niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 27, część 8

Parę godzin później siedzieliśmy już w ‘mojej ‘ podkowiańskiej kuchni. Ja już wykąpana, przebrana, Myster po porządnym spacerze, cały dumny, bo na spacerze był z Kubą, gdy ja się myłam. A psiak? Na stryszku zrobiliśmy mu z Kubą prawdziwe królestwo. W dużym kartonie umościliśmy mu gniazdko, obok postawiliśmy miski i do kontaktu włączyliśmy lampkę, by nie czuł się źle sam w ciemnym, nowym miejscu.
Nie miałam na razie nawet okazji zapytać jak się czuje Kuba. Cały czas mnie instruował. Miałam codziennie po pracy wieczorem o dwudziestej być gotowa, on będzie po mnie, właściwie po nas, przyjeżdżał, będziemy jechać do kliniki. Mógłby tu wszystko przywozić, ale woli jednak w gabinecie.
-No, ale jak to, będziesz jechać z Warszawy tu po nas i znowu z nami do Warszawy i znowu tutaj, bezsens.
-A masz jakieś inne rozwiązanie?
- No więc, pomyślmy...
- Amelko, chcę tak i już, też chcę pomóc. I żebyś od razu wiedziała, że nie wezmę za leczenie nic, żebyśmy nie musieli do tego wracać, ok?
-Ale jak to, nie mogę się na to zgodzić, i to jeżdżenie i w ogóle.
-A co ja mam do roboty? Zabrzmiało to jakoś smutno.
Daj spokój i posłuchaj. I tu nastąpił wykład o świerzbowcu. Dość mocno się przeraziłam. Kuba włączył Internet i pokazał mi na co mam zwracać uwagę, oglądać się czy się czasem nie zaraziłam.
- I bezwzględnie musisz nosić gumowe rękawice przy kontakcie z psem. Zrobimy mu całe ogólne przeleczenie, ale ostrzegam to będzie długo wszystko trwało.
Przełknęłam ślinę. Nie powiem, że się nie bałam, ale wiedziałam, że jak Kuba jest obok, to damy radę. Tuliłam Mystera. Ostatnie godziny były dla niego trudne, ale chyba jakoś wszystko rozumiał i był bardzo grzeczny. Lizał mnie teraz po rękach.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę z Kubą, ale gdy skończyły się instrukcje co do pieska to zrobiło się jakoś tak jakby niezręcznie. Kuba szybko się zawinął i pojechał. Byliśmy umówieni na jutro. W końcu nawet nie zapytałam jak on się czuje…
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz