sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 2, część 4

Trwało to wszystko bardzo długo. Powoli kiełbasa się kończyła, a jego zagłodzone oczy prosiły mnie o więcej. Już się aż tak strasznie nie bał. Był już w odległości około metra ode mnie. Kucając próbowałam zbliżyć się do niego. Powolutku, po centymetrze. Przemawiałam do niego delikatnie, nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Był w strasznym stanie, również psychicznym. Jego oczy wyrażały ból…
Zbliżyłam się jeszcze troszkę i jeszcze. Trupek był już prawie na wyciągniecie mojej ręki. Dopiero z tak bliska mogłam mu się spokojnie przyjrzeć. Był wychudzony tak potwornie, że można by mu było policzyć wszystkie kosteczki. Futro miał zmierzwione, brudne, oblepione nie wiadomo czym. Uszka nietoperze, malutkie. Oczka jak u myszki, szare i bardzo zaropiałe. Patrzyliśmy tak na siebie chwilkę. Zdecydowałam się wyciągnąć rękę w jego stronę, bardzo powoli i wtedy Trupek odskoczył do tylu jak rażony prądem. Był znowu daleko... Dalej do niego mówiłam, ale widziałam, że on już zdecydował, że ucieka. Zaczął biec. Potem przystanął, odwrócił się i popatrzył na mnie. Już wiedziałam, że zdecydował się odejść. A ja tak stałam, nie wiedząc, co robić... Nie umiałam go oswoić, na to pewnie potrzebny był czas, a czułam, że on już tego czasu nie ma... Dopiero teraz poczułam znów przeszywający ból zęba.
O kurcze – pomyślałam – przepadła mi już godzina wizyty u dentysty. Musiałam tam pojechać i czekać choćby do wieczora w nadziei, że lekarz przyjmie mnie w jakiejś luce miedzy pacjentami.
W telefonie pykały smsy od Tomka. Nie chciało mi się nawet ich czytać. Co go obchodziło, co się ze mną dzieje?! Przecież nie chciał mi pomóc. Byłam taka rozżalona.. .Może gdybyśmy byli we dwoje, to Trupek jakoś dałby się złapać…
Przez najbliższe tygodnie pod byle pretekstem brałam od Tomka samochód i objeżdżałam „trasę trupkową”. Jednak nigdzie go nie było. Zniknął, może leżał już zamarznięty gdzieś pod śniegiem, bo mrozy były paskudne.. Myślałam o nim i wypatrywałam go. Na próżno.
(ciąg dalszy nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz