piątek, 19 września 2014

Rozdział 10, część 6

Siedziałyśmy tak sobie na tym tarasie (wymieniając tylko talerze na czyste) aż zrobiło się zupełnie ciemno i zimno.  Ponieważ robiło się późno, z uwagi na Anię, zarządziłam zapisy do kolejki łazienkowej, oczywiście z pierwszeństwem dla kobiet w stanie błogosławionym. Powoli robiło się cicho. Wszędzie poustawiałyśmy świeczki, pozamykałyśmy bramę i furtkę na pięć spustów, potem siebie w domku od środka tak samo. Mimo, że byłyśmy w pięć, to czułam się trochę nieswojo. Jednak byłyśmy w lesie, same baby (plus Myster) i trochę się bałam. Był ze mnie boi dudek! Mystek już dawno spał spokojnie w swoim posłanku specjalnie przywiezionym w tym celu. Tak niewiele mu było potrzeba do szczęścia! Był taki grzeczny!
Dom cioci Magdy był malusieńki. Właściwie taka jedna izba – aneks kuchenny, salon i wydzielona część łazienkowa. Małe, ale wycackane. Wszystko w drewnie. Dużo półek z książkami i gazetami. Bardzo miło. Powoli się kładłyśmy na specjalnie w tym celu przywiezionych polówkach (tylko Ani z racji ciąży dostało się łóżko cioci Magdy). Rozmawiałyśmy, chichrałyśmy się i powoli zasypiałyśmy.
Esemesowałam jeszcze z Tomkiem, próbując trochę poflirtować, ale nie podłapał tego, lub specjalnie odpisywał rzeczowo i krótko.
Poranek minął równie wspaniale i obficie (jedzeniowo). Powoli sprzątałyśmy i wszystko zamykałyśmy. Wysłałyśmy już Anię do domu, bo absolutnie nie wchodziło w grę, by sprzątała. Długo się z nią żegnałam, tuliłam, głaskałam po brzuszku. Potem szybko zawinęła się Iza, niespokojna już bardzo, że Michał nie odbiera telefonu. Z Patrycją i Madzią wszystko posprzątałyśmy i jeszcze na koniec siadłyśmy sobie na tarasie. W każdym gronie rozmawiało nam się inaczej. Inaczej wszystkie razem, inaczej, gdy już kogoś nie było, a jeszcze inaczej już z każdą dziewczyną w cztery oczy. I te rozmowy ceniłam najbardziej. Dlatego tak zwlekałam, a poza tym Myster był tu taki szczęśliwy. Właśnie, gdy chowałyśmy meble z tarasu przybiegł bardzo dumny w … indiańskich śladach na pyszczku, co oznaczało tylko jedno – gdzieś była oczywiście świeża kupa – ptasia, kocia, nieważne, nie mógł przegapić takiej okazji. Cokolwiek to było, cuchnęło potwornie! Cały domek cioci Magdy był już wymyty i uprzątnięty, więc nie chcąc już znów brudzić i zatrzymywać Magdy postanowiłam z moim śmierdziuchem wrócić do Warszawy i dopiero w domu go umyć.  Także nie można powiedzieć, że nie byłam „pod wpływem” w drodze powrotnej do domu. Myster tak cuchnął, że mnie oczy szczypały i momentami gorzej drogę widziałam, ale to może, dlatego, że miałam łzy w oczach. Łzy radości na wspomnienie śmiesznych wczorajszych i dzisiejszych chwil z dziewczynami, łzy wzruszenia, że mam takie cudowne przyjaciółki. I łzy smutku, bo po tych rozmowach z dziewczynami jeszcze bardziej czułam, że my, to znaczy ja i Tomek, to już coraz bardziej przeszłość.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz