poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział 9, część 1

Moja praca była dość monotonna, wręcz dołująca. Liczby, klienci, konta. Nie przepadałam za nią. W ogóle studia ekonomiczne to z pewnością nie było to, o czym marzyłam, ale co zrobić, tak potoczyło się moje życie.  Nie ma co tego rozpamiętywać. Cieszyłam się, że mam pracę. Psychicznego komfortu dodawał mi fakt, że codziennie wiedziałam mniej więcej, co będę robić, co mnie czeka. Bałam się wyzwań, zmian. Dlatego też nie szukałam innej pracy. Dobrze dogadywałam się z koleżankami i z przełożoną – Krysią, która wiedziała, że ta praca nie jest dla mnie jakąś wielką pasją, ale chyba jednak doceniała, że zawsze sumiennie wywiązywałam się z obowiązków. Wiadomo, szkoła życia cioci Wandy, poznański „Ordnung must sein”.
Do pracy dojeżdżałam autobusem, przepełnionym niestety zazwyczaj do granic możliwości.
Tego dnia świeciło piękne słońce, więc wysiadłam parę przystanków wcześniej… Lubiłam tak chodzić, obserwować i podsłuchiwać ludzi.
Na skrzyżowaniu już przy skręcie do naszego bloku działo się coś dziwnego, co zobaczyłam już z daleko. Jakiś młody mężczyzna podlatywał do samochodów próbując je zatrzymywać, ale one tylko na niego trąbiły i bezdusznie jechały dalej. Mężczyzna wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Z każdym krokiem widziałam go coraz wyraźniej. Trzymał coś na rękach.
Pewnie jakiś żebrak – pomyślałam, choć byłam jakoś zaniepokojona całą tą sytuacją.
Nagle mężczyzna się odwrócił i nasze oczy się spotkały. Od razu ruszył w moją stronę, głośno wołając:
Proszę Pani, potrzebuję pomocy!
Przełknęłam głośno ślinę, bo właśnie w tej chwili zobaczyłam TO.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz