piątek, 1 sierpnia 2014

Prolog, część 2 z 3

Serce biło mi chyba równie mocno jak pieskowi. Też byłam przerażona. Bo co ja teraz zrobię? Otworzyłam drzwi, rzuciłam wszystkie rzeczy i usiadłam na kanapie sadzając sobie szczeniaka na kolanach. Trząsł się strasznie i popiskiwał. Zaczęłam go delikatnie głaskać i mówić, nie wiem czy bardziej do niego czy do siebie. Psiak patrzył na mnie wielkimi smutnymi oczami, oczami skrzywdzonej istotki. Czułam jak powoli zaczynają mi lecieć łzy. Zawsze byłam wyjątkowo wyczulona na dolę zwierzaków, a psy kochałam w szczególności. Gdy słyszałam jakieś straszne historie o znęcaniu się nad zwierzętami to czułam jak ściska mi się serce, a nogi robią się miękkie. Tomek zawsze mi mówił, że jestem za wrażliwa i nie nadaję się do normalnego życia. Pokrzepiające słowa, nie ma co.
Psiak powoli przestawał skamleć, uspokajał się. Ja również. Zaczynałam myśleć racjonalnie. Co najpierw zrobić? Jak mu pomóc? Po pierwsze zadzwoniłam do kierowniczki i udając straszny kaszel i katar powiedziałam, że niestety dziś nie dam rady dotrzeć do pracy. Nikt się chyba szczególnie tym nie zmartwi. Nie mogłam przecież zostawić tu tej kupki nieszczęścia samej w obcym dla niej mieszkaniu na wiele godzin. Postawiłam psiaka na podłodze, by trochę się rozejrzał. Okazało się, że jest tak słaby i wycieńczony, że nie może zrobić nawet paru kroków. Skoczyłam do szafy i wyciągnęłam jeden z mięciusich ręczników frotte. Rozłożyłam go pod samym kaloryferem i posadziłam psiaka. Skoczyłam do lodówki w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym go nakarmić. Niewiele tego było, bo jakoś ostatnio nie robiłam zakupów. Znalazłam jednak trochę makaronu, kawałek niedojedzonego kotleta i końcówkę kiełbaski. Postanowiłam to wszystko razem podgrzać i dać mu. Nie było to może idealne psie jedzenie, ale jak na pierwszy posiłek musiało starczyć. Psiak w tym czasie siedział wciąż tak jak go posadziłam. Główkę zwiesił i siedział tak bez ruchu. Wyglądał trochę jak zgarbiony, zmęczony życiem człowiek. Strasznie mi go było żal….
Postawiłam mu tuż przed mordką miseczkę z podgrzanym jedzonkiem. Powąchał najpierw ostrożnie, popatrzył na mnie i zaczął powoli jeść. Zjadł jednak tylko trochę. Nie wiem czy dlatego, że mu nie smakowało czy po prostu był tak wygłodzony i zmęczony, że nie mógł jeść. Po chwili położył się, cały spięty i sztywny i przymknął oczy.  Postanowiłam dać mu trochę luzu, nie monitorować każdego jego ruchu. Zadzwoniłam do kolegi Tomka, Kuby, który był weterynarzem, z prośbą by przyszedł i obejrzał pieska. Okazało się, że da radę dopiero jutro. Prosił mnie też by psiaka na razie na pewno nie kąpać, bo już i tak ma sporo przeżyć i w ogóle ze wszystkim na niego poczekać. Zdziwiła mnie rozmowa z Kubą. Zawsze wydawał mi się takim jeszcze wciąż nieodpowiedzialnym chłopaczkiem, a tu proszę- profesjonalista. Rozmowa z nim bardzo mnie uspokoiła. Wzięłam sobie poduszkę z kanapy i usiadłam na niej na podłodze tuż obok pieska. Chciałam by czuł, że jestem, blisko, że wszystko złe jest już za nim. Oddychał płytko, ale chyba spał. Siedziałam tak i ….pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się potrzebna. Wiem, że to dziwne, ale czułam, że nareszcie robię coś ważnego. Siedziałam tak wpatrując się w tą małą istotkę, której przeżycia były mi nieznane. Wsłuchiwałam się w ciszę, w odgłosy mieszkania, bloku. Chyba nigdy wcześniej tak po prostu nie usiadłam na podłodze bez żadnego konkretnego zajęcia. Zaczęłam zbierać myśli. Tysiące obrazów swobodnie przelatywało mi przez głowę.   
Nagle poczułam straszną pustkę. Żyliśmy sobie tak we dwoje z Tomkiem niby bardzo szczęśliwie, a jednak czy nie omijały nas najważniejsze rzeczy w życiu? Nie mieliśmy nawet psa, nie mówiąc już o dzieciach. Już dawno namawiałam Tomka na psa, choć w głębi duszy rozumiałam jego argumenty przeciw. Siedziałby tu sam jak palec, w bloku, calusieńki dzień. Do tego my tak bardzo lubimy podróżować, a z psem to byłoby już dużo bardziej skomplikowane. Wygodne, puste życie-pomyślałam z goryczą. Właśnie w tej chwili postanowiłam, że nie dam się Tomkowi i jego niby racjonalnym argumentom. Ten piesek zostanie z nami, żeby nie wiem co. Trochę się bałam Tomka, bo był dość stanowczą osobą, ale nie, tym razem się nie dam. Postanowione. Wszystkie nasze życiowe decyzje były wciąż odkładane. Jest ich cala lista. Ślub - bo musimy odłożyć mnóstwo kasy i zaprosić całą wielką rodzinę Tomka (mojej jakoś było niewiele). Bo przecież jak zaprosi się jedną ciotkę to trzeba inną, bo tamta się obrazi i tak się robiła lista około 300 osób, które absolutnie musiały być zaproszone. Do tego wszystko musiałoby być „delux”, bo przecież cała rodzina będzie obgadywać każdziusieńki szczegół przez najbliższe parę lat. AAAAA! Chciało mi się krzyczeć. Paranoja. Nasze rozmowy o ślubie zawsze kończyły się wielką awanturą. Ja od dawna marzyłam o cichutkim ślubie w małym gotyckim kościółku w górach. Raj….. Ale Tomek nie chciał nawet o tym słyszeć a ja gotowa byłam czekać nawet jeszcze i parę lat, by wyprawić taki ślub i wesele, o jakim Tomek marzył. Choć nie byłam pewna czy to na pewno były jego marzenia.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz