Im dalej na południe, tym było bardziej gorąco, egzotycznie i hiszpańsko. Po strasznej akcji w centrum handlowym pędziliśmy na południe, zwiedzając dużo i intensywnie. By być jak najdalej od tamtych wydarzeń, by zapomnieć. By – jak to mówił Kuba – nie dać jakiemuś (tu padało niecenzuralne słowo…) zepsuć nam wakacji życia.
Szaleliśmy. Jedliśmy gdzie chcieliśmy, kupowaliśmy mnóstwo pamiątek, dupereli. A co! Nie wiedziałam czy kiedykolwiek będzie mi dane powtórzyć tą trasę, więc bez wahania używałam mojej karty kredytowej gotowa potem miesiącami żyć skromnie, wspominając ten amerykański czas. Kuba też już „leciał” z karty kredytowej. Nie mieliśmy wspólnych pieniędzy, ja „kobieta wyzwolona”, nie chciałam. Za paliwo (było cudownie tanie !!!) i noclegi płaciliśmy po połowie, a za resztę każdy sobie. Dzięki temu nie musiałam się tłumaczyć z kupna ósmego tiszerta czy piątego kubka.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz