czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 35, część 8

Trochę grzałyśmy się w sklepie, trochę w samochodzie, na zmianę by być przy psiaku, by na przykład gdzieś nie odszedł. Ale nie wyglądał by gdzieś się wybierał. Patrzył na mnie mądrymi psimi oczami. Gdyby umiał mówić… Otulałam go mocno kocem. W końcu mama Kuby zdecydowała – wsadzamy go do samochodu, bo za bardzo się trzęsie z zimna a to wszystko za długo trwa. My też byłyśmy już sine z zimna. Też mi to już wcześniej przyszło do głowy, ale nie chciałam się rządzić nie swoim samochodem, a pani Hania miała w nim tak czyściutko, że nie śmiałam proponować. Wsadzenie psiaka okazało się nie lada wyczynem. Musiałyśmy go praktycznie podnieść, a ważył sporo mimo wychudzenia. Czekałyśmy. W międzyczasie pani Hania zadzwoniła do pana Marka, by go uspokoić, czemu nas tak długo nie ma. Ja napisałam lakonicznie do Kuby, ale on się raczej nie zdążył jeszcze o mnie martwić, bo był przekonany, że jestem w Komorowie z jego rodzicami. Zadzwoniła do mnie najpierw pani Ela, by zapytać jak sytuacja, a po chwili Kasia. Z Kasią gadało mi się jakbyśmy się znały ze sto lat. Była super!
Czekanie bardzo się przeciągało. Ssało mnie już w żołądku z głodu. Panią Hanię na pewno też, ale ani przez moment się nie zawahała, nie powiedziała, że musi wracać czy coś. Chyba odgadła moje myśli, bo zaczęła mi opowiadać jak to jest być mamą weterynarza. O tym jak Kuba od zawsze znosił do domu ranne ptaki, znalezione kociaki, jeża, a raz nawet szczurka. I jakie cyrki z tym wszystkim były!

(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz