sobota, 2 sierpnia 2014

Prolog, część 3 z 3

Innym palącym problemem było mieszkanie. Od lat wynajmowaliśmy mieszkania, nie mogąc zdecydować się na kupno własnego. Tzn. nie dysponowaliśmy odpowiednią ilością gotówki i mieliśmy starać się o kredyt, ale wizja spłacania go potem przez długie lata paraliżowała Tomka. Z jednej strony miał rację, bo przecież, kto mógł przewidzieć co czeka nas za 5, 10, a co dopiero za 30 lat! A tu miesiąc w miesiąc bez względu na wszystko trzeba spłacać ogromne raty. Ja jednak gotowa byłam odsunąć na bok czarnowidztwo i  zaryzykować. Marzyłam o własnym M. Nawet zakredytowanym na kilkanaście lat. O starannym urządzaniu każdego kąta, dobieraniu kolorów ścian. Marzyłam o domu, takim prawdziwym… O tym, że będę mogła wywiercić dowolną ilość dziur w ścianie i zawiesić ukochane, haftowane obrazy. A tak, w każdym naszym kolejnym mieszkaniu panowała tymczasowość. Wszystko kupowaliśmy tanie i „na teraz”. Bo przecież nie kupimy szafy wnękowej czy regału, bo nie wiadomo czy zmieści się do naszego przyszłego mieszkanka lub kolejnego wynajmowanego. Zresztą właściciele krzywo patrzyli, gdy przynosiło się dużo mebli. Najgorsza jednak dla mnie, tak psychicznie, była świadomość, że jestem w jakimś mieszkaniu tylko jakiś czas, a potem znów trzeba chodzić, szukać. Bardzo nie lubiłam zmian, a Tomek chyba nie do końca rozumiał, jakie są moje odczucia w sprawie mieszkania.
Rozejrzałam się sie po mieszkaniu – oględnie rzecz ujmując przydałby się tu duuuży remont… Okna pamiętały chyba jeszcze wczesny PRL i trzeba było nie lada umiejętności by którekolwiek otworzyć, a co dopiero umyć. Ściany odświeżaliśmy parę lat temu, gdy się tu wprowadzaliśmy, ale gdzieniegdzie prześwitywały plamki poprzednich, minionych warstw. Meble w większości należały do właściciela, który mimo naszych natrętnych próśb o zabranie ich stąd, nie miał gdzie ich przechowywać. Były to typowe meble realnego socjalizmu – masywne i pozbawione uroku. Na szczęście ja miałam w sobie chyba odrobinę zmysłu artystycznego i mimo tych rzucających się w oczy wad mieszkania udało mi się stworzyć całkiem miłe dla oka miejsce. Okna osnute były muślinowymi firankami i zasłonkami w kolorze wina. Wszędzie pełno było babskich dodatków – świeczek, suszonych bukietów, małych maskotek, które z różnych podróży przywoził mi Tomek. Odrobinę nowoczesności i lekkości dodawały przestrzeni dodatki z Ikei, które uwielbiałam.
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon. Na wyświetlaczu migał numer Tomka. Popatrzyłam na pieska. Nie damy się pieseczku i z pewnością w głosie odebrałam połączenie.

***
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz