Pojawienie się Mystera uświadomiło mi, że byłam do tej pory
potwornie samotna. Psiak przynosi tyle radości, mobilizacji, tak bardzo zmienia
człowieka. Już nawet nie chcę myśleć jak to było bez Mystera. Nagle moje życie uległo
podziałowi na „przed psem” i „z psem”. Mieszkamy w tym bloku już tyle czasu,
ale praktycznie nie znamy żadnych sąsiadów, nikogo. Na początku, jak się
wprowadziliśmy to chciałam coś upiec i jak w amerykańskim filmie zanieść
najbliższym sąsiadom, by się poznać, ale jakoś nie miałam śmiałości. A teraz
nagle, po pojawieniu się Mystera, wydaje mi się, że znam połowę ludzi
z osiedla. Dzień dobry, dzień dobry, co słychać, jak ucho Maksa, a jak
niestrawność Kajtka. Nagle okazało się, że wkoło mieszka mnóstwo sympatycznych
osób, z którymi zawsze można porozmawiać o psiakach, zakolegować się. Pan od
Norbiego, pani od Fuksy. Pierwszy raz od lat czułam się jak w domu. Wychodząc z
Mysterem, zaczęłam spotykać się z uśmiechem, miłym słowem, liźnięciem po ręku
znajomego psa.
Jednak największy przełom nastąpił
pewnego styczniowego wieczoru. Było koło 20, gdy jak zwykle wychodziłam z
Mysterem „za potrzebą”. O tej porze omijaliśmy zawsze szerokim łukiem placyk, bo
z daleka widziałam tam grupkę ludzi i ganiające się psy. Trochę się bałam tego
skupiska. Raz, że nie znałam tych ludzi, dwa, że godzina ósma wieczorem zimą w Polsce to środek nocy, więc niezbyt przyjemnie. Poza tym, mimo, że uwielbiałam
wszystkie psiaki, to bałam się czy ta puszczona zgraja psów nie zrobiłaby
krzywdy mojemu. Tego wieczoru jednak Myster wyczuł w powietrzu jakiś trop i
ciągnął jak świniak na trufle prosto w stronę placyku. Ciągnęłam go mocno, by
zmienić kierunek, ale już było za późno… Jeden z psów ze zgrai zauważył nas i
ruszył pędem prosto na nas. Zmroziło mnie. Myster ustosunkował się jednak
bardzo przyjacielsko i zaczął na wszelki wypadek machać ogonem. Pies, zbliżył
się do nas z prędkością błyskawicy, rzucił się na Mystera, przewrócił go i…
zaczął wylizywać i obwąchiwać przyjacielsko. Przez moment już chciałam
wrzeszczeć na całe gardło ze zgrozy, ale tylko się uśmiechnęłam. Myster był w
siódmym niebie. Nowy kolega, do tarzania się, obwąchiwania i podgryzania. Z tłumu
zaczęła zbliżać się do nas jakaś „napakowana” postać. Latarnie z placyku
rzucały cienie i nie widziałam nawet czy to kobieta czy mężczyzna...(ciąg dalszy nastąpi....)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz