środa, 29 października 2014

Rozdział 18, część 1

Dzień za dniem mijały nie wiadomo kiedy… Pogoda była piękna (i kto powiedział, że nad polskim morzem nie można się wygrzać i opalić?!). Plaża była cudowna i było na niej bardzo mało ludzi. Codziennie po nieziemsko wspaniałym śniadaniu pakowaliśmy manatki i ruszaliśmy nad morze. Pakowanie trochę trwało niestety… Ulubiony kocyk, aparat, książeczka, picie, jedzenie, (bo chyba to powietrze powodowało, że byliśmy cały czas głodni) jakieś ciuchy na przebranie, okulary, kremy, parawan. Rany, było tego mnóstwo! No i oczywiście osobna torba na same rzeczy Mysterka. Kocyczek, misunia, picie, jedzenie i oczywiście kilka zabawek. Jak wakacjować to wakacjować.  Po zapakowaniu wszystkiego wystarczyło tylko kilka ruchów akrobatycznych by wsiąść na rower i w drogę! Myster szalał. Skakał wokół rowerów, piszczał, poszczekiwał i co chwilę wybiegał naprzód jakby próbując nas popędzić. Jechaliśmy tak przez cudownie piękny las, a Myster, pies przewodnik, biegł, a właściwie pędził przed nami. Chwilami go nie widziałam tylko zbity w tumany kurzu pył, wśród którego gdzieś tam był on. Radochę miał wielką. Ja też byłam bardzo zadowolona. Tomek też z każdą godziną robił się fajniejszy, zrelaksowany, bardziej „tomkowy”. Było nam dobrze. Czasem jechaliśmy w las inną drogą by pobłądzić, poznać lepiej okolicę. Jednego dnia trafiliśmy na malowniczy klif, z którego rozciągał się piękny widok. Obok klifu, w zaroślach, stał zdewastowany, malutki domek. W jednym oknie, a raczej w szkielecie tego, co było kiedyś oknem, powiewała postrzępiona firanka. Rany, aż dreszcz mnie przeszedł po plecach...
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz