poniedziałek, 9 marca 2015

Od Autorki

Drodzy Czytelnicy!

Wczoraj przeczytaliście ostatni fragment losów Amelki... Amelka zostaje sama, znowu, tylko z Mysterem i Jopusiem. To miał być koniec historii Amelki, ale... Jej kolejne losy same ułożyły się w mojej głowie i nie dają spokoju. Ona już chyba zaczęła żyć swoim życiem :))) na początku z rezerwą podchodziłam do tego, by pisać dalej (zaczęłam pisać już zupełnie inną książkę o zupełnie innej tematyce) ale ośmieliły mnie Wasze głosy. Cieszę się, że dla tak wielu osób Amelka, Jej przyjaciółki, Kuba, i cały ten świat stały się tak bliskie.

Dam Wam teraz Drodzy Czytelnicy chwilę oddechu (wiem, dochodzą mnie głosy, że niektórzy muszą nadrobić parę rozdziałów :)) Już niedługo zaczynam publikację dalszych losów Amelki, Mystera, Jopusia i ... i nic więcej nie zdradzę :)

Moje największe marzenie? Bardzo bym chciała wydać I i II część "Serca na łapie". Dziś usłyszałam, że trzeba głośno mówić o swoich marzeniach, wtedy wzrasta szansa na ich spełnienie :)

Pozdrawiam bardzo serdecznie i już teraz zapraszam do lektury dalszych losów Amelki!

Agata Długołęcka-Kolwas


niedziela, 8 marca 2015

Epilog, część 2

Żeby tego było mało, pani Helena nieśmiało podała mi datę powrotu właścicieli domku do Polski. Zostały mi jeszcze jakieś cztery miesiące tu, w ukochanej Podkowie. Było to chyba pierwsze miejsce na ziemi, które naprawdę pokochałam, które mogłam nazwać moim domem… Musiałam powoli myśleć o wyprowadzce mojej i psiaków…
Gadałam o tym wszystkim z Kubą, ale jakoś czułam, że jest nieobecny myślami, że coś „przeżuwa”, że o czymś myśli i mi nie mówi. Miałam cichą nadzieję, że może o zaręczynach… Ale jego zmarszczka na czole powstawała tylko, gdy się martwił. Czekałam… I właśnie teraz się dowiedziałam…
Kuba miał wyjechać, na pół roku, a może rok, do Stanów. Słuchałam, próbując nie pokazać jak mnie to boli. Przecież to super! Staż, szkolenie, nowe olbrzymie doświadczenie! Z punktu widzenia powiedzmy przyjacielskiego, bardzo się cieszyłam. Ale teraz, gdy tak mi się wszystko zmieniało (żeby nie powiedzieć waliło) tak bardzo chciałam by był tu ze mną…
Głaskałam leżącego na moich kolanach Mystera, chyba znowu zostawaliśmy sami, tym razem we troje, bo jeszcze z Jopusiem …


(CIĄG DALSZY NASTĄPI ???)

sobota, 7 marca 2015

Epilog, część 1

Siedzieliśmy sobie z Kubą na kanapie. Ja wtulona w niego i jak to mówił Kuba „skurczakowana” czyli cała skulona. Skręcał mnie brzuch. Ze stresu…

Ostatnie tygodnie to była lawina złych informacji… Najpierw w mojej pracy. Nie wiem, jakoś do mnie to późno dotarło, że jest tak źle… Żyłam związkiem z Kubą, psami i jakoś nie zauważyłam, że się zrobiło jakoś tak gęsto, nerwowo.  Poleciały pierwsze zwolnienia… Do tej pory moja praca może nie przynosiła mi jakichś kokosów ani wielkiego zadowolenia, ale było przynajmniej spokojnie. A teraz bolał mnie brzuch praktycznie codziennie rano. Bałam się następnego dnia w pracy. Musiałam spiąć się ze wszystkich sił. Zwolnienia spowodowały, że dowalili mi dodatkową robotę, oczywiście za darmo… Zaczęło się zostawanie po godzinach.Zdarzało się, że prosiłam panią Hanię, by podjechała do psiaków wyprowadzić je na spacer. Głupio mi było, bo wiadomo, że to dla niej kłopot, ale nie miałam wyboru, nie chciałam, by psiaki się męczyły. W ciepłe dni zostawały w ogródku, miseczki i posłanka zostawiałam im pod dachem przy wejściu, ale takich dni było mało, w chłodne czy deszczowe zostawały w domu. Czułam się spięta i zmartwiona sytuacją w pracy. Bałam się bardzo, że mnie wywalą. I co wtedy? ….

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 36, część 7

Drepcząc do domu, (bo nogi mnie bardzo bolały) czułam się trochę jak zdrajczyni w stosunku do Mystera i Jopusia… Byłam pewna, że wyczytają moją „zdradę” z zapachów na ubraniu. Ale trudno! Im też zaraz po powrocie do domu poświecę czas i wytłumaczę, co i jak. Nic im nie ubędzie z powodu moich przyjazdów tu. Bo już byłam pewna, że niech się wali i pali, ale będę tu co tydzień. Wiedziałam już, że to WAŻNE.

***


I tak za sprawą czworonogów moje życie się zmieniło, a właściwie wciąż się zmienia i to na lepsze.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 36, część 6

Parę godzin później jechałam WKD z czterema innymi wolontariuszami. Super nam się gadało! Myślę, że dlatego, że wszyscy mieliśmy wspólny mianownik – zwierzaki. Byłam bardzo zmęczona, ale bardzo zadowolona. Czułam, że zrobiłam dziś coś dobrego i to mnie uskrzydlało! Byłam na spacerze w sumie z czterema psami, więc nie był to może jakiś powalający rezultat (każdy spacer musiał trwać minimum 25 minut). W międzyczasie uczyłam się skąd się bierze np. wstążeczki, by zawiesić je na boksie (oznacza to – byłem/byłam już dziś na spacerze) a skąd na przykład grzebienie. Powoli poznawałam schronisko i jego poszczególne sektory. Poznałam tego dnia masę fajnych ludzi, których co chwilę o coś pytałam. Kasia już dawno mnie zostawiła, gdy zobaczyła, że daję sobie radę. Miała tu za dużo roboty, by mi cały czas towarzyszyć, zajmowała się między innymi adopcjami. Patrzyłam na nią z podziwem! Czemu w gazetach nie ma wywiadów z takimi niesamowitymi ludźmi jak Kasia?!

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 4 marca 2015

Rozdział 36, część 5

Mijałam boksy, z których patrzyły na mnie … radosne mordki! Po prostu wszystkie psiaki były już podekscytowane, że zaraz wychodzą na swój spacerek i był to dla nich najcudowniejszy moment z całego tygodnia. Po drodze spotykałam innych uśmiechniętych fajnych ludzi, wolontariuszy.  W lesie wszyscy się pozdrawiali lub przyjaźnie do siebie machali. Byłam zdziwiona ich serdecznością oraz ... ilością! Tylu ludzi przyjeżdżało tu co tydzień (miało się później okazać, że nawet z Warszawy!) by pomoc zwierzakom, poświęcić im swój czas. Niesamowite! Spacerowałam z Czarusiem, zatrzymując się czasami na chwile głaskania i przytulania go. I tak spacerując zastanawiałam się czy dużo jest w Polsce takich schronisk gdzie się wychodzi z psami, czesze je, spędza z nimi czas. Uważałam, że to fantastyczny sposób walki z beznadzieją schroniskową! Ogromna radość dla tych zamarłych w oczekiwaniu na człowieka, na dom, psiaków. Byłam wzruszona.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 36, część 4

Kuba nie był z początku zachwycony i pewny czy to na pewno odpowiednie miejsce dla mnie. Ale dał się przekonać, rozumiał, jak zwykle.
Właściwie Kasia nie musiała mi tłumaczyć jak dojść od kolejki. Okazało się, że wystarczy podążać za uporczywym szczekaniem wielu psich mordeczek. Od strony bramy szła do mnie szczupła, niewysoka, uśmiechnięta blondynka – to musiała być Kasia! Czułam naprawdę, że to przyjaźń od pierwszego telefonu, a teraz od pierwszego uśmiechu i uścisku. Takie porozumienie dusz, które czasem się w życiu zdarza. Nieźle! Za parę minut już witałam się z Czarusiem, który wyglądał o niebo lepiej. Nawet już skakał radośnie i merdał nieśmiało ogonem. W tym czasie Kasia instruowała mnie dokładnie jakie są zasady spacerów, otwierania, zamykania boksów. I już za moment szłam na pierwszy wspólny spacer z Czarusiem. Cudowne było to, że tak blisko od schroniska był las i było gdzie z psiakami wyjść.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 36, część 3

Przywieźli dziś do nas do schroniska tego twojego Czarusia, śliczny pies! - powiedziała Kasia.
Rany, super! Jesteś tam codziennie? - odpowiedziałam podekscytowana.
Nie, z reguły jestem tylko w soboty, wtedy wychodzimy z psami na spacery, czeszemy je i takie tam, ale jak jest coś pilne – tak jak dziś – to jadę też w tygodniu.
A czy ja bym mogła też przyjeżdżać i zajmować się Czarusiem? -zapytałam nieśmiało.
Pewnie, oj bardzo potrzebujemy rąk do pracy!

I tak od słowa do słowa Kasia wytłumaczyła mi jak dojechać WKD i umówiłyśmy się przed bramą schroniska. Kasia poinstruowała mnie jak się powinnam ubrać, choć mnie, właścicielce dwóch psów nie trzeba było tego za bardzo tłumaczyć. Byłam bardzo podekscytowana, ale też się trochę bałam jak to będzie, czy mi serce nie pęknie…

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 36, część 2

Na razie najważniejsze było to, że miał ciepło, jedzonko i powoli dochodził do siebie. Po każdym telefonie do pana Kazimierza wykonywałam jeszcze trzy inne – informowałam Kasię, panią Ewę i oczywiście mamę Kuby, o stanie psiaka. Jedynie Kuba nie był do końca na bieżąco w sprawie psiaka. Bowiem w ostatnich dniach miał jakieś totalne zamieszanie w pracy i na nic czasu. Tylko piękne smski mi słał. A ja też nie miałam nawet jak do niego do lecznicy wpaść choć na moment. Dni były krótkie, ciemne, co powodowało, że siadłam psychicznie, (jak co roku w tym okresie) i po pracy pędziłam do psiaków, do Podkowy, mając wrażenie, że jest cały czas noc i to zzzimna.
Myster i Jopuś stali się totalnymi domatorami– wychodzili na krótkie spacerki i pędzili z radością do domu. Tu na dywanie w pokoju urządzali zabawy z gryzieniem, tarzaniem i popisowymi poszczekiwaniami (oczywiście patrzyli ukradkiem czy mają widownię i czy warto się tak popisywać). Tworzyli niesamowity team! Aż miło było popatrzeć! Już nie pamiętałam jak to było, gdy Myster był sam! Był taki szczęśliwy z Jopusiem!

Pewnego dnia zadzwoniła podekscytowana Kasia.

(ciąg dalszy nastąpi... )