Trwało to wszystko bardzo długo. Powoli kiełbasa się
kończyła, a jego zagłodzone oczy prosiły mnie o więcej. Już się aż tak
strasznie nie bał. Był już w odległości około metra ode mnie. Kucając
próbowałam zbliżyć się do niego. Powolutku, po centymetrze. Przemawiałam do
niego delikatnie, nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Był w strasznym
stanie, również psychicznym. Jego oczy wyrażały ból…
Zbliżyłam się jeszcze troszkę i jeszcze. Trupek był już
prawie na wyciągniecie mojej ręki. Dopiero z tak bliska mogłam mu się spokojnie
przyjrzeć. Był wychudzony tak potwornie, że można by mu było policzyć wszystkie
kosteczki. Futro miał zmierzwione, brudne, oblepione nie wiadomo czym. Uszka
nietoperze, malutkie. Oczka jak u myszki, szare i bardzo zaropiałe. Patrzyliśmy
tak na siebie chwilkę. Zdecydowałam się wyciągnąć rękę w jego stronę, bardzo
powoli i wtedy Trupek odskoczył do tylu jak rażony prądem. Był znowu daleko... Dalej do niego mówiłam, ale widziałam, że on już zdecydował, że ucieka. Zaczął
biec. Potem przystanął, odwrócił się i popatrzył na mnie. Już wiedziałam, że
zdecydował się odejść. A ja tak stałam, nie wiedząc, co robić... Nie umiałam go
oswoić, na to pewnie potrzebny był czas, a czułam, że on już tego czasu nie
ma... Dopiero teraz poczułam znów przeszywający ból zęba.
O kurcze – pomyślałam – przepadła mi już godzina wizyty u
dentysty. Musiałam tam pojechać i czekać choćby do wieczora w nadziei, że lekarz
przyjmie mnie w jakiejś luce miedzy pacjentami.
W telefonie pykały smsy od Tomka. Nie chciało mi się nawet
ich czytać. Co go obchodziło, co się ze mną dzieje?! Przecież nie chciał mi
pomóc. Byłam taka rozżalona.. .Może gdybyśmy byli we dwoje, to Trupek jakoś dałby
się złapać…
Przez najbliższe tygodnie
pod byle pretekstem brałam od Tomka samochód i objeżdżałam „trasę trupkową”.
Jednak nigdzie go nie było. Zniknął, może leżał już zamarznięty gdzieś pod
śniegiem, bo mrozy były paskudne.. Myślałam o nim i wypatrywałam go. Na próżno.(ciąg dalszy nastąpi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz