poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 17, część 6

Powoli las się kończył i otwierała się otwarta przestrzeń. Myster stanął jak skamieniały, po czym ruszył do przodu jak rażony prądem, a ja za nim. Nawoływałam Tomka, ale on tylko machnął ręką. Dobra, Myster, pędzimy. Biegłam co sił w płucach, aż zobaczyłam mój ukochany widok – morze i plażę. Stałam tak i napawałam się tym cudem, cudem natury i tą uwielbianą przeze mnie chwilą, gdy po całym trudnym, pracowitym roku stawałam na plaży, szczęśliwa. Myster szalał, aż miałam łzy w oczach widząc jego szczęście. Kładł się w piachu, kopał, szczekał, sam nie wiedział jak się nacieszyć tą wielką piaskownicą. Na wodę narazie patrzył z lekką dozą nieufności.
Tomek, zobacz – odwróciłam się do niego, ale nie potrafiłam dostrzec w nim tej radości, jakiej się spodziewałam- zobacz, jak pięknie i prawie nikogusieńko.
Bo rzeczywiście plaża była przepiękna. Jak ze zdjęć z egzotycznych zakątków świata. Szeroka plaża, czyściusieńka, praktycznie niewydeptana, gdzieniegdzie były ślady ludzkich stóp, czy parawanu. Nieopodal biwakowała rodzina z dziećmi. Właśnie machali do nas przyjacielsko, więc też, trochę speszona, odmachałam.
Było cudnie. Zdjęliśmy buty i poszliśmy wzdłuż plaży na spacer. Powoli zachodziło słońce.
Jest ok, naprawdę – powiedział Tomek.
Spojrzałam mu głęboko w oczy, przytuliłam. Pocałował mnie w czoło. Było dobrze, nareszcie. Myster też to chyba czuł, bo obskakiwał nas i obszczekiwał radośnie. Usiedliśmy na ciepłym jeszcze piasku. Nie czułam nóg. Tomek też był zmęczony, widziałam, że oczy mu się same zamykają. Myster też był wykończony nadmiarem wrażeń. Rozłożył się obok nas jak długi, ciężko dysząc, aż jęzorem zamiatał piasek. Nie nawykli byliśmy do takich dystansów na pieszo. Fajnie, tu się dotlenimy i złapiemy formę.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz