Ja podczas całego obiadu starałam się opanować. Mocno gryzłam się w język i starałam się nie wchodzić w ostrą wymianę zdań z mamą Tomka i równocześnie nie dać sobą manipulować. Zadanie to było bardzo trudne. Czas płynął wolno, jak zawsze nam na złość. Na szczęście zbliżała się już godzina ukochanego serialu rodziców Tomka, więc był dobry pretekst by już się pożegnać, o co prosiłam błagalnym wzrokiem Tomka. Trochę to było samolubne z mojej strony, bo widziałam, że dobrze mu u rodziców, a i dla nich na pewno wizyta Tomka była wielkim świętem i urozmaiceniem w monotonii emeryckiego życia. Gdy nareszcie znaleźliśmy się w samochodzie nastroje całej naszej trójki były dość odmienne. Tomek nakręcony i rozgadany, ja wykończona i spięta, a Myster wylatany – czyli szczęśliwy, zmęczony i ... śmierdzący. Znalazł sobie coś do „wyperfumowania” w ogrodzie – resztki obornika, ptasią kupę albo nie wiem, co tam jeszcze. Może miał nadzieję, że „wyperfumowany” wkupi się nareszcie w łaski hrabiny Perełki? W każdym razie pachniało paskudnie i strasznie mocno. Fuj! Czekało nas w takim razie jeszcze po powrocie na uwieńczenie „wspaniałego” dnia kąpanie Mystera, co oznaczało dla mnie potem gruntowne czyszczenie łazienki. Miodzio! Nie ma jak wolny, relaksujący dzień...
(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz