niedziela, 29 listopada 2015

OD AUTORKI

Drodzy Czytelnicy!

Nareszcie, po długiej ciszy z mojej strony, mogę TO napisać!!! Spełnia się właśnie moje marzenie! Już od dziś można zamawiać "Serce na łapie"!!! Książka będzie dostępna już od najbliższej soboty - 5 grudnia!

Książkę można kupić na sercenalapie.pl - tam znajdują się wszystkie szczegóły. Pięć złotych z każdego egzemplarza będzie przekazane na Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Milanówku. Zachęcam do zakupu i wsparcia schroniska!

Agata Długołęcka-Kolwas

ps.Tych, którzy nie planują kupować książki - uspokajam - również tu na blogu niedługo będzie umieszczony ostatni rozdział III części losów Amelki.

Serdecznie pozdrawiam!

niedziela, 18 października 2015

OD AUTORKI

Drodzy Czytelnicy !!!

Czy to już koniec historii Amelki?
Nie, ale... za parę tygodni spełni się moje wielkie marzenie! Wydaję "Serce na łapie"!
Oczywiście, póki nie będę trzymać w dłoniach cieplutkiego egzemplarza prosto z z drukarni, to będę się bała, czy na pewno się uda. Trzymajcie kciuki!

Już niedługo napiszę więcej szczegółów : )

Bardzo Was proszę o cierpliwość.

Pozdrawiam bardzo serdecznie,

Agata Długołęcka-Kolwas

sobota, 17 października 2015

Rozdział 69, część 7

- Amelko, nie oto chodzi, nie powiedziałam Ci jeszcze wszystkiego co wyszło w tych badaniach co zlecił mi lekarz. Mam guza, paskudnego, w jelitach i…
- Zdarzają się czasem jakieś torbiele, narośla, na pewno można to szybko i łatwo usunąć – bablałam by tylko nie słuchać tego co mówiła Magda.
- Amelko, mam RAKA.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 16 października 2015

Rozdział 69, część 6

Magda tylko kiwnęła głową, i spojrzała na mnie tak jak by ze wstydem.
- Tak – powiedziała cicho. Taki to chichot losu. Od lat marzę o dziecku, myślałam, że moment gdy dowiedziałam się, że jestem w  ciąży, będzie najszczęśliwszym momentem mojego życia, a jest moją wielką tragedią.
- Magda, spokojnie, wychowamy jakoś razem, ja już kocham to dzieciątko, bo jest twoje! – przytuliłam ją mocno. Nie myśl o nim, ważne, że to będzie twoje dziecko, na pewno będzie najukochańsze i najwspanialsze na świecie!


(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 69, część 5

- Ale najtrudniejsze w tej historii jeszcze przed nami … - Magda podkuliła nogi i wpatrywała się w swoje dłonie. Gdy wyjechał, wzięłam urlop i zakopałam się w domu. Chyba nigdy nie wrócę do tej wylęgarni żmij czyli mojej pracy. Przecież cała firma aż huczy! Podobno wszyscy wiedzieli, że on ma rodzinę… A ja byłam niby taką porządną dziewczyną…
Zamknęłam się w domu i spałam. Spałam i rzygałam. I tak cały czas. Myślałam, ze to z nerwów… Myślałam, że przejdzie, ale było coraz gorzej… Jak zobaczyłam na wadze minus pięć kilo, to wiedziałam, ze nie jest dobrze. Poszłam do dr, wysłał mnie na różne badania i …
- Tak? – wpatrywałam się w Magdę i już wiedziałam, już zaczynałam się uśmiechać – jesteś w ciąży?


(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 14 października 2015

Rozdział 69, część 4

- Jak to możliwe? Powiedz mi Amelko, jak to możliwe, że jestem taka durna, że się nie domyśliłam, że on może mieć rodzinę? Spędziliśmy ze sobą tyle czasu, rozmawialiśmy wydawało mi się, że o wszystkim, a on nawet nie wspomniał, nawet się nie zająknął, że ma rodzinę! Jak mógł opowiadać mi o sobie, o swoim życiu, dzieciństwie, pasjach i nawet mu się nie wymsknęło coś o jego dzieciach i żonie. A ja głupia, wszystko mu opowiedziałam, duszę otworzyłam na oścież…
- To jest po prostu, ja nie wiem, nie wiem, co powiedzieć – potrząsałam nerwowo głową, bo wszystko to po prostu mi się nie mieściło w głowie.


(ciąg dalszy nastapi...)

wtorek, 13 października 2015

Rozdział 69, część 3

Jak to się mogło stać, że to przegapiłam, że nie zauważyłam, że coś się dzieje z Magdą? Czy byłam aż tak skupiona na swoich sprawach? A może to Magda wszystko tak mocno przed nami, przyjaciółkami, schowała w swoim sercu?
Nie zauważyłam, że Magda się zakochała! Nie zauważyłam, co przeżywała, gdy okazało się, że jej wybranek ma w Danii rodzinę, troje dzieci. Magda była dla niego piękną zabawką, odskocznią od zwykłej rodzinnej codzienności. Eryk przyjechał tylko na parę tygodni do Wrocławia, robić szkolenia w firmie Magdy. Teraz Magda z rozpaloną twarzą opowiadała mi o tym jak ją „walnęło”, jak się zakochała szaleńczo, bez opamiętania. Jak się wymykała wcześniej z biura by spędzić z nim każdą możliwą chwilę. Jak by idealnym rozmówcą, przyjacielem, kochankiem. Jak miała wrażenie, bardzo silne wrażenie, że rozumieją się we wszystkim w pół słowa. Tak im było razem dobrze… Myślała, że złapała Pana Boga za nogi, że jej los się odwrócił. Dla Eryka była by nawet gotowa się przełamać i po potwornych doświadczeniach poprzedniego małżeństwa, była by gotowa nawet wyjść za niego. Zaufała mu. A on jej potem po prostu powiedział, że było miło… Ale wraca do rodziny. I bezceremonialnie pokazał jej zdjęcie uśmiechniętych małych murzyniątek i pięknej dziewczyny o czekoladowej skórze. W tym momencie myślała, że serce po prostu jej pęknie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 69, część 2

- Magda, o Boże! Co się stało? – chwyciłam ją pod rękę i zaprowadziłam szybko na kanapę. Opadła na poduszki i wtedy uderzyło mnie, że jest taka jakaś chudziutka, malutka.
- Amelko, ja cie przepraszam za taki najazd niespodziewany, ale ja po prostu – nie wiem co próbowała dalej mówić, bo jej słowa mieszały się ze łzami, spazmem. Nie wiedziałam co robić. Aż mi się ręce trzęsły.
- Magdo, Skarbie Kochany, mów, co się dzieje, co mam zrobić, jak ci pomóc? – głaskałam ją delikatnie po ręku. I Magda przerywanym głosem, cichutko, zaczęła mówić.
Czasem może nam się wydawać, że jesteśmy z kimś w bliskich relacjach, że wiemy co u niego, czym żyje, co go martwi, a potem jeden moment uświadamia nam, że tak jak by nas w ogóle przy tej osobie nie było…


(ciag dalszy nastapi...)

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 69, część 1

Nie wiedziałam co powiedzieć…  Po prostu mnie zatkało. I trzęsłam się cała w środku. Miałam ochotę wrzeszczeć, że to niemożliwe, że to jakiś zły sen. Ale na rozpaczanie przyjdzie jeszcze czas. Teraz musiałam być dzielna. Ona była tak niesamowicie dzielna i opanowana. Gdy wysiadła z samochodu to już od razu widziałam, że stało się coś potwornego. Magda, moja kochana Magda!
Była cała zgarbiona, jakby ktoś włożył jej na plecy plecak wypełniony po brzegi całym nieszczęściem świata. Blada, a właściwie zielona, z mocno podkrążonymi oczami. Gdy doszła do drzwi to mocno ją złapałam, bo myślałam, że upadnie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 10 października 2015

Rozdział 68, część 3

Kurczę! – ukradkiem spojrzałam w lustro – wyglądałam fatalnie. W starych, pogniecionych dżinsach i spłowiałej bluzce, z nienajświeższymi włosami i zupełnie bez makijażu – czytaj – ze wszystkimi niedoskonałościami na wierzchu…
Chyba za bardzo się wyleczyłam z mojego perfekcjonizmu! Od razu zobaczyłam przed sobą ciocię Wandę – ona zawsze wyglądała świetnie, tak jak by za moment miał ją odwiedzić papież lub chociaż prezydent.
Poleciałam się przebierać, bo już czułam się zdenerwowana całą sytuacją. Ten ktoś cały czas siedział w samochodzie. Kto to mógł być?
I w tym momencie usłyszałam, że KTOŚ dobija się na moją komórkę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 9 października 2015

Rozdział 68, część 2

Mieszkanie na Bemowie było już załatwione, firma przeprowadzkowa zamówiona. Wzięłam urlop na te ostatnie dni tutaj. Chciałam nie tylko popakować wszystko i przygotować, ale przede wszystkim nałazić się z psami po parku, górkach, ulubionych zakątkach. Wiedziałam, że realnie patrząc rzadko tu będę z nimi przyjeżdżać… Zresztą chyba było by mi bardzo smutno snuć się tu i wiedzieć, że nie mam tu już swojego (nie swojego) miejsca.
Z tego rozmyślaniowego odrętwienia wyrwał mnie dziwny szczek psiaków, które były na dworze. Spojrzałam przez okno – przy furtce zaparkował jakiś ładny srebrny kombiak z lekko przyciemnianymi szybami, nie miałam pojęcia kto to może być…

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 8 października 2015

Rozdział 68, cześć 1

Ten podkowiaśki dom był naprawdę niesamowity! Dzięki mieszkaniu w nim, zrozumiałam co to znaczy „dom z duszą”! On miał to coś! Znałam tu już każdy zakamarek, szczelinę w podłodze, rysę na ścianie. Wiedziałam już na pewno, że gdy będę w przyszłości zamykać oczy i marzyć o własnym domu, to będę widziała właśnie to miejsce, żadne inne. Ten stary, niezbyt (na pierwszy rzut oka) urodziwy dom. Żaden tam niby dworek czy inne współczesne dziwactwo. Dzięki temu, że był taki podniszczony i zwyczajny, stałam się jakoś normalniejsza, jakby mniej perfekcyjna. Wyzbyłam się tego kompulsywnego, męczącego wiecznego pędu do doskonałości.
Stałam właśnie oparta o framugę drzwi do dużego pokoju, dotykając wzrokiem każdego sprzętu, zapamiętując grę świateł i poszczególne detale. Z każdym dniem dom stawał się bardziej cichy, tak jak by zapadał w letarg…

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 7 października 2015

Rozdział 67, część 2

Myster i Jopuś bardzo wyczuwali moje emocje i całą akcję zwijania naszych rzeczy. Dla nich to miała być zmiana na dużo gorzej, ale trudno, musieli to przełknąć. Ciekawe czy Myster jeszcze pamiętał mieszkanie w bloku? Czy pamiętał Tomka. Bo pamiętał Kubę, to było niesamowite. Wchodzę kiedyś do pokoju, gdzie na środku piętrzyła się góra ciuchów, przed chwilą wywalona z szafy do przejrzenia, a tu Mystuś coś z tej kupy wyciąga i macha intensywnie ogonem, z wielką radością. Dawno go tak uradowanego nie widziałam! Bluza Kuby… Pamiętam, gdy się w niego wtulam, w tą bluzę, siedzieliśmy, gadaliśmy, było dobrze… Szkoda, że to wszystko schrzaniliśmy. Świadomość, że schrzaniliśmy to tak łatwo, bolała cholernie…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 6 października 2015

Rozdział 67, część 1

Ludziom łatwiej jest znosić czyjąś biedę niż bogactwo i powodzenie, tego byłam pewna… Od dawna już nie miałam tak dobrych relacji z koleżankami w pracy. Jakoś już przełknęły i „wybaczyły mi” amerykańską przygodę. Teraz były słodkie i pomocne bo przecież byłam znów samotną babką, która na dodatek wyprowadzała się z burżuazyjnej Podkowy do lokum normalnych ludzi czyli bloku. Dużo łatwiej było im być dla mnie miłym i uczynnym. Przynosiły info o mieszkaniach do wynajęcia, niezniszczone kartony, nawet proponowały pomoc w pakowaniu. Nieźle…
Ja, już nauczona sytuacjami z przeszłości, serdecznie dziękowałam, ale raczej trzymałam się na dystans. Wiedziałam już, że prawdziwych przyjaciół to w pracy nie ma, pokazały to już różne sytuacje. Ale fajne było chociaż to, że gdy było mi tak ciężko, to chociaż w pracy nie musiałam się z nikim użerać (przynajmniej chwilowo).

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 66, część 4

Na szczęście był jeszcze czas, szukałam… Jedna pani była gotowa mi wynająć malutkie mieszkanko na Bemowie, blisko Powstańców Śląskich i bardzo blisko tramwaju. Dziesiąte piętro, typowy zaniedbany warszawski moloch, na około mnóstwo parkingów, betonu, mało zieleni… Ale cóż… Położenie było dobre, cena też, pani była sympatyczna a mieszkanko było czyste, jasne i ładne. Jeszcze nie dałam jej ostatecznej odpowiedzi, ale chyba powoli byłam zdecydowana. Po pięknej Podkowie Leśnej było to trochę jak przesiąść  się z bmw do malucha…

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 66, część 3

Może za ostro odrzuciłam propozycję cioci, kurcze, muszę do niej zadzwonić, jakoś podziękować, pogadać normalnie.
Przez ostatnie tygodnie intensywnie szukałam jakiegoś mieszkanka dla siebie i moich psiaków. Większość ludzi nie chciała w ogóle słyszeć o wynajęciu mieszkania osobie z dwoma psami. Istna dyskryminacja! Na nic było opowiadanie, że to są dwa małe i grzecznie pieski, uratowane, kochane. Musiałam się gryźć w język by czasem nie dodać, że na pewno mniej zniszczą niż małe dzieci…

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 3 października 2015

Rozdział 66, część 2

Kuba w ogóle się nie odzywał. Nawet parę razy korciło mnie, by coś do niego napisać na chacie albo krótkiego maila, ale odpuściłam . Nie będę się narzucać. Ciocia Wanda by powiedziała, że trzeba mieć swoją dumę. Choć właściwie nie wiem zupełnie jak się zapatrywała na całą tą sytuację z Kubą. Przecież tak bardzo go lubiła! Gdy przyjechała tu do mnie, to naprawdę nie miałam ochoty rozmawiać z nią o niczym ważnym, nie wyszłam wtedy ze swojej skorupy, by porozmawiać. Może szkoda? I jeszcze mnie podkurzyła, gdy powiedziała, że mogłabym u niej na trochę zamieszkać, zanim jakoś mi się ułoży. Bardzo mnie to zakuło. ZANIM JAKOŚ MI SIĘ UŁOŻY. Co to właściwie znaczy? Nie chciałam i nie mogłam wrócić do domu cioci. Absolutnie nie! To już była zamknięta przeszłość. Musiałam pozostać samodzielna, nawet można by rzec – odseparowana. To był klucz do moich dobrych relacji z ciocią. Pod jednym dachem, z królowaniem cioci, czułabym, że znów jestem w liceum. I ta ciągła presja, presja pracy. Głupio by mi było nawet gazetę wziąć do ręki jeśli coś gdzieś było by do zrobienia. Koszmar!

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 2 października 2015

Rozdział 66, część 1

Powoli pakowałam manatki. Oj dużo się tego uzbierało! I jeszcze sporo nawiozłam ze Stanów. Przynosiłam czyste kartony z pobliskiego spożywczaka i co parę dni pakowałam kolejny karton. Bardzo to przeżywałam. Niby od początku mieszkanie tutaj było na trochę, ale jakoś się do tego miejsca i do całej Podkowy, bardzo przywiązałam. Ściskało w dołku, że to już jest koniec.
„To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść” – śpiewały przed laty Elektryczne Gitary.
Byłam WOLNA. Wprowadzałam się tu wolna i wyprowadzałam wolna. Tomek. Kuba. Wiktor. Moi mężczyźni. Tylko jeden z nich był tak naprawdę bliski tego wymarzonego. Ale wszystko to była już przeszłość.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 1 października 2015

Rozdział 65, część 3

Wybrałyśmy się z ciocią na pyszną bezę do pobliskiej kawiarni, co wzmożyło moją czujność, bo ciocia NIGDY nie była za chodzeniem do kawiarni i jak to mówiła - wyrzucaniu pieniędzy w błoto.
Czas z ciocią jakoś mi się dłużył. Troszkę mnie o coś tam chciała podpytać, ale naprawdę nie miałam ochoty gadać o niczym istotnym i kropka. Ciocia szybko się wycofała. Chyba jej szpiegowskie plany się nie udały bo w niedzielę stwierdziła, że wróci wcześniejszym pociągiem i da mi się spokojnie przygotować na nowy tydzień (cokolwiek takie przygotowanie miało by znaczyć…)
Czułam, że jestem paskudną krową, gdy z radością i pełna energii machałam odjeżdżającej wkdką cioci. Nareszcie sama… Poszłam z pieskami na dłuuugi cudny spacer, wdychając zapach igliwia i ciesząc się z ciszy i z tego, że nie muszę z nikim gadać.
I pomyśleć, że na początku weekendu byłam przytłoczona otaczającą mnie ciszą. Człowiek to jednak zmienna i przewrotna istota…


(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 30 września 2015

Rozdział 65, część 2

Jakoś nie zapytałam cioci o to wprost, ale z tego co opowiadała o pracach w ogrodzie i nowościach w tej dziedzinie, to pewnie miała gorącą linię z panem Markiem, bo przecież od czasu mojego pobytu w Stanach bardzo się zaprzyjaźnili. To mógł być całkiem rozsądny trop, bo do rodziców Kuby nie odzywałam się już długo. Najpierw mi było głupio, bo przecież spotykałam się z Wiktorem, to co im miałam opowiadać co u mnie? A potem jak nasze relacje i kontakty z Kubą zupełnie zamarły, to łyso mi było jakoś się w ogóle do nich odzywać. A oni, jak to oni. Dyskretni i kochani, najwyraźniej nie chcieli mnie nagabywać, ale czułam jakoś, że o mnie pamiętają, czułam z nimi taką więź, bliskość.
Dobrze, że były pieski, więc dużo cioci Wandzie o nich opowiadałam, a one, jak przystało na towarzyskie psiaki, stęsknione do każdego gościa, męczyły ciocię by się z nimi bawiła, co chwilę kładąc jej na nodze lub na kolanach kolejną obślinioną zabawkę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 65, część 1

Przeciągnęłam się na łóżku z głośnym ziewnięciem. Mimo, że był poniedziałek rano, a z reguły każdy nowy tydzień witałam bólem brzucha, tym razem wyjątkowo czułam ulgę, że ten weekend jest już za mną. 
Wizyta cioci Wandy była dziwna… Coś się za nią kryło, tego byłam pewna, tylko niestety nie bardzo wiedziałam co. Niby ciocia przyjechała ot, tak, miała chęć do mnie wpaść. Ciocia – uwielbiająca być u siebie, niecierpiąca spać poza domem i od zawsze mówiąca mi, że trzeba się uprzedać i nie wpadać nawet do najbliższej rodziny bez zapowiedzi. Ciekawe… Niby ciocia coś tam pokrętnie mówiła, że ostatnio jak dzwoniłam to byłam jakaś smutna czy markotna i ją to zaniepokoiło i chciała wiedzieć co u mnie. Oczywiście nie omieszkała zajrzeć mi w każdy kąt, jak to ciocia… Chociaż widziałam, że bardzo się stara powstrzymać przed jakąś krytyką czy złotą radą. Była ciepła i bardzo miła. Jakoś podejrzanie miła… Także dziwnie mi się z nią rozmawiało, byłam jakaś podejrzliwa… Coś mi podpowiadało, że może to rodzice Kuby ją nasłali?

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 64, część 2

Cisza. Otaczała mnie cisza. To znaczy Mystuś z Jopusiem ganiali po ogrodzie, sporadycznie szczekając, ale to nie zmieniało faktu, że czułam przenikającą ciszę. Kuba nie wysyłał już do mnie żadnych maili. Nic. Kompletna cisza. Wiktor też już było widać, że zrezygnował. Nawet kiedyś widziałam go w WKD w tym samym wagonie, kątem oka, widziałam jak mnie zauważył, zrobił się czerwony i najzwyczajniej w świecie się odwrócił, odwrócił tyłem. Trochę mnie to zakuło, ale w sumie, tak było chyba lepiej, nie było co przeciągać czegoś co nie miało sensu. Jak to się ładnie mówi? Że w miłości nie chodzi o to by wpatrywać się w siebie, ale by patrzeć w tą samą stronę. Ładne. Chyba nareszcie zrozumiałam o co w tym chodzi. Czułam się bardzo bardzo samotna, ale odczuwałam w sobie przemianę. Nareszcie zaczynałam jakoś świadomie żyć, czułam powoli, że jestem już w średnim wieku, że jakość każdego mojego dnia, każdej znajomości ma niesamowite znaczenie. I wiedziałam już na pewno, że nie chcę się spotykać już nigdy z żadnym facetem tak po prostu bo jest miło. Chcę wiedzieć, że to ten jedyny, że jestem dla niego najważniejsza, a nie tylko ważna i że moje priorytety życiowe są podobne do jego. Moje marzenia nie były zbyt oryginalne – dom pachnący drewnem, szumiące za oknami brzozy, a w koło mnie dużo uśmiechniętych buzi dzieci i mordek uratowanych futrzaków.
- Dzień dobry, dzień dobry!!
Spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem tam gdzie dochodził głos. Przy płocie stała… ciocia Wanda!


(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 64, część 1

Przypatrywałam się zmurszałym i popękanym ścianom NIE MOJEGO domu. Wodziłam wzrokiem po zaroślach, starych krzakach rododendronów, magnolii i cisów. Piękny był ten NIE MÓJ ogród. Dzięki Pani Helenie tu mieszkałam, tylko dzięki niej. Kochałam ten domek, byłam już do niego bardzo przywiązana. I do całej urokliwej Podkowy Leśnej. Wiedziałam już na pewno, że właściciele wracają za cztery miesiące. Cztery miesiące to szmat czasu, ale czułam, że popadam w rozpacz na myśl o wyprowadzce… Nie miałam w ogóle pojęcia dokąd miałam pójść, gdzie szukać czegoś na wynajem? Czy znowu będę musiała mieszkać w bloku? Jak psiaki to zniosą? Musiałam powoli, ale zdecydowanie zawijać swoje życie stąd. Ściskało mnie z żalu, ale postanowiłam, że będę dzielna.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 26 września 2015

Rozdział 63, część 7

Tak było żal wychodzić w soboty i ich zostawiać. Znałam każde z nich. Dla niektórych schronisko to był koszmar. Koszmar betonu, budy, do której trafiały często prosto z ciepłej kanapy lub kolan ukochanej paniuńci. Tym psiakom było najtrudniej. Piszczące, trzęsące się, kurczowo wypatrujące jakiejś szansy by się stąd wyrwać lub zniknąć. Dla nich każdy dzień, tydzień w schronisku, to była wieczność. Dla innych schronisko to było chyba pierwsze miejsce gdzie doznały czegoś dobrego, gdzie miały dach nad głową, michę, wodę cały czas, zabawki i spacery choć raz w tygodniu. Ich fatalna przeszłość zapisana w oczach i całym ciałku, po jakimś czasie łagodniała, psiaki się „zmiękczały”, robiły coraz bardziej otwarte na człowieka.
To niesamowite jak wiele pies jest w stanie wybaczyć człowiekowi, zapomnieć.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 25 września 2015

Rozdział 63, część 6

- Amelko, wyłaź już z tego boksu – wrzasnęła Ewelina – weźmiemy Kleksa i Syfka na polanę by zrobić im nowe zdjęcia.
-Już lecę – poderwałam się. To było ważne. Nie jakieś tam moje „Tele-miłosne-nowele”, ale realna akcja. Stale robiłyśmy nowe zdjęcia naszym podopiecznym, dodawałyśmy parę zdań o zachowaniu i charakterze futrzaka. Nieustająco szukałyśmy dobrych domów dla naszych wspaniałych bezdomniaków.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 24 września 2015

Rozdział 63, część 5

I jeszcze ten Kuba… Miałam z piętnaście maili od niego na które nie odpisałam, niektórych nawet nie przeczytałam. I nic nie pisałam na ponawiane propozycje rozmowy na skypie. Aż mi się już komputera nie chciało włączać. Uciekłabym, najchętniej gdzieś bym uciekła, od tych wszystkich pseudofacetów.
W schronisku czułam się tak dobrze! Konkretne działanie, akcja, w soboty cały czas coś się działo. I inni wolontariusze – fantastyczni ludzie! Nawet gdy było nas mało i mieliśmy huk roboty i zero czasu na pogadanie, to czuło się taką fajną więź, wspólnotę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 23 września 2015

Rozdział 63, część 4

Teraz, po całej akcji z Wiktorem, przyjazd tu świetnie mi zrobił. Oderwałam się, zajęłam robotą, pilnymi sprawami schroniska, a teraz kryłam się przed całym światem w boksie Tytusa, tu przy nim było mi dobrze. Wiktor po tamtej sytuacji wydzwaniał do mnie wielokrotnie. Początkowo nie odbierałam, ale ponieważ dzwonił w kółko, w końcu zdecydowałam się odebrać. Przepraszał, chciał się spotkać, ale czekał na wyraźne moje zaproszenie (wyczuwało się w głosie, ze jest urażony). Nie chciałam się z nim na razie widzieć, jakoś nie. Wykręcałam się przed spotkaniem, chrząkałam, że niby jestem nie w formie, przeziębiona. Zaczęłam nawet jeździć wcześniej do pracy by tylko nie natknąć się na niego w kolejce… Obrzydł mi jakoś bardzo po tej wrocławskiej akcji.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 22 września 2015

Rozdział 63, część 3

I tak sobota po sobocie, budowaliśmy naszą przyjaźń. Wzajemna rezerwa przełamana ciekawością, zamieniła się stopniowo w zaufanie. Tytus zaczął dawać się głaskać, po jakimś czasie udało mu się założyć obrożę i zaczął wychodzić na cotygodniowe obchody lasu. Jeszcze czasem była w nim jakaś panika, może włączały mu się jakieś niedobre wspomnienia, gdy ktoś się za głośno zaśmiał lub coś zaszeleściło w krzakach. Ale pewnej soboty, idąc już pięknie na lonźy, nagle się odwrócił do mnie i popatrzył na mnie tymi swoimi mądrymi oczami, tak z miłością, oddaniem. To było cudowne! Takie chwile wynagradzały trud wstawania wcześnie rano w sobotę, sprzątanie kup czy różne kaprysy pogody. I nie prawdą było by powiedzenie, że ja jako wolontariusz przyjeżdżałam do tych zwierzaków im pomagać. To one mi pomagały. Bardzo.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 63, część 2

Tytus był jednym z moich ulubionych tutejszych bezdomniaków. Pamiętam gdy pojawił się w schronisku dwa lata wcześniej, późną jesienią. Był bardzo wychudzony, zrezygnowany i niesympatyczny.  Pierwsze próby zaprzyjaźnienia się z nim i „pogadania”, kwitował złowrogimi warknięciami. Bardzo powoli budowaliśmy z nim relacje. Na początku wypuszczaliśmy go na małe podwórko by się do nas, myjących tam gary i kręcących się, powoli przyzwyczajał. Bardzo szybko zaczęło go chyba irytować, że nie zwracamy na niego uwagi, sam zaczął podchodzić, trochę nas podwąchiwać, zaglądać przez ramię. Z tygodnia na tydzień wyglądał lepiej, jego sierść nabierała blasku. Miałam wielką ochotę głasnąć go już po futrze, ale spokojnie, czekałam, że będzie na to gotowy.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 63, część 1

Wtulałam się mocno w futro Tytusa. Było już po spacerach, schronisko powoli cichło, psiaki smętnie wodziły wzrokiem za zbierającymi się do domów wolontariuszami. Dla zwierzaków zaczynał się kolejny tydzień czekania, czekania na sobotni spacer, kontakt z człowiekiem, głaskanie.

Siedziałam w boksie z Tytusem i tu było mi dobrze…

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 19 września 2015

Rozdział 62, część 3

- Czego histeryzujesz? To świetny hotelik, mają tam dobre ceny i dobrą opiekę.
- Bez mojej wiedzy, powtarzam, bez mojej wiedzy, postanowiłeś zabrać moje psy do hoteliku a mnie do Wrocławia. Czy ty nic nie rozumiesz? To są psy po przejściach. Szczególnie Jopuś. To był dziki, umierający psiak. Oswajaliśmy go z Kubą, oswajałam go, wiele tygodni. Zrobił niesamowite postępy. I co, teraz nagle mam go zostawić w jakichś obcych kątach, z ludźmi nawet najcudowniejszymi których nie zna i którzy jego nie znają? Czy ty wiesz jak on by to przeżył? A ja bym się miała w tym czasie dobrze bawić we Wrocławiu?
- Bez przesady, to tylko psy – wzruszył ramionami Wiktor. Nic by im nie było.
- Wiesz co Wiktor? Wy……….j – ten moment będę potem długo wspominać. Bo z moich ust padło potwornie brzydkie słowo, słowo, którego nigdy wcześniej w życiu nie użyłam. Ale nic, naprawdę nic innego nie przyszło mi w tym momencie do głowy. Nic bardziej pasującego. Lata nauki, tony literatury pięknej, ciągle poprawiana przez ciocię Wandę moja polszczyzna. I co? Okazało się, że w takim momencie najbardziej adekwatne okazało się paskudne przekleństwo. Lepsze niż tysiąc słów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 18 września 2015

Rozdział 62, część 2

- Przecież widzę, że kupiłaś przewodniki po Dolnym Śląsku, osobny jeszcze o Wrocławiu, to myślałem, że chcesz tam jechać!
- Tak, chcę, ale to trzeba obgadać, zaplanować!
- Wszystko zaplanowałem, wszystko jest gotowe – Wiktor rzucił na stół pomięta rezerwację apartamentu we Wrocławiu.
- Zaplanowałem, no właśnie, a powinniśmy my razem zaplanować. Ludzie planują wspólnie wyjazdy, a nie stawiają drugą osobę przed faktem dokonanym. Czego nie rozumiesz? – byłam bardzo zdenerwowana. Bez mojej wiedzy zarezerwowałeś  hotelik dla Mysterka i Jopusia. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że tak po prostu zostawię ich w jakimś mi nie znanym miejscu pod nie wiem czyją opieką i wyjadę sobie na weekend?

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 17 września 2015

Rozdział 62, część 1

- Ja chyba śnię! – stałam na środku kuchni i wpatrywałam się w Wiktora. Śnię, i to jest jakiś bardzo zły sen.
- O co ci chodzi? Nie cieszysz się? – Wiktor był bardzo wzburzony, widziałam jak próbuje się powstrzymać by nie wybuchnąć.
- Jak mam się cieszysz? Że podejmujesz za mnie decyzje? I w ogóle nie pytasz się mnie o zdanie? – cała się trzęsłam ze złości.
Oj dawno nie byłam tak wściekła…

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 16 września 2015

Rozdział 61, część 5

W samochodzie Wiktor dalej opowiadał o wyjątkowej atmosferze Wrocławia, ludziach. Opowiadał o okolicznych zamkach i całym Szlaku Zamków Piastowskich który obejmował ponad sto pięćdziesiąt kilometrów i piętnaście różnych ruin. Zamek w Bolkowie, Zamek Chojnik czy Zamek Książ. Patrzyłam na drogę i słuchałam uważnie, a w każdym razie próbowałam… Bo tak naprawdę to wpadało mi jednym uchem a drugim wypadało po chwili… Myślałam o pani Helenie. Tak bardzo mi jej brakowało. Miała niepowtarzalny dar opowiadania. Wiktor rzucał datami, wydarzeniami, ale jego opowieść mnie przytłaczała chronologią, gubiłam się w faktach i nazwiskach, mój mózg się wyłączał z opowieści już po chwili. Czułam się nie w porządku w stosunku do Wiktora, że tak mało będę pamiętać z tego co mi teraz opowiada. Muszę, muszę w wolnej chwili poczytać o Wrocławiu i o zamkach Dolnego Śląska. Bardzo mało wiedziałam o tych terenach Polski. Postanowiłam jeszcze dziś przed zaśnięciem poszperać w Internecie i się dokształcić. A mówią, że podróże kształcą. A nie rozmowy z ludźmi?

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 15 września 2015

Rozdział 61, część 4

- Tak, właśnie dlatego chcę już wracać – poderwałam się i zaczęłam maszerować nie odwracając się za siebie – głupek – pomyślałam. Czasem potwornie mnie irytował.
- Amelko – złapał mnie mocno za rękę – co robisz? Co to za sceny niezależności? Czemu mi robisz wstyd i wychodzisz sama z kawiarni? Jak to przed ludźmi wygląda?
Patrzyłam na niego, zachowywał się jakoś tak stanowczo, nie bardzo rozumiałam o co mu chodzi.
- Wkurzyłam się – spojrzałam na niego zimnym wzrokiem – co to za tekst, że mam zająć się sobą? O co ci chodzi? Czemu nie lubisz moich psów? Są kochane, mądre, wspaniałe – wyliczałam – dzięki nim moje życie jest lepsze.
- Wiem, przecież to rozumiem – Wiktor patrzył na mnie tak cudownie miłym wzrokiem, że już nie wiedziałam za co się irytuję.
- Chodź – przytulił mnie mocno – zawiozę cie do tych twoich psów.
- Trochę ich lubisz, prawda?- zapytałam, wtulając się w niego mocno.
- Hm, tak, z daleka najbardziej – żartuję, żartuję, nie bij!

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 61, część 3

- Co? Od razu widać, że nie byłaś we wrocławskim zoo, tam zwierzęta mają ekstra, dużo lepiej niż na wolności, wszystko pod nosem – wyliczał Wiktor.
- Co ty opowiadasz? – bardzo mnie irytowało to co mówił – nie ma czegoś takiego jak LEPIEJ NIŻ NA WOLNOŚCI – przedrzeźniałam jego ton – zwierzęta męczą się w zoo, a już o cyrku nie zacznę tematu.
- Ok, ok, waleczna Amelio, spokojnie, poddaję się, nie chcę gadać o jakichś zwierzętach, chcę ci opowiedzieć jeszcze o Wrocławiu. Musimy tam razem pojechać i wtedy na pewno zabiorę cię na pysznego grzańca na ulicę więzienną a potem pójdziemy na spacer wzdłuż…
- Wiktor, bardzo fajnie – przerwałam mu – to bardzo ciekawe co mówisz, ale ja już muszę, naprawdę muszę, wrócić do swoich futrzanych przyjaciół, ok?
- Już? Tak wcześnie? Jest dopiero dwadzieścia po dziesiątej – Wiktor zrobił zatroskaną minę – Panno Amelko, może czas zająć się sobą?

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 61, część 2

- Jak to możliwe, że nigdy nie byłaś we Wrocławiu? – Wiktor był wyraźnie oburzony – przecież to najpiękniejsze miasto w Polsce!
- No nie wiem, nie wiem – drażniłam go (bardzo śmiesznie się denerwował) – ja kocham Poznań. Kraków też jest wspaniały.
- Phi – wzruszył ramionami – mówisz tak, bo NIGDY  nie byłaś we Wrocławiu. I tu zaczynała się opowieść Wiktora o rewelacyjnych zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Panoramie Racławickiej (trudno było mi sobie wyobrazić jak ta panorama może wyglądać na żywo…) czy Ostrowie Tumskim.
- Przypomniałam sobie – przerwałam mu – jak pani Helena – pamiętasz – opowiadałam ci o niej (jak można komuś opowiedzieć jak cudowna była pani Helena i co nas łączyło???) – że to właśnie w Muzeum we Wrocławiu widziała niesamowite rzeźby uśmiechniętej Maryi z Dzieciątkiem, i w ogóle pierwszy raz w życiu, chyba właśnie tam, widziała naprawdę radosne rzeźby świętych!
- No, tak, rzeczywiście, tak przypominam je sobie – Wiktor był chyba wybity z tropu opowieści. Rynek Starego Miasta, Sukiennice, Ratusz – to są we Wrocławiu po prostu dzieła sztuki! Na pewno spodobał by ci się ogród botaniczny, kobiety lubią takie miejsca, prawda?- puścił do mnie oko – jest też świetny ogród japoński i zoo.
- Nie przepadam za oglądaniem zwierząt w niewoli – powiedziałam ostro.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 12 września 2015

Rozdział 61, część 1

Siedzieliśmy w kafejce na rynku Nowego Miasta w Warszawie. Było bardzo przyjemnie, choć dość głośno. Wiktor cały rozentuzjazmowany opowiadał mi o swoich studenckich czasach we Wrocławiu. Bardzo się cieszyłam, że nasza znajomość wchodzi na nowy etap – Wiktor nareszcie zaczynał o sobie mówić! Dlatego teraz bardzo starałam się wytrzymać jego opowieść, mimo, że siedziałam już jak na poduszce ze szpilek…  Pieski, już był czas, by dostały kolację i wyszły ze mną pobiegać, albo chociaż przespacerować się. Już chciałam do nich pędzić, ale jak mogłam zburzyć te wiktorowe opowieści?

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 11 września 2015

Rozdział 60, część 2


Wszystkie te sprawy które uważałam za oś pogorszenia naszych stosunków to był pikuś! W głębi serca chodziło mi o coś innego. Najpierw Tomek latami był uwiązany do swojej pracy, to ona była na pierwszym miejscu, nawet na cudownych, wymarzonym wakacjach umiał się spakować i wrócić nagle gdy praca go wołała. Tak jak bym ja się nie liczyła. I Kuba, ten Kuba, wyśniony, wymarzony, wydawało się, że bratnia dusza, rewelacyjny facet, ZROBIŁ MI TO SAMO. Dokładnie to samo! Umówił się ze mną, że jedzie na trochę do Stanów, że wróci. A potem?? Potem zachłysnął się tą głupią Ameryką i nie potrafił zrezygnować z tej pracy by być ze mną, by razem przeżyć tu ze mną życie. Nie byłam dość ważna dla niego.

Zadzwonił domofon. To na pewno Wiktor z prowiantem, kochany.

- Pieski, szybko wyjazd z mojego łóżka bo Wiktor dostanie zawału jak zobaczy was w pościeli!! – pisnęłam i poleciałam otwierać.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 60, część 1

Leżałam w łóżku i gapiłam się w sufit. Czasem małe przeziębienie jest świetną okazją by pomęczyć trochę swoją psychikę i przemyśleć różne sprawy. Przed chwilą skończyłam cudowną rozmowę z mamą Kuby. Pani Hania była taka troskliwa i ciepła! Lgnęłam do niej całą sobą! A przecież powinnam jej wytłumaczyć jak jest między mną a Kubą, powinnam być z nią szczera! Ale jak??? Jak miałam ranić tą wspaniałą, bogu ducha winną osobę, która traktowała mnie jak członka rodziny??? Czy to, że właściwie nie miałam relacji z Kubą, oznaczało koniec moich relacji z jego rodzicami? Kochałam ich. Byli mi bardzo bliscy. Strasznie to wszystko popieprzone.
Patrzyłam na głęboką rysę w suficie. We mnie też była taka rysa. Dziś rano z gorączki, albo pod wpływem leków, doznałam olśnienia! Już wiedziałam na co TAK NAPRAWDĘ jestem wściekła na Kubę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 9 września 2015

Rozdział 59, część 4

Nasz związek był dość kumpelowski. To znaczy to, że jesteśmy parą uświadomiłam sobie gdy na spotkaniu z jego znajomymi przedstawił mnie jako swoją dziewczynę. To było miłe. Jego znajomi byli normalni, dzieciaci i ustatkowani. Wiktor rewelacyjnie bawił się z dziećmi, aż miło było popatrzeć! Jego znajomi przyjęli mnie ciepło, jak „swoją”. Jedna dziewczyna szepnęła mi nawet do ucha, że to cudownie, że Wiktor jest ze mną taki szczęśliwy po tym przez co przeszedł. To mnie zaniepokoiło. Bardzo chciałam wiedzieć co się stało, ale właśnie nie było między nami jeszcze na razie takiej duchowej bliskości. Byliśmy widocznie oboje bardzo pokiereszowani uczuciowo przez życie. Cielesną bliskość budowaliśmy bardzo powoli, nie spiesząc się, co bardzo mi się w nim podobało. Czułam się z nim dobrze, bezpiecznie, choć tak naprawdę wyszeptane przez jego koleżankę Izę zdanie uświadomiło mi, że znamy się bardzo niewiele…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 59, część 3

Zresztą ja też (czego nikomu bym nie powiedziała) nie byłam jakoś specjalnie w Wiktorze zakochana (na razie przynajmniej). Bardzo, bardzo go polubiłam, uwielbiałam nasz czas razem. Widziałam, że mu się podobam, tak fajnie rozpromieniały się jego oczy gdy wysiadał z samochodu lub kolejki i szedł w moim kierunku. Bardzo lubiłam ten moment. Nie lubiłam tylko gdy robiły mu się na mnie „maślane oczy”, bo tego nigdy u facetów nie lubiłam. Było nam razem śmiesznie, wesoło, i jakoś tak lekko. Mało było czasu na jakieś filozoficzne czy życiowe dyskusje. Raczej akcja – idziemy tu lub tam. To mi na chwilę obecną bardzo odpowiadało. Tylko czasem upierałam się by zostać u mnie w Podkowie, bo chciałam spędzać mój wolny czas też z pieskami, a nie by przy weekendzie siedziały biedaki same. Wiktor wtedy przewracał oczami, robił śmieszną minę, ale zgadzał się.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 59, część 2

Nie raz musiałam mu odmówić, gdy miał jakiś fantastyczny plan dla nas, bo w soboty przed południem musiałam i chciałam, być w schronisku, u moich kochanych bezdomniaków. To było dla mnie niezmiernie ważne! Tłumaczyłam mu to i zawsze po schronisku opowiadałam co się tego dnia działo, jakie mieliśmy adopcje, czego nauczył się jakiś piesek lub jaką mamy nową bidulę. Ale jego jakoś to niestety nie interesowało. Było mi wtedy smutno… Ale Wiktor nie miał nigdy w domu żadnych zwierząt, uważałam, że zarażę go moją dogomiłością, tylko na to potrzebny jest czas. Mystuś z Jopusiem mieli do niego ambiwalentny stosunek, taki jaki on do nich. Był – ok., nie było go – też ok. Oni się po prostu cieszyli, że ja jestem w domu, i chyba jakoś znosili, że on też tu się kręci. Czas, za jakiś czas na pewno się pokochają – myślałam.

(ciąg dalszy nastapi...)

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 59, część 1

Rzuciłam się w wir życia – tak, tak bym to poetycko powiedziała. Odganiałam powracające natrętnie myśli o Kubie, wspólne wspomnienia. Pochowałam po kątach wyeksponowane wcześniej pamiątki ze Stanów. Byłam „anty”, anty na Kubę. A ponieważ byłam nadmiernie emocjonalna, od miłości do niemiłych uczuć był u mnie tylko malutki kroczek. Wiktor był wspaniałym lekarstwem na to wszystko co przeżywałam. Pierwszy raz w życiu spotykając się z jakimś facetem nie musiałam cały czas wymyślać gdzie pójdziemy, co zrobimy, nie musiałam „zarządzać’. Niby lubiłam jak wszystko jest „po mojemu”, ale cudowne było też uczucie, że mężczyzna ma plan, propozycje i tak dużo energii! Dni z Wiktorem były bardzo ciekawe! Kino, spacer po Łazienkach lub Starym Mieście (nareszcie jakiś facet lubił spacerować po Starym Mieście!), teatr, koncert. Jemu naprawdę się chciało! Do tego był bardzo zabawny i wiecznie uśmiechnięty. Niestety nie za bardzo rozumiał moją wielką miłość – psy.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 5 września 2015

Rozdział 58, część 4

Było miedzy nami grzecznie, przyjacielsko niby, ale do czasu… Historia uratowanej na trasie suni przelała czarę goryczy. Gdy Kuba (niby zainteresowany) coś mi żywo tłumaczył, miałam szklany, pusty wzrok. Nie słuchałam. Prosił bym zapisała na karteczce numer do jego kolegi ze studiów ortopedy, objaśniał mi jaki prawdopodobnie scenariusz leczenia ją czeka. Wybuchłam. Miałam dość.
- Nie ma cię tu, więc do cholery, nie mądruj się! Znalazłam jej lecznicę, znalazłam szpitalik, miała prześwietlenia – wyliczałam coraz bardziej zdenerwowana.
- Dobrze, Amelko, cudownie, chcę tylko pomóc, doradzić – uspokajał Kuba.
- Co mi po twojej radzie ? Ja tu jestem sama. Nie wiesz w jakim ona była stanie!!! Co my tu z Patrycją i Adamem przeszliśmy!
- To był też z Wami Adam? Nie wiedziałem, mówiłaś, że jedziesz z samą Patrycją i …
- I co z tego, że nie wiedziałeś – odpowiedziałam opryskliwie. Dużo rzeczy nie wiesz – dodałam.
- To opowiedz mi, przecież po to mamy skypa by spokojnie o wszystkim porozmawiać – zachęcał Kuba.
- Kuba, mam już dość, ja żyję tu, ty tam, nie da się opowiedzieć życia na odległość.
- Amelko, spokojnie – głośno westchnął Kuba – wiem, że ci ciężko, wiem, że bardzo przeżyłaś tą akcję z sunią. Opowiesz mi wszystko?
- Już nie mam dziś siły, sorry, wyłączam się, pa.
I bardzo szybko się rozłączyłam. Uciekłam. Emocje we mnie aż się paliły…

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 4 września 2015

Rozdział 58, część 3

Najpaskudniejsze było to, że tych tematów o których nie mówiłam, było z mojej strony coraz więcej. Jak miałam na odległość opowiedzieć  to co przeżyłam ostatnio u cioci Wandy, jak przekazać poruszającą historię Lenki ? Przez skypa? Maila? Było to dla mnie niemożliwe. Już zapominałam jak Kuba pachnie, już zapominałam jaką lubi herbatę. A może po prostu chciałam zapomnieć? Bo tak było mi łatwiej.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 3 września 2015

Rozdział 58, część 2

Nasze relacje w ostatnich tygodniach uległy diametralnemu ochłodzeniu.  Wyczuwało się między nami niewidzialną barierę, a może wielki nasyp. Z mojej strony mogłam uczciwie przyznać przed sobą, że była to góra, pokaźna góra pretensji. Najpierw ta paskudna sprawa z zatajeniem stanu Mystera. Sprawa która była dla mnie kluczowa jeśli chodzi o budowanie zaufania w związku. Całe szczęście, że Los podarował mi dziewczyny i że udało nam się ostatnio spotkać. Wszystko im opowiedziałam, rozumiały mnie. Co więcej, gdy człowiek opowiada bliskim, bardzo bliskim, bez żadnej cenzury, o swoich lękach, przeżyciach, zawodach, to jest terapia. Nareszcie usłyszałam na głos swoje własne myśli, wszystko mi się jakoś poukładało. I czułam to zrozumienie od dziewczyn. Ale nie umiałam przez skype czy mailem wygarnąć tego wszystkiego Kubie. A nie mówienie o ważnych rzeczach w związkach to początek końca. Unikałam coraz częściej umawiania się na skypie z Kubą. Maile były lepszą komunikacją, łatwiej było przemyśleć każde zdanie, pisać o czym się chce, nawet o pierdołach, unikać drażliwych tematów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 2 września 2015

Rozdział 58, część 1

Zatrzasnęłam szufladę i przekręciłam kluczyk. Czy czułam się nie fair? Nie, uważałam, że jestem w porządku. Jeśli Wiktor zapyta mnie czy jestem zaręczona czy coś, to na pewno szczerze mu odpowiem – jestem zaręczona, ale ten związek jest już martwy. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i na pusty palec po pierścionku. Tu w szufladzie będzie bezpieczny. Postanowiłam, że oddam go kiedyś Kubie, jeśli będzie mi dane jeszcze w ogóle się z nim zobaczyć…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 57, część 2

- Dobrze, możemy pójść na kawę – zgodziłam się z uśmiechem.
- Super – rozpromienił się on.
- Jestem Wiktor – przedstawił się.
- Amelka – odpowiedziałam cicho, byłam trochę skrępowana całą sytuacją.
- To co, dziś o dziewiętnastej? – zapytał szybko.
- Dziś? A może w weekend lub w przyszłym tygodniu bo… - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Proszę dziś, bo potem o mnie zapomnisz i się nigdy tej kawy nie doproszę. I jeszcze jedno – ważne – spojrzał roześmianymi oczami – to mój debiut – to znaczy to pierwszy raz gdy zaczepiam dziewczynę tak na ulicy, wypatrzyłem sobie ciebie, i postanowiłem być odważny. Więc nie myśl, że co dzień lub co tydzień namierzam w WKD kolejną ofiarę.
Powiedział to tak zabawnie, że nie mogłam się nie roześmiać.
- Dobrze, dobrze, rozumiem, przypuśćmy, że ci wierzę, a teraz naprawdę muszę już lecieć, sorki.
Pożegnałam się ładnie, odmawiając stanowczo bycia odprowadzonym do domu. Nawet specjalnie poszłam okrężną drogą, na wypadek gdyby Wiktor miał się jednak w przyszłości okazać psychopatą, wolałam by nie wiedział gdzie mieszkam.
Powąchałam tulipany, które trochę mi się już zgniotły od tych emocji rozmowy z nim. No to nieźle… ja tu myślę o Lady, o innych pozytywnie zakończonych psich akcjach, uśmiecham się do swoich myśli, a tu cap, złapałam na ten psi uśmiech faceta, i to całkiem zabawnego i bardzo bardzo przystojnego.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 57, część 1

- Przepraszam, zapytam wprost, czy da się pani zaprosić na kawę?
Przede mną stał mężczyzna, około czterdziestki, wysoki, szczupły, lekko zdenerwowany.
- Słucham? – zapytałam lekko oszołomiona i zdziwiona.
- Pytałem czy mogę Panią zaprosić na kawę? – wysiadłem za Panią z kolejki, która właśnie odjechała więc chyba musi się Pani zgodzić.
- A my się znamy? – zapytałam, ale było to chyba cholernie durne pytanie.
- Nie, po prostu jechałem z panią już parę razy kolejką do pracy, a dziś jak panią zobaczyłem z tym bukietem tulipanów, to pomyślałem – teraz albo nigdy. Uśmiechała się pani do mnie, prawda?
- Nie, nie wiem, po prostu się dziś uśmiecham, przepraszam, muszę już lecieć.
- Nie pójdzie pani ze mną na kawę? Dlaczego nie? Proszę mi podać dobry, ale naprawdę dobry powód odmowy i ok., nie ma mnie.
- No więc, no.. – szukałam w głowie bezskutecznie dobrej wymówki – muszę pędzić do domu wyprowadzić psy.
- Niezły argument, niezły, ale uważam, że tylko odkładający kawę na później, a nie ją odrzucający – spojrzał na mnie filuternie.
Musiałam przyznać, że z minuty na minutę coraz bardziej nie chciało mi się odmówić, bo ten facet miał jakiś fajny zawadiacki urok w sobie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 6

A ja bardzo odżyłam dzięki akcji ratowania suni. Pomaganie innym najlepiej mi robiło na moje dołki i deprechy. W mig się mobilizowałam. A ta historia skończyła się tak pięknie! Przypominam sobie historie Trupka, Komandosa, pieska w zajeździe. Mysterka i Jopusia. Uśmiechałam się do siebie. Do ludzi. Nie ma nic ważniejszego nic pomaganie. NIC.
Dzięki całej tej historii z Lady poznałam Wiktora. Dzięki temu, że znów zaczęłam się uśmiechać do ludzi.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 5

Patrycja często wysyłała mi zdjęcia Lady mailem – a to na fotelu, a to na kanapie. Cieszyłam się bardzo z tych zdjęć. I plan Patrycji został zrealizowany – inaczej, ale się udało. Gdy wcześniej organizowałam spotkanie dziewczyn, i było już pewne, że wszystkie będą, Patrycja zadzwoniła, że ma grypę żołądkową i nie dotrze. A miałam właśnie w tym momencie gdy dzwoniła mega doła na wszystko – na życie, na moją samotność, na pracę, Kubę… Super nam się gadało i wtedy Patrycja wpadła na pomysł, że trzeba mnie gdzieś zabrać i „rozerwać”. Padło na Poznań, miasto, które tak bardzo lubiłyśmy. Miałam nadzieję, że pojedziemy tam we dwie jak tylko Patrycja wyzdrowieje. Ja akurat była bym wtedy świeżo po spotkaniu z dziewczynami i mogłabym jej zdać relację co u której by miała poczucie, że nic jej nie ominęło. Gdy już miałyśmy wszystko wstępnie ustalone, Patrycja zadzwoniła z pytaniem czy Adam też może z nami jechać. Cóż mogłam powiedzieć? Bardzo go lubiłam ale jakoś wolałam by był to babski wyjazd, jednak co mogłam poradzić? Zgodziłam się. Nie dojechaliśmy do celu, ale cała akcja z sunią bardzo nas zbliżyła, i mieliśmy od tego czasu jeszcze więcej wspólnych tematów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 4

Dlatego teraz po każdym telefonie Patrycji wykonywałam taniec radości słysząc wciąż nowe, wspaniałe historie o suni, która teraz nazywała się Lady. Miała u nich psi raj! Spanie na podusi, wspólne wyjazdy, wylegiwanie na tarasie, długie i częste spacery. Lady wypiękniała bardzo. Miała dłuższe, lśniące, złotorude futro, czerwoną obróżkę i co najważniejsze – szczęśliwe oczy. Wciąż bała się wielu rzeczy – na przykład mopa lub parasola, co tylko potwierdzało, że musiała być bita. Patrycja i Adam mieli dla niej dużo czasu, cierpliwości i duuużo miejsca w sercach. Czułam, że bardzo ją pokochali i chociaż był to „tylko pies” jak niektórzy paskudnie mówili, to była ich członkiem rodziny, iskierką radości, która zapełniała ich rodzicielską pustkę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 3

Na początku Patrycja dzwoniła codziennie i pytała o Sunię. Opowiadałam jej ze szczegółami cały proces leczenia i rokowania. Dzięki mojemu uporowi (i pieniądzom Patrycji i Adama) udało się uratować suniową łapkę przed amputacją! Dzień za dniem mijał. Patrycja nagle przestała dzwonić. Przyjęłam to ze smutkiem, ale i zrozumieniem. Każdy miał w końcu swoje życie, a Patrycja i Adam, właściciele sporej firmy, mieli bardzo dużo pracy, i mogli nie mieć więcej czasu i cierpliwości na temat suniowy.
Ale w sobotę, gdy właśnie wychodziłam z Mysterkiem i Jopusiem na spacerek i po zakupy, podjechał piękny terenowiec i wyleciała z niego jak z procy Patrycja a za moment Adam.
- Amelko, hej hej! – zamachała cała przejęta.
- Co się stało, co tu robicie? – pytałam, ściskając ją na powitanie.
- Chcemy Ci powiedzieć coś bardzo bardzo ważnego – mówiła podekscytowana Patrycja. Adam się zgodził, nie od razu, musiałam mu trochę porobić dziurę w brzuchu, ale bierzemy sunię do siebie, zgadasz się? – aż podskoczyła mówiąc to.
Adam patrzył na nią wniebowzięty, widać było, że zrobił by dla niej wszystko, mogłaby nawet chcieć słonia albo orangutana.
- Czy się zgadam? Nie mogłabym wymarzyć sobie dla suni lepszego domu! – tak się cieszę! – ściskałam ich mocno, aż sąsiadka przechodząca obok dziwnie na nas patrzyła myśląc pewnie, że ktoś tu wygrał milion dolarów czy co,  a to po prostu jedno psie życie zostało odmienione i to na zawsze.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 2

Z Patrycją i Adamem nie udało nam się wtedy oczywiście pojechać do Poznania. Oni wrócili następnego dnia do siebie, a ja zaczęłam codziennie odwiedzać sunię w szpitaliku. Każda doba kosztowała sporo, ale miała tam świetną opieką, i to było najważniejsze. Niesamowite było to, że Patrycja i Adam nie byli jakoś w ogóle na mnie źli, rozumieli. Po ich wyjeździe odkryłam na szafce w przedpokoju kopertę z pieniążkami i krótki liścik – „Nie wkurzaj się, wiemy, że gdybyśmy Ci zaproponowali bezpośrednio to byś nigdy nie przyjęła, ale ZROZUM, to są pieniądze na leczenie Suni, chcemy pomóc. Koniec. Kropka. Jesteś dzielna. Podziwiamy i kochamy. P i A”.
Chodziłam po domu cicho przeklinając, że mnie tak załatwili, ale musiałam sama przed sobą przyznać, że poczułam ulgę. Była to wielka pomoc, bo nie miałam pojęcia jak bym zapłaciła za całe to suńkowe leczenie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 1

Skończyłam rozmawiać z Patrycją i z radości aż zatańczyłam przed lustrem. Cudownie, cudownie! Wytarmosiłam Mysterka i Jopusia i poszłam sobie nalać wody do wanny na długą kąpiel. Miałam w sobie w tym momencie taką energię, taką radość!!! A parę tygodni temu miałam brzuch cały ściśnięty z powodu nadmiaru stresu i ogólnego „bólu istnienia”.  Wszystko układało się nareszcie dobrze! Podejrzanie dobrze – podpowiadała mi psychika, czekając na czyhające ukradkiem złe wiadomości czy porażki. Ale nie, było wspaniale! Sunieczka, po kilku operacjach, cała w gipsach i opatrunkach leczyła swoje futro i duszyczkę w wymarzonym domu u Patrycji i Adama. To była cudowna chwila, gdy powiedzieli mi, że zdecydowali się ją wziąć do siebie, na zawsze! Nie chodziło tylko o to, że kamień spadł mi z serca bo nie miałam pojęcia gdzie ją ulokować. Na początku co parę godzin trzeba było jej podawać leki, zastrzyki, zmieniać opatrunki i ogólnie „mieć na oku” czy na przykład nie grzebie sobie przy ranach. Bałam się potwornie bo widziałam jak do mnie lgnie, jak się cieszy, gdy przychodzę do niej do szpitalika. Widziałam jak duży ma lęk przed człowiekiem. Jak bardzo musiała być krzywdzona! Ale przełamywała się, pokazywała mi, że mnie lubi, jej oczka były takie mądre i przeraźliwie smutne. Bałam się, bałam się, że mi zaufa, pokocha, a nie mogłam jej zabrać, nawet na trochę. Nie mogłam jej ulokować w domu z dwoma nadaktywnymi psami, i zostawiać na wiele godzin dzień w dzień, ona potrzebowała spokoju i dużo dużo uwagi. Tak bardzo chciałam by nikt jej już nie zawiódł, nie zranił. Dlatego zupełnie nie wiedziałam jak szukać jej domu… Całe moje schroniskowe zaufane towarzystwo miało mnóstwo psów i kotów. Nie chciałam robić ogłoszeń, bo nie wyobrażałam sobie by poszła do jakichś zupełnie obcych ludzi. A zresztą tyle zdrowych psów nie może znaleźć domu, a co dopiero sunia w jej stanie…

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 4

Sunia musiała być wyrzucona z pędzącego samochodu, koczowała pewnie bidula przy autostradzie, czekając, pełna nadziei, że wrócą i musiała wpaść w końcu pod samochód. Miała liczne obrażenia wewnętrzne, była wychudła, odwodniona, pogryziona, zakleszczona.
- I łapka. Przednia łapka raczej na pewno będzie musiała być amputowana – opowiadałam wszystko bardzo przejęta.
Wracaliśmy wykończeni. Adam i Patrycja z chęcią przyjęli propozycję prysznica u mnie, zamówienia pizzy, odtajania. Stwierdziłam, że chyba nie będę teraz dzwonić do pani Hani i zabierać dziś moich psiaków. Bo musiałabym wszystko opowiedzieć, a na to nie miałam kompletnie sił…
W końcu posnęliśmy wszyscy tak jak siedzieliśmy – my z Patrycją na kanapie, Adam w fotelu.
Zasypiałam wiedząc, że ta sunia jest już pod świetną opieką, bezpieczna w szpitaliku w lecznicy.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 3

Adam jechał bardzo bardzo szybko. Ja działałam. Pocieszałam psa, Patrycję, dzwoniłam do lecznic do Warszawy, próbując wybrać najlepszą. Podałam Adamowi adres.
- Obiecali z tej kliniki wyjść do nas do samochodu, by odpowiednio chwycić sunię, by dodatkowo nie zrobić jej krzywdy. Mówią, że mają hard core dziś, ale podadzą jej szybko leki przeciwbólowe i jak tylko rentgen będzie wolny to będą działać, czytałam u nich na stronie, że mają super sprzęt – miałam tak sucho w gardle, że ledwo powiedziałam te kilka zdań.
Pod lecznicą prawie się nie pokłóciłam z Patrycją i Adamem. Już postanowiłam. Widziałam jak są przerażeni całą sytuacją i miałam już gotowy cały plan – ja zostaję z psem, przecież go tu samego nie zostawię, a im wcisnęłam do ręki klucze i zaprosiłam do mnie do Podkowy. Było jasne, że już nie dojedziemy, ale miałam nadzieję, że potem (nie wiem kiedy) pobędziemy jakoś razem, porozmawiamy. Myster i Jopuś pojechali „na wakacje” na weekend do Komorowa, do rodziców Kuby. A my z Patrycją i Adamem mieliśmy spędzić ten weekend w Poznaniu.
Parę godzin później pędziliśmy z Warszawy do Podkowy. Patrycja i Adam w ogóle mnie nie posłuchali i cały czas krążyli blisko lecznicy, wydzwaniając do mnie. Czekali. Byli kochani. Sunia przeszła dużo badań i pierwszych podstawowych zabiegów. Historia która się wyłaniała z tych badań ściskała za serce…

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 2

Piesek jęczy. Trzęsącymi się rękami wyjmuję telefon i szukam, szukam w necie najbliższej lecznicy weterynaryjnej. Ale to bez sensu. Działam na autopilocie. Już wiem, że wyjście jest tylko jedno.
- Adam, zabij mnie potem jak chcesz, obraż się, zrób co chcesz, ale teraz musisz, po prostu musisz, zawieść mnie jak najszybciej do Warszawy do kliniki weterynaryjnej.
- Może znajdziemy coś po drodze? Do Warszawy jest stąd ponad 160km – załamał ręce Adam.
- Nie, to bez sensu. Nawet jak znajdziemy jakąś lecznicę to mogą nie mieć rentgena, usg, a pies ma na sto procent obrażenia wewnętrzne, może pęknięte jakieś narządy, musi to być klinika z pełnym wyposażeniem, może uda się jemu uratować życie. Popatrzyłam na skulonego psa. Jęknął. Nie wiedział jak się ułożyć. Krew cały czas wsiąkała w moją kurtkę i podłogę w samochodzie Adama.
- To dziewczynka – szepnęłam. O matko! Właśnie zobaczyłam, że przednia łapka zupełnie jej wisiała, tak jak by obok, prawie oderwana.
- O cholera – Patrycja głośno przełknęła łzy, bo w tym samym momencie też to zauważyła.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 1

Odetchnęłam ciężko. Ostatnie godziny to był jakiś koszmar.  Wyprostowałam zdrętwiałe nogi. Mój żołądek jęczał z głodu, ale to wszystko to było nic w porównaniu do tego co musiała przejść ta skulona pod moimi nogami, właśnie usypiająca pod wpływem środków przeciwbólowych, sunieczka. Była nieprawdopodobnie podobna do Mysterka, klon po prostu.  Albo raczej była by normalnie podobna do mojego wypasionego Mysterka, ale w tej chwili wyglądała potwornie…
Bardzo długo czekałyśmy. Ja i ona, w poczekalni weterynaryjnej. Gdzieś obok trwały jakieś operacje, ze szpitalika dochodziły miauczenia i ciche popiskiwania futrzanych rekonwalescentów.
- Może chce pani wody? – zapytał jakiś przemiły głos nade mną.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęłam się smutno. Byłam ledwo żywa ze zmęczenia, ale emocje wciąż we mnie buzowały.  Wiedziałam, że teraz tygodniami będę śniła ten sam sen – autostrada, samochody śmigające jeden za drugim, i nagle wszyscy trochę zwalniają, coś omijają. Miedzy pasami, w kałuży krwi, wije się dogorywający pies. Słyszę swój własny krzyk – zatrzymaj się!- to mój, ostry, nie znoszący sprzeciwu głos. Następne minuty działam jak w transie, czuję jakby to się działo gdzieś obok mnie, będę się potem dziwić skąd wzięłam na to siłę i odwagę. Gestykulując, staram się zatrzymać kolejne nadciągające samochody. Dobiegam do zwierzaka, widzę wielkie cierpienie w jego oczach. Krew, cały pies jest we krwi, nie mam pojęcia jak go chwycić. Są przy mnie, przerażeni, Patrycja i Adam. Zdejmuję z siebie kurtkę i najdelikatniej jak się da podnoszę psa. Nie pytając Patrycji i Adama w ogóle o zdanie pakuję się z psem do samochodu. Oni przerażeni. Ja też.
- Co teraz? – cicho pyta Patrycja.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 3

W pracy przyjęłam strategię nie wspominania już więcej o żadnych amerykańskich przygodach, i szybko wróciłam do monotonnego rytmu pracy wykonując wszystko skrupulatnie i dobrze, jak to ja.
Trudno, ciocia Wanda zawsze mówiła, że w pracy nie powinno się za bardzo blisko z nikim kumplować, że nigdy z tego nic dobrego nie wychodzi. Może rzeczywiście miała rację? Było mi trochę przykro, bo widziałam, że jestem jakoś tak trochę odsunięta, ale starałam się tym nie zrażać. Przeżyłam już odsunięcie „bo nie palisz” , odsunięcie „co ty wiesz o dzieciach” oraz odsunięcie „nie porównuj psów do dzieci”.
Byłam trzydziestoparoletnią panną z dwoma pieskami, bez specjalnych osiągnięć zawodowych, nawet bez własnego M. Jak by tak na to popatrzeć z boku to chyba najlepiej wziąć dobrego winka, usiąść, poużałać się nad sobą i … koniecznie ZAPROSIĆ DZIEWCZYNY!!!

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 2

Wracałam z pracy z mieszanymi uczuciami, szkoda, że oprócz Mystera i Jopusia nikt na mnie nie czekał w domu, komu mogłabym opowiedzieć wszystko. Wszystko, a właściwie to nic konkretnego. Po prostu od mojego powrotu ze Stanów w pracy było dziwnie. Niby ten urlop mi się należał, niby wszystko przygotowałam wcześniej, zostawałam po godzinach, by zrobić swoją nieobecnością jak najmniejszy problem, niby po powrocie koleżanki bardzo się ucieszyły na mój widok. Zrobiłam kawusię i zrobiłyśmy sobie małą degustację różnych ciasteczek, czekoladek, które dla nich przywiozłam. Niby wszystko ok, ale już pierwszego dnia gdy zachęcona przez koleżankę zaczęłam coś opowiadać o naszych przygodach to poczułam przez skórę taki chłód, mróz po prostu. Zazdrość czy co? Naprawdę nie wiedziałam o co chodzi! Dziewczyny też wyjeżdżały w różne niesamowite, często bardzo egzotyczne podróże, poza tym miały mężów, dzieci, więc chyba mi nie zazdrościły? Marzyłam by zadzwonić do pani Heleny i doradzić się jej, zapytać jak ona to rozumie. Z pewnością by mi coś poradziła… Czułam jej opiekę, obecność, chciałam by widziała, że jestem silna.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 1

Lubiłam moją trasę WKD do pracy. To znaczy, był już taki moment, gdy byłam znużona dojazdami, ale teraz, po pobycie w Stanach, znów z radością patrzyłam na mijane stacje, domy, zieleń. Znajome i takie ładne. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w szybie, a raczej do wspomnienia, gdy pod koniec naszej trasy, gdy miałam już potwornego „homesicka” Kuba nagle włączył na komputerze piosenki Perfectu, a ja się aż wzruszyłam słysząc te bliskie sercu melodie.
I jak bardzo zaskoczyła mnie ciocia Wanda! Moje prezenty ze Stanów to było nic w porównaniu z tym co ona dla mnie przygotowała! Okazało się, ze notowała skrupulatnie wszystko co opowiadała jej o nas i naszej trasie krok po kroku mama Kuby i ciocia z tego zrobiła pisany odręcznie (piękny!) dziennik z naszej podróży! A do tego dołączona była mapka, odrysowana przez ciocię i pokolorowana mapka wschodniego wybrzeża USA z naniesionymi punktami naszej trasy! Skarb, po prostu skarb! Jeden z najpiękniejszych prezentów jakie dostałam od cioci – naprawdę czułam, że była ze mną myślami w tej podróży, myślami i całym sercem.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 53

Wszystko mnie potwornie stresowało, bolał mnie aż brzuch z nerwów. Bieganie pomagało rozluźnić mięśnie i rozplątać myśli, gdy całym wysiłkiem skupiałam się na oddechu i by pokonując potworne zmęczenie przebiec jeszcze do tej latarni, jeszcze do tego kamienia, jeszcze, jeszcze. Zmuszać ciało by wydłużać trasę. Katowałam tak siebie, a gdy wracałam do domu i przeglądałam się w lustrze wyglądałam po prostu jak burak, zupełnie czerwona i zmachana. Tylko Myster i Jopuś nie wyglądali na zmęczonych, jakby wciąż było im mało ruchu, cwaniaki!
Moje ostatnie rozmowy na skypie z Kubą były dziwne. Wciąż nie wybaczyłam mu akcji z zatajeniem informacji o stanie Mystera. Poza tym jakoś podczas wspólnej trasy po Stanach nie obgadaliśmy za bardzo tematu CO DALEJ? Jakoś nam chyba zabrakło odwagi, ale ja i tak odczuwałam wszystko „przez skórę”. Bardzo kochałam Kubę, ale czułam, że się psychicznie od niego oddałam, że próbuję się jakoś od niego emocjonalnie „odskrobać”, być dzielna. Bo byłam tu zupełnie sama. Oczywiście miałam psiaki, ciocię, przyjaciółki. Ale…
Gdy biegłam wczoraj jedną z malowniczych podkowiańskich uliczek, zobaczyłam siedzącą pod dębem przy ognisku rodzinkę. Niby zwyczajny widok – para, przy nich kilkoro hałaśliwych małych dzieci i kilkoro starszych ludzi. Rozmowy, śmiechy, wspólny czas. Marzyłam o tym!!! Marzyłam o rodzinie, takiej prawdziwej – że jestem czyjąś żoną, że mam męża, dla którego jestem najważniejsza. Że nareszcie mam dzieci, których pragnęłam tylko starałam się odsuwać tą myśl. Że mam dom, moje własne miejsce. Czas pędził do przodu a moje największe pragnienia pozostawały wciąż w strefie marzeń. A tak bardzo miałam nadzieję, że z Kubą stworzymy super rodzinę, dom. Teraz NIC już nie wiedziałam.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 7

- I wiesz co? – ciocia głośno przełknęła – z czasem gdy w jakiś sposób pogodziłam się, że ona nigdy nie wróci, gdy dowiedziałam się o komorach gazowych i o Auschwitz, najbardziej mnie bolało właśnie to, że nie ma żadnego śladu po Lenie i jej rodzinie, że wszyscy w koło po prostu o nich zapomnieli, że nie ma nawet grobu gdzie można by im zapalić świecę. I dlatego to miejsce – ciocia wskazała na kamień. Pod kamieniem zakopałam lalkę, tę co Lenka miała ode mnie dostać na urodziny oraz kilka naszych ulubionych zabawek i gier. I tu przychodzę, tu zapalam jej i jej rodzinie świecę.
Stałyśmy tam długo, chłonęłam wszystko co ciocia mówiła, i czułam, nie wiem co czułam, bo byłam cała zdrętwiała z emocji i bólu który emanował od cioci.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 6

- Lenka była moją bratnią duszą, wspaniałą dziewczynką. Codziennie się razem bawiłyśmy, rozumiałyśmy się naprawdę bez słów, to była trudna do wytłumaczenia więź. Kojarzysz ten budynek w rynku, zielony, ze zdobionym gzymsem? Tam mieszkała Lenka z rodzicami i braćmi. Spędzałyśmy mnóstwo czasu razem. Im bardziej rzeczywistość wokół nas pachniała śmiercią i strachem, tym bardziej Lenka swoją wspaniałą wyobraźnią i wymyślaniem różnych historii, zabierała mnie w inny świat, przestawałam się na chwilę bać, spijałam od niej nadzieję. A potem pewnego dnia, a zbliżały się wtedy jej siódme urodziny, miałam dla niej już przygotowaną z pomocą mojej mamuni, piękną lalkę, dokładnie taką o jakiej marzyła, robiłyśmy ją z mamą przez wiele wieczorów, Lenka i jej rodzina po prostu zniknęła. Przeczytałam ostatnio takie zdanie, że Żydzi w czasie wojny znikali jak odciski palców na szybie, bez śladu, żadnego. Dla mnie, dziecka, to był szok. Nie rozumiałam co to znaczy, że ona jest Żydówką, co się stało? Rodzice nic mi nie potrafili pomóc, wpadłam w rozpacz zupełną.
Przytuliłam ciocię najmocniej jak umiałam, łzy same płynęły mi po policzkach.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 5

Ale nie, ciocia już stała w oknie kuchennym, popijając kawę i wyraźnie na mnie czekała – Idziemy? – odwróciła się do mnie. Była poważna i elegancka, wręcz odświętna.
- Tak, zaraz będę gotowa – nie wiedziałam co mnie czeka i dokąd się wybieramy, ale już nie chciałam pytać, czułam, że cioci bardzo ciąży to czekanie i jeszcze moment i się rozmyśli.
- Czy pieski mogą pójść z nami ? – zapytałam.
- Tak, jasne – skinęła ciocia, miała bardzo napiętą twarz.
Szłyśmy przez pole, łąkę, mały brzozowy zagajnik, aż doszłyśmy do najstarszej, sosnowej części lasu. Słońce prawie nie przebijało się przez gęste konary drzew.
- To tu – ciocia nagle się zatrzymała i wskazała na kamień. Był to na pierwszy rzut oka zwykły kamień, ale już po chwili zauważyłam, że wokół niego są zasadzone różne roślinki oraz konwalie, tak ładnie i równiutko, że było widać tu ciociną rękę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 4

A najgorsze jest to, że im jestem starsza tym bardziej te obrazy wracają, jak żywe- ciocia zerwała się nagle, poprawiła koszulę nerwowo, jakby nagle czuła się źle z tym, że tu do mnie przyszła- śpij już Amelko, śpij, przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie, nie ciociu, dziękuję, dziękuję za to, za – nie wiedziałam nawet co powiedzieć, byłam tak bardzo oszołomiona tym wszystkim co właśnie usłyszałam, zupełnie nie wiedziałam jak się zachować.
- Jutro, przed wyjazdem, coś Ci pokaże, dobrze? – powiedziała na koniec ciocia i zniknęła tak nagle, że rano, gdy się obudziłam byłam pewna, że to wszystko mi się przyśniło.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 3

- Chora? Jestem już po prostu stara – smutno uśmiechnęła się ciocia –  jest środek nocy więc nie mam zamiaru zakłócać ci snu, chciałam tylko byś wiedziała, że to nie jest tak, że ja jakoś ukrywam przed tobą moje historie z dzieciństwa, że nie chcę się z tobą nimi dzielić, bo ci nie ufam czy coś. Nie przerywaj mi proszę bo jest mi bardzo ciężko mówić to co mówię. Jesteś wspaniałą osobą, Amelio, bardzo wrażliwą i dobrą i jestem z ciebie bardzo dumna. Nie chcę by moje potworne wspomnienia siedziały w tobie i raniły cię od środka. Bo ja tak się czuję. Gdy miałam nieco ponad trzy lata, zaczął się koszmar wojny. Pamiętam potworne rzeczy, strach, krzyki, mam w głowie zapisane straszne obrazy. Po co mam ci to opowiadać? – ciocia zakryła twarz w dłoniach.
Przytuliłam ją mocno. Nie wiedziałam co powiedzieć. Powtarzałam tylko – Ciociu, ciociu kochana – tak bardzo chciałam złagodzić jej ból.
Przepraszam, że pytałam, przepraszam, po prostu ja czuję, czuję podskórnie, że te historie są między nami, niewypowiedziane, ale są. Może gdyby ciocia mi je opowiedziała, wyrzuciła je z siebie, to było by cioci trochę lżej? – pogładziłam ją po dłoni.
Nie jestem na to gotowa, i ty też nie – zaprzeczyła ciocia – po prostu widzę jak ci przykro, gdy pytasz mnie o różne rzeczy a ja ci ich nie chcę opowiedzieć. Po prostu nie czas na to, nie mam na to sił.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 2

Ostatnia noc u cioci Wandy, tuż przed moim wyjazdem, gdy wydawało się, że już jakoś zamiotłyśmy niektóre sprawy głęboko „na potem”, gdy było nam razem już znowu powierzchownie normalnie. Ciocia obudziła mnie w środku nocy delikatnie potrząsając moją ręką. Wystraszyłam się potwornie. Ciocia w wymiętej koszuli nocnej z potarganymi włosami i rozpaloną twarzą.
-Ciociu, co się dzieje? – skoczyłam jak oparzona – wezwać lekarza? Źle się ciocia czuje?
- Ciii, spokojnie, nic się nie dzieje – ciocia próbowała być spokojna, ale widziałam, że była bardzo zdenerwowana – chciałam ci tylko coś powiedzieć.
- Tak? Co się dzieje? – oddychałam szybko, pewna usłyszeć coś potwornego – czy jest ciocia chora?

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 1

Siedziałam zdyszana w mojej podkowiańskiej kuchni. Właśnie wróciłam z biegania z Mysterem i Jopusiem. Wciąż było mi dość ciężko biegać z przyczepionymi do paska smyczami zakończonymi dwoma bardzo żywymi psiakami, które często chciały się zatrzymywać by coś powąchać lub podsiusiać, ale miałam nadzieję, że „trening czyni mistrza” i już niedługo będziemy razem pięknie biegać, musimy się tylko tego nauczyć. Bieg był dla mnie świetną odtrutką na wszystkie stresy i trudne myśli. I mocne przeżycia ostatnich godzin u cioci…

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 5

Patrzyłam z czułością na wspaniałe łąki, pola. Każdy chwast, zioło, było takie swojskie, polskie. Naprawdę po powrocie ze Stanów zakochałam się w Polsce. Cieszyłam i doceniałam mnóstwo małych, pięknych, typowo polskich skarbów, jak ten widok przede mną – piaszczysta wąska droga, porośnięta po bokach rumiankiem, perzem, w oddali szumiące jak morze łany zbóż. I to powietrze! Rześkie, pachnące lekko zgniłym drzewem. I te domy w oddali! Kiedyś wydawały mi się liche, zwyczajne, teraz, po amerykańskiej trasie, patrzyłam na nie z podziwem. Murowane, solidne, okna ze starannie upiętymi firankami, mocnym płotem, podwórka czyste, wykostkowane, wszędzie kwiaty na skalniakach i w donicach. Piękna polska wieś!
Zachichotałam bo Myster właśnie powalił Jopusia na ziemię prosząc o zabawę i już za moment ganiali się z głośnym szczekaniem. Cudowna chwila…
Już pojutrze będę w pracy, moje myśli coraz bardziej krążyły wokół powrotu do normalności, do obowiązków, po tych najdłuższych w moim życiu wakacjach. A już w sobotę będę w schronisku, NARESZCIE!!!

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 4

Zjadłyśmy pyszną mizerię i ciocine kotlety z jajek z dużą ilością szczypiorku. Rozmawiałyśmy o pogodzie, o psach (cudownie bezpieczny temat).
Po obiedzie wybrałam się na spacer z Mysterem i Jopkiem po okolicznych łąkach i polach. Ciocia została, tłumacząc się swoim rytmem dnia i swoimi rytuałami. Akceptowałam to, nie dąsałam się, choć bardzo chciałam być blisko niej, chciałam by czuła, że właśnie może dopuścić mnie do swoich wspomnień, zaufać. Ale widocznie to nie był jeszcze ten moment.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 3

- Chyba tak… mogę sobie wyobrazić, ale wiesz, w relacjach z ludźmi bardzo ważne jest to ile dajemy z siebie, gdzie stawiamy mur, na ile pozwalamy drugiemu człowiekowi dojść blisko do naszych przeżyć, myśli, i gdy ryzykujemy tworzy się ta nić, bliskość, obustronna.
Patrzyłam na ciocię pełna zachwytu, tak mało ją jednak znałam. Czułam jak opowiadając mi o budowaniu relacji, przed oczami przelatywały jej obrazy z przeszłości, czułam, tak rzadko wyczuwalny od cioci żar uczuć, wspomnień.
- Ciociu – dałam się ponieść tej chwili i odważyć – opowie mi ciocia kiedyś o swoim dzieciństwie? I w tym momencie poczułam, że poszłam za daleko, rozpędziłam się. Ciocia błyskawicznie zmieniła wyraz twarzy, tak jak bym usłyszała głośne zatrzaśniecie drzwi. Ciocia już miała swój codzienny zacięty wyraz twarzy pod tytułem „Jestem dzielna” i ignorując zupełnie moje pytanie, powiedziała, że idzie narwać więcej ogórków byśmy się najadły do syta furą mizerii.
Zrobiło się chwilę nieswojo, ale ciocia szybko wyszła do ogrodu a ja zostałam w kuchni, w powietrzu intensywnie naładowanym emocjami.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 2

- Ach ten Kuba, wspaniale, że udało się, że tak to zaplanował, że pojechałaś do niego i zobaczyłaś taki kawał Stanów! I z tego co mówisz to jest tam bidulek dzielny na tej obcej ziemi ! – piała z zachwytu ciocia, obierając szybko i zwinnie ogórki na uwielbianą przeze mnie mizerię.
- Taak, ciociu – już już chciałam podzielić się z nią kilkoma zaprzątającymi mi myśli i serce wątpliwościami, ale się cofnęłam, stchórzyłam. Nadal jakoś cioci krytycyzm i piorunująca pewność pewnych poglądów nie dawała mi szans na poruszanie niektórych wątków.
- Tak, Amelko? – zatrzymała się ciocia w połowie obierania.
- Nic, nic, tak, Kuba jest dzielny, wiesz, ostatnie dni spędziliśmy u niego, byłam w tej lecznicy gdzie pracuje, poznałam jego kolegów i koleżanki z pracy, całe jego tamtejsze środowisko, mogłam trochę poczuć jak tam ma.
- I ? – ciocia chłonęła wszystko co dotyczyło Kuby z wielkim zainteresowaniem.
- Wszyscy są bardzo amerykańscy, tacy na luzie, fajni na zakolegowanie, ale nie wiem czy na zaprzyjaźnienie, wiesz o co mi chodzi? – spojrzałam na nią badawczo, tak bardzo chciałam by mnie rozumiała.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 1

Mystuś z każdą godziną wyglądał lepiej, widać było, że wraca do życia. Nigdy nie był aż takim przytulakiem jak teraz, przychodził i bezceremonialnie ładował mi się na kolana. Czasem też przybiegał nagle, sprawdzał mnie, sprawdzał czy jestem, zaglądał głęboko w oczy, jakby z wyrzutem, jakby mówił – czekałem na ciebie przyjacielu, i myślałem, że nigdy nie wrócisz.
Czas u cioci Wandy płynął powoli, spokojnie. Te trzy dni trwały bardzo długo. Kiedyś uciekałam od tego domu, srogiej, wydawało mi się, że oschłej cioci Wandy. Teraz nasze relacje były dużo lepsze, bardziej szczere i bliskie. Ciocia Wanda pozwoliła mi zbliżyć się do siebie choć trochę, ja też podejmowałam wysiłek opowiadania jej o sobie, moim świecie, moich sprawach. Oczywiście nadal unikałam niektórych spraw, często lawirowałam między tematami, by uniknąć przykrej konfrontacji czy surowej oceny cioci. Teraz na przykład nie za bardzo mogłam się z ciocią podzielić wszystkimi uczuciami i przemyśleniami dotyczącymi Kuby. Jak choćby sprawą zatajenia stanu Mystera podczas mojej nieobecności. Ciocia uwielbiała Kubę, była do niego absolutnie bezkrytyczna, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, znając charakter cioci.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 5

- Amelko, to na czym skończyłaś relację? – z głośnym sapnięciem weszła do kuchni ciocia Wanda i wyrwała mnie z kokona moich myśli i złości na Kubę.
- Ostatnia opowieść była o tym jak zabłądziliśmy, prawda? – próbowałam wrócić na tory myślowe związane z Ameryką. Wiesz ciociu, teraz, gdy tu siedzę u ciebie bezpiecznie w kuchni to takie historie jak ta gdy bałam się jazdy po nocy i jak uciekaliśmy jak poparzeni, gdy przy szopie zobaczyliśmy człowieka, wydają mi się i nierealne i mało fajne do opowiadania, bo właściwie to nic się nie stało.
Cała podróż przez wschodnie wybrzeże, cały ten pobyt, wydawał mi się teraz bardzo odległy i jakiś mało realny. A złość na Kubę, kumulowana, rosła jak na drożdżach i powodowała, że nie za bardzo chciało mi się wracać do wspomnień które były tak mocno z nim związane. Jednak starałam się ukryć przed ciocią to i owo, by jej nie martwić, więc starałam się dalej kontynuować opowieść.
Planowałam być u cioci trzy dni, dozowałam więc historie i wrażenia, by za bardzo cioci nie zmęczyć, a również by po prostu z nią pobyć, pouczestniczyć w jej zwykłej codzienności.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 4

Kuba wiedział, Kuba wiedział – pobrzmiewało mi w uszach. Jak mógł?? Cała moja złość pędziła już teraz w jego kierunku. Nie miałam tak dużego żalu do rodziców Kuby, widziałam, że byli przejęci, i że na pewno robili co mogli, ale Kuba? Jak mógł się tak zachować? Wiedzieć, że Myster właściwie umiera z tęsknoty, dosłownie, że jest tak źle, nic mi o tym nie powiedział, nawet nie zasygnalizował, nie dał mi nawet szansy na podjęcie decyzji co w tej sytuacji zrobić.
Próbowałam się opanować i zachować przy rodzicach Kuby najlepiej jak się dało, mimo, że w środku cała się gotowałam.
Dziękowałam im chyba z pięć razy, powtarzając, że wiem, że się pięknie opiekowali pieskami, że zrobili wszystko, że są kochani.
Czułam już jak z emocji i zmęczenia, mówię coraz bardziej niewyraźnie. Pożegnałam się serdecznie, poprzytulałam, obiecując, że przyjadę lada dzień i wszystko opowiem.
Pan Marek odwoził mnie do domu. Siedziałam na tylnym siedzeniu, na środku, mając po każdej stronie, tuż pod ręką, moje kochane dwa futrzane łebki. Moje, moje własne uratowane psiaki, za które byłam odpowiedzialna. Kuba nie miał prawa ukrywać przede mną tej całej sytuacji. Uważałam, że zrobił bardzo źle. W tym momencie nie chciałam nawet z nim rozmawiać. Pan Marek na początku próbował mnie zagadywać, na szczęście był tak przemiły, że widząc, jak przeżywam całą sytuację i nie mam ochoty na rozmowę, w końcu zamilkł i włączył cichutko radio.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 3

Stali przede mną oboje, rodzice Kuby, z minami winowajców, i wszystko opowiadali. Jak Mystuś chciał zwiewać i mnie szukać, jak wył, jak się na nich obraził i udawał, że ich nie słyszy, przesiadując godzinami przy płocie i czekając na mnie. O problemach z apetytem, o depresji w która wpadł z tęsknoty za mną. O tym jak się zamknął w sobie, nie reagował nawet na liczne jopusiowe próby zachęty do zabawy. Czekał. Całe jego psie jestestwo nastawiło się na czekanie. Musiał dostawać kroplówki, leki, odwodnił się.
Mama Kuby opowiadała to wszystko ze łzami w oczach, pan Marek cały czas ją tulił. A ja? Byłam w szoku, gładziłam Mystusia, wpatrzonego we mnie, liżącego mnie po ręku i przytulałam Jopusia.
- Dlaczego nic o tym wszystkim nie wiedziałam? Przecież tyle razy rozmawialiśmy, pisaliśmy do siebie – zapytałam, próbując być miłą i ukryć swoją złość, że nic o tym nie wiedziałam.
- Kuba wiedział, z pomocą swoich kolegów tutaj pomagał jak mógł, ale co, miałaś nagle skracać pobyt, wracać? – Mama Kuby była najwyraźniej coraz bardziej zdenerwowana.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 2

Ledwo szedł ku mnie, cały wybiedzony i wyliniały, z podkulonym ogonkiem.
- O Boże – jęknęłam – Mystusiu!! Podbiegłam do niego i chwyciłam go na ręce. On cicho westchnął, wtulił swój pyszczek w moją szyję i sapnął bardzo bardzo ciężko.
- Co się dzieje? – wodziłam mokrymi oczami po twarzach rodziców Kuby.
- Wszystko już będzie dobrze, wszystko Ci opowiemy, chodź do domu – powiedziała smutno pani Hania.
Nie chciałam nawet za bardzo wchodzić, wykończona po wielu godzinach podróży, marzyłam tylko o powrocie do Podkowy. Chciałam opowiedzieć wszystko potem, przy następnym spotkaniu, podzielić się wrażeniami, ale musiałam dowiedzieć się natychmiast co się stało mojemu kochanemu Mysterkowi.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 50, część 1

Podkuliłam nogi i wcisnęłam się mocniej w kąt parapetu ciociowandziowej kuchni. Wyjrzałam na nieskazitelny, wypielęgnowany ogród. Chwilę wodziłam wzrokiem za ciocią, schylającą się po kolejne marchewki i pietruszki. Patrzyłam na nią z czułością, ale i niepokojem. Gdy tu przyjechałam bardzo uderzył mnie jej widok. Przygarbiła się, postarzała, jej ruchy były wolniejsze, jakby pełne wysiłku. Jak to możliwe, że w ciągu tych paru tygodni tak się zmieniła? A może coś jej dolega? Muszę, jakoś muszę, przekonać ją do wizyty u lekarza i badań, pomyślałam. Gładziłam delikatnie stopą na zmianę raz Mysterka, a raz Jopusia, którzy drzemali blisko mnie. Zdecydowanie odsypiali moją amerykańską przygodę. Byli bardzo stęsknieni! Teraz nawet woleli zostać przy mnie niż pohasać chwilę w ogrodzie, co było bardzo do nich niepodobne. Nikt nigdy tak się na mnie nie cieszył! Moment witania z nimi, gdy taksówka przywiozła mnie z lotniska do domu rodziców Kuby, będę długo pamiętać. I ten moment niepokoju, gdy otworzyły się drzwi w których pojawiły się dwie kochane głowy – rodzice Kuby, a z pomiędzy ich nóg, jak torpeda wyskoczył z wielkim piskim Jopuś. Podskokom i lamentom nie było końca.
- A gdzie Mystuś? – krzyknęłam wystraszona, próbując przekrzyczeć Jopusia.
I wtedy zobaczyłam Mystusia…

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 30 lipca 2015

Rodział 49, część 8

Długo nie  mogliśmy zasnąć, tak w nas buzowała adrenalina. Zaczęły mi się przypominać wszystkie najstraszniejsze horrory i ta postać przy szopie. A gdyby popsuł nam się samochód? A gdyby skończyła się benzyna? A gdyby… ? A gdyby naszych ciał ani samochodu już nigdy nie odnaleziono? Nawet by nie wiedziano gdzie nas szukać, bo mama Kuby wiedziała tylko do jakiego hotelu w jakiej miejscowości planujemy dotrzeć. Chyba mieliśmy tym razem dużo więcej szczęścia niż rozumu…

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 29 lipca 2015

Rozdział 49, część 7

Kuba wykręcił z piskiem opon i ruszył szybko z powrotem. Właściwie nie umieliśmy sobie potem odpowiedzieć na pytanie czemu wcześniej nie zdecydowaliśmy się wrócić jakoś na tą główną trasę? Kuszeni wizją poznania nowych tras, wrażeń, ufający technice, myśleliśmy, że ta trasa jest dobra.
W milczeniu pędziliśmy do głównej drogi z powrotem byle dalej, byle dalej. Pierwsze światła innych samochodów, trasę, przywitałam z zachwytem, a Kuba wyraźną ulgą. Ale kolana jeszcze mi się trzęsły bo właśnie zdałam sobie sprawę, że na całej tej bocznej trasie nie minął nas żaden samochód.
Gdy dotarliśmy do hotelu, to byłam tak szczęśliwa, że myślałam, że ucałuję z radości panią recepcjonistkę! Cywilizacja! Chyba nigdy tak mnie nie cieszyła cywilizacja jak tej późnej nocy!

(ciąg dalszy nastapi...)

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 49, część 6

Skupiona na swoim strachu nie umiałam się nawet zachwycać przebiegającymi nam czasem przed maską samochodu pięknymi sarenkami (nakrapianymi, jak z bajek Disneya!) czy zajączkami z puchatymi, białymi ogonkami.
I nagle stało się TO. Najbardziej przerażający obraz z naszej amerykańskiej wycieczki – droga się skończyła i naszym oczom ukazała się wielka, rozwalająca się stodoła.
-Kuba, zawracaj szybko! – krzyknęłam przerażona. Już nigdy nie miałam się na szczęście dowiedzieć czy ta postać która mignęła mi na tle szopy to była projekcja mojego strachu czy ktoś tam naprawdę stał.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 49, część 5

Już nie chciało mi się podśpiewywać, coraz bardziej chciało mi się płakać. Zewsząd otaczała nas ciemność i nawet niby ze śmiechem przywołane przez Kubę zdanie z „Seksmisji” – „Ciemność, widzę ciemność” , zawisło jakoś martwo w powietrzu, bo już obojgu z nas nie było do śmiechu. GPS coś tam cały czas przeliczał, momentami tracąc sygnał, co przyprawiało mnie o palpitacje serca. Już mi się włączała panika.
-Kuba, co my teraz zrobimy???? Boję się tak bardzo - szeptałam, po raz dziesiąty upewniając się czy wszystkie drzwi są zablokowane od środka, i czy chociaż w tym wnętrzu samochodu jesteśmy w miarę bezpieczni, bo przestrzeń poza wydawała się wręcz wroga.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 49, część 4

Na początku, podśpiewując pod nosem piękną piosenkę Adele, cieszyłam się ze zmiany widoków, pewna, że ta trasa jest szybsza. Ale było już bardzo późno, a trasa robiła się coraz bardziej kręta, wąska i ciemna. Zaczynaliśmy czuć się nieswojo.
Było zupełnie ciemno, nie widać było żadnych domów, tylko pojedyncze skrzynki na listy, które świadczyły, że gdzieś tam w głębi musiały być jakieś domy.
-Kuba? Daleko jeszcze? – zapytałam, przełykając ślinę, i o ile w wielu sytuacjach ten tekst ze Shreka był śmieszny, teraz zaczynałam się naprawdę bać i widziałam, że Kubie też jest nieswojo.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 49, część 3

O strzelaninie w małej miejscowości na Florydzie oraz traumatycznej akcji w centrum handlowym, staraliśmy się nie wspominać. Przeżywaliśmy bardzo ostatnią noc, która teraz była już na szczęście historią która się dobrze skończyła.
Tak naprawdę jeszcze teraz nie wiedzieliśmy jak to się stało! Po prostu człowiek za bardzo czasem ufa technice, a nie sobie. I gdy na trasie GPS kazał nam nagle zjechać z głównej drogi, umęczeni, marzący o szybkim dojechaniu do następnego hotelu i spaniu, bezrefleksyjnie go posłuchaliśmy.  I to był błąd, błąd, który nas kosztował dużo nerwów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 49, część 2

Przed nami było jeszcze kilka wspaniałych atrakcji, ale już robiliśmy rankingi najlepszych miejsc. Miałam problem z pierwszą trójką, bo prawie na równi byłam zachwycona Wakulla Springs Park, gdzie pływaliśmy łodzią, mijając cudne małe aligatorki, Palm Beach, Zatoką Meksykańską, a miejscem gdzie kręcili Dirty Dancing. Kuby ranking wrażeń był bardzo podobny, dorzucał tylko rewelacyjne muzeum starych samochód w Tallahassee na Florydzie oraz oczywiście Disneyland w Orlando. Wspominaliśmy już teraz, wpatrzeni w siebie z zachwytem. Byliśmy tak niesamowicie napakowani wrażeniami! Nie mogliśmy się nagadać! I już teraz, po tylu miejscach i tylu tysiącach kilometrów, zaczynaliśmy często zdanie od: A pamiętasz…?

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 49, część 1

Siedziałam w samochodzie i się chichrałam. Byliśmy na ogromnym parkingu, parę metrów od restauracji sushi, do której planowaliśmy pójść i nie chciało nam się wysiąść z cudownie chłodnego samochodu na ten żar. I chyba to mnie tak rozśmieszało. Poza tym, po tym co przeżyliśmy ostatniej nocy, cieszyłam się na ten tłum samochodów i cywilizację otaczającą nas teraz gęsto.. .
Chichrałam się zupełnie bez powodu, może to nerwy ze mnie w ten sposób wypełzały, a może to radość, że jadłam kolejnego mrożonego banana w czekoladzie na patyku, który to deser bardzo mi tu w Stanach zasmakował.
Było tak miło siedzieć sobie razem, zjadać, rozmawiać, po prostu cieszyć się sobą i chwilą. Nie spieszyliśmy się. Napawaliśmy się powoli gasnącą amerykańską wycieczką.

(ciąg dalszy nastąpi...)