czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 27, część 5

Myślałam właściwie tylko o Kubie. Jemu ufałam, był świetnym weterynarzem, człowiekiem. Ten psiak potrzebował nie tylko dobrego i pilnego leczenia, ale też na pewno dobrego podejścia, nie wiem czy jego psychika nie była w gorszym stanie niż ciałko.
A raz kozie śmierć! Przecież nic złego Kubie nie zrobiłam:
Jeden sygnał, dwa…
-Halo Amelko – jego głos zabrzmiał dziwnie, czy to na pewno on?
-Kuba? Słuchaj, jesteś na dyżurze?
-Nie – odchrząknął - jestem chory.
-Kurde- wyrwało mi się – to klapa…
- Co się dzieje?
Pokrótce (a raczej długo) wszystko Kubie opowiedziałam. Był niesamowity. Zadawał różne pytania, w większości nie umiałam na nie odpowiedzieć…
-Za ile będziecie w Warszawie?
-Myślę, że za półtorej godziny.
-Jedzcie prosto do mojej lecznicy, będę już tam na Was czekał.
-Ale przecież jesteś chory i …
- Daj spokój, do zobaczenia. I się rozłączył.
Niby nic się nie zmieniło, niby nic jeszcze nie zrobił, a ja już czułam się spokojniejsza. Wiedziałam, że psiak będzie miał najlepszą pomoc.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz