środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 29, część 1

Przydomek "pielęgniara" był by chyba najlepszy dla mnie na te dni. W kuchni na parapecie leżała karteczka z dokładnymi informacjami od Kuby ile i kiedy aplikować jakie leki. Dodatkowo, w wyznaczonych przez Kubę dniach, musiałam wyrzucać karton i ręczniki (czytaj całe posłanie) i nawet miski. I zamieniać na nowe. Myślałam, że to przesada i powiedziałam to Kubie, ale on mi wyjaśnił, że chodzi o okres lęgu tych pasożytów na skórze, że one zostawiają jaja i dlatego. Ok, dla psiaka wszystko. Dodatkowo, często znosiłam go do łazienki - gdzie czekała go niestety mała tortura. Musiałam go kąpać w takim śmierdzącym leku, maści. Ale trzeba przyznać, że chyba dzięki temu, przestał się drapać. W ogóle nasze wyjazdy wieczorne bardzo się przerzedziły. Kuba zabierał nas do lecznicy już tylko raz w tygodniu. Jopuś naprawdę dochodził do siebie!
No właśnie, Jopuś, bo tak miał na imię uratowany psiak. Strasznie śmiesznie to było z tym imieniem. Właściwie wymyśliliśmy je z Kubą zupełnie wspólnie, w tej samej chwili. Staliśmy sobie przy drzwiach na stryszek, Kuba właśnie skończył obdukcje psiaka. Leżał on sobie w swoim kartonowo-ręcznikowym królestwie i tak się na nas patrzył tymi swoimi coraz słodszymi ślipiami.
-On się tak śmiesznie patrzy – powiedziałam.
-Jest na to takie dziwne określenie, zaraz, zaraz – zastanawiał się Kuba.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz