Park
Szczęśliwicki. Tyle razy przechodziłam tuż obok, ale nigdy do niego nie
weszłam. Ani sama ani z Tomkiem. Zawsze w pośpiechu, zawsze zmęczeni. Dopiero
dzięki Mysterowi zaczęłam poznawać to piękne miejsce. Wszyscy narzekają, że w
Warszawie jest tak mało parków, bo rzeczywiście jest chyba około 40, gdzie np.
w Londynie jest 1,5 tysiąca (niezła różnica!).
Podejrzewam jednak, że ci, co marudzą nie byli pewnie w żadnym
warszawskim parku. Park Szczęśliwicki jest cudny! Pokochałam go już na pierwszym
spacerze z naszym kochanym Czworonogiem. Rozległe jezioro, otoczone bujną wodną
roślinnością, alejki szerokie, ocienione drzewami i zachęcające do wszelkiego
rodzaju aktywności sportowej. Ławki (o dziwo nie zdewastowane!), piękne place
zabaw, miejsce do siatki plażowej a nawet mini siłownia. Niestety nie jestem
pierwszą osobą, która odkryła i doceniła to miejsce, dlatego w weekendy jest
tam tyle ludzi, że czuję się jak w korku na Marszałkowskiej albo Łopuszańskiej.
Dlatego zaczęłam wcześnie wstawać w weekendy. Najczęściej koło 5. Rany! Aż sama
nie mogę w to uwierzyć! Kiedyś wydawało mi się, że nawet jakby mi milion
dolarów zapłacili to nie dałabym się namówić na poranne wstawanie w wolne dni.
A jednak... człowiek mało się zna. Teraz czekam na te momenty. Budzę się, nawet
przed budzikiem, co zresztą ratuje mi życie, bo gdybym Tomka obudziła w sobotę
lub niedzielę o świcie, to czuję, że byłyby ofiary w ludziach... Szybko wymykam
się z sypialni. Myster najczęściej już nie śpi tylko siedzi w swoim legowisku,
zgarbiony, napuchnięty, z worami pod oczami (daję słowo, robią mu się wory!) i
głośnym ziewnięciem stara się dać mi do zrozumienia, że znów się nie wyspał.
Szybka toaleta, dresik i wychodzimy. Najdłużej trwa ta ostatnia czynność –
wychodzenie. Myster na widok dresiku zaczyna wpadać w szał radości. Robi
piruety i salta w powietrzu, piszczy, skomle i zapięcie go w tym stanie wymaga
niezłej wprawy. Gdy już udaje nam się wyjść, pokonać kilka ulic pełnych takich
samych brzydkich bloków, po szybkim marszu docieramy do parku. Puszczam
Mysterka by poczuł wolność by nie mieć za chwilę jednej ręki dłuższej od
drugiej, tak mocno ciągnie. I… cisza.. Zapach ziemi, skoszonej trawy, wody.
Bosko! Słychać tylko żaby i kaczki. Nigdzie nikogo… Czuję się jak u cioci Wandy
na wsi, jak na wakacjach. Powoli przemierzamy różne ścieżki, błądzimy bez celu
i w kółko. Myster odbiega daleko, ale widzę, że łypie, co chwilę na mnie okiem,
sprawdza gdzie jestem; kochany piesek. Te chwile są dla mnie wspaniałe.
Niepotrzebne mi żadne Spa, odnowa biologiczna. Czuję jak się dotleniam,
uspokajam, zbieram myśli. Przyroda mnie koi. Szkoda, że Tomek żadnymi
perswazjami nie chce się dać namówić na tą poranna terapię. Czas szybko mija,
co widać po coraz większej ilości ludzi przychodzących do parku na poranny
jogging lub spacer z psem. Wracamy. Po drodze kupuję bułki i jabłka na drogę
dla Tomka. Znów wyjeżdża.
(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz