopiero tu zobaczyłam jak odtajają z pani Eli emocje, jak powoli próbuje się uspokoić.
Widzisz, tak to wygląda, zobaczymy za parę dni, no za tydzień, co tu się zmieni, i czy w ogóle się zmieni – westchnęła. Bo wiesz, czasem to jest taka walka z wiatrakami i człowiek jakoś traci zapał, ale potem pojawia się znów jakiś dobry człowiek, pozytywny promyk i znów człowiek rusza do walki o te kochane istotki.
A nie lepiej by było na przykład tego pieska od razu zabrać? - zapytałam.
Ale gdzie? Wiesz ja już nie mogę wziąć kolejnego zwierzaka, mimo, że bym bardzo chciała - z rezygnacją powiedziała pani Ela.
A schroniska? Inny dom?  - zaczęłam wymieniać.
A byłaś kiedyś w schronisku? - pani Ela spojrzała na mnie tak dziwnie.
Nie, chyba by mi serce pękło - westchnęłam.
Wiesz, schronisko to niewyobrażalny stres dla zwierzęcia. Przepełnione boksy, zimno, samotność. A ten piesek nie jest jeszcze w takiej najgorszej sytuacji. I na tyle, co z daleka widziałam, (bo nas nawet ten dziad na podwórko nie wpuścił tylko cały czas trzymał za bramą) to nie wygląda na maltretowanego psiaka, raczej zapomnianego przez ludzi. Spróbujemy poprawić mu los. I pamiętaj, że to jest jego dom, jego ukochany pan, jakikolwiek by nie był i piesek bardzo by cierpiał gdyby był z stamtąd zabrany.
No tak, jakoś nie pomyślałam o tym...
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 15 października 2014

Rozdział 15, część 5

Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Wysiadłyśmy z samochodu. Pani Ela spojrzała na pieska, przymrużyła oczy i już widziałam, że jest w bojowym nastroju. Ja jednak muszę przyznać, że trochę się bałam. Zadzwoniłyśmy. Raz, drugi. Piesek stał smutno przy budzie. Nagle coś się zaczęło dziać. Poruszyła się firanka w jednym z okien na parterze, a po paru minutach w drzwiach domu pojawił się facet i zaczął powoli, jakby od niechcenia iść w naszą stronę. Bałam się. Bo był jakiś dziwny. Piesek na jego widok zamachał leciuchno ogonkiem i nadal stał w miejscu jakby nie mając siły się ruszyć.
Nooo? -  zapytał facet. Na oko miał ze 40, może 50 lat, co naprawdę trudno było ocenić. Brudny i ogólnie dość zapyziały, widać, że niestroniący od wódki. W znoszonej kufajce, roboczych spodniach i gumo filcach.
Dzień dobry, my w sprawie psa – zaczęła pani Ela.
Co?! Jakiego, a tego? – machnął ręką w stronę budy. A co? Czego chcecie? Widać było, że już zaczyna się wkurzać.
Pani Ela machnęła mu legitymacja TOZ i od razu chyba się wystraszył.
Co pani chce, budę ma, żarcie prawie codziennie też, to o co chodzi?
I tu pani Ela zaczęła swoją armatę słowną. O psach, o należytym ich traktowaniu, o bezsensownych łańcuchach. Patrzyłam na nią z podziwem i szokiem. Miała w sobie taką energię! Nie wiem czy do dziada cokolwiek doszło z tego, co mówiła. Zrozumiał chyba tylko jedno, że jeśli nie naprawi budy, nie wyściele jej choćby słomą i nie załatwi dłuższego i lżejszego łańcucha, (bo o pozbyciu się łańcucha w ogóle nie chciał słyszeć) to pani Ela wróci tu ze strażą miejską lub policją. Chyba się wystraszył. Zresztą, nieważne, jakie jego uczucia zostały poruszane. Najważniejsze, by żywot tego biedaka, który w rozmowie okazał się Bolkiem, poprawił się, choć trochę. Pani Ela pogroziła mu jeszcze najazdami i obserwacją. Podczas całej rozmowy Bolek siedział w budzie ledwie wystawiając czubeczek nochala, bo rzeczywiście rozmowa była burzliwa i chyba wiedział, że dotyczyła jego.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 15, część 4

Pani Ela należy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, dlatego cię do niej przywiozłam- uśmiechnęła się pani Helena.
Naprawdę? Cudownie! – ucieszyłam się. Ja też bym bardzo chciała, ale zupełnie nie wiem, co i jak i gdzie – zaczęłam.
Spokojnie, jak chcesz to ja cię wprowadzę i pokażę, co i jak, ale to trudna misja, czasem niewdzięczna. Wiesz- westchnęła smutno pani Ela- jeśli chodzi o los zwierzaków to wciąż jesteśmy trzecim światem, co tu ukrywać, a mentalność ludzi bywa straszna.
Dobrze, dobrze, opowiedz Amelko o tym piesku - zarządziła pani Helena.
I opowiedziałam. Pani Ela słuchała uważnie i zanotowała sobie adres.
To co, jedziemy od razu? – zapytała pani Ela.
Już? Wspaniale, ale pani Heleno, widzę, że pani jest zmęczona.
Co tam, jedzcie, a ja zostanę i sobie porozmawiamy, Zygmuncie, prawda? Zwróciła się do męża pani Eli.
Bardzo będę rad z twojego towarzystwa, Helenko – uśmiechnął się pan Zygmunt.
Przejechałyśmy sprawnie. W drodze opowiadałyśmy sobie oczywiście psie i kocie historie, a ja miałam okazję opowiedzieć, co nieco o Mysterze a potem o Komandosie.
Podjechałyśmy pod dom.
(ciąg dalszy nastąpi...)