poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 53

Wszystko mnie potwornie stresowało, bolał mnie aż brzuch z nerwów. Bieganie pomagało rozluźnić mięśnie i rozplątać myśli, gdy całym wysiłkiem skupiałam się na oddechu i by pokonując potworne zmęczenie przebiec jeszcze do tej latarni, jeszcze do tego kamienia, jeszcze, jeszcze. Zmuszać ciało by wydłużać trasę. Katowałam tak siebie, a gdy wracałam do domu i przeglądałam się w lustrze wyglądałam po prostu jak burak, zupełnie czerwona i zmachana. Tylko Myster i Jopuś nie wyglądali na zmęczonych, jakby wciąż było im mało ruchu, cwaniaki!
Moje ostatnie rozmowy na skypie z Kubą były dziwne. Wciąż nie wybaczyłam mu akcji z zatajeniem informacji o stanie Mystera. Poza tym jakoś podczas wspólnej trasy po Stanach nie obgadaliśmy za bardzo tematu CO DALEJ? Jakoś nam chyba zabrakło odwagi, ale ja i tak odczuwałam wszystko „przez skórę”. Bardzo kochałam Kubę, ale czułam, że się psychicznie od niego oddałam, że próbuję się jakoś od niego emocjonalnie „odskrobać”, być dzielna. Bo byłam tu zupełnie sama. Oczywiście miałam psiaki, ciocię, przyjaciółki. Ale…
Gdy biegłam wczoraj jedną z malowniczych podkowiańskich uliczek, zobaczyłam siedzącą pod dębem przy ognisku rodzinkę. Niby zwyczajny widok – para, przy nich kilkoro hałaśliwych małych dzieci i kilkoro starszych ludzi. Rozmowy, śmiechy, wspólny czas. Marzyłam o tym!!! Marzyłam o rodzinie, takiej prawdziwej – że jestem czyjąś żoną, że mam męża, dla którego jestem najważniejsza. Że nareszcie mam dzieci, których pragnęłam tylko starałam się odsuwać tą myśl. Że mam dom, moje własne miejsce. Czas pędził do przodu a moje największe pragnienia pozostawały wciąż w strefie marzeń. A tak bardzo miałam nadzieję, że z Kubą stworzymy super rodzinę, dom. Teraz NIC już nie wiedziałam.

(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz