poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 57, część 1

- Przepraszam, zapytam wprost, czy da się pani zaprosić na kawę?
Przede mną stał mężczyzna, około czterdziestki, wysoki, szczupły, lekko zdenerwowany.
- Słucham? – zapytałam lekko oszołomiona i zdziwiona.
- Pytałem czy mogę Panią zaprosić na kawę? – wysiadłem za Panią z kolejki, która właśnie odjechała więc chyba musi się Pani zgodzić.
- A my się znamy? – zapytałam, ale było to chyba cholernie durne pytanie.
- Nie, po prostu jechałem z panią już parę razy kolejką do pracy, a dziś jak panią zobaczyłem z tym bukietem tulipanów, to pomyślałem – teraz albo nigdy. Uśmiechała się pani do mnie, prawda?
- Nie, nie wiem, po prostu się dziś uśmiecham, przepraszam, muszę już lecieć.
- Nie pójdzie pani ze mną na kawę? Dlaczego nie? Proszę mi podać dobry, ale naprawdę dobry powód odmowy i ok., nie ma mnie.
- No więc, no.. – szukałam w głowie bezskutecznie dobrej wymówki – muszę pędzić do domu wyprowadzić psy.
- Niezły argument, niezły, ale uważam, że tylko odkładający kawę na później, a nie ją odrzucający – spojrzał na mnie filuternie.
Musiałam przyznać, że z minuty na minutę coraz bardziej nie chciało mi się odmówić, bo ten facet miał jakiś fajny zawadiacki urok w sobie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 6

A ja bardzo odżyłam dzięki akcji ratowania suni. Pomaganie innym najlepiej mi robiło na moje dołki i deprechy. W mig się mobilizowałam. A ta historia skończyła się tak pięknie! Przypominam sobie historie Trupka, Komandosa, pieska w zajeździe. Mysterka i Jopusia. Uśmiechałam się do siebie. Do ludzi. Nie ma nic ważniejszego nic pomaganie. NIC.
Dzięki całej tej historii z Lady poznałam Wiktora. Dzięki temu, że znów zaczęłam się uśmiechać do ludzi.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 5

Patrycja często wysyłała mi zdjęcia Lady mailem – a to na fotelu, a to na kanapie. Cieszyłam się bardzo z tych zdjęć. I plan Patrycji został zrealizowany – inaczej, ale się udało. Gdy wcześniej organizowałam spotkanie dziewczyn, i było już pewne, że wszystkie będą, Patrycja zadzwoniła, że ma grypę żołądkową i nie dotrze. A miałam właśnie w tym momencie gdy dzwoniła mega doła na wszystko – na życie, na moją samotność, na pracę, Kubę… Super nam się gadało i wtedy Patrycja wpadła na pomysł, że trzeba mnie gdzieś zabrać i „rozerwać”. Padło na Poznań, miasto, które tak bardzo lubiłyśmy. Miałam nadzieję, że pojedziemy tam we dwie jak tylko Patrycja wyzdrowieje. Ja akurat była bym wtedy świeżo po spotkaniu z dziewczynami i mogłabym jej zdać relację co u której by miała poczucie, że nic jej nie ominęło. Gdy już miałyśmy wszystko wstępnie ustalone, Patrycja zadzwoniła z pytaniem czy Adam też może z nami jechać. Cóż mogłam powiedzieć? Bardzo go lubiłam ale jakoś wolałam by był to babski wyjazd, jednak co mogłam poradzić? Zgodziłam się. Nie dojechaliśmy do celu, ale cała akcja z sunią bardzo nas zbliżyła, i mieliśmy od tego czasu jeszcze więcej wspólnych tematów.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 4

Dlatego teraz po każdym telefonie Patrycji wykonywałam taniec radości słysząc wciąż nowe, wspaniałe historie o suni, która teraz nazywała się Lady. Miała u nich psi raj! Spanie na podusi, wspólne wyjazdy, wylegiwanie na tarasie, długie i częste spacery. Lady wypiękniała bardzo. Miała dłuższe, lśniące, złotorude futro, czerwoną obróżkę i co najważniejsze – szczęśliwe oczy. Wciąż bała się wielu rzeczy – na przykład mopa lub parasola, co tylko potwierdzało, że musiała być bita. Patrycja i Adam mieli dla niej dużo czasu, cierpliwości i duuużo miejsca w sercach. Czułam, że bardzo ją pokochali i chociaż był to „tylko pies” jak niektórzy paskudnie mówili, to była ich członkiem rodziny, iskierką radości, która zapełniała ich rodzicielską pustkę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 3

Na początku Patrycja dzwoniła codziennie i pytała o Sunię. Opowiadałam jej ze szczegółami cały proces leczenia i rokowania. Dzięki mojemu uporowi (i pieniądzom Patrycji i Adama) udało się uratować suniową łapkę przed amputacją! Dzień za dniem mijał. Patrycja nagle przestała dzwonić. Przyjęłam to ze smutkiem, ale i zrozumieniem. Każdy miał w końcu swoje życie, a Patrycja i Adam, właściciele sporej firmy, mieli bardzo dużo pracy, i mogli nie mieć więcej czasu i cierpliwości na temat suniowy.
Ale w sobotę, gdy właśnie wychodziłam z Mysterkiem i Jopusiem na spacerek i po zakupy, podjechał piękny terenowiec i wyleciała z niego jak z procy Patrycja a za moment Adam.
- Amelko, hej hej! – zamachała cała przejęta.
- Co się stało, co tu robicie? – pytałam, ściskając ją na powitanie.
- Chcemy Ci powiedzieć coś bardzo bardzo ważnego – mówiła podekscytowana Patrycja. Adam się zgodził, nie od razu, musiałam mu trochę porobić dziurę w brzuchu, ale bierzemy sunię do siebie, zgadasz się? – aż podskoczyła mówiąc to.
Adam patrzył na nią wniebowzięty, widać było, że zrobił by dla niej wszystko, mogłaby nawet chcieć słonia albo orangutana.
- Czy się zgadam? Nie mogłabym wymarzyć sobie dla suni lepszego domu! – tak się cieszę! – ściskałam ich mocno, aż sąsiadka przechodząca obok dziwnie na nas patrzyła myśląc pewnie, że ktoś tu wygrał milion dolarów czy co,  a to po prostu jedno psie życie zostało odmienione i to na zawsze.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 2

Z Patrycją i Adamem nie udało nam się wtedy oczywiście pojechać do Poznania. Oni wrócili następnego dnia do siebie, a ja zaczęłam codziennie odwiedzać sunię w szpitaliku. Każda doba kosztowała sporo, ale miała tam świetną opieką, i to było najważniejsze. Niesamowite było to, że Patrycja i Adam nie byli jakoś w ogóle na mnie źli, rozumieli. Po ich wyjeździe odkryłam na szafce w przedpokoju kopertę z pieniążkami i krótki liścik – „Nie wkurzaj się, wiemy, że gdybyśmy Ci zaproponowali bezpośrednio to byś nigdy nie przyjęła, ale ZROZUM, to są pieniądze na leczenie Suni, chcemy pomóc. Koniec. Kropka. Jesteś dzielna. Podziwiamy i kochamy. P i A”.
Chodziłam po domu cicho przeklinając, że mnie tak załatwili, ale musiałam sama przed sobą przyznać, że poczułam ulgę. Była to wielka pomoc, bo nie miałam pojęcia jak bym zapłaciła za całe to suńkowe leczenie.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 56, część 1

Skończyłam rozmawiać z Patrycją i z radości aż zatańczyłam przed lustrem. Cudownie, cudownie! Wytarmosiłam Mysterka i Jopusia i poszłam sobie nalać wody do wanny na długą kąpiel. Miałam w sobie w tym momencie taką energię, taką radość!!! A parę tygodni temu miałam brzuch cały ściśnięty z powodu nadmiaru stresu i ogólnego „bólu istnienia”.  Wszystko układało się nareszcie dobrze! Podejrzanie dobrze – podpowiadała mi psychika, czekając na czyhające ukradkiem złe wiadomości czy porażki. Ale nie, było wspaniale! Sunieczka, po kilku operacjach, cała w gipsach i opatrunkach leczyła swoje futro i duszyczkę w wymarzonym domu u Patrycji i Adama. To była cudowna chwila, gdy powiedzieli mi, że zdecydowali się ją wziąć do siebie, na zawsze! Nie chodziło tylko o to, że kamień spadł mi z serca bo nie miałam pojęcia gdzie ją ulokować. Na początku co parę godzin trzeba było jej podawać leki, zastrzyki, zmieniać opatrunki i ogólnie „mieć na oku” czy na przykład nie grzebie sobie przy ranach. Bałam się potwornie bo widziałam jak do mnie lgnie, jak się cieszy, gdy przychodzę do niej do szpitalika. Widziałam jak duży ma lęk przed człowiekiem. Jak bardzo musiała być krzywdzona! Ale przełamywała się, pokazywała mi, że mnie lubi, jej oczka były takie mądre i przeraźliwie smutne. Bałam się, bałam się, że mi zaufa, pokocha, a nie mogłam jej zabrać, nawet na trochę. Nie mogłam jej ulokować w domu z dwoma nadaktywnymi psami, i zostawiać na wiele godzin dzień w dzień, ona potrzebowała spokoju i dużo dużo uwagi. Tak bardzo chciałam by nikt jej już nie zawiódł, nie zranił. Dlatego zupełnie nie wiedziałam jak szukać jej domu… Całe moje schroniskowe zaufane towarzystwo miało mnóstwo psów i kotów. Nie chciałam robić ogłoszeń, bo nie wyobrażałam sobie by poszła do jakichś zupełnie obcych ludzi. A zresztą tyle zdrowych psów nie może znaleźć domu, a co dopiero sunia w jej stanie…

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 4

Sunia musiała być wyrzucona z pędzącego samochodu, koczowała pewnie bidula przy autostradzie, czekając, pełna nadziei, że wrócą i musiała wpaść w końcu pod samochód. Miała liczne obrażenia wewnętrzne, była wychudła, odwodniona, pogryziona, zakleszczona.
- I łapka. Przednia łapka raczej na pewno będzie musiała być amputowana – opowiadałam wszystko bardzo przejęta.
Wracaliśmy wykończeni. Adam i Patrycja z chęcią przyjęli propozycję prysznica u mnie, zamówienia pizzy, odtajania. Stwierdziłam, że chyba nie będę teraz dzwonić do pani Hani i zabierać dziś moich psiaków. Bo musiałabym wszystko opowiedzieć, a na to nie miałam kompletnie sił…
W końcu posnęliśmy wszyscy tak jak siedzieliśmy – my z Patrycją na kanapie, Adam w fotelu.
Zasypiałam wiedząc, że ta sunia jest już pod świetną opieką, bezpieczna w szpitaliku w lecznicy.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 3

Adam jechał bardzo bardzo szybko. Ja działałam. Pocieszałam psa, Patrycję, dzwoniłam do lecznic do Warszawy, próbując wybrać najlepszą. Podałam Adamowi adres.
- Obiecali z tej kliniki wyjść do nas do samochodu, by odpowiednio chwycić sunię, by dodatkowo nie zrobić jej krzywdy. Mówią, że mają hard core dziś, ale podadzą jej szybko leki przeciwbólowe i jak tylko rentgen będzie wolny to będą działać, czytałam u nich na stronie, że mają super sprzęt – miałam tak sucho w gardle, że ledwo powiedziałam te kilka zdań.
Pod lecznicą prawie się nie pokłóciłam z Patrycją i Adamem. Już postanowiłam. Widziałam jak są przerażeni całą sytuacją i miałam już gotowy cały plan – ja zostaję z psem, przecież go tu samego nie zostawię, a im wcisnęłam do ręki klucze i zaprosiłam do mnie do Podkowy. Było jasne, że już nie dojedziemy, ale miałam nadzieję, że potem (nie wiem kiedy) pobędziemy jakoś razem, porozmawiamy. Myster i Jopuś pojechali „na wakacje” na weekend do Komorowa, do rodziców Kuby. A my z Patrycją i Adamem mieliśmy spędzić ten weekend w Poznaniu.
Parę godzin później pędziliśmy z Warszawy do Podkowy. Patrycja i Adam w ogóle mnie nie posłuchali i cały czas krążyli blisko lecznicy, wydzwaniając do mnie. Czekali. Byli kochani. Sunia przeszła dużo badań i pierwszych podstawowych zabiegów. Historia która się wyłaniała z tych badań ściskała za serce…

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 2

Piesek jęczy. Trzęsącymi się rękami wyjmuję telefon i szukam, szukam w necie najbliższej lecznicy weterynaryjnej. Ale to bez sensu. Działam na autopilocie. Już wiem, że wyjście jest tylko jedno.
- Adam, zabij mnie potem jak chcesz, obraż się, zrób co chcesz, ale teraz musisz, po prostu musisz, zawieść mnie jak najszybciej do Warszawy do kliniki weterynaryjnej.
- Może znajdziemy coś po drodze? Do Warszawy jest stąd ponad 160km – załamał ręce Adam.
- Nie, to bez sensu. Nawet jak znajdziemy jakąś lecznicę to mogą nie mieć rentgena, usg, a pies ma na sto procent obrażenia wewnętrzne, może pęknięte jakieś narządy, musi to być klinika z pełnym wyposażeniem, może uda się jemu uratować życie. Popatrzyłam na skulonego psa. Jęknął. Nie wiedział jak się ułożyć. Krew cały czas wsiąkała w moją kurtkę i podłogę w samochodzie Adama.
- To dziewczynka – szepnęłam. O matko! Właśnie zobaczyłam, że przednia łapka zupełnie jej wisiała, tak jak by obok, prawie oderwana.
- O cholera – Patrycja głośno przełknęła łzy, bo w tym samym momencie też to zauważyła.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 55, część 1

Odetchnęłam ciężko. Ostatnie godziny to był jakiś koszmar.  Wyprostowałam zdrętwiałe nogi. Mój żołądek jęczał z głodu, ale to wszystko to było nic w porównaniu do tego co musiała przejść ta skulona pod moimi nogami, właśnie usypiająca pod wpływem środków przeciwbólowych, sunieczka. Była nieprawdopodobnie podobna do Mysterka, klon po prostu.  Albo raczej była by normalnie podobna do mojego wypasionego Mysterka, ale w tej chwili wyglądała potwornie…
Bardzo długo czekałyśmy. Ja i ona, w poczekalni weterynaryjnej. Gdzieś obok trwały jakieś operacje, ze szpitalika dochodziły miauczenia i ciche popiskiwania futrzanych rekonwalescentów.
- Może chce pani wody? – zapytał jakiś przemiły głos nade mną.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęłam się smutno. Byłam ledwo żywa ze zmęczenia, ale emocje wciąż we mnie buzowały.  Wiedziałam, że teraz tygodniami będę śniła ten sam sen – autostrada, samochody śmigające jeden za drugim, i nagle wszyscy trochę zwalniają, coś omijają. Miedzy pasami, w kałuży krwi, wije się dogorywający pies. Słyszę swój własny krzyk – zatrzymaj się!- to mój, ostry, nie znoszący sprzeciwu głos. Następne minuty działam jak w transie, czuję jakby to się działo gdzieś obok mnie, będę się potem dziwić skąd wzięłam na to siłę i odwagę. Gestykulując, staram się zatrzymać kolejne nadciągające samochody. Dobiegam do zwierzaka, widzę wielkie cierpienie w jego oczach. Krew, cały pies jest we krwi, nie mam pojęcia jak go chwycić. Są przy mnie, przerażeni, Patrycja i Adam. Zdejmuję z siebie kurtkę i najdelikatniej jak się da podnoszę psa. Nie pytając Patrycji i Adama w ogóle o zdanie pakuję się z psem do samochodu. Oni przerażeni. Ja też.
- Co teraz? – cicho pyta Patrycja.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 3

W pracy przyjęłam strategię nie wspominania już więcej o żadnych amerykańskich przygodach, i szybko wróciłam do monotonnego rytmu pracy wykonując wszystko skrupulatnie i dobrze, jak to ja.
Trudno, ciocia Wanda zawsze mówiła, że w pracy nie powinno się za bardzo blisko z nikim kumplować, że nigdy z tego nic dobrego nie wychodzi. Może rzeczywiście miała rację? Było mi trochę przykro, bo widziałam, że jestem jakoś tak trochę odsunięta, ale starałam się tym nie zrażać. Przeżyłam już odsunięcie „bo nie palisz” , odsunięcie „co ty wiesz o dzieciach” oraz odsunięcie „nie porównuj psów do dzieci”.
Byłam trzydziestoparoletnią panną z dwoma pieskami, bez specjalnych osiągnięć zawodowych, nawet bez własnego M. Jak by tak na to popatrzeć z boku to chyba najlepiej wziąć dobrego winka, usiąść, poużałać się nad sobą i … koniecznie ZAPROSIĆ DZIEWCZYNY!!!

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 2

Wracałam z pracy z mieszanymi uczuciami, szkoda, że oprócz Mystera i Jopusia nikt na mnie nie czekał w domu, komu mogłabym opowiedzieć wszystko. Wszystko, a właściwie to nic konkretnego. Po prostu od mojego powrotu ze Stanów w pracy było dziwnie. Niby ten urlop mi się należał, niby wszystko przygotowałam wcześniej, zostawałam po godzinach, by zrobić swoją nieobecnością jak najmniejszy problem, niby po powrocie koleżanki bardzo się ucieszyły na mój widok. Zrobiłam kawusię i zrobiłyśmy sobie małą degustację różnych ciasteczek, czekoladek, które dla nich przywiozłam. Niby wszystko ok, ale już pierwszego dnia gdy zachęcona przez koleżankę zaczęłam coś opowiadać o naszych przygodach to poczułam przez skórę taki chłód, mróz po prostu. Zazdrość czy co? Naprawdę nie wiedziałam o co chodzi! Dziewczyny też wyjeżdżały w różne niesamowite, często bardzo egzotyczne podróże, poza tym miały mężów, dzieci, więc chyba mi nie zazdrościły? Marzyłam by zadzwonić do pani Heleny i doradzić się jej, zapytać jak ona to rozumie. Z pewnością by mi coś poradziła… Czułam jej opiekę, obecność, chciałam by widziała, że jestem silna.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 54, część 1

Lubiłam moją trasę WKD do pracy. To znaczy, był już taki moment, gdy byłam znużona dojazdami, ale teraz, po pobycie w Stanach, znów z radością patrzyłam na mijane stacje, domy, zieleń. Znajome i takie ładne. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w szybie, a raczej do wspomnienia, gdy pod koniec naszej trasy, gdy miałam już potwornego „homesicka” Kuba nagle włączył na komputerze piosenki Perfectu, a ja się aż wzruszyłam słysząc te bliskie sercu melodie.
I jak bardzo zaskoczyła mnie ciocia Wanda! Moje prezenty ze Stanów to było nic w porównaniu z tym co ona dla mnie przygotowała! Okazało się, ze notowała skrupulatnie wszystko co opowiadała jej o nas i naszej trasie krok po kroku mama Kuby i ciocia z tego zrobiła pisany odręcznie (piękny!) dziennik z naszej podróży! A do tego dołączona była mapka, odrysowana przez ciocię i pokolorowana mapka wschodniego wybrzeża USA z naniesionymi punktami naszej trasy! Skarb, po prostu skarb! Jeden z najpiękniejszych prezentów jakie dostałam od cioci – naprawdę czułam, że była ze mną myślami w tej podróży, myślami i całym sercem.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 53

Wszystko mnie potwornie stresowało, bolał mnie aż brzuch z nerwów. Bieganie pomagało rozluźnić mięśnie i rozplątać myśli, gdy całym wysiłkiem skupiałam się na oddechu i by pokonując potworne zmęczenie przebiec jeszcze do tej latarni, jeszcze do tego kamienia, jeszcze, jeszcze. Zmuszać ciało by wydłużać trasę. Katowałam tak siebie, a gdy wracałam do domu i przeglądałam się w lustrze wyglądałam po prostu jak burak, zupełnie czerwona i zmachana. Tylko Myster i Jopuś nie wyglądali na zmęczonych, jakby wciąż było im mało ruchu, cwaniaki!
Moje ostatnie rozmowy na skypie z Kubą były dziwne. Wciąż nie wybaczyłam mu akcji z zatajeniem informacji o stanie Mystera. Poza tym jakoś podczas wspólnej trasy po Stanach nie obgadaliśmy za bardzo tematu CO DALEJ? Jakoś nam chyba zabrakło odwagi, ale ja i tak odczuwałam wszystko „przez skórę”. Bardzo kochałam Kubę, ale czułam, że się psychicznie od niego oddałam, że próbuję się jakoś od niego emocjonalnie „odskrobać”, być dzielna. Bo byłam tu zupełnie sama. Oczywiście miałam psiaki, ciocię, przyjaciółki. Ale…
Gdy biegłam wczoraj jedną z malowniczych podkowiańskich uliczek, zobaczyłam siedzącą pod dębem przy ognisku rodzinkę. Niby zwyczajny widok – para, przy nich kilkoro hałaśliwych małych dzieci i kilkoro starszych ludzi. Rozmowy, śmiechy, wspólny czas. Marzyłam o tym!!! Marzyłam o rodzinie, takiej prawdziwej – że jestem czyjąś żoną, że mam męża, dla którego jestem najważniejsza. Że nareszcie mam dzieci, których pragnęłam tylko starałam się odsuwać tą myśl. Że mam dom, moje własne miejsce. Czas pędził do przodu a moje największe pragnienia pozostawały wciąż w strefie marzeń. A tak bardzo miałam nadzieję, że z Kubą stworzymy super rodzinę, dom. Teraz NIC już nie wiedziałam.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 7

- I wiesz co? – ciocia głośno przełknęła – z czasem gdy w jakiś sposób pogodziłam się, że ona nigdy nie wróci, gdy dowiedziałam się o komorach gazowych i o Auschwitz, najbardziej mnie bolało właśnie to, że nie ma żadnego śladu po Lenie i jej rodzinie, że wszyscy w koło po prostu o nich zapomnieli, że nie ma nawet grobu gdzie można by im zapalić świecę. I dlatego to miejsce – ciocia wskazała na kamień. Pod kamieniem zakopałam lalkę, tę co Lenka miała ode mnie dostać na urodziny oraz kilka naszych ulubionych zabawek i gier. I tu przychodzę, tu zapalam jej i jej rodzinie świecę.
Stałyśmy tam długo, chłonęłam wszystko co ciocia mówiła, i czułam, nie wiem co czułam, bo byłam cała zdrętwiała z emocji i bólu który emanował od cioci.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 6

- Lenka była moją bratnią duszą, wspaniałą dziewczynką. Codziennie się razem bawiłyśmy, rozumiałyśmy się naprawdę bez słów, to była trudna do wytłumaczenia więź. Kojarzysz ten budynek w rynku, zielony, ze zdobionym gzymsem? Tam mieszkała Lenka z rodzicami i braćmi. Spędzałyśmy mnóstwo czasu razem. Im bardziej rzeczywistość wokół nas pachniała śmiercią i strachem, tym bardziej Lenka swoją wspaniałą wyobraźnią i wymyślaniem różnych historii, zabierała mnie w inny świat, przestawałam się na chwilę bać, spijałam od niej nadzieję. A potem pewnego dnia, a zbliżały się wtedy jej siódme urodziny, miałam dla niej już przygotowaną z pomocą mojej mamuni, piękną lalkę, dokładnie taką o jakiej marzyła, robiłyśmy ją z mamą przez wiele wieczorów, Lenka i jej rodzina po prostu zniknęła. Przeczytałam ostatnio takie zdanie, że Żydzi w czasie wojny znikali jak odciski palców na szybie, bez śladu, żadnego. Dla mnie, dziecka, to był szok. Nie rozumiałam co to znaczy, że ona jest Żydówką, co się stało? Rodzice nic mi nie potrafili pomóc, wpadłam w rozpacz zupełną.
Przytuliłam ciocię najmocniej jak umiałam, łzy same płynęły mi po policzkach.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 5

Ale nie, ciocia już stała w oknie kuchennym, popijając kawę i wyraźnie na mnie czekała – Idziemy? – odwróciła się do mnie. Była poważna i elegancka, wręcz odświętna.
- Tak, zaraz będę gotowa – nie wiedziałam co mnie czeka i dokąd się wybieramy, ale już nie chciałam pytać, czułam, że cioci bardzo ciąży to czekanie i jeszcze moment i się rozmyśli.
- Czy pieski mogą pójść z nami ? – zapytałam.
- Tak, jasne – skinęła ciocia, miała bardzo napiętą twarz.
Szłyśmy przez pole, łąkę, mały brzozowy zagajnik, aż doszłyśmy do najstarszej, sosnowej części lasu. Słońce prawie nie przebijało się przez gęste konary drzew.
- To tu – ciocia nagle się zatrzymała i wskazała na kamień. Był to na pierwszy rzut oka zwykły kamień, ale już po chwili zauważyłam, że wokół niego są zasadzone różne roślinki oraz konwalie, tak ładnie i równiutko, że było widać tu ciociną rękę.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 4

A najgorsze jest to, że im jestem starsza tym bardziej te obrazy wracają, jak żywe- ciocia zerwała się nagle, poprawiła koszulę nerwowo, jakby nagle czuła się źle z tym, że tu do mnie przyszła- śpij już Amelko, śpij, przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie, nie ciociu, dziękuję, dziękuję za to, za – nie wiedziałam nawet co powiedzieć, byłam tak bardzo oszołomiona tym wszystkim co właśnie usłyszałam, zupełnie nie wiedziałam jak się zachować.
- Jutro, przed wyjazdem, coś Ci pokaże, dobrze? – powiedziała na koniec ciocia i zniknęła tak nagle, że rano, gdy się obudziłam byłam pewna, że to wszystko mi się przyśniło.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 3

- Chora? Jestem już po prostu stara – smutno uśmiechnęła się ciocia –  jest środek nocy więc nie mam zamiaru zakłócać ci snu, chciałam tylko byś wiedziała, że to nie jest tak, że ja jakoś ukrywam przed tobą moje historie z dzieciństwa, że nie chcę się z tobą nimi dzielić, bo ci nie ufam czy coś. Nie przerywaj mi proszę bo jest mi bardzo ciężko mówić to co mówię. Jesteś wspaniałą osobą, Amelio, bardzo wrażliwą i dobrą i jestem z ciebie bardzo dumna. Nie chcę by moje potworne wspomnienia siedziały w tobie i raniły cię od środka. Bo ja tak się czuję. Gdy miałam nieco ponad trzy lata, zaczął się koszmar wojny. Pamiętam potworne rzeczy, strach, krzyki, mam w głowie zapisane straszne obrazy. Po co mam ci to opowiadać? – ciocia zakryła twarz w dłoniach.
Przytuliłam ją mocno. Nie wiedziałam co powiedzieć. Powtarzałam tylko – Ciociu, ciociu kochana – tak bardzo chciałam złagodzić jej ból.
Przepraszam, że pytałam, przepraszam, po prostu ja czuję, czuję podskórnie, że te historie są między nami, niewypowiedziane, ale są. Może gdyby ciocia mi je opowiedziała, wyrzuciła je z siebie, to było by cioci trochę lżej? – pogładziłam ją po dłoni.
Nie jestem na to gotowa, i ty też nie – zaprzeczyła ciocia – po prostu widzę jak ci przykro, gdy pytasz mnie o różne rzeczy a ja ci ich nie chcę opowiedzieć. Po prostu nie czas na to, nie mam na to sił.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 2

Ostatnia noc u cioci Wandy, tuż przed moim wyjazdem, gdy wydawało się, że już jakoś zamiotłyśmy niektóre sprawy głęboko „na potem”, gdy było nam razem już znowu powierzchownie normalnie. Ciocia obudziła mnie w środku nocy delikatnie potrząsając moją ręką. Wystraszyłam się potwornie. Ciocia w wymiętej koszuli nocnej z potarganymi włosami i rozpaloną twarzą.
-Ciociu, co się dzieje? – skoczyłam jak oparzona – wezwać lekarza? Źle się ciocia czuje?
- Ciii, spokojnie, nic się nie dzieje – ciocia próbowała być spokojna, ale widziałam, że była bardzo zdenerwowana – chciałam ci tylko coś powiedzieć.
- Tak? Co się dzieje? – oddychałam szybko, pewna usłyszeć coś potwornego – czy jest ciocia chora?

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 52, część 1

Siedziałam zdyszana w mojej podkowiańskiej kuchni. Właśnie wróciłam z biegania z Mysterem i Jopusiem. Wciąż było mi dość ciężko biegać z przyczepionymi do paska smyczami zakończonymi dwoma bardzo żywymi psiakami, które często chciały się zatrzymywać by coś powąchać lub podsiusiać, ale miałam nadzieję, że „trening czyni mistrza” i już niedługo będziemy razem pięknie biegać, musimy się tylko tego nauczyć. Bieg był dla mnie świetną odtrutką na wszystkie stresy i trudne myśli. I mocne przeżycia ostatnich godzin u cioci…

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 5

Patrzyłam z czułością na wspaniałe łąki, pola. Każdy chwast, zioło, było takie swojskie, polskie. Naprawdę po powrocie ze Stanów zakochałam się w Polsce. Cieszyłam i doceniałam mnóstwo małych, pięknych, typowo polskich skarbów, jak ten widok przede mną – piaszczysta wąska droga, porośnięta po bokach rumiankiem, perzem, w oddali szumiące jak morze łany zbóż. I to powietrze! Rześkie, pachnące lekko zgniłym drzewem. I te domy w oddali! Kiedyś wydawały mi się liche, zwyczajne, teraz, po amerykańskiej trasie, patrzyłam na nie z podziwem. Murowane, solidne, okna ze starannie upiętymi firankami, mocnym płotem, podwórka czyste, wykostkowane, wszędzie kwiaty na skalniakach i w donicach. Piękna polska wieś!
Zachichotałam bo Myster właśnie powalił Jopusia na ziemię prosząc o zabawę i już za moment ganiali się z głośnym szczekaniem. Cudowna chwila…
Już pojutrze będę w pracy, moje myśli coraz bardziej krążyły wokół powrotu do normalności, do obowiązków, po tych najdłuższych w moim życiu wakacjach. A już w sobotę będę w schronisku, NARESZCIE!!!

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 4

Zjadłyśmy pyszną mizerię i ciocine kotlety z jajek z dużą ilością szczypiorku. Rozmawiałyśmy o pogodzie, o psach (cudownie bezpieczny temat).
Po obiedzie wybrałam się na spacer z Mysterem i Jopkiem po okolicznych łąkach i polach. Ciocia została, tłumacząc się swoim rytmem dnia i swoimi rytuałami. Akceptowałam to, nie dąsałam się, choć bardzo chciałam być blisko niej, chciałam by czuła, że właśnie może dopuścić mnie do swoich wspomnień, zaufać. Ale widocznie to nie był jeszcze ten moment.

(ciąg dalszy nastąpi...)

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 3

- Chyba tak… mogę sobie wyobrazić, ale wiesz, w relacjach z ludźmi bardzo ważne jest to ile dajemy z siebie, gdzie stawiamy mur, na ile pozwalamy drugiemu człowiekowi dojść blisko do naszych przeżyć, myśli, i gdy ryzykujemy tworzy się ta nić, bliskość, obustronna.
Patrzyłam na ciocię pełna zachwytu, tak mało ją jednak znałam. Czułam jak opowiadając mi o budowaniu relacji, przed oczami przelatywały jej obrazy z przeszłości, czułam, tak rzadko wyczuwalny od cioci żar uczuć, wspomnień.
- Ciociu – dałam się ponieść tej chwili i odważyć – opowie mi ciocia kiedyś o swoim dzieciństwie? I w tym momencie poczułam, że poszłam za daleko, rozpędziłam się. Ciocia błyskawicznie zmieniła wyraz twarzy, tak jak bym usłyszała głośne zatrzaśniecie drzwi. Ciocia już miała swój codzienny zacięty wyraz twarzy pod tytułem „Jestem dzielna” i ignorując zupełnie moje pytanie, powiedziała, że idzie narwać więcej ogórków byśmy się najadły do syta furą mizerii.
Zrobiło się chwilę nieswojo, ale ciocia szybko wyszła do ogrodu a ja zostałam w kuchni, w powietrzu intensywnie naładowanym emocjami.

(ciąg dalszy nastąpi...)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 2

- Ach ten Kuba, wspaniale, że udało się, że tak to zaplanował, że pojechałaś do niego i zobaczyłaś taki kawał Stanów! I z tego co mówisz to jest tam bidulek dzielny na tej obcej ziemi ! – piała z zachwytu ciocia, obierając szybko i zwinnie ogórki na uwielbianą przeze mnie mizerię.
- Taak, ciociu – już już chciałam podzielić się z nią kilkoma zaprzątającymi mi myśli i serce wątpliwościami, ale się cofnęłam, stchórzyłam. Nadal jakoś cioci krytycyzm i piorunująca pewność pewnych poglądów nie dawała mi szans na poruszanie niektórych wątków.
- Tak, Amelko? – zatrzymała się ciocia w połowie obierania.
- Nic, nic, tak, Kuba jest dzielny, wiesz, ostatnie dni spędziliśmy u niego, byłam w tej lecznicy gdzie pracuje, poznałam jego kolegów i koleżanki z pracy, całe jego tamtejsze środowisko, mogłam trochę poczuć jak tam ma.
- I ? – ciocia chłonęła wszystko co dotyczyło Kuby z wielkim zainteresowaniem.
- Wszyscy są bardzo amerykańscy, tacy na luzie, fajni na zakolegowanie, ale nie wiem czy na zaprzyjaźnienie, wiesz o co mi chodzi? – spojrzałam na nią badawczo, tak bardzo chciałam by mnie rozumiała.

(ciąg dalszy nastąpi...)

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 51, część 1

Mystuś z każdą godziną wyglądał lepiej, widać było, że wraca do życia. Nigdy nie był aż takim przytulakiem jak teraz, przychodził i bezceremonialnie ładował mi się na kolana. Czasem też przybiegał nagle, sprawdzał mnie, sprawdzał czy jestem, zaglądał głęboko w oczy, jakby z wyrzutem, jakby mówił – czekałem na ciebie przyjacielu, i myślałem, że nigdy nie wrócisz.
Czas u cioci Wandy płynął powoli, spokojnie. Te trzy dni trwały bardzo długo. Kiedyś uciekałam od tego domu, srogiej, wydawało mi się, że oschłej cioci Wandy. Teraz nasze relacje były dużo lepsze, bardziej szczere i bliskie. Ciocia Wanda pozwoliła mi zbliżyć się do siebie choć trochę, ja też podejmowałam wysiłek opowiadania jej o sobie, moim świecie, moich sprawach. Oczywiście nadal unikałam niektórych spraw, często lawirowałam między tematami, by uniknąć przykrej konfrontacji czy surowej oceny cioci. Teraz na przykład nie za bardzo mogłam się z ciocią podzielić wszystkimi uczuciami i przemyśleniami dotyczącymi Kuby. Jak choćby sprawą zatajenia stanu Mystera podczas mojej nieobecności. Ciocia uwielbiała Kubę, była do niego absolutnie bezkrytyczna, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, znając charakter cioci.

(ciąg dalszy nastąpi...)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 5

- Amelko, to na czym skończyłaś relację? – z głośnym sapnięciem weszła do kuchni ciocia Wanda i wyrwała mnie z kokona moich myśli i złości na Kubę.
- Ostatnia opowieść była o tym jak zabłądziliśmy, prawda? – próbowałam wrócić na tory myślowe związane z Ameryką. Wiesz ciociu, teraz, gdy tu siedzę u ciebie bezpiecznie w kuchni to takie historie jak ta gdy bałam się jazdy po nocy i jak uciekaliśmy jak poparzeni, gdy przy szopie zobaczyliśmy człowieka, wydają mi się i nierealne i mało fajne do opowiadania, bo właściwie to nic się nie stało.
Cała podróż przez wschodnie wybrzeże, cały ten pobyt, wydawał mi się teraz bardzo odległy i jakiś mało realny. A złość na Kubę, kumulowana, rosła jak na drożdżach i powodowała, że nie za bardzo chciało mi się wracać do wspomnień które były tak mocno z nim związane. Jednak starałam się ukryć przed ciocią to i owo, by jej nie martwić, więc starałam się dalej kontynuować opowieść.
Planowałam być u cioci trzy dni, dozowałam więc historie i wrażenia, by za bardzo cioci nie zmęczyć, a również by po prostu z nią pobyć, pouczestniczyć w jej zwykłej codzienności.

(ciąg dalszy nastąpi...)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 4

Kuba wiedział, Kuba wiedział – pobrzmiewało mi w uszach. Jak mógł?? Cała moja złość pędziła już teraz w jego kierunku. Nie miałam tak dużego żalu do rodziców Kuby, widziałam, że byli przejęci, i że na pewno robili co mogli, ale Kuba? Jak mógł się tak zachować? Wiedzieć, że Myster właściwie umiera z tęsknoty, dosłownie, że jest tak źle, nic mi o tym nie powiedział, nawet nie zasygnalizował, nie dał mi nawet szansy na podjęcie decyzji co w tej sytuacji zrobić.
Próbowałam się opanować i zachować przy rodzicach Kuby najlepiej jak się dało, mimo, że w środku cała się gotowałam.
Dziękowałam im chyba z pięć razy, powtarzając, że wiem, że się pięknie opiekowali pieskami, że zrobili wszystko, że są kochani.
Czułam już jak z emocji i zmęczenia, mówię coraz bardziej niewyraźnie. Pożegnałam się serdecznie, poprzytulałam, obiecując, że przyjadę lada dzień i wszystko opowiem.
Pan Marek odwoził mnie do domu. Siedziałam na tylnym siedzeniu, na środku, mając po każdej stronie, tuż pod ręką, moje kochane dwa futrzane łebki. Moje, moje własne uratowane psiaki, za które byłam odpowiedzialna. Kuba nie miał prawa ukrywać przede mną tej całej sytuacji. Uważałam, że zrobił bardzo źle. W tym momencie nie chciałam nawet z nim rozmawiać. Pan Marek na początku próbował mnie zagadywać, na szczęście był tak przemiły, że widząc, jak przeżywam całą sytuację i nie mam ochoty na rozmowę, w końcu zamilkł i włączył cichutko radio.

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 3

Stali przede mną oboje, rodzice Kuby, z minami winowajców, i wszystko opowiadali. Jak Mystuś chciał zwiewać i mnie szukać, jak wył, jak się na nich obraził i udawał, że ich nie słyszy, przesiadując godzinami przy płocie i czekając na mnie. O problemach z apetytem, o depresji w która wpadł z tęsknoty za mną. O tym jak się zamknął w sobie, nie reagował nawet na liczne jopusiowe próby zachęty do zabawy. Czekał. Całe jego psie jestestwo nastawiło się na czekanie. Musiał dostawać kroplówki, leki, odwodnił się.
Mama Kuby opowiadała to wszystko ze łzami w oczach, pan Marek cały czas ją tulił. A ja? Byłam w szoku, gładziłam Mystusia, wpatrzonego we mnie, liżącego mnie po ręku i przytulałam Jopusia.
- Dlaczego nic o tym wszystkim nie wiedziałam? Przecież tyle razy rozmawialiśmy, pisaliśmy do siebie – zapytałam, próbując być miłą i ukryć swoją złość, że nic o tym nie wiedziałam.
- Kuba wiedział, z pomocą swoich kolegów tutaj pomagał jak mógł, ale co, miałaś nagle skracać pobyt, wracać? – Mama Kuby była najwyraźniej coraz bardziej zdenerwowana.

(ciąg dalszy nastąpi...)

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 50, część 2

Ledwo szedł ku mnie, cały wybiedzony i wyliniały, z podkulonym ogonkiem.
- O Boże – jęknęłam – Mystusiu!! Podbiegłam do niego i chwyciłam go na ręce. On cicho westchnął, wtulił swój pyszczek w moją szyję i sapnął bardzo bardzo ciężko.
- Co się dzieje? – wodziłam mokrymi oczami po twarzach rodziców Kuby.
- Wszystko już będzie dobrze, wszystko Ci opowiemy, chodź do domu – powiedziała smutno pani Hania.
Nie chciałam nawet za bardzo wchodzić, wykończona po wielu godzinach podróży, marzyłam tylko o powrocie do Podkowy. Chciałam opowiedzieć wszystko potem, przy następnym spotkaniu, podzielić się wrażeniami, ale musiałam dowiedzieć się natychmiast co się stało mojemu kochanemu Mysterkowi.

(ciąg dalszy nastąpi...)