czwartek, 18 września 2014

Rozdział 10, część 5

Myster szalał. Żałowałam, że nie mam kamerki. Biegał, ledwo dotykając ziemi, wokół domku, parkanu, samochodów. Poszczekiwał głośno próbując zaprosić nas do zabawy. Dziewczyny go uwielbiały, a on już nie wiedział, co robić, by na dłużej zatrzymać na sobie uwagę tylu pięknych kobiet. Myster poszczekiwał radośnie, my rozmawiałyśmy wszystkie na raz ze wszystkimi, w tle grała muzyka. Cudowny gwar. Z tarasu przeniosłyśmy się do kuchni. Magda oczywiście nawiozła jedzenia na pół wojska, ja też przywiozłam jeszcze trochę z tego, co ostatnim razem przywiozłam od cioci Wandy. Zaczęłyśmy rytuał wspólnego pichcenia, przełamywania się i znów otwierania się na siebie po długim okresie nie widzenia się. Nie muszę chyba dodawać, że pichcenie przebiegało ściśle według poleceń przełożonej, czyli Magdy oczywiście. Myster, co jakiś czas przybiegał do nas sprawdzając wszystko i ocierając się o mnie znacząco, co odczytywałam, jako podkreślenie, że „wszystkie was tu lubię, ale to jest moja paniuńcia”, wylatywał z powrotem na powietrze. No właśnie, powietrze. Świeże, rześkie, leśno-zalewowe. Po napracowaniu się w kuchni usiadłyśmy na tarasie. Jedzonko było królewskie! Paseczki kurczaka w zalewie czosnkowo-imbirowej, polędwica w miodzie, cztery różne sałatki, na deser pięć różnych ciast (każda coś przywiozła) i rogaliki z marmoladą, oczywiście specjalność Magdy. Czułam, że weranda się ugina. Ściemniało się, więc zrezygnowałyśmy ze spaceru na rzecz… kolacji. Dobrze, dobrze. Każda z nas dbała o dietę i figurę. Ale te nasze spotkania miały być oderwaniem od wszystkiego, więc robiłyśmy sobie też oderwanie od diet. Zresztą te pyszności nie mogły się przecież zmarnować. Myster oczywiście musiał zapisać się jakoś w historii tego spotkania, więc zrobił bardzo śmieszną rzecz. Już w czasie obiadu nerwowo kręcił się wokół mnie o coś mnie usilnie prosząc. Nie wiedziałam, o co, byłam taka zaabsorbowana rozmową. Prosił mnie o coś wyraźnie. Poszłam w końcu za nim. Widać było, że mu ulżyło, że się nim nareszcie zajęłam. Popędził prosto do samochodu, skrobiąc pazurkami w drzwi. Nie, no zostajemy jeszcze, no, co ty! Próbowałam z nim gadać, ale jakoś się uparł. Postanowiłam, więc otworzyć mu drzwi i niech sobie siedzi w samochodzie, jeśli ma ochotę. Wskoczył ochoczo do środku by po chwili… wyskoczyć trzymając w pyszczku żółwia. Oczywiście! Jak mogłam zapomnieć? Żółw był dużą maskotką-poduszką, na której Myster zawsze kładł się przy gościach. Dzięki temu był blisko (i podsłuchiwał), ale mógł też sobie drzemać. Myster ominął mnie ceremonialnie i zaczął taszczyć żółwia na werandę, po czym demonstracyjnie, z głośnym westchnieniem, uwalił się na nim, by za chwilę głośno pochrapywać.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz