sobota, 20 września 2014

Rozdział 11, część 1

Wojtek bardzo często do mnie wydzwaniał i opowiadał ze szczegółami o całym procesie leczenia Komandosa. Tak tak, Komandosa. Pieseczek tak został nazwany, by uczcić jak pięknie i dzielnie wyszedł z tego paskudnego potrącenia przez samochód. Wojtek był niesamowity! Zaopiekował się pieseczkiem w sposób godny podziwu. Woził go stale do Kuby, nosił na rękach, gdy nie mógł jeszcze chodzić itd. Czułam nawet przez telefon, że Wojtek już zupełnie oszalał na punkcie Komandosa. Gdy Komandos wydobrzał, Wojtek bardzo nalegał bym ich odwiedziła. Dwa razy nie musieli mnie zapraszać. Myster też był bardzo chętny do poznania nowego kolegi, ale Komandos wciąż był za słaby, by mogła do niego przyjechać taka torpeda energii, jaką niewątpliwie był Myster.
Cześć, to ja – powiedziałam do domofonu.
Wiem, wiem, hi hi, mój system śledzi Cię już od pierwszej bramki na osiedlu.
Cholera! – wymsknęło mi się, bo właśnie przebiegły mi przed oczami czynności, które w tym czasie robiłam, by wymienić poprawianie błyszczyka na ustach czy chuchanie w lusterko w celu sprawdzenia świeżości oddechu…
Przedzierałam się przez kolejne czytniki i bramki myśląc, po co ludzie chowają się w takich fortecach?! Kiedyś zastanawiałam się, kto to mieszka na takich osiedlach, a teraz proszę, okazuje się, że całkiem cudowni ludzie się tu osiedlają.
Czekała mnie jeszcze jazda straszną windą, która wygląda jak z filmów science-fiction i już witałam się z Wojtkiem i Komandosem. Komandos był jak inny pies! Błyszcząca sierść, ozdobna obróżka (z diodkami?!) i ten błysk w oku, błysk szczęśliwego, pańskiego psa. Lizał mnie po rękach, zaglądał w oczy, tak jakby wyraźnie mnie poznawał. Wojtek również wyglądał pięknie w stylu niedbałej elegancji. Lekko zmierzwione włosy, niedopięta koszula i wypłowiałe, ale odprasowane dżinsy. W domu pachniało pięknie! Rany, dom to chyba złe określenie. To było ogromne i przestronne, jak jakieś studio filmowe. Sam korytarz był większy od całego naszego mieszkania. Dalej przechodziło się do gigantycznej salono-jadalnio-kuchni, wysokiej na chyba kilkanaście metrów. Jedną ścianą salonu było wielkie akwarium, w którym pływało chyba wszystko oprócz rekina. Nie chciałam się tak wścibsko rozglądać, ale nigdy wcześniej nie byłam w takim mieszkaniu.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz