Serce biło mi chyba równie mocno jak pieskowi. Też byłam
przerażona. Bo co ja teraz zrobię? Otworzyłam drzwi, rzuciłam wszystkie rzeczy
i usiadłam na kanapie sadzając sobie szczeniaka na kolanach. Trząsł się
strasznie i popiskiwał. Zaczęłam go delikatnie głaskać i mówić, nie wiem czy
bardziej do niego czy do siebie. Psiak patrzył na mnie wielkimi smutnymi
oczami, oczami skrzywdzonej istotki. Czułam jak powoli zaczynają mi lecieć łzy.
Zawsze byłam wyjątkowo wyczulona na dolę zwierzaków, a psy kochałam w
szczególności. Gdy słyszałam jakieś straszne historie o znęcaniu się nad zwierzętami
to czułam jak ściska mi się serce, a nogi robią się miękkie. Tomek zawsze mi mówił,
że jestem za wrażliwa i nie nadaję się do normalnego życia. Pokrzepiające
słowa, nie ma co.
Psiak powoli przestawał skamleć, uspokajał się. Ja również.
Zaczynałam myśleć racjonalnie. Co najpierw zrobić? Jak mu pomóc? Po pierwsze
zadzwoniłam do kierowniczki i udając straszny kaszel i katar powiedziałam, że
niestety dziś nie dam rady dotrzeć do pracy. Nikt się chyba szczególnie tym nie
zmartwi. Nie mogłam przecież zostawić tu tej kupki nieszczęścia samej w obcym dla
niej mieszkaniu na wiele godzin. Postawiłam psiaka na podłodze, by trochę się
rozejrzał. Okazało się, że jest tak słaby i wycieńczony, że nie może zrobić
nawet paru kroków. Skoczyłam do szafy i wyciągnęłam jeden z mięciusich
ręczników frotte. Rozłożyłam go pod samym kaloryferem i posadziłam psiaka.
Skoczyłam do lodówki w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym go nakarmić. Niewiele
tego było, bo jakoś ostatnio nie robiłam zakupów. Znalazłam jednak trochę
makaronu, kawałek niedojedzonego kotleta i końcówkę kiełbaski. Postanowiłam to wszystko
razem podgrzać i dać mu. Nie było to może idealne psie jedzenie, ale jak na
pierwszy posiłek musiało starczyć. Psiak w tym czasie siedział wciąż tak jak go
posadziłam. Główkę zwiesił i siedział tak bez ruchu. Wyglądał trochę jak
zgarbiony, zmęczony życiem człowiek. Strasznie mi go było żal….
Postawiłam mu tuż przed mordką miseczkę z podgrzanym
jedzonkiem. Powąchał najpierw ostrożnie, popatrzył na mnie i zaczął powoli
jeść. Zjadł jednak tylko trochę. Nie wiem czy dlatego, że mu nie smakowało czy
po prostu był tak wygłodzony i zmęczony, że nie mógł jeść. Po chwili położył
się, cały spięty i sztywny i przymknął oczy.
Postanowiłam dać mu trochę luzu, nie monitorować każdego jego ruchu. Zadzwoniłam
do kolegi Tomka, Kuby, który był weterynarzem, z prośbą by przyszedł i obejrzał
pieska. Okazało się, że da radę dopiero jutro. Prosił mnie też by psiaka na
razie na pewno nie kąpać, bo już i tak ma sporo przeżyć i w ogóle ze wszystkim
na niego poczekać. Zdziwiła mnie rozmowa z Kubą. Zawsze wydawał mi się takim
jeszcze wciąż nieodpowiedzialnym chłopaczkiem, a tu proszę- profesjonalista. Rozmowa
z nim bardzo mnie uspokoiła. Wzięłam sobie poduszkę z kanapy i usiadłam na niej
na podłodze tuż obok pieska. Chciałam by czuł, że jestem, blisko, że wszystko
złe jest już za nim. Oddychał płytko, ale chyba spał. Siedziałam tak i ….pierwszy
raz od bardzo dawna poczułam się potrzebna. Wiem, że to dziwne, ale czułam, że
nareszcie robię coś ważnego. Siedziałam tak wpatrując się w tą małą istotkę,
której przeżycia były mi nieznane. Wsłuchiwałam się w ciszę, w odgłosy mieszkania,
bloku. Chyba nigdy wcześniej tak po prostu nie usiadłam na podłodze bez żadnego
konkretnego zajęcia. Zaczęłam zbierać myśli. Tysiące obrazów swobodnie przelatywało
mi przez głowę.
Nagle poczułam straszną
pustkę. Żyliśmy sobie tak we dwoje z Tomkiem niby bardzo szczęśliwie, a jednak
czy nie omijały nas najważniejsze rzeczy w życiu? Nie mieliśmy nawet psa, nie
mówiąc już o dzieciach. Już dawno namawiałam Tomka na psa, choć w głębi duszy
rozumiałam jego argumenty przeciw. Siedziałby tu sam jak palec, w bloku, calusieńki
dzień. Do tego my tak bardzo lubimy podróżować, a z psem to byłoby już dużo
bardziej skomplikowane. Wygodne, puste życie-pomyślałam z goryczą. Właśnie w
tej chwili postanowiłam, że nie dam się Tomkowi i jego niby racjonalnym
argumentom. Ten piesek zostanie z nami, żeby nie wiem co. Trochę się bałam Tomka,
bo był dość stanowczą osobą, ale nie, tym razem się nie dam. Postanowione.
Wszystkie nasze życiowe decyzje były wciąż odkładane. Jest ich cala lista. Ślub
- bo musimy odłożyć mnóstwo kasy i zaprosić całą wielką rodzinę Tomka (mojej
jakoś było niewiele). Bo przecież jak zaprosi się jedną ciotkę to trzeba inną,
bo tamta się obrazi i tak się robiła lista około 300 osób, które absolutnie
musiały być zaproszone. Do tego wszystko musiałoby być „delux”, bo przecież
cała rodzina będzie obgadywać każdziusieńki szczegół przez najbliższe parę lat.
AAAAA! Chciało mi się krzyczeć. Paranoja. Nasze rozmowy o ślubie zawsze
kończyły się wielką awanturą. Ja od dawna marzyłam o cichutkim ślubie w małym
gotyckim kościółku w górach. Raj….. Ale Tomek nie chciał nawet o tym słyszeć a
ja gotowa byłam czekać nawet jeszcze i parę lat, by wyprawić taki ślub i wesele,
o jakim Tomek marzył. Choć nie byłam pewna czy to na pewno były jego marzenia.(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz