poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 30, część 4

Niby było super, kumplowaliśmy się, mogłam na niego naprawdę liczyć i w ogóle. Zbudowaliśmy fajny kontakt. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, było super. Czułam się przy nim tak dobrze, tak swobodnie. Wspólne gotowanie – super, wspólne spacery – super, załatwianie różnych spraw razem – super. I miał w sobie taki cudowny spokój, działał na mnie wręcz kojąco. I był bardzo przystojny. Nieraz czułam na jego widok silne motyle w brzuchu. Ale …. No właśnie, czemu zawsze musi być to cholerne „ale”! Zawsze, gdy robiło się choć trochę romantycznie, to jakby od tego uciekał, psuł wszystko. To zaczynało mnie już boleć, czekałam w napięciu, by ta sytuacja po prostu jakoś się wyjaśniła. Kotłowały się we mnie myśli bardzo różne, na przykład, że nie jestem w jego typie, że mu się nie podobam itp. Łapałam go czasem na tym jak ciepło na mnie patrzy, ale to były tylko momenty. Czułam, że coś stoi miedzy nami, nie chciałam tego zamiatać pod dywan, chciałam o tym jakoś pogadać, ale zupełnie nie wiedziałam jak i co właściwie powinnam powiedzieć, jak określić moje myśli i uczucia. Nie chciałam wyjść na jakąś głupią, a przede wszystkim nie chciałam, by znowu zniknął z mojego życia, wiedziałam, że teraz pozostałaby po nim trudna do odbudowania pustka…
I tak pewnej, słonecznej soboty wszystko zaczęło się zmieniać…
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz