środa, 17 września 2014

Rozdział 10, część 4

I ostatnia z nas, Patrycja. Zrezygnowała ze swojej pracy, by pomagać w rozwijającej się prężnie firmie męża. Energiczna i chyba najbardziej żywiołowa z nas wszystkich. Od lat buduje siebie od nowa, po strasznych przeżyciach z okresu młodzieńczego, na które już lepiej położyć cień milczenia. Mąż, Adam, dużo od niej starszy (chyba ze 30lat) dał jej spokój i bezpieczeństwo, którego tak bardzo potrzebowała. Żyją sobie, w swoim własnym małym raju, dopieszczając wciąż dom i ogród pod Kielcami. Wiem, że skrycie marzą o dziecku, którego prawdopodobnie nigdy nie będą mogli mieć. Wciąż delikatnie namawiamy Patrycję, by pomyślała o adopcji, ale ona nie chce jak mówi „cudzego dziecka”. Ciężka sprawa.
Każda z nas ma swoje problemy i bagaż doświadczeń. Każdej w jakiś sposób jest ciężko. A  ja? Na pozór wszystko super – praca w Warszawie, Tomek. Ale nie czuję się szczęśliwa. Praca jest monotonna i odtwórcza, czuję jak cofam się w rozwoju intelektualnym. Zarobki średnie, delikatnie mówiąc bez rewelacji. Jednak zupełnie nie wyobrażam sobie zmiany pracy, boję się zmian. Tomek… Czuję jakby każde z nas budowało od dawna jakiś mur, ale jakoś tego nie zauważyliśmy i teraz prawie go zza tego muru już nie widzę. Marzę o stabilności, własnym M, w którym będę mogła przybić gwóźdź, urządzić coś na stałe. Zacząć myśleć o dzidziusiu, którego podskórnie tak bardzo bym chciała, ale wciąż odsuwałam tą myśl. To Myster rozbudził we mnie tak mocne instynkty opiekuńcze. I ciocia Wanda, i cała moja przeszłość nie do końca zrozumiała, ten nerwowy ucisk w brzuchu.. I Kuba… Ciepły, bliski, rozumiejący, ale…
Zahamowałam ostro, bo z tego zamyślenia przejechałam skręt, o którym mówiła Magda. Zawróciłam i podjechałam pod cudny, mały drewniany domek. Dach z obu stron prawie dotykał ziemi. Do wejścia prowadziły kręte, drewniane schodki, połączone z wielkim tarasem, na którym już dostrzegłam ustawione krzesełka i stół. Wszystko było trochę spróchniałe i podniszczone, ale miało swój klimat. Szczególnie, że domeczek stał praktycznie w samym środku lasu. Myster szalał. Czuł zew natury. Zaparkowałam, wzięłam Mystera na ręce i poleciałam się najpierw witać. Wszystkie już były. Stały już na tarasie i patrzyły uśmiechnięte w moją stronę. Puściłam Mystera i poleciałam się witać. Uściskom i piskom końca nie było ( szczególnie nad brzusiem Ani).  Już mi było dobrze, już zaczynałam czuć to dziwne ciepło koło serca. Z nimi czułam się dobrze, bezpiecznie, czułam się akceptowana.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz