Polubiłam bardzo nasze placykowe spotkania. Można
powiedzieć, że zyskałam nowy krąg znajomych. Łączyły nas nasze psiaki – temat
niewyczerpany. Myster był zachwycony możliwością swobodnego biegania i
szaleństw z kumplami. Co tam się działo! Podgryzania, piruety, podkopy, poszczekiwania.
Po około godzinnej zabawie Myster wracał ledwo żywy do domu. Ubłocony „jak
dzika świnka” często lądował od razu w misce na mycie łap i brzusia, a warto
dodać, że nienawidził wody, więc aż popiskiwał z rozpaczy, a potem jeszcze parę
minut był na mnie wyraźnie obrażony za takie naruszenie jego prywatnego psiego
jestestwa. Po myciu szedł do michy i wlewał w siebie hektolitry wody (ja tylko
stałam nad nim i dolewałam wody, gdy dochodził do dna). A potem padał trupem
gdzieś na podłodze i odpoczywał, wyraźnie już zadowolony.
Ludzie z placyku byli zbiorowiskiem różnych osobowości i
branży. Gdy tak staliśmy to nieraz opowiadali o pracy, kłopotach, szukali rady.
Cechowała ich wszystkich wielka wrażliwość na krzywdę zwierzęcą. Także nieraz
miałam ściśnięte gardło słysząc potworne historie o psiej niedoli. I tak
dowiedziałam się o Nim, psiaku, którego nazwaliśmy umownie w naszym gronie
Trupkiem..
Pani Krysia, właścicielka Duki, pięknego wyżła węgierskiego
- Myster go uwielbiał i traktował z wyraźną estymą, uznając go chyba za psa
giganta - skądinąd siłą i perswazją pieniężną odebranego ludziom, którzy
trzymali go na pustej działce przez całe tygodnie bez żadnej budy czy
jakiegokolwiek schronienia.. A więc pani Krysia opowiadała o małym piesku,
który czasem przemyka po naszym osiedlu. Opowiadała, że jest skrajnie
wycieńczony, ale jeszcze bardziej przerażony… Wyśledziła już, że pomieszkuje
prawdopodobnie u takich pijaczków w starych barakach niedaleko naszego osiedla.
Mówiła, że musi mu się dziać potworna krzywda, bo wygląda strasznie.
Od tego dnia zaczęłam
bardziej się rozglądać wracając z pracy. I tak pewnego dnia zobaczyłam go... Przemykał z ogonem pod brodą, starając się być niewidzialnym.. Wyglądał
strasznie. Był potwornie wychudzony i kulał na jedną łapkę. Czułam, że
wilgotnieją mi oczy… Zawołałam do niego, próbując nawiązać kontakt, a on, jak
tylko poczuł się „namierzony” zaczął biec wystraszony na tych trzech wychudłych
łapkach. I tyle go widziałam.. Stałam jeszcze chwilę myśląc o tysiącach ludzi
mieszkających wkoło, posiadających pełne lodówki i przytulne pokoje i o tym
małym Trupku, tuż obok, umierającym na oczach ludzi. Bo przecież teraz nie
tylko ja go widziałam, ale jakoś nikt nawet nie zawiesił na nim na dłużej oka.
Dlaczego?(ciąg dalszy nastąpi...)
Styl lekki, barwny i humorystyczny sprawia, że czyta się chętnie i z zaciekawieniem czeka na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń