poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 28, część 1

Najbliższe miesiące to był kocioł, ale i wielka satysfakcja. Satysfakcja robienia czegoś naprawdę dobrego. Byłam bardzo zmobilizowana. Wstawałam rano jeszcze wcześniej niż zwykle, co przy moich problemach z rannym podnoszeniem się, uważałam za bohaterstwo. Najpierw jak zwykle wychodziłam z Mysterem na nasz tradycyjny spacerek. W ogóle bardzo się starałam, by nie poczuł się poszkodowany obecnością drugiego, szpitalnego psiaka. Potem zaopatrzona w gumowe rękawice do łokci, szłam na stryszek. Psiak przez pierwszy tydzień, chyba za sprawa leków, praktycznie cały czas spał. Kuba mówił, że po prostu przestawił wszystkie swoje funkcje życiowe na kurowanie się. W pierwszych dniach, gdy do niego zachodziłam, witał mnie zaspanymi, biednymi ślipiami i nie był w stanie w ogóle się podnieść. Brałam go delikatnie pod boczki i znosiłam takie popiskujące zwłoki na trawnik. Tu psiak przerażony przestrzenią, kulił się, patrzył podejrzliwie na mnie. W oknie balkonowym szalał Myster. Miałam nadzieję, że nadejdzie dzień, gdy będą mogli się zapoznać, ale na razie musiałam przestrzegać zaleceń Kuby o bezwzględnym izolowaniu nowego psiaka. Straszna to była kupka nieszczęścia! Kuśtykał sobie na trawce, pięć kroków w jedną, trzy kroki w drugą stronę. Ogon miał zupełnie pod szyjką, gołą, poranioną. Cały był w podkówkę. Biedaczek. Krótko trwały te nasze spacery, czułam, że psiak nie czuje się dobrze, był zupełnie bez sił. Gdy go odnosiłam na jego legowisko, sapał głośno, chyba z zadowolenia. I tak słodko przytulał się do kocyka, jak do mamusi. Byłam wzruszona. Czułam, że jest mu tu dobrze...
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz