- Dobry wieczór- powiedział z pewnością damski głos. Postać
zbliżyła się i zauważyłam, że to kobieta około 40-letnia, ubrana w krótką,
grubą pikowaną kurtkę i stare dresowe spodnie z powyciąganymi kieszeniami.
- Dobry wieczór-odpowiedziałam niepewnie. Chyba zauważyła,
że ścięłam ją wzrokiem, bo powiedziała:
-Pewnie dziwi Panią mój strój, ale zaraz Pani zrozumie.
Zapraszamy do nas, na placyk. Widzę, że nasze psiaki fajnie się razem bawią,
wiec może Pani piesek pozna się z innymi.
-No nie wiem. Może innym razem. Nie chcę przeszkadzać –
odpowiedziałam niepewnie.
-Ależ skąd! Proszę, chodźmy.
I tak dałam się namówić. Myster tylko na to czekał. Puściłam
go, bo już nie mogłam go utrzymać na tej smyczy i pogazował do tej zgrai a ja
patrzyłam pełna niepokoju widząc już oczami wyobraźni szczątki Mystera rozszarpanego
przez tamte psy. Że też dałam się namówić…
Podeszłam z tą kobietą na placyk i teraz w świetle latarni
zobaczyłam z bliska całe zgromadzenie. Wszyscy ludzie wyglądali normalnie.
Młodsi, starsi, nie byli na pewno wygolonymi chłystkami, jak ich sobie wyobrażałam.
Łączyła ich tylko jedna wspólna i dość dziwna cecha- wszyscy byli ubrani w
jakieś stare dresy, w których ja bym się wstydziła sprzątać, a co dopiero wyjść
do ludzi. Wszyscy zaczęli się ze mną witać i pytać o mojego psa. Jak się nazywa,
jak długo go mam, że jest śliczny, skąd go mam itd. Czułam się jakbym była
jakimś specjalnym gościem, nie powiem, to było bardzo przyjemne. Ci wszyscy
ludzie byli bardzo przyjemni. Mili dla mnie tak po prostu. Ale dość o mnie.
Myster szalał. W takim amoku szczęścia to go jeszcze nie widziałam. Witał się
ze wszystkimi psami, obwąchiwał, robił podkopy, akrobacje, jak na prawdziwego
komandosa przystało. Piesków było 8 albo 9. Trudno było policzyć tak szybko
biegały, ganiały. Labrador, wyżeł, jamnik, sznaucer, 2 kundelki, bokser i nie wiem,
co jeszcze. Jedna masa szczęścia. Zaczęłam gadać z tymi ludźmi, co nie ukrywam
przyszło mi z trudem. To chyba taka nasza narodowa cecha, że jak kogoś nie
znamy to trudno nam rozmawiać. Ale to się na szczęście zmienia. Okazało się, że
ci ludzie spotykają się na tym placyku codziennie, niezmiennie, od paru lat, miedzy 19 a 21. Bez względu na dzień czy porę roku. Pieski mają wybieg,
spotkanie z „kumplami”, a oni nie błąkają się sami po ciemnych uliczkach. Byłam
zachwycona! Zadźwięczał mi telefon w kieszeni (aha! pewnie Tomek wrócił z pracy
i stęsknił się za rodziną). Sięgnęłam do kieszeni i… w jednej chwili zrozumiałam,
czemu wszyscy mają na sobie stare dresy. Na dźwięk rozsuwanego zamka w kurtce,
wszystkie łepki spojrzały na mnie a sekundę później psiaki skakały mi na spodnie i
płaszcz.
- Amigo, Argo, Feliks! Właściciele przekrzykiwali się próbując
opanować towarzystwo. Nawet Myster skakał. Oczywiście rano padało, a breja
zrobiła się paskudna. To wszystko było teraz na moim pięknym płaszczu i
spodniach…. Chciało mi się płakać.. Pieski po chwili, dzięki interwencji
właścicieli, uspokoiły się.
- Organizujemy psiakom tu różne zabawy, łapanie piłki,
patyków itd. Każdy z nas nosi w kieszeniach przysmaki, którymi obdarowuje psy
za wypełnione zadanie. Oczywiście zwycięzca jest zawsze jeden, ale po nagrodę
przychodzą wszystkie- zaczęła tłumaczyć dziewczyna w zielonej kufajce.
-Dlatego tak zareagowały- dodała lekko zdenerwowanym tonem.
-Nic nie szkodzi- odpowiedziałam, ale chyba nie zabrzmiało
to zbyt przekonująco, więc dodałam – naprawdę.
Poczułam się jak damulka z „Dynastii”. Głupio mi się zrobiło.
Będę musiała wygrzebać jakiś stary dres…
I tak w moim grafiku pojawił
się nowy punkt – placyk OBOWIĄZKOWY.(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz