piątek, 31 października 2014

Rozdział 18, część 3

Byłam spokojna dopiero, gdy już siedziałam na plaży. Tomek drzemał, Myster też padł. Po pierwsze robił mnóstwo kilometrów biegnąć tak przy rowerach, chociaż widziałam, że sprawiało mu to wielką przyjemność. Po drugie, codziennie na plaży wykonywał pewien bardzo śmieszny rytuał. Najpierw bardzo długo szukał sobie idealnego miejsca. Obwąchiwał, przysiadał, stękał, marudził, wstawał, szedł gdzie indziej. Trochę to trwało. A szedł ledwo powłócząc łapami taki był zmęczony biegiem. Gdy już udało mu się znaleźć idealne miejsce, zabierał się do roboty. Kopał, kopał, kopał. Przemieszczał się, nastawiał i tak sobie kopał grajdołka. Gdy już stwierdzał, że jest ok, kuperek wsadzał do dołu, łapki i pyszczek trzymał na wierzchu, i tak powykręcany, wydawał z siebie pomruk zadowolonego misia i zasypiał. Gorzej, gdy plażą szła jakaś piękna sunia i wtedy zrywał się jak błyskawica i leciał się witać i obwąchiwać. Śmieszny był strasznie i dawał nam mnóstwo radości. Bez niego byłoby jakoś tak… smutno po prostu. Dzieci gospodarzy wprost go uwielbiały. Czasem wieczorami pukały do nas do pokoju i pytały czy mogą wypożyczyć psa do zabawy. Myster czasem był chętny, ale nie zawsze. Czasem udawał, że rozmowa go nie dotyczy i cofał się w głąb pokoju udając, że go nie ma.
U gospodarzy byli też inni goście. Miałam wrażenie, że się znają, a może tu się poznali. Robili wieczorem grille i ogniska, gadali. Zapraszali nas do siebie, ale Tomek oponował, a mnie głupio było iść samej, taki już był ze mnie „dzik”.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 30 października 2014

Rozdział 18, część 2

Tomek podszedł bliżej, zajrzał przez to okno. Chciałam bardzo zobaczyć, co tam widzi, ale stałam jak skamieniała, jakoś bardzo bałam się podejść… Myster też siedział przy moich nogach, niemrawo machając ogonkiem, jakby z nadzieją, że nie karzą mu tam podchodzić.
Ale jajca! - powiedział Tomek, wracając z oględzin i przecierając ręką twarz, bo jakieś pajęczyny czy coś go poobłaziło. Wiesz, tam są meble w środku, zniszczone, wybrzuszone, pootwierane. Pewnie ktoś czegoś szukał, pewnie złodzieje. I wiesz co jest najdziwniejsze? Na stoliku stoi niedopita herbata. Nieźle, co?
Nieźle, chodźmy- pociągnęłam Tomka i zaczęłam biec szybko w stronę naszych rowerów- jedziemy! - wskoczyłam na rower i już mnie nie było. Tomek był dość zdziwiony moim zachowaniem, ale postał chwilę i już za moment słyszałam jego pedałowanie za sobą. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego, a on tylko się popukał w czoło. Wiem, że jakoś tak dziwnie się zachowałam, ale … nie potrafiłam tego opisać.. Coś było w tym domu takiego, że chciałam tylko wiać. Myster tez to czuł, więc coś musiało być… A może to tylko takie uderzenie przemijania, tego, że prędzej czy później zostanie z nas tylko niedopita herbata?
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 29 października 2014

Rozdział 18, część 1

Dzień za dniem mijały nie wiadomo kiedy… Pogoda była piękna (i kto powiedział, że nad polskim morzem nie można się wygrzać i opalić?!). Plaża była cudowna i było na niej bardzo mało ludzi. Codziennie po nieziemsko wspaniałym śniadaniu pakowaliśmy manatki i ruszaliśmy nad morze. Pakowanie trochę trwało niestety… Ulubiony kocyk, aparat, książeczka, picie, jedzenie, (bo chyba to powietrze powodowało, że byliśmy cały czas głodni) jakieś ciuchy na przebranie, okulary, kremy, parawan. Rany, było tego mnóstwo! No i oczywiście osobna torba na same rzeczy Mysterka. Kocyczek, misunia, picie, jedzenie i oczywiście kilka zabawek. Jak wakacjować to wakacjować.  Po zapakowaniu wszystkiego wystarczyło tylko kilka ruchów akrobatycznych by wsiąść na rower i w drogę! Myster szalał. Skakał wokół rowerów, piszczał, poszczekiwał i co chwilę wybiegał naprzód jakby próbując nas popędzić. Jechaliśmy tak przez cudownie piękny las, a Myster, pies przewodnik, biegł, a właściwie pędził przed nami. Chwilami go nie widziałam tylko zbity w tumany kurzu pył, wśród którego gdzieś tam był on. Radochę miał wielką. Ja też byłam bardzo zadowolona. Tomek też z każdą godziną robił się fajniejszy, zrelaksowany, bardziej „tomkowy”. Było nam dobrze. Czasem jechaliśmy w las inną drogą by pobłądzić, poznać lepiej okolicę. Jednego dnia trafiliśmy na malowniczy klif, z którego rozciągał się piękny widok. Obok klifu, w zaroślach, stał zdewastowany, malutki domek. W jednym oknie, a raczej w szkielecie tego, co było kiedyś oknem, powiewała postrzępiona firanka. Rany, aż dreszcz mnie przeszedł po plecach...
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 17, część 7

Niestety nie wzięliśmy nic do picia i zbliżała się pora kolacji u naszej gospodyni wiec powoli się zbieraliśmy. Odwracałam się długo wchodząc coraz dalej w las, by aż do rana zachować w sobie obraz, dźwięk i zapach plaży. Na szczęście mieliśmy długie dwa tygodnie by się nią nacieszyć.
Kolacja była nie do opisania! Już ten pierwszy tu posiłek rozmył moje wyobrażenia o tym, że tu schudnę trochę. Jedzenie było wprost boskie! Pieczony przez panią gospodynię, panią Ewę, chleb, domowy twarożek, powidła, miodek z ich własnych uli, jajeczka z tak czerwonym żółtkiem, jakiego jeszcze w życiu nie jadłam. Nie mogliśmy się najeść. Tomek był zachwycony. Myster spał z głową na moich stopach. Zawsze tak robił, gdy byliśmy w nowym miejscu i trochę się bał, że mu gdzieś pójdę. Także nie mogłam się ruszyć. I dobrze, bo też nigdzie się nie wybierałam.
Tego dnia zasypialiśmy zadowoleni. Najedzeni, odświeżeni, przez otwarte na oścież okno dochodził nas szum. Wiatru? Morza? A może mi się zdawało… może to już mi się przyśniło.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 17, część 6

Powoli las się kończył i otwierała się otwarta przestrzeń. Myster stanął jak skamieniały, po czym ruszył do przodu jak rażony prądem, a ja za nim. Nawoływałam Tomka, ale on tylko machnął ręką. Dobra, Myster, pędzimy. Biegłam co sił w płucach, aż zobaczyłam mój ukochany widok – morze i plażę. Stałam tak i napawałam się tym cudem, cudem natury i tą uwielbianą przeze mnie chwilą, gdy po całym trudnym, pracowitym roku stawałam na plaży, szczęśliwa. Myster szalał, aż miałam łzy w oczach widząc jego szczęście. Kładł się w piachu, kopał, szczekał, sam nie wiedział jak się nacieszyć tą wielką piaskownicą. Na wodę narazie patrzył z lekką dozą nieufności.
Tomek, zobacz – odwróciłam się do niego, ale nie potrafiłam dostrzec w nim tej radości, jakiej się spodziewałam- zobacz, jak pięknie i prawie nikogusieńko.
Bo rzeczywiście plaża była przepiękna. Jak ze zdjęć z egzotycznych zakątków świata. Szeroka plaża, czyściusieńka, praktycznie niewydeptana, gdzieniegdzie były ślady ludzkich stóp, czy parawanu. Nieopodal biwakowała rodzina z dziećmi. Właśnie machali do nas przyjacielsko, więc też, trochę speszona, odmachałam.
Było cudnie. Zdjęliśmy buty i poszliśmy wzdłuż plaży na spacer. Powoli zachodziło słońce.
Jest ok, naprawdę – powiedział Tomek.
Spojrzałam mu głęboko w oczy, przytuliłam. Pocałował mnie w czoło. Było dobrze, nareszcie. Myster też to chyba czuł, bo obskakiwał nas i obszczekiwał radośnie. Usiedliśmy na ciepłym jeszcze piasku. Nie czułam nóg. Tomek też był zmęczony, widziałam, że oczy mu się same zamykają. Myster też był wykończony nadmiarem wrażeń. Rozłożył się obok nas jak długi, ciężko dysząc, aż jęzorem zamiatał piasek. Nie nawykli byliśmy do takich dystansów na pieszo. Fajnie, tu się dotlenimy i złapiemy formę.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 17, część 5

No to idziemy – przeciągnął się Tomek i leniwie westchnął. A może by tak na rowerach? Tylko muszę je podokręcać i posprawdzać czy nic się nie poluzowało w drodze.
Tomek, proszę, chodźmy dziś na piechotę, a jutro rowerami. Już nie chcę czekać.
Dobra, idziemy.
Nareszcie. Wyszliśmy i zaczęłam głęboko oddychać. Puściłam Mystera, który od razu dostał „speeda” i pognał w pole, ale co jakiś czas odwracał się i sprawdzał czy idziemy. Ładnie się pilnował. Biegał wkoło nas, poszczekując radośnie i jakby nas pospieszając, a może po prostu ze szczęścia? Bo widziałam, że był bardzo bardzo zadowolony. Wzięłam Tomka za rękę. Szliśmy ścieżką wydeptaną w polu, a potem weszliśmy do lasu. Tam było parę ścieżek, ale dzięki dokładnej instrukcji pana Jacka wiedziałam bez problemu, która prowadzi na plażę. Las był piękny, choć wyglądał i pachniał inaczej. Nogi zapadały nam się w piasku. Był śliczny, promiennie żółty, zupełnie taki plażowy. Już chciałam zdjąć sandały i poczuć ten cudowny masaż stop piaskiem, cudowną pieszczotę, ale bałam się ostrego igliwia. Myster wywąchiwał wszystko i biegał jak szalony, prawie nie dotykając łapami podłoża. A Tomek? Był chyba trochę jeszcze nieprzekonany, ale miałam nadzieję, że mu się tu spodoba jak tylko dotrzemy do plaży. Bardzo chciałam, by też był tu szczęśliwy, wtedy przestałabym czuć ten dziwny skurcz w brzuchu, że on jest niezadowolony…
Droga była długa, ale piękna. Okazało się, że jest mnóstwo jagód, więc co chwilę się zatrzymywaliśmy i jedliśmy, jedliśmy, jedliśmy. Oczywiście najszybszy w konsumpcji okazał się Myster, który pałaszował niebotyczne ilości! Czy psy w ogóle mogą jeść jagody?.Nie byłam pewna czy mu to nie zaszkodzi… Tomek coś marudził o jakiś chorobach, które przenoszą lisy w moczu i, że nie można jeść takich niemytych jagód, ale skoro widział, że ja nie reaguję to w końcu sam się przyłączył do wyżerki. I tak czas powoli płynął a my powoli dochodziliśmy do plaży. Już czuć było na twarzy delikatny morski wiaterek i ten cudowny, kojący szum, który po prostu uwielbiałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 25 października 2014

Rozdział 17, część 4

Wiedziałam z ich oferty na stronie, że morze jest trzy i pół kilometra stąd, co wydawało się super pretekstem do codziennych wycieczek rowerowych. Gospodarz, już wiedziałam, pan Jacek, pokazał w stronę lasu. Tamtędy przez las, a potem przez górki i już będzie plaża, naprawdę piękna. Uśmiechnął się. Taki jakiś spokój od niego bił. Mówił powoli, jakby cieszył się każdym słowem, chwilą rozmowy. Słuchał, co ja mówiłam, nie był podirytowany kolejnym, pytaniem. Taki, jak z innego świata. A może to w Warszawie po prostu jest taki spęd ludzi hałaśliwych, zaganianych, szczurków w wielkim wyścigu?
Gdy już się wszystkiego dowiedziałam i wyspacerowałam z Mysterem, poszłam na górę, ciekawa pokoju. Pokój był niewielki, ale dla naszej trójki wystarczający. Ładne słoneczne ściany, proste meble, na stoliku świeże kwiaty, ogólnie czysto i miło, choć bez specjalnych luksusów. Tomek zdążył się już wyciągnąć na łóżku, w otoczeniu wszystkich właśnie przyniesionych toreb, torebek i torebuś. Teraz była moja kolej. Logistyczne rozpakowanie całej naszej trójki. Ale najpierw wyrywałam się po prostu, by już zobaczyć morze, plażę. Zajrzałam jeszcze do łazienki, która była wprost miniaturowa, ale prześliczna i było w niej wszystko co potrzeba.
Tomek, i jak ?
No… dość dziwnie trochę, jak na końcu świata, jak my tu wytrzymamy? - uśmiechnął się kwaśno.
No coś Ty! Jest super! Tak blisko natury, zero turystów! Byłam podekscytowana i szczęśliwa i bardzo chciałam tym zarazić Tomka.
No, ale jakoś nikt tu chyba nie przyjeżdża, więc chyba nie jest tak super – powątpiewał Tomek.
Chodźmy nad morze, zobaczyć plażę, podobno jest piękna, zobaczysz, spodoba ci się tu.
Mysterowi to dwa razy nie było trzeba mówić i już skakał wokół mnie i tarmosił smycz, by się pospieszyć.
Widzisz? - pokazałam na Mystera - idziemy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 24 października 2014

Rozdział 17, część 3

Krążyliśmy i krążyliśmy a GPS mówił nam, że jesteśmy u celu. A tu pole, w oddali las i tylko dwa gospodarstwa. Więc jechaliśmy dalej oczekując nie wiem, czego, chyba, że zaraz nam przed oczami deptaczek wyrośnie, bazarek z chińszczyzną i smażalnia, czyli typowe Polaka wyobrażenia o miejscowości nadmorskiej. A my już byliśmy naprawdę na miejscu… To była ta wioska. Podjechaliśmy pod jeden z domów, wysiadłam, pogadałam i zaraz wiedziałam, że kwaterę mamy tuż obok, w drugim gospodarstwie. Ładny, odnowiony, duży dom, z budynkami gospodarczymi, ale też ławeczkami do posiedzenia, miejscem na ognisko, rowery. Tomek już wnosił rzeczy, bo dostał od gospodarza klucz do pokoju, a my z Myterem poszliśmy w pole na pierwsze sikanie w nowym miejscu. Znaczy Myster, nie ja, hi hi. Zresztą i tak czas był na ewakuację, bo Tomek był wyraźnie zły i coś tam przeklinał pod nochalem. Mnie już się podobało! Gospodarze, młode małżeństwo z czwórką dzieci (rany!dużo!) wyglądali na ludzi wykształconych, chyba dopiero uczących się obcowania z letnikami. Byli bardzo mili, ale widać było, że dość nieufni. Pokazali mi zaraz co i jak w ogrodzie, z czego można sobie spokojnie korzystać, o której proponują posiłki i tak dalej.
Nie chciałam być niegrzeczna, ale strasznie mnie już nurtowała sprawa morza. Gdzie jest to morze?
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 17, częśc 2

Myster spał na tylnym siedzeniu, głośno posapując, totalnie wykończony. Po strasznej nocy pilnowania walizek i porannym towarzyszeniu mi krok w krok, aż po eksplozję radości na widok pakowanych misek, zakładanej smyczy i tysiąckrotnego zapewnienia, że oczywiście jedzie. Jednak dopiero, gdy znaleźliśmy się już wszyscy w samochodzie i ruszyliśmy, utwierdził się chyba, że rzeczywiście został zabrany i poległ na ukochanym żółwiu głośno wzdychając nad swoim ciężkim psim losem…
Strasznie to było śmieszne !!!
Po drodze zaznaczyłam sobie kilka fajnych miejsc, które można by zobaczyć, jadąc sobie tak bardziej wycieczkowo, a nie na czas. Niestety Tomek nie chciał słyszeć o żadnym dodatkowym wydłużaniu drogi i niestety nie udało mi się go przekonać. Szkoda bardzo. Są w Polsce takie fajnie miejsca, piękne kościoły, zamki, które warto zobaczyć chociażby przejazdem.
Po drodze oczywiście czekały nas przepychanki w zajeździe gdzie nie chcieli nas wpuścić z Mysterem. I to niby dlaczego?! Na parkingu zero cienia, nie zostawię go przecież w rozgrzanym samochodzie, żeby samemu w tym czasie jeść sobie, pić, i siedzieć w cieniu parasola. Na szczęście manager dał się zagadać i pozwolił wziąć Mystera, ale tylko pod warunkiem, że nie wejdę z nim do środka tylko przejdę bocznym wejściem prosto na werandę. Zgodziłam się, choć strasznie mnie to wkurza. Wiem, że niektóre psy są nieznośne, potrafią też broić i niszczyć, ale po pierwsze to często wina ich właścicieli, a po drugie chyba widać, że Myster jest wielkości kota i nie wygląda na szkolonego bojowo psa. Grunt, że się udało.
Droga była bardzo przyjemna. Gadaliśmy sobie fajnie z Tomkiem, na luzie, o głupotach. Ja podziwiałam naszą piękną przyrodę. Pola, lasy, mijane gospodarstwa. Lubiłam ten nasz kraj, po prostu lubiłam. Oczywiście było na świecie wiele miejsc, które bardzo chciałam odwiedzić, ale na krotko, bo lubiłam być tu, u siebie, w Polsce. Nigdzie niebo nie miało takiego koloru, a trawa takiego zapachu, nigdzie.
Dojechaliśmy szczęśliwie, choć finał podróży był dość śmieszny.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 22 października 2014

Rozdział 17, część 1

Nadszedł dzień wyjazdu, nareszcie. Wstaliśmy wcześnie, Tomek pakował samochód, a ja dopakowywałam ostatnie rzeczy w domu. Najbiedniejszy był Mysterek. Od wczoraj już przeżywał pakowanie. Za każdym wyjazdem przerabialiśmy tą samą historię. On strasznie się denerwował, że go nie zabierzemy czy coś, popiskiwał aż ze zdenerwowania, a potem wpadał w szaleństwo radości, że zabieramy go ze sobą. Tym razem, ponieważ jechaliśmy aż na dwa tygodnie, torby zapakowaliśmy już wczoraj i ustawiliśmy blisko drzwi. Myster całą noc nie spał, łazikując tylko między swoim posłaniem, a torbami. Przysiadał przy torbach, siedział jak taki ostatni biedak, siedział, aż przysypiał, łepek mu zaczynał lecieć do przodu, wtedy otrząsał się, szedł na posłanie, tam się mościł, kładł, ale cały czas dzielnie obserwując torby i znowu, gdy głowa mu leciała, wstawał, szedł do toreb i tak w kółko. Jakby mi ktoś opowiadał to bym chyba nie uwierzyła. Ja też nie spałam, dopakowując wciąż różne rzeczy i korzystając, że Tomek śpi. Ja jakoś się denerwowałam zawsze zmianami, podróżą i nie mogłam zasnąć. Zresztą dzięki temu, że Tomek się nie kręcił, mogłam konspiracyjnie dopakować jeszcze sporo różnych rzeczy. Bo tak to było marudzenie, że, po co mi suszarka, a po co tyle T-shirtów. Jakoś Tomek nie rozumiał mojego argumentu, że skoro jest samochód to przecież się wszystko zmieści, a ja lubiłam wziąć sobie dużo rzeczy, bo nigdy nie było wiadomo, co się może przydać, szczególnie nad polskim morzem, gdzie pogoda jest tak zmienna.
Ech... więc następnego dnia Tomek dzielnie spakował samochód (kurka, aż po sufit, plus nad sufit, bo jeszcze rowery), po czym on prowadził, a my z Mysterem odsypialiśmy zarwaną noc.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 16, część 4

Trzeba było jeszcze pozałatwiać milion ważnych spraw w pracy, wszystkich związanych z opłatami tak zwanych pilnych domowych, ostatnie zakupy, pakowanie i … dwa tygodnie boskich wakacji (tak przynajmniej się nastawiałam). Żal mi było tylko pani Heleny, która ostatnio czuła się bardzo słabo. Będę do niej dzwonić, ale to nie to samo. Poza tym sprawy zwierzaków. Na co dzień dokarmiałam parę biedaków, pomagając w ten sposób trochę paniom z towarzystwa. Musiałam załatwić dyżury, bo by przecież biedaki umarły w tym czasie z głodu. No i ciocia Wanda… Dzwoniłam do niej czasem i teraz też zameldowałam, że mamy urlopy i wyjeżdżamy nad morze. I znowu ten wyrzut niewypowiedziany wprost, że przecież moglibyśmy do niej przyjechać. Ale tam bym jakoś nie odpoczęła. Wiem, że to było egoistyczne, że teraz był okres, gdy ciocia miała mnóstwo pracy w ogrodzie i w sadzie, ale jakoś nas tam nie widziałam. Tomek nie miał z ciocią wspólnego języka, na mnie spoczywałby ciężar zabawiania ich rozmową. Poza tym nawet bym się nie wyspała, bo ciocia na pewno zaraz wymyśliłaby nam mnóstwo prac i zaplanowała każdą chwilę dnia. Po prostu bym nie odpoczęła. Wiec, tłumaczyłam sobie, ciocia na pewno sobie poradzi, my odpoczniemy sobie spokojnie, a potem, obiecałam sobie, pojadę do niej na jeden cały weekend, coś pomóc (czytaj wyciszyć sumienie).
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 16, część 3

Siedzieliśmy sobie potem wszyscy przy grillu, ale jakoś nie było mi dobrze. Chciałam wsłuchiwać się w odgłosy zapadającego w sen otaczającego nas lasu a oni wszyscy byli tak strasznie głośno. Muzyka, gadanie o bzdurach, o kasie, głupotach z pracy, o niczym. Byłam zmęczona. Na szczęście był Myster, idealna wymówka. Jego pęcherz na pewno dawał już o sobie znać, trzeba było wracać, a do Warszawy kawałek. Jeszcze tylko pożegnania, marudzenie Tomka, że już wracamy i już siedzieliśmy w samochodzie. Uff... Przeżyłam. Udało mi się chyba nikomu nie podpaść i w ogóle metoda niezabierania głosu i tłumienia w sobie emocji (uważana w psychologii za bardzo dla nas samych niezdrowa) i tym razem sprawdziła się.
Wracaliśmy powoli, bo było już zupełnie ciemno. Tomek kierował uważnie. Lubiłam z nim jeździć. Przymknęłam oczy i odpoczywałam.
Myślę, że nie przyniosłam ci wstydu, co? zagadnęłam po chwili.
Hm? - Tomek był wyraźnie zamyślony - no wiesz, nigdy nie jesteś zbytnio wygadana u moich znajomych. Taka jesteś z góry, jakbyś się czuła lepsza, to strasznie wkurza Milenę, nie znosi cię.
Tak? - zrobiło mi się jakoś niemiło. Każdy lubi być jednak lubiany...
Przecież tak nie jest - broniłam się. Po prostu jakoś do nich nie pasuję i nie wiem nigdy jak się zachować, są tacy…
Dobra, dobra, już to przerabialiśmy- Tomek już był rozdrażniony. W ogóle ostatnio zawsze jak ze mną rozmawiał to właściwie tylko tym rozdrażnionym tonem - nie dajesz im szansy, a są świetni. Świetni po prostu.
Tak? - zapytałam z powątpiewaniem. W czym? dodałam zaczepnie.
W ogóle, jako ludzie. Nie widzisz tego?
Nie.
I dalej jechaliśmy już w milczeniu. To nam ostatnio najlepiej wychodziło. Tylko to nie było takie przyjemne jak w piosence „milczenie we dwoje” tylko ciążące w powietrzu kilogramy niewypowiedzianych pretensji, niezrozumienia i żalu.
Jednak najważniejsze było to, że mieliśmy tą „wspaniałą” wizytę za sobą. Teraz zbliżało się nareszcie coś cudownego- wakacje.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 16, część 2

Tomek już brylował, gawędząc głośno z kolegami o nowych telefonach i najnowszym, ipodzie, który dostał w pracy. O niczym innym nie mówił nigdy z takim zaangażowaniem. Ja postanowiłam zrobić to, co zawsze w takich sytuacjach najlepiej działa – zajrzeć do kuchni, a tam może uda się coś pomóc i zaszyć na jakiś czas. Oj, w kuchni było dużo babek, które już na pierwszy rzut oka łączyła bliska więź, więc raczej ciężko będzie się wkręcić, pomyślałam. Jednak zapytałam czy mogę dołączyć i dostałam przydział na krojenie warzyw do sałatki. Super! Dziewczyny gadały o jakiś koleżankach, których nie znałam, wiec milczałam. Ale na szczęście po chwili, chyba ze względu na mnie zmieniły temat na wakacje.
Jedna opowiadała jak to się wybiera z mężem do Laos. Jak tam jest wspaniale, ale strasznie biednie, więc Europejczyk czuje się tam jak milioner.
Wiesz  Agnieszka – wtrąciłam się – a nie będzie cię razić ta bieda? Nie będzie ci niezręcznie wypoczywać w sąsiedztwie takiej biedy, slumsów? Słyszałam, że w Laos nawet paroletnie dzieci muszą pracować, bo nie mają, za co żyć.
A co mnie to? – wzruszyła ramionami - tak już jest na świecie, nie?
Westchnęłam i wróciłam do zamaszystego krojenia, bo nawet mi się nie chciało gadać z kimś takim.
Fajnych Tomek ma tych znajomych nie ma co.
Ponieważ cisza była dość niezręczna, Milena, gospodyni, zapytała.
A wy Amelko, gdzie się z Tomkiem wybieracie?
Nie zdążyłam nawet otworzyć buzi, bo właśnie odezwał się Tomek, który nagle pojawił się w kuchni.
Amelka zabiera nas na jakąś pożal się boże wioskę nad morzem, nie wiem czy tam nawet ze światem się połączę, hi hi..
Tak - zaczęłam się bronić, bo poczułam się atakowana - znalazłam fajne miejsce, z dala od znanych kurortów, więc powinna być cisza i spokój.
Nie będzie wam tam nudno? - zapytała kpiąco Agnieszka.
Zobaczymy – odpowiedzieliśmy równo z Tomkiem, ale miałam wrażenie, że każdy z nas pomyślał o czymś zupełnie innym. Rzeczywiście, zobaczymy...
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 18 października 2014

Rozdział 16, część 1

***

Parę miesięcy później…

***

Czasem nasze życie dzieli się na te chwile, na które bardzo czekamy i te, które chcemy szybko przejść, zamknąć oczy, żeby już było po. Do mnie zbliżały się właśnie obie te chwile na raz. Jedna, wspaniała, wyjazd nad morze, do którego odliczałam już dni i godziny. Druga, która czekała mnie najpierw, to grill u znajomych Tomka, coś, co po prostu musiałam jakoś przeżyć. Często zdarzało mi się znaleźć wymówkę i po prostu nie uczestniczyć w tych spotkaniach, ale od czasu do czasu musiałam się pojawić, choćby na troszkę. Tomek mówił, że po prostu jestem źle nastawiona i że nigdy nie próbowałam tych jego wszystkich znajomych poznać. Ok., może i tak. Rzeczywiście miałam taką cechę w sobie, że jakoś odczytywałam czyjeś fluidy i albo od razu kogoś lubiłam albo zrażałam się od pierwszego kontaktu, co pewnie nie było w porządku w stosunku do różnych ludzi, ale... w wielu przypadkach okazywało się potem, że te moje negatywnie odbierane fluidy potwierdzały się w życiu. No cóż, nie lubiłam tych znajomych Tomka i już. Może gdybyśmy spotykali się z nimi jakoś tak osobno to miałabym z nimi, o czym pogadać, a tak to odbierałam ich, jako „obcą, wrzaskliwą masę ludzką”. Ja pewnie też nie robiłam dobrego wrażenia, bo siedziałam zawsze z boku, cicha, ale zdystansowana i czekałam tylko, by już można było wracać. Gospodyni, Milena, żona dobrego kumpla Tomka, jak zwykle przygotowała same pyszności. Bardzo się starała, elegancka, grzeczna, ale odbierałam ją, jako osobę sztuczną, pozującą. Zresztą podpadła mi tym, że nie mogliśmy przyjechać z Mysterem, bo to działka jej rodziców, piękny trawnik, klomby i mógłby zrobić szkody itp. Zupełnie do niej nie dochodziło, że Myster to porządny gość, że nawet na kupę musi wyjść gdzieś dalej, by „złapać trochę intymności” i że narobi na pewno mniej szkód niż ci jej wspaniali koledzy, co po paru drinkach będą sikać po krzakach i wymiotować, bo nie zdążą do łazienki. Ale może to i dobrze, że Myster został sobie w cichym, spokojnym mieszkaniu. Tu było strasznie wrzaskliwie i ta muzyka umc, umc, nie do wytrzymania. Rany, ja to chyba naprawdę odstaję coraz bardziej od społeczeństwa, bo jedyne, o czym marzyłam siedząc tu z nimi wszystkimi to ciepły kocyk, Myster zwinięty w nogach, dobra książka (a właśnie czytałam wspaniałą biografię Sadayakko, pierwszej gejszy, którą zobaczył świat) i muzyka cichuteńka w tle…
No dobrze, ale na razie byłam tutaj i trzeba się było socjalizować.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 17 października 2014

Rozdział 15, część 7

Spokojnie, jak chcesz to trochę cię powciągam w nasze zwierzęce sprawy, chcesz? - uśmiechnęła się ciepło pani Ela.
Pewnie, bardzo! - rozpromieniłam się,
No zobaczymy, bo ty mi na strasznego wrażliwca wyglądasz, więc nie wiem jak to wszystko zniesiesz.
Jedziemy!
Zabrałam panią Helenę i wróciłyśmy do domu. Po drodze oczywiście dyskutowałyśmy żywo o wszystkim, co się dziś wydarzyło. O pani Eli, jej niezwykłych domownikach, o Bolku. Widziałam, że pani Helena jest dumna ze swojego pomysłu poznania mnie z panią Elą.
Wróciłam do siebie gdzie od drzwi przywitał mnie skowyt radości, skoków i lizania. Myster za każdym razem, choćbym wyszła na pięć minut, witał mnie, tak jakbyśmy się nie widzieli ze dwadzieścia lat. To mnie strasznie rozczulało. Nie to, co Tomek. Ciche siema i nawet nie podniósł oczu znad komputera.
Gdzie ty z tą panią starszą takie wypady robisz? Ile ty masz lat? Przechodzisz już na wiek emerytalny? - zaśmiał się Tomek.
Nieważne.. nie zrozumiesz – westchnęłam cicho i popatrzyłam na Mystera.
A może tak coś cię boli kochaniutki? - puściłam oko do Mystera - bo mam wielką potrzebę na wizytę u dr Kuby i opowiedzenie mu tego wszystkiego...
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 16 października 2014

Rozdział 15, część 6

Typ był chyba zły, pomachał jakby się od nas odpędzając i powędrował z powrotem w stronę domu coś tam złowrogo marudząc pod nosem.
A my wróciłyśmy do samochodu. Dopiero tu zobaczyłam jak odtajają z pani Eli emocje, jak powoli próbuje się uspokoić.
Widzisz, tak to wygląda, zobaczymy za parę dni, no za tydzień, co tu się zmieni, i czy w ogóle się zmieni – westchnęła. Bo wiesz, czasem to jest taka walka z wiatrakami i człowiek jakoś traci zapał, ale potem pojawia się znów jakiś dobry człowiek, pozytywny promyk i znów człowiek rusza do walki o te kochane istotki.
A nie lepiej by było na przykład tego pieska od razu zabrać? - zapytałam.
Ale gdzie? Wiesz ja już nie mogę wziąć kolejnego zwierzaka, mimo, że bym bardzo chciała - z rezygnacją powiedziała pani Ela.
A schroniska? Inny dom?  - zaczęłam wymieniać.
A byłaś kiedyś w schronisku? - pani Ela spojrzała na mnie tak dziwnie.
Nie, chyba by mi serce pękło - westchnęłam.
Wiesz, schronisko to niewyobrażalny stres dla zwierzęcia. Przepełnione boksy, zimno, samotność. A ten piesek nie jest jeszcze w takiej najgorszej sytuacji. I na tyle, co z daleka widziałam, (bo nas nawet ten dziad na podwórko nie wpuścił tylko cały czas trzymał za bramą) to nie wygląda na maltretowanego psiaka, raczej zapomnianego przez ludzi. Spróbujemy poprawić mu los. I pamiętaj, że to jest jego dom, jego ukochany pan, jakikolwiek by nie był i piesek bardzo by cierpiał gdyby był z stamtąd zabrany.
No tak, jakoś nie pomyślałam o tym...
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 15 października 2014

Rozdział 15, część 5

Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Wysiadłyśmy z samochodu. Pani Ela spojrzała na pieska, przymrużyła oczy i już widziałam, że jest w bojowym nastroju. Ja jednak muszę przyznać, że trochę się bałam. Zadzwoniłyśmy. Raz, drugi. Piesek stał smutno przy budzie. Nagle coś się zaczęło dziać. Poruszyła się firanka w jednym z okien na parterze, a po paru minutach w drzwiach domu pojawił się facet i zaczął powoli, jakby od niechcenia iść w naszą stronę. Bałam się. Bo był jakiś dziwny. Piesek na jego widok zamachał leciuchno ogonkiem i nadal stał w miejscu jakby nie mając siły się ruszyć.
Nooo? -  zapytał facet. Na oko miał ze 40, może 50 lat, co naprawdę trudno było ocenić. Brudny i ogólnie dość zapyziały, widać, że niestroniący od wódki. W znoszonej kufajce, roboczych spodniach i gumo filcach.
Dzień dobry, my w sprawie psa – zaczęła pani Ela.
Co?! Jakiego, a tego? – machnął ręką w stronę budy. A co? Czego chcecie? Widać było, że już zaczyna się wkurzać.
Pani Ela machnęła mu legitymacja TOZ i od razu chyba się wystraszył.
Co pani chce, budę ma, żarcie prawie codziennie też, to o co chodzi?
I tu pani Ela zaczęła swoją armatę słowną. O psach, o należytym ich traktowaniu, o bezsensownych łańcuchach. Patrzyłam na nią z podziwem i szokiem. Miała w sobie taką energię! Nie wiem czy do dziada cokolwiek doszło z tego, co mówiła. Zrozumiał chyba tylko jedno, że jeśli nie naprawi budy, nie wyściele jej choćby słomą i nie załatwi dłuższego i lżejszego łańcucha, (bo o pozbyciu się łańcucha w ogóle nie chciał słyszeć) to pani Ela wróci tu ze strażą miejską lub policją. Chyba się wystraszył. Zresztą, nieważne, jakie jego uczucia zostały poruszane. Najważniejsze, by żywot tego biedaka, który w rozmowie okazał się Bolkiem, poprawił się, choć trochę. Pani Ela pogroziła mu jeszcze najazdami i obserwacją. Podczas całej rozmowy Bolek siedział w budzie ledwie wystawiając czubeczek nochala, bo rzeczywiście rozmowa była burzliwa i chyba wiedział, że dotyczyła jego.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 15, część 4

Pani Ela należy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, dlatego cię do niej przywiozłam- uśmiechnęła się pani Helena.
Naprawdę? Cudownie! – ucieszyłam się. Ja też bym bardzo chciała, ale zupełnie nie wiem, co i jak i gdzie – zaczęłam.
Spokojnie, jak chcesz to ja cię wprowadzę i pokażę, co i jak, ale to trudna misja, czasem niewdzięczna. Wiesz- westchnęła smutno pani Ela- jeśli chodzi o los zwierzaków to wciąż jesteśmy trzecim światem, co tu ukrywać, a mentalność ludzi bywa straszna.
Dobrze, dobrze, opowiedz Amelko o tym piesku - zarządziła pani Helena.
I opowiedziałam. Pani Ela słuchała uważnie i zanotowała sobie adres.
To co, jedziemy od razu? – zapytała pani Ela.
Już? Wspaniale, ale pani Heleno, widzę, że pani jest zmęczona.
Co tam, jedzcie, a ja zostanę i sobie porozmawiamy, Zygmuncie, prawda? Zwróciła się do męża pani Eli.
Bardzo będę rad z twojego towarzystwa, Helenko – uśmiechnął się pan Zygmunt.
Przejechałyśmy sprawnie. W drodze opowiadałyśmy sobie oczywiście psie i kocie historie, a ja miałam okazję opowiedzieć, co nieco o Mysterze a potem o Komandosie.
Podjechałyśmy pod dom.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 15, część 3

I tak już niebawem siedziałam w pięknym mieszkaniu pani Heleny i wyrzucałam z siebie ciężar psiej historii. Pani Helena słuchała bardzo uważnie, wyraźnie zaangażowana.
Dziecko, ty masz takie dobre serce..- popatrzyła na mnie z czułością.
Nie, uważam, że to nic nadzwyczajnego, że każdy tak powinien robić. I proszę panią bardzo, jakby pani spotkała przypadkiem Tomka to proszę mu nie mówić, bo on tego nie rozumie i zaraz się boi jakichś kłopotów, konfliktów z ludźmi i nie wiadomo, czego- odpowiedziałam.
Tak, wiesz to chyba typowe ludzkie reakcje. Wiesz, musimy kogoś odwiedzić. Najlepiej już jutro, jeśli się uda, bo jutro niedziela, a tak będzie trzeba czekać do przyszłego weekendu, bo w tygodniu to przecież nie masz czasu, a po pracy to już siły. Zadzwonię, dobrze? - z tajemniczym uśmiechem powiedziała pani Helena.
Dobrze, dobrze, ale gdzie mamy jechać? - zapytałam lekko zdezorientowana.
Do pani Eli, opowiem Ci wszystko po drodze jutro, przepraszam, bo dziś bardzo się kiepsko czuję i chyba muszę się położyć.
Ojej - skoczyłam jak oparzona. To ja tu pani głowę zawracam, a pani się źle czuje. Już uciekamy, Mysterku, do domku.
Myster spał w najlepsze. Pieski to mają fajnie z tym spaniem. Mogą sobie spać jak tylko im się zachce, a człowiek wciąż, szczególnie w okresie jesienno-zimowym walczy ze snem, bo wciąż coś musi.
Następnego dnia o tej porze siedziałam przy stole w domu u pani Eli. Pani Ela była emerytowaną nauczycielką, znajomą pani Heleny. Przemiła i energiczna, sporo jednak młodsza od pani Heleny. Mieszkała w starym domu na Woli, z mężem i całym zwierzyńcem. W domu mieszkało 14 kotów i 3 psy. Na podwórku jeszcze 5 psów. Istne schronisko. Pani Ela wszystkie te zwierzaki przygarnęła lub uratowała. Stworzyła im dom. Właśnie kończyła historię o kocie nr 3, gdy pani Helena powiedziała:
Muszę przerwać, bo Ela zamęczy cię tymi historiami lub wcześniej Amelko pęknie ci serce z żalu nad okrucieństwem i bezmyślnością ludzi. Najważniejsze, że te wszystkie zwierzaki mają teraz wspaniały dom, a Eli z mężem nigdy nie zabraknie tematów do rozmów i motywacji do wstania rano z łóżka.
Byłam pod wrażeniem aury ciepła, dobroci i spokoju roztaczanego przez panią Elę. Koty przełaziły wciąż ocierając się o jej nogi, mrucząc, a jedna psina, kundelek podobny do pudelka cały czas leżał jej na kolanach i wylizywał delikatnie rękę mrużąc oczka. Zwierzęca wdzięczność. Wspaniała.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 12 października 2014

Rozdział 15, część 2

Dom był już z zewnątrz widocznie zapuszczony, z pourywanymi firankami w oknach. Na podwórku obok nieszczęsnej budy z psiakiem, stały dwa wraki samochodowe, leżała porozrzucana sterta drewna i jakieś stare zardzewiałe wiadra. Zadzwoniłam raz i drugi, ale nic się nie wydarzyło. Chyba nikogo nie było. Całe wzięcie się w garść i nastawienie bojowe na nic. Pokręciłam się jeszcze chwilę i postanowiłam wracać, bo co było robić. Spojrzeliśmy jeszcze na siebie z psiakiem, jego oczy były takie pełne bólu, ale też pogodzenia z losem. Coś zrobimy, obiecałam mu w duchu, choć jeszcze nie miałam pojęcia co i jak.
Wracałam zmartwiona i smutna. Najchętniej przeszłabym przez płot, zgarnęła psiaka do domu i już. Ale tak się nie da. Nie da się wszystkich wziąć do siebie, szczególnie do małego, wynajmowanego mieszkania. Już miałam wizję dużego domu na starość z wieloma biednymi przegarniętymi psiakami i kotami, które znajdą u mnie wszystko to, czego los im wcześniej poskąpił.
Z zamyślenia wyrwała mnie pani Helena, która właśnie wychodziła powolutku z bloku.
Dzień dobry kochanie – powiedziała, – co się dzieje?
Tak bardzo widać?  - uśmiechnęłam się smutno - dużo by opowiadać…
Coś z panem Tomaszem czy z Mysterem? dopytywała się pani Helena.
Nie, chodzi o pieska, ale nie o Mystera, ale…
Ja za pół godziny wrócę to zapraszam do mnie na herbatkę, to wszystko mi opowiesz, dobrze?- pogłaskała mnie po ręku. I koniecznie weź Mysterka – puściła do mnie oko.
Dobrze, dziękuję, ale nie chcę robić kłopotu znowu i ….
Nie marudź dziecko, do zobaczenia - odpowiedziała pani Helena.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 11 października 2014

Rozdział 15, część 1

Odkąd miałam Mystera bardzo dużo się zmieniło. Nie tylko poznałam dużo fajnych ludzi, ale przełamałam jakieś strachy w kontaktach międzyludzkich. Zaczęłam być bardziej otwarta i ufna do świata. Zaczęłam też bacznie przyglądać się psim i w ogóle zwierzęcym sprawom. Uważam, że trzeba mieć uszy i oczy szeroko otwarte na każdą krzywdę, szczególnie zwierzęcą, bo zwierzaki same się przecież nie poskarżą na swój los. I tak sobie myślę, że jakby każdy próbował poprawić los zwierzaków w swojej nawet tylko najbliższej okolicy to na świecie zrobiłoby się lepiej.
Tak sobie myślałam jadąc autobusem w TO miejsce. To już były takie peryferie Warszawy, stare zaniedbane domy i opuszczone ogródki działkowe, na miejscu, których pewnie już wkrótce staną bloki w stylu wojtkowego osiedla strzeżonego. Takie zderzenie światów. Przejeżdżałam tu niedawno z Tomkiem i na jednej z posesji zobaczyłam zabiedzonego pieska przywiązanego do rozwalającej się budy, na bardzo króciutkim łańcuchu. Czułam ból w sercu na samą myśl o tym pieseczku. Tomek nie chciał się wtedy zatrzymać, bo niby, co go interesują obce psy obcych ludzi. Jasne, piękne podejście. Więc teraz w tajemnicy przed wszystkimi jechałam tam na zwiady. Serce mi waliło ze strachu. Tak, bałam się i to bardzo, bo właściwie nie miałam jeszcze planu, co bym mogła zrobić. Pogadać z właścicielami czy co. Dojechałam. Najpierw przeszłam parę razy w tę i z powrotem by przyjrzeć się psiakowi. Wygramolił się z budy, pomachał żałośnie wyliniałym ogonkiem. Był taki biedniutki i jakiś taki już zupełnie zrezygnowany. Miałam łzy w oczach, a nie mogłam! Miałam być silna i zawalczyć w imieniu tego psiaka! Zadzwoniłam do furtki, dotykając dzwonka koniuszkiem palca, był taki brudny i ohydny. Bałam się bardzo spotkania z właścicielami.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 10 października 2014

Rozdział 14, część 4

Mówisz jak jakaś psycholożka-widziałam, że Tomek był coraz bardziej wściekły i chyba zupełnie nie rozumiał, o co mi właściwie chodzi. Jakoś nie wzięłam w ogóle pod uwagę opcji, że on tego wszystkiego nie widzi, że jemu jest dobrze tak jak jest. Jakoś mnie denerwował strasznie. Jego ruchy, słowa, sposób bycia, wszystko mnie wkurzało. Nie wiem, co się działo, czy ja go już nie kocham?
I co, teraz codziennie będziesz mnie monitorować, a może jeszcze raport robić? Dość mam stresów w pracy żeby się jeszcze denerwować w domu!
Wiesz- kontynuował i widziałam jak już traci cierpliwość- a może ty się spakujesz i pojedziesz do ciotki, co? To zaraz tu z podkulonym ogonem wrócisz i to bardzo szybko!
Tomek, przestań, czemu jesteś taki dla mnie?
Bo mam cię dość z tymi wiecznymi pretensjami. Wychodzę!
Ubrał się i wybiegł z mieszkania waląc drzwiami tak, że odpadł kawałek tynku.
A ja tak siedziałam sparaliżowana z Mysterem na kolanach i czułam jak po policzkach powolutku ciekną mi ciepłe łzy.
Jakoś to będzie Myster, co?
Miałam ochotę wybebeszysz szafy, zabrać, co moje i nigdy nie wrócić. Ale kiedyś w przeszłości obiecałam sobie nie uciekać więcej przed przeciwnościami tylko je znosić i tak postanowiłam i tym razem.
Tomek wrócił po paru godzinach. Przeprosił cicho i poszedł do komputera. Czułam, że nic nie osiągnęłam, że stoimy wciąż w tym samym martwym punkcie. Postanowiłam jeszcze wziąć na wstrzymanie. Niedługo planowaliśmy wyjechać nad morze, na długie, upragnione wakacje. Może tam karta się odwróci, może tam odnajdziemy siebie na nowo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 9 października 2014

Rozdział 14, część 3

Spokojnie mów, bo zobacz, jaki on biedny, myśli, że coś złego zrobił - powiedziałam.
Dobrze, dobrze, to tylko pies, nie przesadzaj. Nic mu nie będzie jak się poboi- odpowiedział zaczepnie Tomek.
Tomek, co jest z nami?
Mówisz jak obłąkana! Co ma być? Mi jest dobrze, żyjemy sobie normalnie. Czego ty chcesz? Tyle lat jesteśmy razem to chyba wiadomo, że nie będę z kwiatami przyłaził czy cię obcałowywał na każde przywitanie. Myślałem, że mamy wszystko ustalone jak jest i już.
O Boże, jak ty to dziwnie mówisz wszystko. Tak obco i obojętnie. A nie uważasz, że trzeba jakoś dbać, starać się, coś robić by związek był dobry, lepszy? - zaczynałam mówić coraz bardziej podniesionym głosem.
Nie wiem, pierwszy raz się dziś dowiaduję, że jest źle. Nie wiem jak ty sobie wyobrażasz związek długoletni i co ty sobie tam wymyśliłaś. Może, dlatego, że nie miałaś normalnej rodziny to masz jakieś chore wyobrażenia, jak z filmów, a to jest normalne życie.
Wiesz, może nie miałam normalnej rodziny, ale twoja też wielkim wzorem nie jest - mówiłam już prawie przez łzy.
O co ci chodzi?
Trzęsłam się już cała w środku, siedzący wciąż na moich kolanach Myster przytulał się swoim kochanym łebkiem mocno do mojego brzucha. Słodziak!
Wiesz co Tomek?- (będę dzielna, pomyślałam)- to może zaczniemy się oboje od dziś starać, co? By każdy dzień był fajny, dobry, byśmy odbudowali jakoś nasze relacje.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 8 października 2014

Rozdział 14, część 2

Co ja próbowałam przeczytać fragment, to Tomek wstawał, łazikował, podjadał coś lub pytał, czemu nie ma w lodówce tego czy tamtego. Nie mogłam się skupić na czytaniu i coraz bardziej wzrastała we mnie irytacja. Nie wiem czy on był zawsze taki, czy teraz mnie po prostu tak zaczął wkurzać. Myster też odczuwał tą dziwnie denerwującą atmosferę, chodził nerwowo między posłaniem, a oknem, wyraźnie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Gdyby psiaki umiały mówić, mogłyby nam powiedzieć tak dużo! Tyle różnych sytuacji widziały i na pewno miały swoje sądy i przemyślenia na ten temat (hi hi! Robiłam się bardzo „crazy”na zwierzaki).
Tomek ? - zapytałam nieśmiało - popatrz mi w oczy, proszę.
O co ci chodzi?– zapytał jakby nieobecny myślami.
No chodź, pogadamy- zachęciłam go nieśmiało.
O czym? Bo wiesz, ja tak myślałem sobie czy bym nie wyskoczył w lutym na narty z chłopakami z pracy i ….
Sam? To znaczy bez nas? – byłam zaskoczona.
No... przecież nie jeździsz na nartach, nie lubisz zimna, a Mystera to chyba nie przyjmą do tego hotelu- zaczął wyliczać Tomek.
Tomek, a czy ty lubisz jeszcze być ze mną? – było mi coraz bardziej smutno, ale bardzo nie chciałam grać roli ofiary.
Co to za pytanie? Chyba by mnie tu nie było gdyby było inaczej- wzruszył ramionami.
Ale wiesz, jakieś niejakościowe to nasze „bycie”. Ty sobie, ja sobie. Czuję się jakoś tak samotnie, smutno - zaczęłam.
Ojej, nie wiem czego ty chcesz. Przecież chyba jest fajnie, dobrze - przerwał mi Tomek.
Mi jakoś nie… - chlipnęłam nosem. Czuję się..
Czuję się - zaczął ironizować Tomek - o rany Amelko, ty jesteś taką pieprzoną ofiarą! Wszystko masz, a jesteś wiecznie nieszczęśliwa, smutna.
Bo ty żyjesz tak obok mnie, czuję jakbym była zupełnie sama z Mysterem, a ty tu przychodzisz tylko jak do hotelu najeść się i wrzucić brudy do kosza. A ja potrzebuję czuć się ważna, potrzebuję takiej małej, ale częstej czułości, rozmowy, wsparcia.
Czy to cytat z jakiejś gazety? - zaśmiał się Tomek – sorry, sorry żarcik.
Nie podnośmy głosów, zobacz jak się Myster boi. Bo rzeczywiście, odkąd zaczęliśmy podnosić głosy, Myster siedział blisko mnie na podłodze, trząsł się i podnosił łapkę przepraszająco. Biedaczek! Wzięłam go na kolana i mocno przytuliłam. Sapnął głośno, chyba z ulgą.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 7 października 2014

Rozdział 14, część 1

Weekend we dwoje. Przepraszam, we troje. Zapowiadał nam się pierwszy od bardzo dawna cały wolny weekend! Tomek nigdzie nie wyjeżdżał, ja też nie miałam żadnych planów. Cieszyłam się bardzo na ten czas razem. Nareszcie na spokojnie spędzimy czas RAZEM. Popichcimy, pogadamy. Bardzo liczyłam na to „pogadanie”. Chciałam opowiedzieć Tomkowi o swoich strachach o nasz związek, o naszym oddaleniu. Poczuć się nareszcie blisko, szczególnie blisko duchowo. Niestety, nie udało się…
Dzień zaczął się dość wcześnie jak na sobotę, bo ok. siódmej. Myster przyszedł do sypialni i zaczął cichutko charakterystycznie popiskiwać. Było to tak zwane popiskiwanie na kupę. Strasznie nie chciało mi się wstać… Patrzyłam na niego błagalnie, ale on też patrzył na mnie błagalnie. Cóż robić, poszliśmy! Od razu zrobiliśmy zakupy, więc Tomek budząc się miał już pachnące bułki na stole. Dzięki Mysterowi oczywiście. Okazało się niestety, że Tomek wstał lewą nogą. Wszystko od pierwszego słowa było na nie:, że hałasujemy z Mysterem, że on się nie może chociaż raz porządnie wyspać, że jak zwykle kupiłam nie te bułki, co on lubi i tak dalej. Patrzyliśmy na siebie z Mysterem porozumiewawczo i postanowiliśmy wziąć na wstrzymanie, choć już byłam bliska złości. Postanowiłam nie pozwolić Tomkowi popsuć tego dnia i w ogóle weekendu. Przy śniadaniu moje wysiłki i próby nawiązania rozmowy zupełnie się nie udały. Nie bardzo było o czym gadać. Nie było mowy od razu przechodzić na ostre intymne dyskusje. Po śniadaniu każde z nas miało ochotę na coś innego. Ja na książkę, on oczywiście na komputer.
Ok, i tak jest fajnie razem – pomyślałam.
Okazało się jednak, że ciężko nam we dwoje w jednym mieszkaniu, jakoś odzwyczailiśmy się zupełnie od przebywania razem.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 13, część 6

Bo jakoś nigdy nie przywiązywam tak bardzo uwagi do rzeczy. A teraz jednak stwierdziłam, że to też ma swój urok, czar. Piękna filiżanka, misternie haftowana serwetka czy ozdobne figurki mogą sprawić, że nasze życie staje się bardziej szlachetne, czynności bardziej celebrowane, subtelniejsze.
Po zwiedzeniu pałacu czekała nas jeszcze kaplica. Cudowna, w stylu wersalskim. Ale ja już marzyłam o przespacerowaniu się po pięknym parku. Niestety okazało się, że pani Helena jest już bardzo, bardzo zmęczona. Przysiadłyśmy na ławeczce. Była wzruszona.
Tak mi tu dobrze, tak…  - nie mogła mówić.
Pani Heleno, spokojnie - pogłaskałam ją po dłoni.
Widziałam, że chyba też byłaś oczarowana, prawda? - zapytała.
Tak, to jest nie do wypowiedzenia. Tylko tak jakoś za szybko, nie zdąrzyłam się podelektować wszystkim.
Przyjedziemy jeszcze? - zapytała cichutko pani Helena.
Oczywiście – odpowiedziała beż wahania.
No to wracajmy do Mystera i na obiad – zerwała się pani Helena. Było widać, że wyraźnie walczy z silnym wzruszeniem, że wróciło do niej mnóstwo wspomnień. Zapraszam cię na pyszny, staropolski obiad-dodała. I … tu zawiesiła, niby groźnie, palec w powietrzu. Ze starszymi nie przystoi ci się kłócić, więc nie możesz mi odmówić – ja stawiam.
Pani Heleno, jak to, nie..
Bez dyskusji – ucięła - nie wiesz, jaką radość mi sprawiłaś, nie wiesz.
Poszłyśmy pod rękę powoli do samochodu. Czułam, że pani Helena mocno się na mnie opiera, że jest zmęczona. Pan ochroniarz z daleka mi pomachał i krzyknął, że ok. Podeszłam do samochodu i dopiero przy przekręcaniu kluczyka Myster łypnął z pod koca, zupełnie zaspany, oczywiście wygnieciony i niezbyt chyba zadowolony, że już po drzemce. Zaproponowałam pani Helenie gorącą herbatę i posiedzenie w samochodzie, a my z Mysterem musieliśmy zrobić rytualne "podsikiwanie" terenu. Potem pojechałyśmy na obiad. A właściwie obiad to złe określenie. To była uczta, królewska. Staropolskie żeberka w miodzie, rosół, POEZJA!! Jadłyśmy sobie spokojnie, powoli, wciąż wymieniając emocje i obserwacje. Myster siedział przy moich nogach, obserwując wszystko bacznie. Tak tak. Pani Helena bezapelacyjnie wyprosiła u obsługi, by Myster, grzeczny przecież, towarzyszył nam siedząc grzecznie pod stołem i udało się! Myślałam o Tomku… Mógłby tu z nami być, ale czy było by mu dobrze? Czy zanudziłby się na śmierć?  Tęskniłam do niego. Nawet jakoś nie zadzwonił, ale w sumie ja też.
Po obiadku wracałyśmy do domu. Myster drzemał na tylnym siedzeniu pochrapując jak zapuszczony silnik traktora, pani Helena też drzemała, widziałam, że była bardzo zmęczona. Ja jechałam bardzo powoli i ostrożnie, bo też już czułam się zmęczona i rozemocjonowana. Już marzyłam, że jutro po pracy pójdę do tego sklepu ze starociami, który mijam codziennie i wynajdę tam coś ładnego. Może filiżankę, a może zdobiona łyżeczkę. Było to pewnie próżne, ale czułam, że doda życiu trochę szlachetności, uświetni szarą codzienność.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 13, część 5

Tutaj najpierw musiałyśmy stworzyć Mysterowi jak najlepsze warunki w samochodziku, bo niestety na trochę musiałyśmy go zostawić. Strasznie tego nie lubiłam, czułam się wtedy tak nie fair w stosunku do niego. Ech... Otuliłam Mystera specjalnie na tę okazję wziętym grubym kocem, nalałam do miseczki wody i postawiłam pod siedzeniem by mógł sobie bez trudu sięgnąć, uchyliłam okno i już, gotowe. Myster wydawał się niewzruszony i już zaczął tworzenie i ugniatanie gniazda w kocu i moszczenie się na spanie.
Kochany, kochany, naprawdę- nadziwić się nie mogła pani Helena.
Grzeczny, kochany piesek- powiedziałam
Ruszyłyśmy. Na wszelki wypadek powiedziałam panu ochroniarzowi, że w samochodzie zostawiam pieska, że ma uchylone okno itd. I poprosiłam go, że gdyby go coś zaniepokoiło to, żeby od razu zadzwonił do mnie na komórkę i zostawiłam mu swój numer.
Teraz, spokojniejsza, ruszyłam z panią Heleną do pałacu. Był ogromny i robił niesamowite wrażenie! Zerkałam kątem oka na panią Helenę, której twarz była radosna i promienna, jakby odmłodniała. Pani w kasie poinformowała nas, że jeszcze zdążymy dołączyć do grupy zwiedzającej, która właśnie weszła do pałacu. Zdążyłyśmy. Wnętrza oszołomiły mnie i onieśmieliły… Każdy pokój to był odmienny świat, porcelana, kandelabry, meble, to były dzieła sztuki tak piękne, że każdy poszczególny zapierał dech w piersiach. Mogłabym studiować wzrokiem każdy szczegół powolutku, każdą historię osobno. Niestety wycieczka pędziła dość szybko i nie wiadomo, kiedy, było już po. Pani Helena w każdej sali rozmawiała z przewodniczką, coś jej pokazywała, czy dopytywała się, a może wyjaśniała?. Nie wiem, nie chciałam tak podsłuchiwać i przeszkadzać, ale widziałam, że przewodniczka jest bardzo zainteresowana uwagami czy opiniami pani Heleny. Przeżywałam bardzo to miejsce, jego piękno, bogactwo i unikalność. Jadalnia, sypialnia, biblioteka, aż trudno uwierzyć, że mieszkali tu zwykli śmiertelnicy a nie jacyś bogowie z Olimpu. Nasze życie, życie blokowe, było przy tym wszystkim życiem mysim, małym i dziwnym. Kontemplowałam.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 4 października 2014

Rozdział 13, część 4

Na postoju okazało się, że…. pani Helena ma dla nas rogaliki z czekoladą i cynamonem, które sama zrobiła. Były nieziemskie! Nigdy czegoś takiego nie jadłam! Pochłonęłam chyba ze 12 sztuk! Chyba bym się dała pokroić, by poczuć znów ten smak. Pani Helena śmiała się bardzo z tego mojego „wżerania”. Mówiła, że wcinam jak jej syn - Mirek. Jak o nim wspomniała, to westchnęła… Było widać, że ciężko jej samej i tęskno bardzo do synów.
Wiesz Amelko, czasem bym chciała chociaż zrobić takie rogaliki i móc im je po postu zawieść - westchnęła.
Czemu właściwie pani synowie mieszkają tak daleko? -  zapytałam.
Oj, to długa i skomplikowana opowieść, każdy z nich miał inny, powód, ich losy były bardzo zagmatwane. Kiedyś ci opowiem, bo dziś… przepraszam Amelko, to nie chodzi o tajemnice, ja bardzo chętnie się tym z Tobą podzielę, ale.. to są dla mnie tak straszne i mimo upływu czasu, żywe przeżycia, że boję się, że mogłabym się źle poczuć, a dziś chcę przeżywać radośnie tę wyprawę z Tobą, oderwać się od wszystkiego.
Dobrze, dobrze, oczywiście rozumiem - przerwałam pani Helenie. Proszę coś jeszcze opowiedzieć, może, o co chodzi z tymi jelitami w herbie Zamoyskich?
I tak, we mgle opowieści snutych przez panią Helenę dotarłyśmy do Kozłówki.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 3 października 2014

Rozdział 13, część 3

W porządku, jedzie z nami! - odpowiedziałam bez wahania.
Pani Helena ucichła...
To by było cudownie - powiedziała, ocierając łzę z policzka.
Tylko proszę nie płakać, tylko się cieszyć. Ja się bardzo cieszę! - odpowiedziałam z uśmiechem.
Wróciłam do domu strasznie podekscytowana! Cały dzień z panią Heleną, tyle czasu na rozmowy i opowieści! Bardzo, bardzo się cieszyłam, choć oczywiście trochę też bałam. Nie jeździłam często w dalekie trasy, jeszcze bez zmiennika, a tu czekało mnie w sumie ze 300 km podczas jednego dnia. Trochę też obawiałam się o zdrowie pani Heleny, która wiadomo, jak to w tym wieku, miała lepsze i gorsze dni i trochę się bałam, że może zasłabnąć czy coś. Ale nic to, poradzimy sobie! No i jedzie z nami Myster, wiec mam mojego obrońcę i osobiste wsparcie, hi hi.
Dni do wyjazdu minęły nie wiem, kiedy i teraz właśnie od godziny byłyśmy już w drodze. Wstałyśmy po szóstej, by wyjechać dość wcześnie i móc spokojnie spędzić tam dużo czasu. Trasa zapowiadała się deszczowa i niestety było dość tłoczno. Pani Helena promieniała! Elegancka jak zwykle, w pięknym kostiumiku, obszytym futerkiem, w kapelusiku i z małą kuferkową torebką. Ja oczywiście w ukochanych dżinsach, ale na górę założyłam moją kurtkę skrojoną na wojskowo-elegancki żakiet, więc też czułam się odpowiednio ubrana. Myster podekscytowany wyglądał z zainteresowaniem za okno i nabierał panią Helenę na swój całkiem nowy numer, na który my z Tomkiem nie dawaliśmy się już nabierać wiec potrzebował „świeżej ofiary” i właśnie trafiła mu się pani Helena. Numer Mystera polegał na usilnym wpatrywaniu się w jeden punkt za oknem i… w najmniej spodziewanym momencie całowaniu „z dubeltówki” ofiary najbliżej siedzącej. Jeśli cel się udawał, Mystera rozpierała duma i radość. Zezował wtedy tymi swoimi śmiesznymi ślepiami pełnymi radości i miłości.
Jazda mijała nam bardzo przyjemnie. Pani Helena opowiadała mi dzieje rodu Zamoyskich, historię Kozłówki, oraz kolejne opowieści o swojej rodzinie. Słuchałam, a raczej chłonęłam każde słowo. Mówiła w tak fascynujący sposób!
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 2 października 2014

Rozdział 13, część 2

Był to album z najpiękniejszymi zabytkami Polski, w większości z opisami pięknych dworów, posiadłości, reliktów umarłego świata, którego częścią była pani Helena, i który był dla mnie teraz jakby bliski, wręcz namacalny. Po wspólnym przeglądaniu albumu okazało się oczywiście, że większości miejsc nie znam, co więcej, o niektórych nigdy nie słyszałam. Było mi aż wstyd. Byłam na Kajmanach, w Turcji, w Egipcie, a nie znałam tak wspaniałych polskich miejsc jak Łańcut, Opinogóra czy Kozłówka. Pani Helena zatrzymała się dłużej właśnie przy zdjęciach i opisie Kozłówki. Byłam wręcz oniemiała. Nigdy patrząc na zdjęcia nie pomyślałabym, że to miejsce jest w Polsce! Myślałabym, że we Francji czy Belgi. Było niesamowite! Pani Helena westchnęła: Kocham to miejsce, jego klimat, tak bardzo przypomina mi nasz dwór, nasz ogród. Powoli jednak zaciera mi się on w pamięci, bo nie byłam tam, ha, z 15 lat!
A chciałaby Pani tam pojechać? - zapytałam bez wahania.
Bardzo– odpowiedziała zamyślona pani Helena, nieświadoma jeszcze mojego właśnie ukształtowanego pomysłu.
To jedziemy, i to, by nie zwlekać, to już w najbliższy weekend! -powiedziałam zadowolona.
Naprawdę? - odpowiedziała niepewnie pani Helena – no nie wiem. A pan Tomasz?
Nie ma go i tak, bo znów nową filię zakładają i on wszystkiego musi dopilnować, nieważne - jedziemy! Zabieram Tomkowi samochód i jedziemy! A niech raz jedzie pociągiem. Nie odpuszczę!
W tym momencie Myster się przeciągnął i głośno ziewnął, ciekawy, dokąd ma jechać.
No właśnie, a Myster? - zapytała pani Helena.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 1 października 2014

Rozdział 13, część 1

Moje wizyty u pani Heleny stały się rytuałem. Często wpadałam, by zapytać, co jej kupić, załatwić. Rzadko korzystała, sporadycznie, (widziałam, że czuje się naprawdę fatalnie) prosiła mnie, by coś jej załatwić. Czułam się wtedy taka potrzebna, uskrzydlona! Nieraz piłyśmy razem kawę, szczególnie, że Tomka nie było teraz bardzo często w weekendy, wiec wtedy nieśmiało pukałam i wpraszałam się na kawę i następne opowieści. Myster, spryciarz, nauczony, że te spotkania zawsze trochę trwają, zaczął brać swojego ukochanego żółwia-podusię, przeciągając ją przez próg mieszkania aż na środek dywanu u pani Heleny, gdzie z głośnym westchnieniem padał i zasypiał błogo, czasem tylko łypiąc półprzytomnym okiem na mnie czy na pewno jestem.  Czułam, że opadają mi klapki z oczu, że zaczynam coś rozumieć ze świata, zaczynam nie bać się zadawać pani Helenie różnych pytań o jej życie, o historię. To wszystko było niesamowite i przerażające. Ciocia Wanda, urodzona parę lat przed wojną, też to musiała pamiętać, przeżyć, ale nigdy, przenigdy nic mi o tym nie mówiła. Dlaczego?
Czułam, że pani Helena również z przyjemnością słucha moich historii, z chęcią uczestniczy w różnych moich codziennych sprawach, interesuje się i dopytuje. Bardzo mnie to cieszyło. Mijały miesiące, a ja czułam, że zaczęła mnie łączyć z panią Heleną przyjaźń; tak, przyjaźń, mimo, że dzieliły nas dwa pokolenia. To było niesamowite i zupełnie nowe dla mnie doświadczenie. Czułam, że moje życie stało się bardziej wartościowe, mądrzejsze. Tomek jakoś nie rozumiał tej mojej więzi, dziwił się. Wciąż nie mogłam go namówić, by wybrał się ze mną do pani Heleny.
Pewnego dnia zastałam panią Helenę nad albumem, który właśnie przyniósł jej listonosz.
(ciąg dalszy nastąpi...)