wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 26, część 1

Mijały zwykłe dni, przetykane pogaduchami z dziewczynami na skypie, z panią Heleną telefonicznie, z ciocią Wandą też chociaż krótko i zawsze trochę w spiętej atmosferze. Zwykłe dni w pracy, gdy człowiek już tylko zerka na zegarek i marzy, by wrócić do domku i doczekać jakoś weekendu.  Weekend to zawsze duuuża dawka świeżego powietrza i mnóstwo terapeutycznej obecności z Mysterkiem. Pogaduchy z różnymi ludźmi na spacerach. Zwykłe życie. Tylko w sercu jakiś taki ciężar, a może ucisk, i czasem przelotna myśl (a może tęsknota?) za Tomkiem? Czy po prostu za mężczyzną? A może za Kubą? Ale do tego nie chciałam się przyznać nawet sama przed sobą… W ogóle to mnie wkurzało to uczucie. Czy w XXI wieku mnie, kobiecie niezależnej(bez własnego samochodu i domu, ale jednak niezależnej!) robi się markotno, bo nie ma przy boku faceta?! To mi się wydawało głupie, ale jednak było chyba prawdziwe. I nie chodziło tylko o tego FACETA, ale o poczucie, że Cię ktoś adoruje, że nie trzeba być cały czas takim dzielnym i „opancerzonym”, samodzielnym, że można się poczuć kruchym, „rozmiękczonym”, że jest ktoś, kto cię ochroni przed ewentualnym zagrożeniem, ktoś, w którego uśmiechu się rozpływasz, koisz.  Jednak spotkanie kogoś nowego w moim obecnym życiowym położeniu nie było wcale takie proste. W pracy – wszyscy się już znamy, w większości same baby, chłopy albo zajęte, albo szkoda gadać... W WKD? W sklepie? Gdzie się właściwie spotyka kogoś nowego? Nie wiedziałam. Wchodziłam czasami na te portale randkowe, ale nie miałam odwagi umieścić tam anonsu. Czułabym się strasznie. I w ogóle chyba nie byłam gotowa, by zaczynać coś nowego, nie chciałam. Był we mnie jakiś wewnętrzny opór.
Jednego piątkowego wieczoru, miałam wtedy właśnie taki chłopo-egzystencjalny dół, zadzwoniła Magda, podekscytowana. Dopiero po paru minutach zorientowałam się o co chodzi.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz