piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 50, część 1

Podkuliłam nogi i wcisnęłam się mocniej w kąt parapetu ciociowandziowej kuchni. Wyjrzałam na nieskazitelny, wypielęgnowany ogród. Chwilę wodziłam wzrokiem za ciocią, schylającą się po kolejne marchewki i pietruszki. Patrzyłam na nią z czułością, ale i niepokojem. Gdy tu przyjechałam bardzo uderzył mnie jej widok. Przygarbiła się, postarzała, jej ruchy były wolniejsze, jakby pełne wysiłku. Jak to możliwe, że w ciągu tych paru tygodni tak się zmieniła? A może coś jej dolega? Muszę, jakoś muszę, przekonać ją do wizyty u lekarza i badań, pomyślałam. Gładziłam delikatnie stopą na zmianę raz Mysterka, a raz Jopusia, którzy drzemali blisko mnie. Zdecydowanie odsypiali moją amerykańską przygodę. Byli bardzo stęsknieni! Teraz nawet woleli zostać przy mnie niż pohasać chwilę w ogrodzie, co było bardzo do nich niepodobne. Nikt nigdy tak się na mnie nie cieszył! Moment witania z nimi, gdy taksówka przywiozła mnie z lotniska do domu rodziców Kuby, będę długo pamiętać. I ten moment niepokoju, gdy otworzyły się drzwi w których pojawiły się dwie kochane głowy – rodzice Kuby, a z pomiędzy ich nóg, jak torpeda wyskoczył z wielkim piskim Jopuś. Podskokom i lamentom nie było końca.
- A gdzie Mystuś? – krzyknęłam wystraszona, próbując przekrzyczeć Jopusia.
I wtedy zobaczyłam Mystusia…

(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz