sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 36, część 1

Uporczywymi telefonami na straż miejską udało mi się dowiedzieć gdzie psiaka przewieźli, a potem zaczęłam wydzwaniać do tej lecznicy. I tak przez najbliższe dni codziennie wydzwaniałam do pana Kazimierza – bo tak miał na imię lekarz, do którego z interwencji trafił Czaruś, (bo tak go sobie na razie nazwaliśmy). Nie był na początku najsympatyczniejszy, w ogóle był raczej zdziwiony, że mnie interesuje jakiś tam pies. Dowiedziałam się, że psiak jest rasowy, ale stareńki. Miał około 12, 13 lat, słabo widział i był ogólnie bardzo osłabiony i wycieńczony. Nie łatwo mi było się tego wszystkiego dowiedzieć. Lekarz odzywał się zdawkowo, był nawet lekko podirytowany i mówił, że nie ma czasu na takie telefony.  Jednak słuchając rad Kasi postanowiłam nękać tego pana codziennymi telefonami, co sprawiło, że jakoś się chyba do mnie przekonał i był milszy co miałam nadzieję (wielką!)również wpływało na jakość opieki nad Czarusiem – bo jak mówiła Kasia najgorzej mają te zupełnie porzucone, zaniedbane, o które nikt się nie upomni. Czaruś już był w moim sercu i miałam nadzieję, że los się jakoś jeszcze do niego uśmiechnie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 35, część 9

Opowieść przerwała nam podjeżdżająca straż miejsca. Szczęśliwie przyjechał bardzo sympatyczny pan. Powiedział, do której kliniki go wiezie, na oględziny. Zgodnie ze wskazówkami Kasi spisałam numer wozu i nazwisko pana i zapytałam gdzie mogę dzwonić, by dalej się o niego dowiadywać. Chyba był zdziwiony moim zainteresowaniem. Kasia mnie jednak wyraźnie przestrzegła, że muszę się nim interesować, mieć to pod kontrolą.
Patrzyłyśmy jeszcze chwilę za odjeżdżającym pojazdem. Już się do niego przywiązałyśmy, pani Hania i ja. Już bym go najchętniej wzięła do siebie, na zawsze… A mama Kuby chyba też przez chwilę o tym pomyślała, ale powiedziała tylko na głos.
-Nie dam rady teraz siłowo, i te wnuki, i to całe zamieszanie z nimi, nie miałby chyba u nas dobrze.
Miałby ekstra – pomyślałam, ale nie miałam zamiaru na siłę nikomu wciskać psa.
Wracałyśmy wykończone i głodne, ale miałam nadzieję, że ten psiak będzie miał już teraz tylko lepiej. Już za nim tęskniłam, już chciałam go zobaczyć.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 35, część 8

Trochę grzałyśmy się w sklepie, trochę w samochodzie, na zmianę by być przy psiaku, by na przykład gdzieś nie odszedł. Ale nie wyglądał by gdzieś się wybierał. Patrzył na mnie mądrymi psimi oczami. Gdyby umiał mówić… Otulałam go mocno kocem. W końcu mama Kuby zdecydowała – wsadzamy go do samochodu, bo za bardzo się trzęsie z zimna a to wszystko za długo trwa. My też byłyśmy już sine z zimna. Też mi to już wcześniej przyszło do głowy, ale nie chciałam się rządzić nie swoim samochodem, a pani Hania miała w nim tak czyściutko, że nie śmiałam proponować. Wsadzenie psiaka okazało się nie lada wyczynem. Musiałyśmy go praktycznie podnieść, a ważył sporo mimo wychudzenia. Czekałyśmy. W międzyczasie pani Hania zadzwoniła do pana Marka, by go uspokoić, czemu nas tak długo nie ma. Ja napisałam lakonicznie do Kuby, ale on się raczej nie zdążył jeszcze o mnie martwić, bo był przekonany, że jestem w Komorowie z jego rodzicami. Zadzwoniła do mnie najpierw pani Ela, by zapytać jak sytuacja, a po chwili Kasia. Z Kasią gadało mi się jakbyśmy się znały ze sto lat. Była super!
Czekanie bardzo się przeciągało. Ssało mnie już w żołądku z głodu. Panią Hanię na pewno też, ale ani przez moment się nie zawahała, nie powiedziała, że musi wracać czy coś. Chyba odgadła moje myśli, bo zaczęła mi opowiadać jak to jest być mamą weterynarza. O tym jak Kuba od zawsze znosił do domu ranne ptaki, znalezione kociaki, jeża, a raz nawet szczurka. I jakie cyrki z tym wszystkim były!

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 25 lutego 2015

Rozdział 35, część 7

Początkowo podany przez panią Elę numer nie odpowiadał, ale na szczęście po trzeciej próbie odezwał się miły, pogodny głos.
Przedstawiłam się i opowiedziałam pokrótce o co chodzi.
Kasia westchnęła – do nas niech idzie, to znaczy do tego schroniska gdzie jestem wolontariuszką – tam się nim zajmiemy, chociaż teraz to najgorszy czas, marzną nam wszystkie psiaki potwornie, ale przynajmniej będzie miał jedzenie dobre i dużo i spacer raz w tygodniu. Chwileczkę – w tle usłyszałam dziecięcy płacz – przepraszam właśnie karmię synka. Zdziwiłam się – to można mieć małe dziecko i jeszcze czas i siłę, by pomagać zwierzakom? Zadzwoń na straż miejską i nie daj się zlekceważyć, bo jest różnie. Niektórzy są super, z innymi gorzej. Zresztą jak chyba w każdym zawodzie, co?
I tak czekałyśmy z mamą Kuby, minuty mijały…

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 35, część 6

W słuchawce usłyszałam szelest papierów – gdzieś tu mam, ostatnio poznałam taką dziewczynę, Kasię, ona jest z tego niezłego schroniska – mam! Krzyknęła. Trzeba do niej najpierw zadzwonić i zapytać, jaką tam mają sytuację na dzień dzisiejszy, może ona coś doradzi, bo działa na tym terenie, bo wiesz, to nie są moje rewiry. Masz na czym zapisać?
Nie bardzo – szukałam po kieszeniach. Ale pani Hania już mi podawała karteczkę i długopis. Niesamowite! Niby zajmuje się psiakiem, uspokaja go, głaszcze, a gdy tylko coś można pomóc jeszcze, zrobić, to już jest, już to robi!
Zapisałam numer i bardzo serdecznie pożegnałam się z panią Elą. Taka to była ta nasza znajomość, – na co dzień nie miałyśmy za bardzo kontaktu, ale w razie jakieś zwierzęcej akcji wiedziałam, że mogę do niej walić w dzień czy w nocy.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 35, część 5

Ja w tym czasie krążyłam wokół z komórką przy uchu. Nie było mowy bym zabrała psiaka do siebie, nie mogłam też go tutaj tak zostawić na tym zimnie. Zadzwoniłam do pani Eli z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, by się doradzić co i jak. Była taka kochana i zawsze gotowa do działania! Zresztą jak ją poznałam (znowu dzięki pani Helenie!) to jakoś myślałam, że będę jej pomagać, jakoś z nią działać. Wszystko się jakoś rozeszło, gdy znalazłam Jopusia. Intensywna opieka nad nim wykluczała możliwość pomocy pani Eli. Trochę mi było głupio wobec niej chociaż czułam, że ona to wszystko rozumie. Pani Ela mówiła, że najlepiej byłoby zadzwonić po straż miejską, ale nie jest pewne, co oni z nim zrobią, to znaczy, do którego schroniska go zawiozą.
Prawda jest taka – westchnęła pani Ela, że jedno schronisko jest całkiem niezłe, jeśli tak można powiedzieć w ogóle o schronisku, ale jeśli tam nie mają miejsca to go zawiozą gdzieś indziej, a tam może się okazać, że nie będzie miał lepiej niż na ulicy. Westchnęła. Czekaj! – dodała.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 34, część 4

O rety – jęknęła za mną pani Hania, która widocznie musiała podążyć za mną – biedaczek!
Wyszła ekspedientka ze sklepu – To pani pies? - zapytała prawie wrogo.
Nie, właśnie go zobaczyłam - odpowiedziałam cicho.
Wygląda potwornie – idę do mięsnego po coś dla niego – zdecydowała pani Hania.
Ja  w tym czasie myślałam już gorączkowo, co robić. W parę minut przy psie zrobił się niezły tłumek. Mama Kuby przyniosła kiełbaski, pani ze sklepu przyniosła nóż, by je pokroić (apelowałam, by nie dawać mu za dużo, bo jak jest za bardzo wygłodzony to takie nagłe najedzenie bardziej mu zaszkodzi niż pomoże). Jedna pani poleciała do pobliskiego second handu i przyniosła kocyki, którymi okryliśmy psiaka. Siedział tak zmaltretowany i zupełnie obojętny. Mama Kuby schylała się do niego i głaskała. Tłumek początkowo dyskutował, jacy to ludzie są okropni itp. Ale zaczął szybko się przerzedzać, bo było rzeczywiście przeraźliwie zimno. I tak byłam podbudowana reakcją ludzi, naprawdę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 21 lutego 2015

Rodział 35, część 3

Super! - uśmiechnęłam się. Jak to można sobie małe przyjemności robić, co dnia. Pomyślałam, że wracając zapytam czy byśmy nie wstąpiły po psiaki do mnie do Podkowy i Kuba nie musiałby już specjalnie po nie jechać. Analizowałam już gdzie schowałam taki ładny kocyk, by wyścielić tylne siedzenie i nie zakłaczyć pani Hani samochodu.
Pani Hania bardzo spokojnie, fajnie kierowała. Trasa była rzeczywiście przyjemna. Milanówek miał super klimat. W ogóle te miejscowości podwarszawskie – Podkowa, Komorów, Milanówek, były wyjątkowo malownicze i takie zadbane! Nawet teraz, gdy było tak ponuro i brzydko, z przyjemnością patrzyłam na mijane wille, piękne uśpione ogrody, aleje, pełne starych drzew.
Miodownik rzeczywiście już na wygląd był wart przyjazdu aż tu! Wyglądał i pachniał przepysznie!
Po wyjściu z cukierni dojrzałam nieopodal siedzącego przed sklepem psa. Jakoś mimowolnie nogi skierowały mnie w jego stronę. Coś było nie tak. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to potwornie wychudzony amstaff, ledwo się trzymał na nogach i cały się trząsł.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 35, część 2

Obierałam właśnie warzywa do pysznej sałatki pani Hani, a pani Hania pięknie je wszystkie w mig kroiła w kosteczkę. Było tak fajnie, tak spokojnie. Naprawdę odpoczywałam...
Wiesz Amelko, tak teraz pomyślałam, że może zadzwonię do Milanówka, tam w jednej z cukierni robią ulubiony miodownik Kuby i jeśli jeszcze mają to poproszę by odłożyli i bym po niego podjechała, ok?
Po chwili wróciła od telefonu i powiedziała, że mają ostatni i odłożą.
Czy ja mogę pojechać z panią? Czy woli pani, że tu zostanę i coś w tym czasie podszykuję?
Chodź, pojedziemy sobie razem, to taka ładna trasa, nawet o tej porze roku, zrobimy sobie fajną przejażdżkę, a co!

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 35, część 1

Ludzi najlepiej poznaje się w akcji, gdy coś się razem robi. Ja bardzo szybko po poznaniu rodziców Kuby, miałam okazję zrobić coś wspólnie z mamą Kuby, i to zrobić coś dobrego.
Był to wyjątkowo brzydki dzień, koniec listopada, zimno potwornie. Sobota. Urodziny Kuby. Mama Kuby zaprosiła nas na urodzinowy obiad (już mi ślinka ciekła na myśl o ewentualnych pysznościach!).  Kuba miał tego dnia dyżur w lecznicy. Ja przyjechałam rano do Komorowa WKD, by pomóc w przygotowaniach, zresztą w ogóle lubiłam tu być. Psiaki zostały na razie w domu w Podkowie, bo z dwoma do WKD wsiadać byłoby nie bardzo, a Jopuś umarłby chyba z nerwów. Kuba obiecał wracając z Warszawy podjechać po nie i z nimi przyjechać do Komorowa, by nie siedziały same cały dzień szczególnie właśnie w sobotę. Dość już są same w tygodniu, gdy pracuję. Super, że rodzice Kuby nie mieli nic przeciwko ich obecności. Przypominały mi się od razu cale akcje u rodziców Tomka, z Perełką i jak musiałam izolować Mystera i jak nie miał nigdzie wstępu. Ech.. historia.. Dużo się od tego czasu zmieniło, baaardzo dużo.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 34, część 5

Amelko, spokojnie, bo nic nie rozumiem, czego nie będziesz umiała? –tulił mnie mocno, a Myster przywołany moim płaczem wbiegł szybko z dołu po schodach i właśnie analizował sytuację swoim mądrym psim wzrokiem. Za nim zaraz przyczłapał zdezorientowany Jopuś.
Bo ja nie miałam takiego domu i pewnie nigdy nie będę potrafiła… łkałam.
Nie gadaj głupot – przerwał mi Kuba – jesteś wspaniała i kocham cię właśnie taką, jaka jesteś. Widzisz te dwa lekko zezowate spojrzenia ? –wskazał na Mystera i Jopusia – sprawiłaś, że są szczęśliwi a byli zupełnie przegrani w tym życiu. Stworzyłaś im extra dom i …-  i tu zaczęła się cała lista moich zalet. Wszystko skończyło się bardzo słodko, a ja się uspokoiłam.
Gdy zeszliśmy na dół, rodzice Kuby w ogóle nie zapytali o ten mój wybuch płaczu, to było zastanawiające, bo musieli przecież wszystko słyszeć.
Kuba mi potem wytłumaczył, że jest to niesamowita zasada obojga jego rodziców – nie wcinać się dzieciom, żeby nie wiem co, ale czuwać na warcie i być zawsze gotowym do pomocy. Nienormalni są jednak rodzice Kuby. Są nadzwyczajni.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 34, część 4

-Kuba, tu jest ekstra!! I ten widok z okna! Nie myślałeś by tu zamieszkać? Na stałe?
- Wiesz, w pewnym momencie człowiek musi się „odpępkowić” i usamodzielnić, inaczej do dziś bym nie umiał sobie kanapki uszykować. I wiesz, te dojazdy codzienne. Wcześniej bardzo chciałem do stolicy. To teraz tak jest, że tu przyjeżdżam i wzdycham, że tu mi jakoś zaczyna być lepiej niż w mieście.
Kuba opowiadał, a ja chodziłam wzdłuż ogromnego regału z książkami. Wodziłam wzrokiem po tytułach – dużo tu było książek o zwierzętach, ale też o historii, lotnictwie czy encyklopedii.
Fajnie było wejść, choć na chwilę, w świat małego Kubusia, spróbować go sobie wyobrazić jak tu siedział przy tym biureczku, odrabiał lekcje, grał.
-Wzruszyłam się jakoś – głośno przełknęłam ślinę – masz taki wspaniały dom, wspaniałych rodziców.
-Normalnych chyba, co? – wzruszył ramionami i się tak cudownie uśmiechnął.
-Normalnych nadzwyczajnie! Ja nigdy nie będę potrafiła… rozbeczałam się zupełnie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział 34, część 3

Opowiadałam o ostatnich zmianach w mojej pracy, a Kuba o wyjątkowo złośliwym jamniku, którego ostatnio leczy.
- Amelko (ostatnio przeforsowałam, by mówili mi po imieniu) a nie chcesz zajrzeć na piętro i zobaczyć pokoju Kuby? – zapytała pani Hania.
- Nie ma za bardzo co oglądać, ale jeżeli nie macie nic przeciwko-powiedział Kuba.
- Cały czas tam dbam o porządek, odkurzam, wietrzę – powiedziała pani Hania.
- A tam tylko hula wiatr – dodał pan Marek – jak budowałem ten dom to myślałem, że to będzie taki rodzinny dom, a tu się teraz okazuje, że każdy chce do miasta i nie ma nikogo chętnego ze starymi rodzicami mieszkać – puścił oko tata Kuby.
- Trochę mamy rzeczywiście za duży ten dom, ale go kochamy – westchnęła mama Kuby.
-To zapraszam na oględziny góry – przerwał Kuba.
Góra była rzeczywiście imponująca! Piękne dwa duże pokoje – jeden był kiedyś pokojem Pawła, a drugi Kuby. Trzeci, mniejszy, służył za pokój gościnny. Była też łazienka, rozległy przedpokój i balkon.
Wszystko było urządzone ładnie, choć było widać, że to meble z innej epoki. Pokój Kuby był właśnie taki, jakim go sobie wyobrażałam! Mnóstwo książek, zdjęć, komiksów i męskich dupereli.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 34, część 2

Oboje byli już na emeryturze, ale na pewno nie można było powiedzieć, że odpoczywają. Za domem (dom był naprawdę duży!) rozciągał się ogromny i perfekcyjnie zadbany ogród (ciocia Wanda byłaby zachwycona!). Grządki cebulki, marchewki, kapustki, malinowy, borówkowy i jeżynowy zagajnik, ziemniaczki, pomidorki, a wkoło wypielęgnowana trawa i kwiaty. Ogród pochłaniał większość ich wolnego czasu. Mama Kuby robiła mnóstwo dżemów, soków i kompotów. W domu było skromnie, ale czyściutko i bardzo tak domowo, przytulnie. Dodatkowo rodzice Kuby opiekowali się czasami czwórką wnucząt, bo Kuba miał jeszcze brata – Pawła, którego jakoś nie miałam jeszcze okazji poznać, podobno był zawsze bardzo zapracowany no i miał właśnie dużą rodzinę.
Siedzieliśmy sobie właśnie po raz n-ty u rodziców Kuby w kuchni. Tu najbardziej lubiłam siedzieć i zawsze protestowałam przeciw przenoszeniu się do salonu. Jakoś tak załapaliśmy się na obiadek i to wspaniały – duszona łopatka, ziemniaczki i marchewka pięknie pokrojona w kosteczkę (warzywka oczywiście ogródkowe, a obiadek roboty mamy Kuby). Było to po prostu niebo w gębie! Myster i Jopuś kręcili się nam pod nogami. Też było widać, że lubią tu przyjeżdżać.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 34, część 1

Komorów. Miejsce zachwycające! Prawie tak ładne jak Podkowa Leśna. Las, zalew, malowniczy kościółek, alejki, którymi można w nieskończoność spacerować i te domy, a raczej piękne i ogromne wille. Był to ostatnio najczęstszy cel naszych wycieczek rowerowych z psami. Było to rzeczywiście miejsce wyjątkowe i na samą myśl o nim robiło mi się ciepło wokół serduszka. A to za sprawą dwojga mieszkających tam wspaniałych ludzi – pani Hani i pana Marka- rodziców Kuby. Kuba często o nich wspominał, ale sporo czasu minęło nim mnie do nich zabrał. Nie miałam mu tego za złe. Takie pierwsze spotkanie jest zawsze trudne i stresujące dla wszystkich stron. Tym razem nie było. Przypadliśmy sobie do gustu momentalnie. Mama Kuby była osobą niezwykle ciepłą i spokojną, a dodatkowo miała taki fajny, nienarzucający się sposób bycia. Tata Kuby, serdeczny i wygadany, sprawiał, że każda kobieta w jego otoczeniu czuła się jak dama. W ogóle dla mnie pozbawionej we wczesnym dzieciństwie rodziców, normalnej rodziny, było to niesamowite przebywać tu z nimi. Po prostu człowiek czuł się z nimi swobodnie i fajnie. Jak członek rodziny, nie jakiś tam oficjalny gość. Jak ich poznałam to zobaczyłam w nich odbicie fantastycznego charakteru Kuby.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 33, część 3

Pewnego dnia, spacerując z Kubą po centrum handlowym, (co zdarzało nam się rzadko, bo nie lubiłam takich miejsc), zdarzyło się TO. Jak zwykle się rozłączyliśmy. Tak lubiliśmy najbardziej. Ja szłam sobie oglądać ciuchy, kosmetyki, ewentualnie coś dla Owsianych (tak ostatnio mówiłam na Mystera i Jopusia – skrót od Owsiki, hi hi). Kuba w tym czasie szedł do elektroniki, sprzętu fotograficznego itp. Tak w każdym razie myślałam. A tu tym razem było inaczej… Przechodzę obok sklepu jubilerskiego i mimochodem zatrzymuję się przy tych wszystkich cudeńkach na wystawie. A tu widzę, że w sklepie jest Kuba! Już, już chciałam wejść i zapytać, co kupuje, ale widzę, że pani podaje mu pudełka z … pierścionkami, no takimi zaręczynowymi!!! Serce zaczęło mi szaleć i szybko się odwróciłam i odeszłam. Nie chciałam by mnie zobaczył. Nie chciałam tego zepsuć. Czułam taką radość. I taki spokój, że on mnie naprawdę kocha, że myśli o nas, tak na zawsze.
Postanowiłam nigdy mu nie powiedzieć, że go wtedy widziałam, nie popsuć tej wspaniałej niespodzianki. Nastawiłam się na czekanie. I było to najprzyjemniejsze czekanie w moim życiu.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 33, część 2

I Myster z Jopusiem są tu tacy szczęśliwi! W ogóle stali się zupełnie nierozłączni, jakoś się do siebie upodobnili, nie wiem, o co w tym chodzi. Nawet Myster dotąd taki chorowity i słabowity stał się „manem” i herosem i jakoś się wzmocnił. Świetnie się razem bawią, ganiają itp. Z taką radością na nich patrzę! Kuba mieszka wciąż w Warszawie, nie ma szans by z jego pracą dyżurową w lecznicy w Warszawie mógł dojeżdżać stąd codziennie. Także spędzamy razem całe weekendy, a w tygodniu w zależności od jego dyżurów też nam się czasem udaje zobaczyć, ale nie na długo, bo ja zawsze spieszę się do domu do moich dogów, co chyba tylko Kuba jest w stanie zrozumieć. Na przyszłość patrzę z lekką dozą podniecenia i wyczekiwania, bo… no właśnie, coś wyszpiegowałam!
Ale po kolei … mało jakoś z Kubą gadamy o przyszłości w sensie o jakimś ślubie czy coś. Wpływają na to chyba nasze wcześniejsze doświadczenia życiowe. I jesteśmy już w takim raczej nie szczenięcym, ale powoli średnim wieku. Wśród naszych znajomych różnie to jest, ale raczej po weselach nie chodzimy, to już nie jest ten przekrój wiekowy.
Cieszę się nawet, że nie mieszkamy z Kubą razem, że jest tak trochę staroświecko, a trochę tak jak bym chciała żeby było. Bo teraz trochę żałuję tego mieszkania z Tomkiem niby tymczasowego przed ślubem, co się potem przeciągnęło na lata. I wtedy trudno już o jakieś decyzje ślubne. Decyzje ślubne. No właśnie.
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 33, część 1

Czas tak strasznie szybko leci! Rety! Poniedziałek, piątek, weekend, już po weekendzie, lato zaraz Boże Narodzenie, zaraz Wielkanoc, aaa… Jakoś za szybko, ale przynajmniej fajnie mi/nam się żyje. Staram się czerpać z życia, nie odkładać spraw, tematów, miejsc, na później. Znajdywać czas na małe przyjemności, cieszyć się normalnością i zwykłością dnia. A poza tym, a może przede wszystkim kocham i jestem kochana. Jest nam razem z Kubą po prostu dobrze. Jest taki dobry, ciepły, kochany. I ma świetne poczucie humoru. W każdej sytuacji widzi coś pozytywnego, nie załamuje się łatwo. Wciąż jeszcze mieszkam w Podkowie. Uwielbiam ten dom, otoczenie, niestety pani Helena przebąkuje mi już nieśmiało, że właściciele są już zmęczeni Ameryką i bardzo stęsknieni do domu i powoli myślą o powrocie do Polski. Odpycham na razie od siebie myśl o wyprowadzce.
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 32, część 3

Z kuchni pachniało wspaniale – ciocia piekła kruche ciasto z jabłkami i cynamonem. To było najlepsze kruche świata i za chwilę miał je pierwszy raz w życiu spróbować Kuba. Było wtorkowe popołudnie. Kuba po pracy miał tu do nas przyjechać właśnie na ciacho i kawkę, a potem mieliśmy odwieść ciocię na dworzec. Nie byłam za bardzo zachwycona, by ciocia tak po nocy jechała, ale było to jedyne dogodne dla niej połączenie do domu.
Ja też musiałam wracać jutro do pracy… jakoś czułam, że jestem tam właściwie tylko ciałem, bo duchem chyba nie opuszczałam Podkowy. Pracowałam solidnie, tylko jakoś brakowało w tym mojego serca. Ale na razie (czy w ogóle?) nie czułam bym mogła robić cokolwiek innego.
Wieczór minął spokojnie, swobodnie i to chyba było dla mnie najwspanialsze odkrycie. Mlaskaniom i zachwytom nad ciastem nie było końca! We troje zjedliśmy… je całe. Ja nie mogłam aż się ruszać z przejedzenia. A co tam! Nie codziennie zjadam ciocine kruche!
Na dworcu pożegnaliśmy się naprawdę serdecznie i nie na długo – Kuba już był specjalnie zaproszony do cioci (nawet się zapytałam czy ja też mam jechać, bo jakoś nie poczułam się zaproszona) i uwaga! Myster i Jopuś też zostali zaproszeni, hurrrra!! Ciocia zniesie dwa szalejące w ogródku dogi?! Świat się kończy!
Kuba odwiózł mnie do domku (się chłopak naujeżdża z tej Warszawy!) i został już na noc. Zaraz po wieczornym spacerku z Robalami (jak pieszczotliwie mówi o psach Kuba) poszliśmy szybko spać. Jutro normalny dzień pracy i wczesna pobudka. Na szczęście do weekendu tylko trzy dni…
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 32, część 2

Przez te cztery dni ciocia Wanda stała się dla mnie nareszcie realną osobą, z krwi i kości, ze swoimi słabościami i uczuciami. Przez te wszystkie lata, gdy mnie wychowywała, tak rzadko mówiła o sobie, tak rzadko mówiła „ja chcę” czy „ja potrzebuję”. Z dnia na dzień odłożyła całe swoje życie i zajęła się mną całym sercem. No właśnie czy sercem? Raczej całym swoim rozsądkiem i roztropnością. Ciocia, urodzona parę lat przed wojną, musiała mieć w pamięci dużo bolesnych wspomnień, bólu, może również rozczarowania. Czułam, że bardzo dawno temu odsunęła, zamknęła głęboko w sobie, uczucia, wzruszenia, i nie pozwalała by one nią rządziły. To była jej taka ochrona, tarcza. Całe to pokolenie było naznaczone piętnem wojny i to wciąż za tymi ludźmi szło, przenosząc się na następne pokolenia. Tak to widziałam, tak to sobie tłumaczyłam. Chciałam bardzo bliżej poznać ciocię, historię jej życia, ale wiedziałam, że nie wszystko na raz, że nie mam prawa tak po prostu wchodzić z butami w jej wspomnienia;, że muszę czekać, nasłuchiwać i łapać każdą historię, którą zechce się ze mną podzielić.
Miałam tez wielki plan by poznać ciocię Wandę z panią Heleną. Wcześniej nie byłam pewna czy przypadną sobie do gustu, teraz chciałam spróbować.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 32, część 1

Czas z ciocią Wandą mijał niespodziewanie fajnie. To znaczy ja bardzo się cały czas spinałam i starałam by wszystko było na tip top; czyściutko, pięknie podane i by cioci niczego nie brakowało. Ale historia Dropsa i zwierzenia cioci zmieniły nasze relacje i miałam nadzieję, że będzie to zmiana trwała i na coraz lepiej. Ciocia czuła się bardzo dobrze w towarzystwie Kuby, co sprawiało, że zniknęła miedzy nami bariera, którą musiał przez te lata być Tomek, (z czego zdałam sobie sprawę dopiero teraz). On za ciocią nie przepadał, a raczej nie podjął w ogóle trudu poznania jej czy poświecenia jej choć odrobiny czasu i uwagi. „Starzy ludzie” byli wykluczeni z kręgu jego zainteresowań. I tyle. Ja też byłam jakaś inna, nie mogłam właściwie teraz zrozumieć i pojąć siebie z przed tych kilku lat. Wszystko co się zmieniło, psy, ludzie (właśnie w tej kolejności) niesamowicie mnie zmieniło. Otworzyłam się na świat. Albo raczej otwierałam, bo czułam, że to dopiero początek. Zaczynałam patrzeć z optymizmem i nawet odrobiną radości na świat. Zaczęłam lubić ludzi. Tego od początku uczył mnie Myster. Ludzie to nie była już jakaś bezkształtna obca masa. Zaczęłam uśmiechać się do ludzi, potrafiłam czasem nawet sama zagadnąć mijaną osobę z psem lub powiedzieć coś miłego pani w sklepie. I to było jak magia! Ludzie zaczęli mnie zauważać i też odpowiadać uśmiechem, zwykłą dobrocią czy żartem. Czułam, że tak dużo zależy od nas, że ten świat wokół nas budujemy my sami, my tworzymy jego pozytywną (lub negatywną) aurę.
(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 31, część 7

Nigdy chyba nie widziałam cioci w takim stanie, takiej rozklejonej. A Myster? Chyba wszystko rozumiał i postanowił wejść w rolę Dropsa, (bo tak miał na imię piesek cioci). Dawał się cioci głaskać i tulić i wyraźnie zadomowił się na jej kolanach. Zrobiło się jakoś tak smutno i cicho. Wtedy Kuba zaczął opowiadać o swojej pracy i o śmiesznych przygodach z czworonożnymi pacjentami i ich często nieznośnymi właścicielami. I to jakoś rozładowało atmosferę.  Czas mijał nam bardzo miło. Gdy zrobiło się chłodno to przenieśliśmy się do domu, zjedliśmy razem kolację, a potem Kuba szarmancko i staroświecko pożegnał się, obiecując przyjechać na jutrzejszy, niedzielny obiadek. Tak to mieliśmy ustalone, że przy cioci Kuba nie zostanie na noc, żeby cioci nie denerwować oraz nie krępować. Gdy się żegnali, to widziałam już, że ciocia go po prostu uwielbia.
Tego wieczoru długo jeszcze łaziłam po domu niby to podsprzątowując tu i tam, ale cichutko by nie obudzić cioci. Biłam się z myślami. Ta dzisiejsza opowieść cioci i jej łzy uświadomiły mi, że tak naprawdę niewiele o niej wiem i, że pod tą pozornie oschłą skorupą kryje się poraniona przez życie wrażliwa osoba.
(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 31, część 6

Amelko, nie stój tak tylko weź krzesło i choć do nas – powiedział łagodnie Kuba – i proszę przynieść trochę chusteczek. Amelko? Słyszysz?
Tak, ja – zakręciłam oszołomiona do domu. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Ciocia była wyraźnie zmieszana, że widziałam, że płacze. Za chwilę się do nich dosiadłam i dowiedziałam się o co chodzi. Jakimś cudem Kuba z ciocią złapali taki fajny kontakt i tak od słowa do słowa ciocia wyrzuciła z siebie historię, o której ja nigdy nie słyszałam.
Okazało się ze ciocia „antypsowa” i „antyzaraskowa” miała w dzieciństwie ukochanego psa, że był on bardzo podobny do Mystera i jak go dzisiaj zobaczyła to w niej tak odżyło. Była to straszna historia, bo gdy ciocia jako dziecko trafiła do szpitala, to jej rodzice oddali tego psiaka jakimś ludziom na wieś i tak on z „salonów” trafił na łańcuch. A ciocia po powrocie ze szpitala biegała po całym domu i ogrodzie wołając go i wszędzie go szukając nie mogąc uwierzyć, że jej (i psu) rodzice zrobili coś takiego.
I tak postanowiłam już nigdy nie pokochać żadnego zwierzaka, nie dać się tak zranić- zakończyła ciocia. A mi łzy leciały ciurkiem, Kuba też miał mokre oczy.
(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 31, część 5

Na szczęście właśnie zadzwonił Kuba, że jest w cukierni i co ma kupić i, że będzie za ok. 15 minut. Głos miał radosny, jakby się w ogóle nie bał spotkania z ciocią, nieźle.
Przyjechał rzeczywiście niedługo, o czym poinformowało mnie głośne poszczekiwanie psiaków. Wybiegłam mu na spotkanie. Zapowiadało się, że będę go musiała zostawić samego z ciocią na jakiś czas, bo dostałam skrętu jelit chyba normalnie ze stresu…
Spędziłam w łazience chyba z pół godziny. Gdy wyszłam nie było nikogo w domu. Usłyszałam czyjś płacz z ogrodu. O rany, to ciocia płacze! Wybiegłam przerażona. W ogródku na krzesełku siedział Kuba otaczając ramieniem siedzącą na drugim krześle ciocię, która… mocno tuliła siedzącego na jej kolanach i liżącego ją po twarzy Mystera. Było to wszystko tak dziwne, że stałam zupełnie oniemiała z wrażenie i przerażenia, bo zupełnie nie wiedziałam co tu się do jasnej ciasnej cholerki dzieje?!
(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 31, część 4

Włączyłam radio, właśnie puszczali Marka Grechutę, zaczęłam nucić i uśmiechnęłam się do cioci. A po herbacie zabrałam ciocię na piękny spacer po Podkowie. Psiaki oczywiście były nieznośne, poszczekiwały, skakały i robiły wszystko to, czego normalnie nie robią… A chciałam by było tak idealnie, by ciocia zobaczyła jak sobie świetnie radzę, jaka panuje w moim życiu harmonia. To na koniec spaceru Jopuś musiał jeszcze porządnie obwarczeć Mystera za nie wiem jakie tam porachunki.
Czy one się nie pogryzą?- zapytała ze strachem ciocia. Chyba się nie lubią.
Ależ skąd! Kochają się, na co dzień jest zupełnie inaczej tylko dziś jakieś robią popisy. Było mi smutno i powoli czułam się już zmęczona wizytą cioci (a to był dopiero sam początek). Kończył mi się wachlarz przygotowanych wcześniej w głowie tematów, i jeszcze tak chciałam by psiaki pokazały, jakie są idealne i bezkłopotliwe…
(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 31, część 3

A jak się czujesz ciociu? – zapytałam.
W pewnym wieku człowieka się nie pyta o zdrowie, nie wiesz o tym? – popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem - tak tu ładnie! (szybko zmieniła temat). Było by wspaniale gdybyś tu mogła być na zawsze, co?
To zupełnie niemożliwe. Ci państwo wrócą, boję się, że pewnie już za parę miesięcy…- westchnęłam.
I co wtedy?- ciocia już wpadała w swój podenerwowany ton.
Nie wiem – odpowiedziałam cicho, już czułam, że ustawiam się w niższej do niej pozycji. Nie ma co się martwić na zapas – wstałam z krzesła dynamicznie i wstawiłam wodę na herbatę. Jak na razie ciociu to na przykładzie mojego życia  widać, że planowanie nie ma kompletnie sensu, prawda?
Ciocia spojrzała na mnie zmieszana czy może zakłopotana?
Nie martw się o mnie ciociu, naprawdę, teraz jest tak dobrze – przytuliłam się do niej mocno. Chyba była zaskoczona tym moim nagłym atakiem czułości. Jakoś się ułoży, zobaczysz.
Ale ty sama z dwójka psów, nikt ci mieszkania nie będzie chciał wynająć i co wtedy? – ciocia nadal załamywała ręce.
Ciociu, proszę, możemy w tym tonie nie rozmawiać? – byłam zdziwiona swoimi słowami.
(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 31, część 2

Ciocia przywitała się ze mną chłodno, ale widziałam radość w jej oczach. Podróż WKD minęła nam bardzo miło i już szłyśmy do „mojego” domku. Trochę mnie jednak bolał brzuch, trochę się jednak bałam tej wizyty. Na razie miałyśmy być z ciocią same, dopiero za parę godzin miał dołączyć Kuba i tego ich spotkania też się trochę bałam. Powitanie z psiakami przeszło całkiem gładko. Jopuś tylko trochę się bał cioci i jej bagażu i wolał się schować pod kanapę i z tej bezpiecznej odległości wszystko obserwować. Była sobota, a wzięłam dwa dni urlopu, czekały mnie więc cztery dni z ciocią, bardzo dawno nie byłyśmy tyle razem. Ciocia trochę się rozglądała swoim taksującym wzrokiem, ale czułam, że bardzo się stara być miła i nie krytykować. Zresztą sytuacja była po prostu komfortowa – to nie był mój dom, wiec aranżacja, meble i wszystko były jakie były i już. Kropka. Nie ma co krytykować. Ewentualnie mogłoby być pewnie czyściej, ale cały poprzedni tydzień, każde popołudnie po pracy spędzałam na doprowadzaniu mieszkania do ciocinego poziomu. Zjadłyśmy sobie razem pyszną jajeczniczkę na cebulce z pomidorami, którą zrobiła ciocia, bo tylko ona potrafi zrobić tak pyszną. Pozwoliłam jej zrobić po swojemu, widziałam, że sprawia jej radość mój zachwyt, że ma dla kogo coś przygotować. Rany! Pomyślałam, że musi być strasznie dzielna sama na tej wsi.
(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 31, część 1

Ten dzień był zaplanowany od dawna. Pojechałam kolejką do Warszawy gdzie z pociągu miałam odebrać ciocię Wandę. Wstyd straszny, ale to miała być jej pierwsza wizyta w Podkowie. Nie była to jednak moja wina, że dopiero teraz ciocia miała przyjechać. Do tej pory wymigiwała się pracami w ogrodzie, paleniem w piecu, generalnie strachem zostawienia samego domu itd. Ale jakoś ją w końcu namówiłam. A może skusiła ją ciekawość poznania „tego” Kuby, o którym dość często wspominałam w naszym rozmowach telefonicznych. W ostatnich tygodniach odważyłam się również przez telefon coś nieco opowiedzieć cioci o psach. Puszczałam mimo uszu jej niezbyt przychylne komentarze i znaczące wzdychania. Trudno, jestem, jaka jestem i postanowiłam się nie krygować. Chyba w ogóle obecność Kuby dodawała mi odwagi życiowej, bo zaczynałam, choć odrobinę mniej, przejmować się wszystkim i wszystkimi. A co! Nigdy się nie dogodzi wszystkim!
(ciąg dalszy nastąpi...)