Pani Helena pochodziła z bogatej polskiej szlachty. Wychowana w pięknym dworze ze służbą, z balami, ze spotkaniami rodzinnymi trwającymi po parę tygodni, z prywatnymi nauczycielami z Francji. Pochodziła ze świata, o którym nic nie wiedziałam i który bezpowrotnie zginął we wrześniu 1939roku. Pani Helena tak wszystko opowiadała jakbym miała wszystko wiedzieć. Połowy nie rozumiałam, bo głupio przyznać, nie cierpiałam historii, bo nauczyciel zawsze przychodził jakiś niedomyty i śmierdzący, po prostu odrażający, i tak mnie to zniechęciło, że na zawsze pozostała mi niechęć do historii. Do tego momentu. Teraz siedziała przede mną „żywa historia”, polska arystokratka, która przeżyła napaść najpierw Niemców, a potem totalny Armagedon najazdu Sowietów. Spędziła 4 lata na Sybirze, skąd wróciła do ukochanej ojczyzny, która już w niczym nie przypominała znanego jej świata. Ukrywając swoje pochodzenie przeżyła ciężkie lata stalinizmu i pracowała całe życie, jako zwykła urzędniczka…
Wiele nie rozumiałam z jej opowieści i już powoli nie nadążałam za jej historią. Było widać, że ma ogromną potrzebę opowieści. Okazało się, że jej trzej synowie mieszkają w Ameryce i wykładają na tamtejszych uczelniach. Ona nie wyobrażała sobie przesadzania starych korzeni, i to jeszcze tak daleko, dlatego była taka samotna tutaj. O mężu nic nie mówiła, wiec nie pytałam. Powoli rozumiałam, kto jest na zdjęciach, czułam się jak na jakimś filmie. Nawet nie wiem, kiedy minęły aż cztery godziny! Było mi wstyd, że tak się zasiedziałam, choć widziałam, że pani Helena też ma przyjemność z mojej wizyty. Dopiero Myster ze swoją niecierpiącą zwłoki potrzebą siusiania uzmysłowił mi, że muszę już uciekać. Zresztą pani Helena już była wyraźnie zmęczona i poruszona powracającymi wspomnieniami i przeżyciami, które odżyły. Pożegnałyśmy się i popędziłam z Mysterem szybko na dwór. Miałam aż wypieki na policzkach od tych emocji, opowieści, ale też ze wstydu, że tak mało znam historię naszego kraju, i to nawet tą ostatniego stulecia, tak nam bliską i namacalną, że nie znam miejsc, o których wspominała pani Helena. Czas nadrobić zaległości. Jeszcze tego samego wieczoru miałam zamiar poszperać w Internecie i czytać, czytać, czytać, a przede wszystkim zamówić kilka ważnych książek o historii Polski. Może nigdy nie dorównam poziomem dyskusji do pani Heleny, ale niech lepiej zrozumiem, co przeżyła ta wspaniała kobieta.
(ciąg dalszy nastąpi...)
wtorek, 30 września 2014
poniedziałek, 29 września 2014
Rozdział 12, część 6
Pani Amelko, to takie przyjemne słuchać kogoś młodego! Tak rzadko teraz mam kontakt z kimś młodym, a moi znajomi, często albo są stetryczali albo nie dosłyszą - zaśmiała się niby kpiąco, niby ze smutkiem - Jest pani taka wrażliwa…
Moje życie jest zwykle – powiedziałam – jakieś takie wręcz banalne. Dopiero odkąd jest Myster to jakoś się ożywiło.
A dzieci? Nie ma pani dzieci? Przepraszam za takie pytanie – speszyła się pani Helena.
Nie, nie mam, jakoś wciąż żyjemy w próżni, więc bez dzieci, czekamy na stabilizacje i ….
Proszę się nie tłumaczyć, spokojnie – przerwała mi pani Helena. Proszę tylko pamiętać, że na wszystko jest swój czas i dzieci nie można mieć za późno, bo trzeba mieć czas i dość energii na cały ten wieloletni „cud-miód” wychowania. Właściwie to jest teraz jakaś taka choroba cywilizacji rozwiniętych. Odkładanie dziecka na potem, jak jakiejś sprawy do załatwienia, do odhaczenia, ale dopiero, gdy będzie lepszy samochód, dom… Ja urodziłam się sporo przed wojną, wszystko pamiętam, nie w takich czasach dzieci się rodziły, moja rodzina… I tak dowiedziałam się, że pani Helena pochodziła ze świata, o którego istnieniu nie miałam do chwili obecnej bladego pojęcia.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Moje życie jest zwykle – powiedziałam – jakieś takie wręcz banalne. Dopiero odkąd jest Myster to jakoś się ożywiło.
A dzieci? Nie ma pani dzieci? Przepraszam za takie pytanie – speszyła się pani Helena.
Nie, nie mam, jakoś wciąż żyjemy w próżni, więc bez dzieci, czekamy na stabilizacje i ….
Proszę się nie tłumaczyć, spokojnie – przerwała mi pani Helena. Proszę tylko pamiętać, że na wszystko jest swój czas i dzieci nie można mieć za późno, bo trzeba mieć czas i dość energii na cały ten wieloletni „cud-miód” wychowania. Właściwie to jest teraz jakaś taka choroba cywilizacji rozwiniętych. Odkładanie dziecka na potem, jak jakiejś sprawy do załatwienia, do odhaczenia, ale dopiero, gdy będzie lepszy samochód, dom… Ja urodziłam się sporo przed wojną, wszystko pamiętam, nie w takich czasach dzieci się rodziły, moja rodzina… I tak dowiedziałam się, że pani Helena pochodziła ze świata, o którego istnieniu nie miałam do chwili obecnej bladego pojęcia.
(ciąg dalszy nastąpi...)
niedziela, 28 września 2014
Rozdział 12, część 5
Cieszę się, że pani przyszła, a pani mąż? - powiedziała pani Helena.
Nie mógł, a właściwie to jeszcze nie mąż…- odpowiedziałam speszona.
Jakoś zrobiłam się czerwona… Zaczynałam się czuć jak na lekcji, spięta.
Proszę pani, takie teraz czasy. Kobiety wciąż marzą o karocy, księciu, pierścionku i dzieciach a mężczyźni… - mówiła pani Helena - oraz bardziej nieuchwytni i jakoś tak gdzieś zawieszeni. Socjologowie mówią o zaniku męskiego gatunku na rzecz bylejakości. Kiedyś jakoś się prościej żyło, reguły były sztywne, ale człowiek chyba bardziej wiedział gdzie jest jego miejsce. Ja jakoś nie rozumiem tego życia teraz, was, młodych. Ale nasze pokolenie, starych, już odchodzi, a potem to już będzie zupełnie inny świat.
No, nie ma co filozofować, proszę się częstować ciastem.
Dziękuję - wróciłam do rzeczywistości, bo byłam zupełnie zahipnotyzowana panią Heleną. Tym, co mówiła, i w jaki sposób! Z nienaganną dykcją, piękną polszczyzną, jakiej dawno nie słyszałam nawet w TV, pięknie gestykulując. Była jak z innej bajki…
Ja tu opowiadam banialuki, proszę opowiedzieć coś o sobie, o tym słodkim piesku –zachęciła mnie pani Helena. O opowieść o Mysterze nie było trzeba mnie długo prosić, więc zaczęłam wszystko od śmietnika, przeplatając to i owo o sobie, Tomku, cioci Wandzie, skrzętnie przemilczając bolesne kwestie.
Pani Helena słuchała z wyraźnym zainteresowaniem, a nawet rozbawieniem o niektórych epizodach z mysterowego życia.
Gdy skończyłam, westchnęła.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Nie mógł, a właściwie to jeszcze nie mąż…- odpowiedziałam speszona.
Jakoś zrobiłam się czerwona… Zaczynałam się czuć jak na lekcji, spięta.
Proszę pani, takie teraz czasy. Kobiety wciąż marzą o karocy, księciu, pierścionku i dzieciach a mężczyźni… - mówiła pani Helena - oraz bardziej nieuchwytni i jakoś tak gdzieś zawieszeni. Socjologowie mówią o zaniku męskiego gatunku na rzecz bylejakości. Kiedyś jakoś się prościej żyło, reguły były sztywne, ale człowiek chyba bardziej wiedział gdzie jest jego miejsce. Ja jakoś nie rozumiem tego życia teraz, was, młodych. Ale nasze pokolenie, starych, już odchodzi, a potem to już będzie zupełnie inny świat.
No, nie ma co filozofować, proszę się częstować ciastem.
Dziękuję - wróciłam do rzeczywistości, bo byłam zupełnie zahipnotyzowana panią Heleną. Tym, co mówiła, i w jaki sposób! Z nienaganną dykcją, piękną polszczyzną, jakiej dawno nie słyszałam nawet w TV, pięknie gestykulując. Była jak z innej bajki…
Ja tu opowiadam banialuki, proszę opowiedzieć coś o sobie, o tym słodkim piesku –zachęciła mnie pani Helena. O opowieść o Mysterze nie było trzeba mnie długo prosić, więc zaczęłam wszystko od śmietnika, przeplatając to i owo o sobie, Tomku, cioci Wandzie, skrzętnie przemilczając bolesne kwestie.
Pani Helena słuchała z wyraźnym zainteresowaniem, a nawet rozbawieniem o niektórych epizodach z mysterowego życia.
Gdy skończyłam, westchnęła.
(ciąg dalszy nastąpi...)
sobota, 27 września 2014
Rozdział 12, część 4
To było spotkanie, po którym obudziłam się jak z zaćmienia. Ale po kolei…
Pani Helena przywitała mnie uśmiechnięta, choć było widać, że jest zmęczona, a może w złej formie, nie wiem, ale jakoś zawsze to dostrzegałam u ludzi. Miała na sobie pięknie skrojony kostium w kolorze śliwki i przypiętą na klapie przepiękną broszkę w kształcie przebiśniegu. Istne arcydzieło! Myster oczywiście rozgościł się od razu na dywanie (muszę mu kupić dywan, on tak uwielbia dywany!). Ja weszłam nieśmiało do mieszkania. Było jak muzeum. Pełne książek na każdej ścianie, aż po sufity. Wszędzie wisiały lub stały piękne stare zdjęcia. Zdjęcia jakiś dworów, pań w pięknych sukniach, powozów. Pełno bibelotów, porcelany, obrazów. Ogólnie wspaniała aura! Nigdy nie byłam w takim mieszkaniu, chłonęłam każdy szczegół... Myster mruczał jak kot, bo pani Helena właśnie wygłaskiwała go i drapała po karku, co uwielbiał.
Tak mi brakuje Kamy, chyba czasem pożyczę Mystera, na taką jak to się teraz mówi – dogoterapię- powiedziała z uśmiechem pani Helena
A nie chce pani pieska czy... - zaczęłam nieśmiało.
Nie - przerwała mi kategorycznie i z wyraźnym smutkiem. Za stara jestem. Umrę i co się stanie ze zwierzakiem? Będzie tylko cierpieć. Za dużo jest cierpienia na świecie. Westchnęła ciężko. No, proszę, zapraszam do stołu. Stół to prostu było arcydzieło! Antyk, ubrany w obrus, chyba robiony na szydełku. Ciasteczka i herbata podane w pięknej, kruchej porcelanie.
Mieszkamy obok siebie tak długo, a w ogóle się nie znamy – zaczęła pani Helena – takie to teraz dziwne „Homo homini lupus”, nieprawdaż?
Tak - uśmiechnęłam się nieśmiało, bo zupełnie nie zrozumiałam tej sentencji po łacinie, ale głupio mi było się przyznać.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Pani Helena przywitała mnie uśmiechnięta, choć było widać, że jest zmęczona, a może w złej formie, nie wiem, ale jakoś zawsze to dostrzegałam u ludzi. Miała na sobie pięknie skrojony kostium w kolorze śliwki i przypiętą na klapie przepiękną broszkę w kształcie przebiśniegu. Istne arcydzieło! Myster oczywiście rozgościł się od razu na dywanie (muszę mu kupić dywan, on tak uwielbia dywany!). Ja weszłam nieśmiało do mieszkania. Było jak muzeum. Pełne książek na każdej ścianie, aż po sufity. Wszędzie wisiały lub stały piękne stare zdjęcia. Zdjęcia jakiś dworów, pań w pięknych sukniach, powozów. Pełno bibelotów, porcelany, obrazów. Ogólnie wspaniała aura! Nigdy nie byłam w takim mieszkaniu, chłonęłam każdy szczegół... Myster mruczał jak kot, bo pani Helena właśnie wygłaskiwała go i drapała po karku, co uwielbiał.
Tak mi brakuje Kamy, chyba czasem pożyczę Mystera, na taką jak to się teraz mówi – dogoterapię- powiedziała z uśmiechem pani Helena
A nie chce pani pieska czy... - zaczęłam nieśmiało.
Nie - przerwała mi kategorycznie i z wyraźnym smutkiem. Za stara jestem. Umrę i co się stanie ze zwierzakiem? Będzie tylko cierpieć. Za dużo jest cierpienia na świecie. Westchnęła ciężko. No, proszę, zapraszam do stołu. Stół to prostu było arcydzieło! Antyk, ubrany w obrus, chyba robiony na szydełku. Ciasteczka i herbata podane w pięknej, kruchej porcelanie.
Mieszkamy obok siebie tak długo, a w ogóle się nie znamy – zaczęła pani Helena – takie to teraz dziwne „Homo homini lupus”, nieprawdaż?
Tak - uśmiechnęłam się nieśmiało, bo zupełnie nie zrozumiałam tej sentencji po łacinie, ale głupio mi było się przyznać.
(ciąg dalszy nastąpi...)
piątek, 26 września 2014
Rozdział 12, część 3
Chyba zrobiłam coś dobrego, taki mały dobry uczynek. Choć ciocia Wanda zawsze mi mówiła, że z tymi dobrymi uczynkami to musi być jakiś głupi ludzi wymysł. Bo przecież jak ktoś robi dobry uczynek z myślą o tym, by mieć na koncie następny, czyli tak je sobie zbiera do puli, by zasłużyć na niebo, to w sumie robi to z pobudek egoistycznych, a czy to jest wtedy dobry uczynek?
Tomek delikatnie mówiąc nie był zachwycony wizją spotkania i od razu powiedział, że nie idzie, bo, „o czym on ma rozmawiać ze starymi ludzi?” Ręce mi opadły…
Cóż, pójdę sama, a właściwie z Mysterem, który poniekąd też został zaproszony na dywany i to nie w przenośni, lecz dosłownie, hi hi.
Sobota zbliżała się szybko i trochę się bałam. Jednak wciąż jestem dość nieśmiała. Kupiłam czekoladki merci, bo wydawały mi się najbardziej pasujące. Założyłam czarny, prosty golf i dżinsy (czy wypada dżinsy?!). Jakoś się bałam. O czym będziemy rozmawiać, czy wytrzymam tam, chociaż godzinę?
Wyszłam po czterech.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Tomek delikatnie mówiąc nie był zachwycony wizją spotkania i od razu powiedział, że nie idzie, bo, „o czym on ma rozmawiać ze starymi ludzi?” Ręce mi opadły…
Cóż, pójdę sama, a właściwie z Mysterem, który poniekąd też został zaproszony na dywany i to nie w przenośni, lecz dosłownie, hi hi.
Sobota zbliżała się szybko i trochę się bałam. Jednak wciąż jestem dość nieśmiała. Kupiłam czekoladki merci, bo wydawały mi się najbardziej pasujące. Założyłam czarny, prosty golf i dżinsy (czy wypada dżinsy?!). Jakoś się bałam. O czym będziemy rozmawiać, czy wytrzymam tam, chociaż godzinę?
Wyszłam po czterech.
(ciąg dalszy nastąpi...)
czwartek, 25 września 2014
Rozdział 12, część 2
Sąsiadka z boku, od Mystera, chciałam…
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich nienaganna, zadbana, choć jakoś tak poszarzała, pani Helena.
„Słucham? - zapytała.
Może to głupie, ale chciałam tylko zapytać czy wszystko dobrze, bo tak jakoś okno otwarte, pani myślałam, że nie ma i..
I po prostu się pani zainteresowała? - pani Helena pojaśniała. Dziękuję, wszystko dobrze, to znaczy nie wychodzę, ale..
Ojej, może można pani jakoś pomóc? (samo mi się wyrwało)
Nie, chyba nie, mam gorsze dni, a potem znów wypłynę – powiedziała poetycko pani Helena.
To nie przeszkadzam, nie chciałam być wścibska. O rany, Myster!
W tej chwili dopiero zorientowałam się co robi Myster. Oczywiście wyślizgnął się z mieszkania za mną, swoją paniuncią, bezszelestnym krokiem kota przeszedł miedzy nogami moimi i pani Heleny i właśnie w najlepsze czołgał się, wycierał i pływał na pięknym miękkim wełnianym dywanie pani Heleny. Byłam czerwona ze wstydu, a pani Helena ku mojemu zaskoczeniu zaczęła się głośno śmiać, aż oczy zrobiły jej się mokre.
Zupełnie jak moja Kama, zupełnie! Ona zawsze się tak wycierała, po każdym spacerze!
To pani ma, przepraszam miała psa? Jakoś mi to nie pasowało do dystyngowanej pani Heleny.
Zawsze, całe życie, no prawie. Pies to taka radość! - odpowiedziała radośnie pani Helena.
A teraz nie ma pani psa?
Nie, po śmierci Kamy.. Może pani wejdzie na kawę, porozmawiamy normalnie, bo to fau pax, że tak panią trzymam na progu.
Nie, nie, dziękuję (jakoś speszyła mnie ta propozycja). Może innym razem.
Trzymam panią za słowo i żeby to „innym razem” nie rozpłynęło się na lata to zapraszam w sobotę na kawę. Oczywiście z mężem.
Taaak, dobrze, dziękuję. No trudno - myślałam - szybko analizując sytuację. Jakoś to będzie. Myster!!!!
Idziemy Robalu!!
Dobranoc, przepraszam - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Za co pani przeprasza! To takie miłe i nietypowe, gdy ktoś się tak po prostu zainteresuje drugim człowiekiem, dziękuję.
Wróciłam do mieszkania dumna z siebie.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich nienaganna, zadbana, choć jakoś tak poszarzała, pani Helena.
„Słucham? - zapytała.
Może to głupie, ale chciałam tylko zapytać czy wszystko dobrze, bo tak jakoś okno otwarte, pani myślałam, że nie ma i..
I po prostu się pani zainteresowała? - pani Helena pojaśniała. Dziękuję, wszystko dobrze, to znaczy nie wychodzę, ale..
Ojej, może można pani jakoś pomóc? (samo mi się wyrwało)
Nie, chyba nie, mam gorsze dni, a potem znów wypłynę – powiedziała poetycko pani Helena.
To nie przeszkadzam, nie chciałam być wścibska. O rany, Myster!
W tej chwili dopiero zorientowałam się co robi Myster. Oczywiście wyślizgnął się z mieszkania za mną, swoją paniuncią, bezszelestnym krokiem kota przeszedł miedzy nogami moimi i pani Heleny i właśnie w najlepsze czołgał się, wycierał i pływał na pięknym miękkim wełnianym dywanie pani Heleny. Byłam czerwona ze wstydu, a pani Helena ku mojemu zaskoczeniu zaczęła się głośno śmiać, aż oczy zrobiły jej się mokre.
Zupełnie jak moja Kama, zupełnie! Ona zawsze się tak wycierała, po każdym spacerze!
To pani ma, przepraszam miała psa? Jakoś mi to nie pasowało do dystyngowanej pani Heleny.
Zawsze, całe życie, no prawie. Pies to taka radość! - odpowiedziała radośnie pani Helena.
A teraz nie ma pani psa?
Nie, po śmierci Kamy.. Może pani wejdzie na kawę, porozmawiamy normalnie, bo to fau pax, że tak panią trzymam na progu.
Nie, nie, dziękuję (jakoś speszyła mnie ta propozycja). Może innym razem.
Trzymam panią za słowo i żeby to „innym razem” nie rozpłynęło się na lata to zapraszam w sobotę na kawę. Oczywiście z mężem.
Taaak, dobrze, dziękuję. No trudno - myślałam - szybko analizując sytuację. Jakoś to będzie. Myster!!!!
Idziemy Robalu!!
Dobranoc, przepraszam - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Za co pani przeprasza! To takie miłe i nietypowe, gdy ktoś się tak po prostu zainteresuje drugim człowiekiem, dziękuję.
Wróciłam do mieszkania dumna z siebie.
(ciąg dalszy nastąpi...)
środa, 24 września 2014
Rozdział 12, część 1
Pani Helena. Czasem spotkanie jednej osoby tak bardzo może zmienić człowieka. Pani Helena jest naszą sąsiadką drzwi w drzwi. Wstyd się przyznać, ale przez długi czas nie znałam nawet jej imienia. Ludzie w bloku są wszyscy jacyś tacy anonimowi, zamknięci na jakikolwiek kontakt. Zresztą ja też taka byłam. Ale uwaga! Byłam. Bo odkąd mam Mystera bardziej otworzyłam się na świat. Te wszystkie kontakty „spacerowe”, rozmowy z innymi właścicielami piesków, to świetna terapia, by otworzyć się na drugiego człowieka. Pies to świetny i niewyczerpany temat rozmowy. I tak, dzięki Mysterowi, nie wiadomo, kiedy, z „wypłocha”, (bo tak się teraz widzę) stałam się całkiem rozmowną osobą, co w moim pokoleniu jest już raczej cechą rzadko spotykaną. I tak, oczywiście dzięki Mysterowi, poznałam panią Helenę. Wcześniej wiedziałam tylko, że na pewno mieszka sama, czasem ktoś do niej wpadał. Zawsze nobliwa, elegancka, z wonią pięknych, choć ciężkich perfum. Czasem spotykałam ją w drodze do sklepu lub na klatce, ale mówiłam tylko dzień dobry, dzień dobry, spuszczałam wzrok i szłam do siebie. Zero kontaktu. Teraz było mi aż wstyd. Dopiero Myster nauczył mnie jak powinnam się zachowywać. Raz czy drugi spotykając panią Helenę, zachowywał się bardzo przyjaźnie i ocierając się jak kot, witał się i domagał pieszczot. Trochę mnie to peszyło, bo pani była taka dystyngowana, że wręcz bałam się, że Myster zostawi kłaczka czy pobrudzi łapą i będzie afera. Ale nie. Pani Helena wyraźnie się ożywiała i cieszył ją kontakt z Mysterem. Zamieniłyśmy parę miłych zdań. Miała niesamowite oczy! Głęboko błękitne i takie poważno-zawadiackie! Potem przez jakiś czas nie widywałam jej wcale. Martwiłam się już, ale jakoś nie wiedziałam, kogo o nią zapytać. Potem raz czy dwa widziałam ją przez okno idącą jakoś tak powoli, ciężko. Potem znów wydawało mi się, że jej nie ma, bo jej nie spotykałam, ale z dołu, będąc na spacerze z Mysterem, widziałam, że powiewa u niej firanka z otwartego na oścież balkonu. To mnie już zaniepokoiło. Podzieliłam się tym z Tomkiem, który tylko prychnął i zapytał kpiąco, co go interesują jacyś niby sąsiedzi, których w ogóle nie zna. Strasznie się oburzyłam! Uważałam, że trzeba reagować, interesować się sobą wzajemnie, że oprócz tego, że to miłe, to wtedy po prostu robi się bezpieczniej. Zapukałam do drzwi pani Heleny. Długo, długo nic, a potem usłyszałam ciche:
„Kto tam?”
(ciąg dalszy nastąpi...)
„Kto tam?”
(ciąg dalszy nastąpi...)
Subskrybuj:
Posty (Atom)