wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 30, część 5

Wybraliśmy się na piękną rowerową wycieczkę, oczywiście we czworo. Ponieważ jeździliśmy często, to mieliśmy coraz lepsze kondycje i wypuszczaliśmy się coraz dalej w teren. Tego dnia objeżdżaliśmy piękne, leśne, okolice Grodziska Mazowieckiego. Lasy, śpiewające ptaki, wąskie dróżki, gdzie w gęstwinie chowały się przed światem domki i domeczki. Myster z Jopusiem biegali jak szaleni, obwąchując krzaczki i drzewa. Było mi dobrze. Ale nagle – nie wiem już kiedy i jak to się wszystko stało – Myster coś wyczuł, naprężył się i niesamowicie szybko popędził za jakimś sobie tylko znanym tropem. Nasze wołania – a raczej mój pisko-płacz i stanowczo-ostry głos Kuby – nic nie pomogły. Myster zniknął. Wszyscy troje staliśmy wpatrzeni w miejsce gdzie ostatni raz mignął nam jego rudy ogonek. Troje – bo Jopuś posłusznie został z nami, jak zwykle, gdy się go wołało. Minuty mijały i nic, Mystera ani śladu… Powoli (a raczej szybko) wpadałam w panikę… Widziałam, że Kuba też jest zdenerwowany, ale bardzo próbuje się opanować. Czułam już suchość w gardle od nawoływania Mysterka...
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz